Ile kosztuje recepta?

Ile kosztuje recepta?

Lekarze zadecydują o tym, czy pacjenci zapłacą mniej za leki

Jan Maria Rokita (PO) odbierał ciocię ze szpitala. Często kupuje jej, jak to określił, walizkę leków. Twierdzi, że za taką samą walizkę kilka miesięcy temu zapłacił mniej.
W śląskich Pyskowicach zrobiono jakąś symulację, z której też wynika, że po refundacji leki zdrożały. TVN pokazała pacjenta, który mówi, że zapłacił więcej niż kiedyś – a minister zdrowia twierdzi: „Moi eksperci wyliczyli, że pacjent po refundacji zaoszczędzi około 20%”. Minister chłodno odniósł się do wyliczeń z Pyskowic. Nie wyjaśniono, na jakiej podstawie je prowadzono. Poza tym nie wiadomo, co było w walizce cioci Rokity. Czy na pewno były to lekarstwa refundowane.
Spór prowadzi do jednego wniosku – teraz wiele w rękach lekarzy. To oni zadecydują, jaki preparat i w jakiej cenie zapiszą pacjentowi. – Lista była przygotowywana przez ekspertów – zapewnia Monika Laskowska, wicedyrektor Departamentu Gospodarki Lekami w Ministerstwie Zdrowia. – Są na niej leki spełniające standardy terapeutyczne. Lekarz musi wybrać. Jest konkurencja cenowa, są tańsze i droższe preparaty. Powtarzam, trzeba wybierać.
By to zrobić, lekarz powinien, po pierwsze, zapoznać się z listą. Jest to jego obowiązek, który można zapisać w rubryce „konieczność dokształcania”. Nawet jeśli tego nie zrobi, zmusi go pacjent. Moi rozmówcy – neurolodzy i kardiolodzy – przyznają, że chorzy coraz częściej pytają o cenę zapisywanego specyfiku. Lekarze też uczą się pytania: „Czy stać pana na realizację recepty?”. Lepsze to niż zapisywanie czegoś, czego pacjent i tak nie wykupi.
Na końcu jest jeszcze aptekarz, który ma obowiązek zaproponować tańszy odpowiednik. Wszystko po to, by co trzeci Polak nie wychodził z apteki bez pełnej listy zapisanych leków. Dziś typowa postawa przy okienku to wybieranie z recepty tylko najbardziej potrzebnych. – Po tygodniach dowiaduję się, że pan X nie zażywa lekarstwa, bo go nie stać. A ja się martwię, dlaczego terapia nie skutkuje – opowiada jeden z warszawskich lekarzy rodzinnych.

Dr X siedzi w kieszeni firmy Y

Uczenie się listy, inne ordynowanie leków – to wszystko potrwa. Jeśli jednak kardiolog będzie zapisywał ten sam co przed rokiem preparat, oczywiście najdroższy z możliwych, to nasuwa się pytanie, dlaczego. – Polscy lekarze są mało krytyczni wobec mody na określone lekarstwa – ostrożnie przypomina wiceminister zdrowia, Aleksander Nauman. A mówiąc mniej ostrożnie – teraz się okaże, czy na przykład kardiolog nie ma układu z firmą produkującą drogi środek. Jeśli bierze od niej pieniądze za zapisywanie leku, będzie go nadal proponował, nawet jeśli na liście są tańsze. Firma farmaceutyczna płaci, ale też sprawdza w aptekach, czy pan doktor jest grzeczny i zapisuje tylko ich preparat.
Tymczasem lista, zdaniem ekspertów i fachowców z resortu zdrowia, daje możliwość wyboru. Oto grupa leków kardiologicznych, na chorobę niedokrwienną serca: można wybrać lisiprol z Polfy Grodzisk (pacjent płaci 7 zł 88 gr za opakowanie) lub zagraniczny diroton za 18 zł 81 gr. Jest jeszcze trinivil innej polskiej Polfy – za 20 zł 72 gr. Oczywiście, są pacjenci, którzy tolerują tylko najdroższy preparat. Ale nie jest to większość.
Oto antybiotyki, których Polacy zużywają bardzo dużo: za polski amotaks trzeba zapłacić 5 zł 60 gr, za duomox – 7 zł 28 gr. Inne porównywalne antybiotyki to taromentin (13 zł 50 gr) i amoksiklav (19 zł 20 gr).
Bardzo duża rozpiętość cen panuje wśród leków stosowanych w leczeniu cukrzycy.
Bywa różnie. Neurolodzy oceniają, że ich lista nie zmieniła się zbytnio.

Masz pieniądze, to żyjesz

Tak więc dziś mamy dwie ścieżki – leki refundowane (coś w rodzaju solidnej bazy terapeutycznej) i leki pełnopłatne, często najnowszej generacji. – Nie każdy pacjent musi zażywać taki właśnie środek – komentują lekarze. – Obowiązująca zasada jest czytelna – zapewnia prof. Kazimierz Roszkowski, ekspert tworzący nową listę. – Wśród leków stosowanych w terapii zawsze jest jeden w pełni refundowany. To lekarz decyduje, wybiera. Teraz jego kolej.
Już dziś wiadomo, że kasy chorych na pewno zaoszczędzą na refundacji 850 mln zł. – Przecież to sukces – mówi minister Łapiński, który uważa, że miliony zostaną przesunięte do szpitali. Tam często już w ogóle nie ma pieniędzy na lekarstwa.
O sukcesie w negocjacjach z firmami zagranicznymi mówią nawet najwięksi wrogowie reformy Łapińskiego. Firma Pfizer z obniżki cen uczyniła swój reklamowy sztandar. Niektórzy lekarze otrzymali naklejki, które (rozsyłający mają taką nadzieję) umieszczą w widocznym miejscu. Tekst na naklejce informuje o obniżce cen. Także na stronie internetowej poświęconej medycynie firma umieściła listę swoich preparatów i informację, o ile procent obniżono ceny. Hurtowa cena leku rekordzisty z Pfizera spadła o 61%. „Wszystko to w trosce o dostępność” – zapewnia producent, który w ten sposób walczy z polskimi specyfikami. Jego prawo.
Poprzednią weryfikację listy przeprowadzono cztery lata temu. Teraz spis został ostro przejrzany – czy leki są bezpieczne, skuteczne, jakie mają działania niepożądane. I jeszcze jedna nowość – po raz pierwszy ceny produktów zagranicznych zatwierdzał minister zdrowia, a nie finansów. Dzięki temu Mariusz Łapiński mógł negocjować ceny. Nie było dotychczasowej nierówności – minister zdrowia dyskutuje z firmami polskimi, minister finansów – z zagranicznymi.
Jednak rzeczywistość zmienia się powoli. – Dzisiaj jest tak: jeśli ktoś ma pieniądze, to żyje. Jeśli nie ma, nie żyje – podsumowuje minister Łapiński. I wylicza, że pacjenci ponoszą 30% kosztu opieki zdrowotnej. Zgodnie z normami WHO, nie powinno to być więcej niż 15%. W Polsce koszt podwyższa prawie całkiem sprywatyzowana stomatologia. I oczywiście dopłaty do leków. Jest nadzieja, że przynajmniej ten drugi czynnik nie będzie tak silny. Lista refundacyjna nadal będzie kształtować się na zasadzie: firmo, obniżyłaś cenę, masz szansę wskoczyć na listę.
Przy najbliższej weryfikacji największe szanse mają nowoczesne leki onkologiczne i kardiologiczne.

 

Wydanie: 17/2002, 2002

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy