Ile zarobią najbogatsi

Ile zarobią najbogatsi

Podatek liniowy jest piramidalnym głupstwem

Tonący politycznie premier chwycił się idei podatku liniowego. Ekonomicznie, idea ta jest piramidalnym głupstwem, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Sprawa jest dość prosta. Gospodarkę polską dławi niski popyt krajowy – przedsiębiorstwa nie są w stanie zbywać towarów, jakie mogłyby wytworzyć. Dlatego kolejne firmy zwalniają pracowników. I oczywiście, z tego samego powodu, nie mają specjalnie po co inwestować. Jakiż właściciel fabryki, w której dwie z czterech linii produkcyjnych trzeba było zatrzymać z powodu braku zbytu, zafunduje sobie następną? Jakie więc będą prawdziwe skutki wprowadzenia podatku liniowego? Na początek

spadną dochody budżetowe

– zwiększy się niebezpiecznie deficyt budżetowy. Potem podniesie się wrzawa, że oto wydatki budżetowe są za wysokie. Następnie wydatki owe się ograniczy – co uderzy w rodziny o dochodach niskich (emeryci, bezrobotni, pracownicy sfery budżetowej). Co z kolei natychmiast ograniczy popyt na towary i usługi krajowe. Wtedy przedsiębiorcy zwolnią kolejne dziesiątki tysięcy pracowników. I odłożą inwestowanie na lepsze czasy.
Zwolennicy liniowego (rozumie się, że idzie tu o zmniejszenie stawek podatku od wysokich dochodów) argumentują, że dzięki temu podatnicy majętni będą mogli zwiększyć swoje oszczędności – a tym samym więcej inwestować, tworząc miejsca pracy. Nonsens. Ileż to miejsc pracy stworzył ze swych miliardowych „oszczędności” taki powiedzmy p. Kulczyk czy inny p. Krauze? No, może zatrudniają oni tłumek służby domowej (miejmy nadzieję, że obywateli krajowych, a nie np. angielskich kamerdynerów, francuskich kucharzy i ukraińskich ochroniarzy).
A poważnie, nie dostrzega się tu dwu problemów. Po pierwsze, czy rzeczywiście zwiększą oni swoje oszczędności? Rozmiary importu kosztownych samochodów osobowych i tabuny „nowych Polaków” szwendających się po różnych tam Seszelach i St. Moritzach sugerują, że korzyści z obniżenia podatków od wysokich dochodów mogą jednak zostać skonsumowane, a nie oszczędzone. Co gorsza, zostaną one skonsumowane z pożytkiem dla zatrudnienia za granicą, a nie w kraju. Po drugie, nawet jeśli nie skonsumują oni owych

korzyści z obniżenia podatków,

to dlaczego właściwie mieliby oni zwiększyć inwestycje ? Inwestowanie dla inwestowania mieliśmy w PRL. Teraz inwestycje podejmuje się, gdy są widoki na zwiększenie zyskownej sprzedaży – nie zaś wtedy, gdy zbyt (i dochody masowego konsumenta) stagnują. Zresztą po co od razu inwestować w produkcję? Nie jest łatwiej i przyjemniej nabyć obligacje skarbowe? Tym bardziej że wprowadzenie „liniowego” spowoduje zwiększenie deficytu – budżet pożyczać więc będzie (od majętnych, rzecz prosta) jeszcze więcej niż dotychczas – i to na bardzo korzystny procent (tu ukłony dla szanownej Rady Polityki Pieniężnej).
I znowu fiasko. Uliniowienie podatku dochodowego da skutki przeciwne do oczekiwanych. To znaczy owszem, jeszcze bardziej wzbogaci tych, którzy już teraz nie wiedzą, co robić ze swym bogactwem – kosztem całej reszty. Ale w żadnym stopniu nie zmniejszy bezrobocia ani nie zwiększy inwestycji. Nie inaczej jest zresztą np. w Rosji. W tymże przodującym (znowu!) kraju stosowano jeszcze bardziej „prorozwojową” politykę: oligarchia w ogóle nie płaciła żadnych podatków (a z reguły także płac swoim pracownikom). W efekcie oszczędności „biznesu” były istotnie gigantyczne. Przy czym inwestycje skarlały tam do jednej czwartej wyjściowego poziomu. Odpowiednio zaś spęczniały zagraniczne konta „nowych Rosjan”.
Inicjatywa premiera jest o tyle wybaczalna, że wszak idzie tu o człowieka, który „ksiąg nie wertował”. Trudniej pojąć, dlaczego została ona gorąco poparta przez tuzy naszej tzw. nauki ekonomicznej. Entuzjastyczny głos dał oto sam Dariusz Rosati („Rzeczpospolita” z dn. 28 czerwca). Dlaczego? Czyżby szło mu o własną kieszeń – tak jak wtedy, gdy zażądał 300 tys. zł premii „za wybitne osiągnięcia na polu schładzania gospodarki”. Chce on zatem po prostu

płacić mniej podatku?

Albo chce wpuścić Millera w maliny? A może on po prostu nic z ekonomii nie rozumie? Tego, przy całym szacunku dla jego profesorskiego tytułu, nie wykluczam. Przypomina się tu anegdota przedwojenna. Jakiś notabl sanacyjny powiada do Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego: „Rozumiem, dlaczego jest pan generałem, ale temu, kto pana mianował podporucznikiem, wyrwałbym nogę z tyłka”.

Autor jest profesorem ekonomii mieszkającym w Wiedniu

 

Wydanie: 2003, 30/2003

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy