Innego stanu wyjątkowego nie będzie

Innego stanu wyjątkowego nie będzie

Sąd Administracyjny w Warszawie, uzasadniając odrzucenie skargi Fundacji Panoptykon na obstrukcyjną odmowę udzielenia przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego informacji o tym, jak ta służba specjalna korzysta z nowej ustawy inwigilacyjnej, poinformował nas (lud, społeczeństwo, obywateli/lki, naród), że żyjemy w permanentnym stanie wyjątkowym. I trzeba kłaść uszy po sobie – niech nas podsłuchują, ile dusza zapragnie, oraz inwigilują, bo to dla naszego oczywistego dobra. Mówiąc wprost, sąd nam wyjaśnił, że panuje „stan niewypowiedzianej, ale rzeczywistej wojny terroryzmu z całym światem demokratycznym, fala zamachów terrorystycznych nękająca państwa zachodnie Unii Europejskiej i otwarta wojna terrorystyczna tzw. Państwa Islamskiego z całą cywilizacją demokratyczną”. Dzięki temu szczęśliwemu obrotowi spraw ABW oraz inne służby są poza jakąkolwiek kontrolą w naszym cywilizacyjnie demokratycznym kraju. Jakże to wszystko upraszcza! Jest „rzeczywista wojna” – niczego nie trzeba wprowadzać, przygotowywać, przegłosowywać – wszystkie ograniczenia swobód i wolności obywatelskich mamy w pakiecie antyterrorystycznym.

Sąd niestety nie poparł swojego wywodu żadnymi danymi ani skalą zjawisk, być może dlatego, że historia terroru w Europie nie ilustruje jego tez, a właściwie, co tu dużo mówić, przeczy im. Skala przemocy terrorystycznej najróżniejszej proweniencji z lat 70. wciąż stanowi niedościgły wzór i wynik, a wprowadzanie permanentnego stanu wyjątkowego akurat w kraju, który żadną miarą tego terroryzmu nie doświadczył – to naprawdę manewr mistrzowski na miarę motyla w puszczy amazońskiej, którego machnięcie skrzydłami wywołuje huragan w Japonii. Fakty przeczą orzecznictwu? Tym gorzej dla faktów.

Przeciwko ogłoszeniu stanu wyjątkowego od „nie wiadomo kiedy” do „się zobaczy do kiedy” nie zaprotestował nikt, na ulice nie wyszły żadne manifestacje, publikacji tyle co kot napłakał, jednym zdaniem – ciszej nad tym stanem. Dlaczego tak przywykliśmy do zabierania nam całych połaci niekontrolowanych (bo niezagrażających niczym i nikomu) swobód? Bo na nic nam one? Będziemy gulgotać o stanie wojennym w 1981 r., ale wtedy trzeba było zamknąć nie tylko ludzi, ale nawet partyjne gazety, w tym dzienniki. Dzisiaj – bez reakcji. Ten sposób zakneblowania społeczeństwa i wyjaśniania wszystkiego bez objaśnienia niczego wojną tzw. Państwa Islamskiego w innej, coraz odleglejszej Europie to majstersztyk sądowniczy bez potrzeby głosowania w nocy i podpisywania nad ranem żadnych ustaw, bez odwoływania składów sędziowskich i powoływania zaufanych, swoich. Ekonomia strachu sprawia, że poświęcamy realną, rzeczywistą paletę wolności i swobód w imię wyimaginowanej wojny „cywilizacji”. Nawet nie pada pytanie, dlaczego kraje, w których zdarzają się incydenty, zamachy, które wedle jakoś zrozumiałych powodów można by przypisać temu Wielkiemu Nieznanemu Daeszowi – Wielka Brytania, Niemcy, Belgia, Hiszpania – nie wprowadzają takich stanów wyjątkowych u siebie. Czy to znaczy, że Polska jest bardziej u siebie gdzie indziej niż tu, na miejscu? A na jakie efekty antyterrorystyczne przekładają się w skali Europy polskie permanentne stany wyjątkowe? Łatwiej uniknąć ataków, szybciej można im zapobiec, skuteczniej je rozpracować?

A jak się ma wprowadzenie stanu wyjątkowego do stanu niewystępowania w Polsce jakichkolwiek aktów politycznego terroryzmu? Czy to znaczy, że jeśli nie ma zamachów, to mamy chociaż stan wyjątkowy? A jak wreszcie będzie jakiś zamach, to stan zostanie odwołany lub zawieszony? Co sąd administracyjny na to? A może dla dobra i bezpieczeństwa Europy Polki i Polacy zasługują na nieustający stan wyjątkowy? W przeciwieństwie do polskich pracowników we Francji, którzy nie zasługują na francuskie zarobki? Mam nieodparte wrażenie, że polską polityką rządzą uzasadnienia fantomowe – odrealnione, nierzeczywiste bóle leczone skrajnymi terapiami służb specjalnych, które nie bardzo już wiedzą, jak uzasadnić swoje istnienie, budżety, uprawnienia. Wszystko to tym bardziej dziwi, że na wyciągnięcie ręki mamy problem niewyjaśnionej bliskiej obecności podejrzanych postaci wokół Antoniego Macierewicza, a nie słyszałem, że został on pozbawiony czegokolwiek, nawet jeśli Andrzej Duda szepcze coś na ucho Beacie Szydło. Pomijam ich usytuowanie w państwie, bo to czysta, realna mistyfikacja wymieszana z symulacją.

Cieszmy się stanami wyjątkowymi – tak długo potrafią trwać. A poza tym jeśli trwają, to po coś trwają. I dlatego, Panoptykonie, nie ma co dopytywać. Tajne to tajne i po co drążyć temat?

Jedno mnie martwi: mamy wojnę nieponumerowaną, a ja lubię ponumerowane.

Wydanie: 2017, 37/2017

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy