Kościół pokonawszy “imperium zła”, musi podjąć krucjatę przeciwko demokratycznej, liberalnej “cywilizacji śmierci”
Ogłoszona 5 września br. deklaracja Dominus Iesus wzbudziła kontrowersje stwierdzeniem, że byłoby sprzeczne z wiarą katolicką postrzeganie Kościoła jako jednej z dróg zbawienia, istniejącej obok innych. Dokument mówi również, że Kościół katolicki jest najpełniejszą drogą do zbawienia, choć dopuszcza możliwość zbawienia również nie-katolików, którzy wszelako, o ile pozostają wierni swoim religiom, znajdują się w sytuacji bardzo niekorzystnej z powodu niepełności środków zbawczych gwarantowanych jedynie wiernym Kościoła katolickiego.
Dokument ten zaatakowano za “ekskluzywizm”, tj. głoszenie doktryny o wyłącznym prawie Kościoła katolickiego do głoszenia prawdy o Bogu; wynika z niej, że inne Kościoły i religie głosić mogą tylko nieprawdę. Przypomina więc on tezę Extra Ecclesia nulla salus, sformułowaną przez Orygenesa (skądinąd heretyka) w formie Extra Ecclesiam nemo salvatur i wcieloną do doktryny Kościoła przez Bonifacego VIII w bulli Unam sanctam z 1302 r.
Celem takich dyscyplinujących dokumentów watykańskich jest zazwyczaj zwalczenie relatywizmu. Chodzi o odebranie prawomocności każdej innej religii, głoszącej o sobie z równym przekonaniem, jak czyni katolicyzm, iż tylko ona jest religią prawdziwą. Gdyby katolicyzm nie kwestionował prawomocności innych religii, skutkiem byłaby rozmaitość różnych, ale równie prawdziwych prawd głoszących o sobie, iż tylko one są prawdziwe, to zaś byłoby sprzeczne z tezą, że prawda jest tylko jedna i odebrałoby możliwość odróżniania prawdy od fałszu.
Deklaracja Kongregacji Nauki Wiary jest – według wyznań pozachrześcijańskich – jedynie potwierdzeniem ekskluzywnego stanowiska, na którego zmianę owe “sekty” (liczące setki milionów wyznawców) nigdy nie miały nadziei. Okazała się jednak niemałym zaskoczeniem nie tylko dla ludzi znajdujących się poza prawdziwym Kościołem, tj. przedstawicieli innych wyznań chrześcijańskich zaangażowanych w ruch ekumeniczny, ale także dla niektórych hierarchów samego Kościoła. Np. metropolita wrocławski, arcybiskup kardynał Henryk Gulbinowicz, wygłosił niedawno przekonanie, że Dziś nikt, kto choć trochę jest obeznany z prawdami wiary, nie twierdzi, że “poza Kościołem nie ma zbawienia”. Przynajmniej z pozoru wydaje się więc, że przekonanie wrocławskiego arcybiskupa oraz innych podobnie myślących ludzi zostało wygłoszone nieco pochopnie, mimo późniejszych łagodzących uwag samego Jana Pawła II.
Krytyka sprowokowana deklaracją Dominus Iesus wytyka jej ekskluzywizm stanowiący lodowaty prysznic, mrożący wątłą roślinkę ekumenizmu (“La Stampa”). Czy jednak jest uzasadniona? Lub inaczej – czy można było oczekiwać deklaracji o innej, nie-ekskluzywnej treści? Szerzej: czy człowiek może w ogóle wyzbyć się swego ekskluzywizmu, pragnienia odróżniania się od innego człowieka, zakreślania wzajemnych granic, podkreślania różnic między sobą a innym? Czy mamy prawo wytykać
grzech ekskluzywizmu Kościołowi,
jeżeli wszyscy jesteśmy winni tego grzechu? A także, czy powszechnego ekskluzywizmu, nie tylko religijnego, można w ogóle uniknąć? A jeżeli nie, to czy nie musimy przyznać, że racja stoi jednak – wbrew wszelakim uniwersalistycznym zapędom, czy raczej właśnie wskutek nich – po stronie relatywizmu?
Pod względem doktrynalnym deklaracja nie wnosi nic nowego. Kościół katolicki bowiem, jak każda inna religia, nie może nie być ekskluzywny bez wystawiania na szwank swej tożsamości i integralności. Ważniejszy jest niewątpliwie “perfomatywny” aspekt tej deklaracji, tj. skutek, jaki miała sama jej publikacja. Dobitne i “surowe” (Ratzinger) przypomnienie powszechnie znanej prawdy, po szeregu aktów zbliżenia katolicyzmu z innymi wyznaniami, zwłaszcza z judaizmem, jest odbierane jako istotna zmiana chwilowej opcji “tolerancyjnej” i pokojowej na kurs “sztywny” i konfrontacyjny; sugeruje to również beatyfikacja Piusa IX, której wymowa została lekko złagodzona równoległą beatyfikacją Jana XXIII.
Spośród trzech religii judaistycznych (judaizm, chrześcijaństwo, islam) chrześcijaństwo było najmniej tolerancyjne. Dlatego np. Arnold Toynbee uważał, że nie można wiązać nadziei na duchowe i polityczne zjednoczenie świata z którąkolwiek z religii judaistycznych i w religiach Wschodu poszukiwał przyszłego centrum duchowego świata. Podobnie pisze Gore Vidal: Wielkim, niewysławialnym złem, tkwiącym w sercu naszej kultury, jest monoteizm. Z barbarzyńskiego tekstu powstałego w epoce brązu ukształtowały się trzy antyludzkie religie – judaizm, chrześcijaństwo i islam. Są to religie oparte na idei boga w niebiosach. Mają one patriarchalny – dosłownie – charakter, Bóg bowiem jest wszechmocnym ojcem; stąd też wzięła się trwająca dwa tysiące lat nienawiść do kobiet w krajach nawiedzonych przez boga niebieskiego i jego ziemskich delegatów. Bóg niebieski jest, oczywiście, bogiem zazdrosnym. Wymaga totalnego posłuszeństwa od każdego na ziemi, jako że istnieje on nie tylko dla jednego plemienia, lecz dla całego stworzenia. Tych, którzy go odrzucają, należy nawrócić albo pozbawić życia dla ich własnego dobra. Ostatecznie totalitaryzm jest jedynym rodzajem polityki prawdziwie odpowiadającej celom boga niebieskiego. Jakikolwiek ruch o liberalnej naturze zagraża jego władzy i władzy jego ziemskich delegatów. Jeden Bóg, jeden Król, jeden Papież, jeden pan w fabryce i jeden ojciec-przywódca w rodzinie. Vidal również uważa, że obecne zniszczenie planety przez zachodnią kulturę doprowadzi zapewne do powstania rządu światowego. (…)
Człowiek wychowany w kulturze zachodniej, w której ważną funkcję moralną i polityczną
spełniają religie judaistyczne,
to istota głęboko rozdarta: z jednej strony, potrzebuje jak powietrza swego ekskluzywizmu, aby zachować tożsamość, z drugiej jednak – ten ekskluzywizm stanowi dla niej krępujące kajdany. Na płaszczyźnie indywidualnej i społecznej budowanie tożsamości ludzkich jednostek i ludzkich zbiorowisk wymaga w naszej kulturze czegoś odmiennego, różnego od tejże tożsamości. Owa odmienność “mnie” od tego, co nie jest “mną”, oraz dialektyka między “ja” i “nie-ja”, pozwala rozumieć konstruowaną tożsamość indywidualną i jej osobność. Konstruowane w naszej kulturze tożsamości ludzkie implikują bowiem zarazem swoje negacje, które prędzej czy później są źródłem konfliktów równie dotkliwych, jak dotkliwe jest rozmazanie czy utrata własnej życiodajnej tożsamości.
To samo dotyczy religii: wykluczający i dialektyczny charakter naszej kultury ma bowiem źródło w ekskluzywności nie tylko chrześcijaństwa, lecz także w metafizyczno-logicznym sposobie myślenia ukształtowanym w antycznej kulturze greckiej. Główna część odpowiedzialności za te cechy naszej kultury spada jednak na chrześcijaństwo katolickie, co zauważył już John Milton. Religia ta – bardziej stanowczo niż inne – dba o czystość doktrynalną i umacnia własną tożsamość w sporze z nimi. Definiowała ona swą tożsamość w opozycji do innych religii i ideologii; początkowo był to przede wszystkim judaizm, który nadal jest źródłem określającym chrześcijańską odmienność. W miarę rozprzestrzeniania się chrześcijaństwa zakreślało ono swą odrębność w konfrontacji z innymi religiami, z którymi się ścierało w realizacji swego misjonarskiego zadania, zwłaszcza z islamem, buddyzmem i hinduizmem.
Można powiedzieć, że katolickie chrześcijaństwo, wskutek ekspansji do innych regionów, przenosi ducha ekskluzywności tam, gdzie był on nie znany, a przynajmniej nie tak silny. Świadczą o tym reakcje wielu odłamów buddyzmu na całym świecie w odpowiedzi na uznanie przez Jana Pawła II tej religii za światopogląd ateistyczny (zebrane w Przekroczyć próg mądrości. Polemika z wypowiedziami papieża Jana Pawła II na temat buddyzmu zawartymi w jego książce “Przekroczyć próg nadziei”, red. J. Sieradzan, 1997). Niedawna kanonizacja 120 chińskich męczenników katolickich jest innym przykładem takiego “zarażania” ekskluzywizmem przez katolicyzm tych religii, w których tradycyjnie był on znacznie słabszy.
Nie ma więc powodów logicznych, żeby krytykować katolicyzm za jego ducha ekskluzywizmu, ponieważ religia ta nigdy inna nie była (Carl Schmitt, modny obecnie wśród kom unitarian
katolicki teoretyk III Rzeszy
Niemieckiej, na podstawie ewangelii Mateusza i Łukasza, wykazywał, że choć Chrystus głosił przykazanie miłości, to nakazywał miłować nieprzyjacioły nasze, ale nie naszych wrogów. W swej Teologii politycznej pisał również, że w tysiącletniej walce między chrześcijanami i muzułmanami nigdy żadnemu chrześcijaninowi nie przyszło do głowy poddać chrześcijańskiej Europy i zaprzestać jej obrony w imię miłości do Saracenów czy Turków. Ofensywa przeciwko sektom w Polsce świadczy, że pod tym względem niewiele się zmieniło). Innym powodem do ostrożności w krytyce katolicyzmu za ekskluzywizm jest to, że wskutek dominacji katolicyzmu w naszej kulturze wszyscy obecnie jesteśmy po trosze ekskluzywistami.
Istnieją jednak historyczne powody do takiej krytyki: dwa minione stulecia zmusiły bowiem Kościół katolicki do stawienia czoła innemu, najtrudniejszemu być może wyzwaniu. Do kolejnego etapu reinterpretacji własnej misji Kościół musiał przystąpić pod wpływem powstania dwóch potężnych sił kulturowych, społecznych i politycznych – liberalizmu i komunizmu. Z chwilą gdy zapanowały one nad wielkimi rzeszami ludzi, Kościół stał się elementem “trójcy”, która zdominowała obecne realia świata zachodniego. Kościół tym samym znalazł się pomiędzy komunistycznym “imperium zła” a liberalną, permisywną i indywidualistyczną “cywilizacją śmierci”, starając się w opozycji do nich sformułować własne “trzecie stanowisko” (nieodległe zresztą od głośnej do niedawna “trzeciej drogi” Tony Blaira i Anthony Giddensa).
Można zaryzykować twierdzenie o dialektycznej “trójjedni” tych trzech światopoglądów, ponieważ w tej trójbiegunowej sytuacji Kościół reinterpretował swą tożsamość nie tylko w opozycji do obu pozostałych jej członów, lecz poszukiwał z nimi na przemian mniej lub bardziej chybotliwych koalicji strategicznych. Wbrew indywidualistycznemu liberalizmowi Kościół poszukiwał wsparcia w tezach bliskich hasłom ideologii socjalistycznej, podkreślając naturalnie odmienny sens, jaki należało im nadawać, aby pozostawać w zgodzie z jego nauką. Z kolei w początkach pontyfikatu Jana Pawła II Kościół znajdował sojusznika w emancypacyjnych tezach liberalizmu
przeciwko “totalitarnemu zniewoleniu
komunistycznemu”; drogę do tego sojuszu torowały dokumenty II Soboru Watykańskiego.
Upadek komunizmu w 1989 roku, do którego doszło pod wpływem zjednoczonych sił liberalno-demokratycznych i Kościoła, doprowadził jednak do zachwiania równowagi w dotychczasowej “trójjedni”. Zabrakło jednego z jej elementów, wskutek czego zaburzeniu uległa niestabilna równowaga, przypominająca węzeł zagadnień znany w fizyce pod nazwą “problemu trzech ciał”. Paradoksalnie, brak tego elementu odczuwany jest jako głęboka strata przez wielu członków Kościoła i jego hierarchii. Owo poczucie głębokiej utraty jest jednak zupełnie zrozumiałe, ponieważ wskutek upadku komunizmu Kościół nie tylko nie może cieszyć się swoim zwycięstwem, lecz przeciwnie, staje przed dylematami, które są nawet trudniejsze niż dotychczas. Nic tak bowiem nie ożywiało wiary i jedności Kościoła jak walka przeciwko wspólnemu wrogowi. Kres komunizmu, wbrew nadziejom sprawił, że ta wiara i jedność znacznie osłabły, a niedawny sojusznik w tej walce, liberalizm, swymi pokusami wyciąga coraz większe rzesze wiernych z licznych, lecz pustoszejących świątyń – do świątyń Mamony. Właśnie dlatego liberalizm staje się coraz wyraźniej najpoważniejszym obecnym wrogiem Kościoła. Z tej samej racji Kościół, pokonawszy “imperium zła”, musi podjąć krucjatę przeciwko demokratycznej, tolerancyjnej wobec obcych, “relatywistycznej” i liberalnej “cywilizacji śmierci”, opartej na świadomym dążeniu, by ducha wyłączności w nas wszystkich osłabiać.
Dominus Iesus wskazuje kierunek tej wyprawy krzyżowej.
Autor jest profesorem Uniwersytetu Wrocławskiego, wykładowcą filozofii polityki oraz etyki
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy