Inwazja władzy a sadzenie drzew

Inwazja władzy a sadzenie drzew

Przyznawanie się do słabości to w naszej kulturze „niemęska” rzecz. Masz być silny, skuteczny, zwycięski, pokonywać przeciwności, zwalczać wrogów, zwyciężać, a hymn nasz narodowy podpowiada, „jak zwyciężać mamy”. Ale czy te walki, które są podręcznikowymi wzorcami, mogą być doprawdy jakimś przykładem dla nas? Naprawdę tamte wojny to wciąż obrazek do naśladowania? Moja słabość to ostatnio całkowite osłabienie i zużycie rozpalonymi emocjami wokół podróży marszałków (byłych i przyszłych byłych), premierów, kast politycznych. Latają, bo mogą, latają, bo tak pieszczą swoje wyposzczone ego, latają, bo im się należy. Więcej, słyszymy, że lecą, a dużo mniej wiemy po co, dlaczego, co takiego robią, kiedy po nocach nie stanowią złych praw. Prawią o wojnach dawnych, wydają pieniądze na wojny przyszłe, w których i tak jesteśmy bez znaczenia. Nie przygotowują nas do starcia realnego, do którego sami się przyczynili i przyczyniają – do starcia z klęską rozgrzanej planety. Kiedy patrzymy na polską politykę, widzimy, jak rozłazi się to wszystko na boki, jak przecieka między palcami, jak usuwa się spod nóg. Jak nic się nie składa w całość, jak znika rozróżnienie na przyczynę i skutek, jak wyparowuje odpowiedzialność za pojedyncze decyzje i skutki tysięcy decyzji.

Chwilami, mając pełną świadomość absurdalności takiego myślenia, żywię przekonanie, że robią to umyślnie, że psują z wszystkich stron rybę, od głowy przez płetwy boczne do ogona poprzez każdą łuskę, żeby tylko nie dać rady tego pojąć, zareagować, sprzeciwić się, bo za dużo tego. Takiej zmasowanej inwazji władzy na mnie, czyli na nas, nie pamiętam. Tu nas faszyzmem, tam lekceważeniem całych grup społecznych i ich postulatów, służebnością polityczną prokuratury, niewydolnością służby zdrowia, transferami kasy do swoich, demontażem struktur i instytucji państwa, ciszą nad własnymi aferami. I – co najgorsze – absolutnym milczeniem zbywany jest problem zmian klimatycznych i nie tylko ich skutki (nie tyle bolesne, ile zagrażające naszemu istnieniu), ale apokaliptyczny wymiar. Kiedy cały świat krzyczy w tej sprawie (chyba że płonie Syberia – niech płonie za polskie cierpienie, to nie katedra Notre Dame, nasze dziedzictwo, o które trzeba walczyć ramię w ramię z biskupami nienawistnikami) – to nad wyschniętą Wisłą cisza aż huczy jak huragany, które nie występując wcześniej w tych rejonach ziemi, nadchodzą. Drzewa w miastach idą pod piły i topory. Miejskie przestrzenie oddawane są tym, którzy na nich zarobią bez żadnych warunków. Budujta, co i jak chceta. Bez drzew, bez szkół, bez poradni, bez przedszkoli, bez sklepów (a nie, sklepy będą, wszak to ołtarzyki wszechpanującej religii).

I w takich chwilach czytam ze zdumieniem niewartym żadnej czołówki w polskich mediach, że Etiopia jednego dnia posadziła 350 MILIONÓW drzew. Jednego dnia. A wszystko to część planu, żeby zasadzić 4 biliony drzew. Etiopia, o której w polskiej szkole nie dowiemy się niczego, a o wyobrażeniach lepiej zamilczeć. I w takim dniu myślę, że zamiast słuchać polskich bredni o doganianiu i przeganianiu Szwecji, Szwajcarii, Niemiec, chciałbym się poczuć Etiopczykiem.

Kiedy w czerwcu brałem udział w jednej z debat zorganizowanego przez Empik festiwalu literackiego Apostrof, którego kuratorką była Olga Tokarczuk, na koniec dostaliśmy zwyczajowy upominek. Tym razem nie był to magnes, lniana torba z wegańskim nadrukiem ani drewniany ołówek. Dostaliśmy coś żywego i prawdziwego – sadzonki buka. Rozdano ich ponad sto i co najmniej kilkadziesiąt osób pochwaliło się, że je zasadziło. Też posadziłem mój buk. Byłem zmotywowany, bo ostatnio wchodząc w 20. rok trzeźwienia, napisałem o tym fakcie w serwisie społecznościowym. Prawie tysiąc osób zareagowało jak na żadną inną superważną informację, tekst, wydarzenie, które udostępniam. I chwilę później spotkałem drzewo, które zasadziłem właśnie w tamtym czasie, a o którym przez te wszystkie lata nie pamiętałem. Kasztanowiec jest już dorodny, parometrowy, stabilny i nawet potężnawy. Bardzo serdecznie z nim się przywitałem. Na taką słabość dobrze się poważyć. Niemal poczułem się Etiopczykiem.

A potem dowiedziałem się jeszcze, że na punkcie sadzenia drzew oszalała Islandia i zalesia w ogromnym tempie swoje pustkowia po lasach wyciętych przez Wikingów. Żartują, że aby nie zabłądzić w ich lesie, wystarczy wstać. A w tamtych warunkach drzewa rosną dziesięciokrotnie wolniej niż gdzie indziej. Ale sadzą na potęgę. I to jest myślenie o potędze, które imponuje i którego można pozazdrościć. W tym samym czasie aktywiści i aktywistki „Dzikich Karpat” przywożą do Krosna i Warszawy dowody na masowe wycinki Puszczy Karpackiej w Bieszczadach, pod piły idą ponadstuletnie jodły i inne olbrzymy. Będą deski. A z desek nasze trumny. Bo deski to interes, równie dobry jak trumny. Dlatego jestem za kremacją i byciem pośmiertną pożywką dla sadzonki drzewa. I wciąż mam nadzieję, że w tym obłędzie wycinania drzew Polska się zatrzyma i otrzeźwieje.

Wydanie: 2019, 34/2019

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Komentarze

  1. Radoslaw
    Radoslaw 22 sierpnia, 2019, 12:17

    „czytam ze zdumieniem niewartym żadnej czołówki w polskich mediach, że Etiopia jednego dnia posadziła 350 MILIONÓW drzew. Jednego dnia.”
    Czasy, kiedy Polacy byli zdolni do sadzenia drzew albo innych pożytecznych działań na rzecz swojego najbliższego otoczenia to sie w Polsce skończyły w 1989 roku. To sie nazywało „czyny społeczne”. Może nie zawsze najlepiej zorganizowane, może nie do końca spontaniczne – ale w takim społeczeństwie, jak polskie lekki przymus był widać niezbedny. A koniec końców ludzie byli dumni i zadowoleni, że uporządkowali otoczenie swojego bloku na przykład albo posadzili kawałek lasu. W dodatku była to też okazja do życia towarzyskiego i zacieśniania wiezi społecznych.
    A były też akcje zupełnie spontaniczne, jak słynna „Niewidzialna reka”, która potrafiła zmobilizować setki tysiecy młodych Polaków do całkowicie bezinteresownego i anonimowego wykonania milionów dobrych uczynków dla swoich rodaków i kraju.
    Po 1989 roku czyny społeczne zostały oplute i wyszydzone jako element „komunistycznego zniewolenia i propagandy”. No to prosze sie nie dziwić, że po 30 latach takiego kształtowania polskiego (a)społeczeństwa, pod wzgledem wzajemnej solidarności i poczucia odpowiedzialności za losy świata Etiopczycy biją Polaków na głowe.
    Rozmawiałem kiedyś z kolegą, który pracuje w polskim oddziale firmy produkującej piły spalinowe. Powiedział mi, że temu ministrowi, który dał sygnał do ogólnopolskiego rżniecia drzew to jego firma powinna pomnik postawić. A lobby deweloperów pewnie wylałoby przed pomnikiem kawał betonowej promenady.
    Tak działa kapitalizm – prywatyzujemy zyski, uspołeczniamy straty. Tego nie rozumieli Polacy w 1989 roku i chyba nadal nie rozumieją.
    Do tego dochodzi lansowany obecnie model tzw. prawdziwego patriotyzmu. Tzw. Prawdziwy Polak (PP) nie jest od sadzenia drzew. On jest od szarż – od Samosierry po Powstanie Warszawskie. Bez sensu, w cudzym interesie, byle polski trup słał sie gesto, byle poeci mieli o czym pisać, kreując w tym duchu kolejne pokolenia PP.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Andrzej
      Andrzej 22 sierpnia, 2019, 18:19

      Kolejny celny i swietnie napisany komentarz Radoslawa; Radoslaw jest de facto jednym z felietonistow 'Przegladu’.
      Podczas czytania tego komentarza przypomnial mi sie opublikowany w 'Przegladzie’ w 2002 roku felieton profesora Bronislawa Lagowskiego „Maly spor o wartosci”. Oto on:

      Mały spór o wartości

      Z działaczami Związku Młodzieży Socjalistycznej zetknąłem się podczas studiów na Uniwersytecie Warszawskim. To, czym się zajmowali, wydawało mi się nudne i bez znaczenia. Ale mogłem się mylić. Później miałem ciągle do czynienia z młodzieżą, lecz o ZMS nie słyszałem od ludzi nic złego ani dobrego. Wiadomość wyczytana w „Gazecie Wyborczej”, że ta organizacja patronowała budowie zakładów petrochemicznych w Płocku, sprawiła mi przyjemność. Wprawdzie nie wiem, na czym polegało to patronowanie, ale już samo zainteresowanie się młodzieży budowaniem czegoś wielkiego i pożytecznego dla kraju budzi we mnie żywą aprobatę. Myślę, że patronowanie nie było wyłącznie symboliczne, musiało wyrażać się w robieniu czegoś, co realnie było pomocne w budowaniu zakładów petrochemicznych. Według „Gazety Wyborczej”, uczestnicy tamtych działań powinni się wstydzić, a tymczasem występują z projektem wystawienia pomnika. Działacze SLD, na których poparcie projektodawcy pomnika liczyli, po publikacjach „Gazety Wyborczej” przestraszyli się i dali sygnały, że nie chcą z tym mieć nic wspólnego. Nie wykluczam, że ten oportunizm i ta gotowość rezygnacji z własnego poglądu ma coś wspólnego ze szkołą ZMS. Jest to jednak kwestia drugorzędna. Problem zasadniczy jest taki: za jakie czyny należy ludziom stawiać pomniki? Wydaje się oczywistością, że należy najwyżej cenić te działania, które służą urzeczywistnianiu wartości najwyżej przez społeczeństwo cenionych. O jakie wartości najbardziej ludziom chodzi? O co najbardziej się starają? Jakie to cele skłaniają ich codziennie do wczesnego wstawania i udawania się w miejsce pracy i do samej tej pracy? O co najczęściej strajkują? Co jest przedmiotem najpowszechniej występującej troski w rodzinach? Są to oczywiście pytania retoryczne. Gdybyśmy byli społeczeństwem niezakłamanym, nieoszukanym przez mitotwórców wszystkich obrządków, najwięcej wdzięczności okazywalibyśmy tym, którzy najwięcej przyczynili się i przyczyniają do naszego dobrobytu, do budowania domów i dróg, rozwijania przemysłu, udoskonalania upraw i hodowli. Im wystawilibyśmy pomniki, ich nazwiskami znaczyli miejskie ulice i place. Postępowalibyśmy jak Holendrzy, którzy pomnik postawili wynalazcy konserwowania śledzi w beczce. Polskie miasta z ich marnymi pomnikami i nazwami ulic są objawem narodowego rozdwojenia jaźni: co innego cenimy w rzeczywistości, co innego głosimy w sferze symbolicznej. Polska nie jest wyjątkiem pod tym względem, jest tylko skrajnością posuniętą do absurdu. Było w Krakowie dwóch Ingardenów: jeden zbudował wodociągi miejskie, drugi był filozofem. Jest ulica Ingardena, ale tego drugiego, filozofa. Któremu też należało się wyróżnienie, ale drugiego stopnia i w dalszej kolejności. Rozejrzyjmy się po naszych miastach dużych i małych: kogo my czcimy, jakie zasługi z punktu widzenia naszego realnego systemu wartości mieli ci, których nazwiskami poznaczono ulice? Codziennie jeżdżę ulicą 29 listopada, w domyśle roku 1830. wtedy garstka niskich rangą sfrustrowanych wojskowych i literatów zdetonowała powstanie (mordując od razu najlepszych polskich generałów), w wyniku którego autonomiczne, konstytucyjne i liberalne Królestwo Polskie, polskie nie tylko z nazwy, przestało być autonomiczne, konstytucyjne, liberalne i polskie. Najlepiej nie myśleć, jak się ta ulica nazywa, jeśli jednak pomyślę, czuję istnienie symbolicznego ucisku na tej ulicy. I na wielu innych. Każde miasto lub prawie każde ma już ulicę generała Okulickiego. Jaki generał lub cywil wyrządził Warszawie, a tym samym i Polsce większą szkodę niż ten Okulicki?
      Odstraszanie przez „Gazetę Wyborczą” płockich działaczy SLD przed budową pomnika trzeba oczywiście rozpatrywać w innym kontekście. Jest to przede wszystkim akt niesamowitej nietolerancji wobec innych niż własne poglądów politycznych. Należy on do „polityki wobec przeszłości”. Projekty dekomunizacyjne przewidują zniszczenie wszystkich pomników pozostałych po PRL. Gdy tak zwana prawica wróci do władzy, te projekty odżyją. Umiarkowane środowiska post-„Solidarności” zadowalają się programem minimalnym: nie stawiać żadnych nowych pomników upamiętniających cokolwiek dobrego z czasów PRL. Zachodzi wielka różnica między oszołomami dekomunizacji a tymi umiarkowanymi, ale nie pod każdym względem: małoduszni są jedni i drudzy.
      Jak wspomniałem na początku, nie miałem okazji wyrobić sobie poglądu na Związek Młodzieży Socjalistycznej w czasach PRL. Pomysł uczczenia pomnikiem patronatu tej organizacji nad budową wielkich zakładów przemysłowych bardzo mi się podoba. Dopatruje się w nim drobnej i jeszcze niepewnej zapowiedzi zwrotu umysłów w stronę racjonalniejszej hierarchii wartości. Ale obawiam się, że spotka mnie rozczarowanie: może na tych zetemesowców wystarczy krzyknąć, tupnąć i oni wyrzekną się swego zdania?

      Mam nadzieje, ze nie naruszylem niczyich praw „wklejajac” tu caly, zamieszczony wczesniej felieton.

      Odpowiedz na ten komentarz
      • Andrzej
        Andrzej 22 sierpnia, 2019, 20:41

        Dodaje jeszcze fragmenty opracowania z Wikipedii zat. „Ulica gen. Leopolda Okulickiego w Krakowie”:

        „Obecna ulica Okulickiego wiedzie śladem dawnego gościńca, który prowadził od głównego Traktu Warszawskiego, będącego przedłużeniem Ulicy Floriańskiej, a który to zaczynał się w miejscu obecnego skrzyżowania Alei 29 Listopada z Ulicą Dobrego Pasterza i prowadził do Bieńczyc, Mistrzejowic i Krzesławic. Pierwszą nazwą tej ulicy była nadana w czasach PRL imienia Ostapa Dłuskiego, komunistycznego działacza, działającego w Galicji, później w II RP i w PRL. Nazwa ta została zmieniona na obecną ku czci generała Leopolda Okulickiego w 1991 roku. Zanim wybudowano w latach 90. XX wieku szeroką aleję gen. Bora-Komorowskiego (zdaniem Prawdziwych Polakow, goracych patriotow, to rowniez polski bohater – uwaga A.), obecna ulica Okulickiego była o 1/3 dłuższa niż obecnie i zaczynała się ok. 1 km wcześniej – na skrzyżowaniu z ulicą Bohomolca, jako realne przedłużenie ulicy Dobrego Pasterza. Dzisiaj ul. gen. Okulickiego jest przedłużeniem ul. Dobrego Pasterza tylko w sensie tradycyjnym”.

        Współczesność i planowana przyszłość
        Obecnie ulica gen. Okulickiego jest na całej długości drogą dwupasmową (po jednym pasie w każdym kierunku). Przewidziane jest jednak w planach długoterminowych rozszerzenie owej arterii do 4 pasów (po dwóch w każdym kierunku)”.

        Odpowiedz na ten komentarz
        • Radoslaw
          Radoslaw 22 sierpnia, 2019, 23:30

          Prawdziwi Polacy (PP) z Krakowa zapewne szalenie żałują, że duet Komorowski-Okulicki nie zdołał także ich miasta obrócić w perzynę (a mieli taki zamiar), więc na otarcie łez uczynili ich pośmiertnie patronami ulic.
          PP z miasta Łodzi jedną z ulic opatrzyli imieniem „Organizacji WiN”. Ta „organizacja niepodległościowa” współpracowała z CIA nad opracowaniem planów III wojny światowej. Gdyby jej marzenia się spełniły, to z Polski zostałaby tylko radioaktywna pustynia.
          Amerykanie odtajnili niedawno plany bombardowań nuklearnych krajów Układu Warszawskiego w latach 50-tych. Pytanie za 100 punktów: kto, jeśli nie tzw. podziemie niepodległościowe dostarczyło im szczegółowych danych o lokalizacji celów w Polsce? W tamtych czasach satelitów szpiegowskich jeszcze nie było.
          Tak oto na prawdziwych polskich patriotów lansuje się w 2019 roku ludzi, którzy planowali całkowitą zagładę własnego narodu.

          Odpowiedz na ten komentarz
      • Radoslaw
        Radoslaw 22 sierpnia, 2019, 21:34

        Dziękuję za uznanie, ale myślę, że do wiedzy i giętkości języka dziennikarzy „Przeglądu” to mi jednak sporo brakuje. No i czasem trudno mi zachować olimpijski spokój wobec nieprawdopodobnych kłamstw, bredni i manipulacji, których dopuszcza się tzw. prawica. A rasowy mistrz pióra jednak powinien zachować zimną krew, nawet wobec najgorszych drani i prostaków. Jak mawiał w takich okolicznościach główny bohater serialu „Daleko od szosy”, Leszek: „Studiuję kulturę i sztukę. Bo wie pan, jak się ma taką sztukę przed sobą, to trudno zachować kulturę”.
        Zacytowany felieton p. Łagowskiego to kolejny przykład niesłychanego zakłamania i bezczelności post-solidarnościowych „elit”, tu reprezentowanych przez niejaką „Gazetę Wyborczą”. Jak zauwazył p. Łagowski: „według „Gazety Wyborczej”, uczestnicy tamtych działań powinni się wstydzić” – chodzi o wsparcie dawnych działaczy ZMS dla budowy płockiej petrochemii.
        Redaktorzy „GW” leją do zbiorników w swoich autach paliwa z tejże petrochemii, a jednocześnie ludziom, którzy przyczynili się do jej budowy każą się wstydzić?! To po prostu przechodzi tzw. ludzkie pojęcie…
        Pewnie to już nie raz pisałem, ale powtórzę:
        30 lat po tzw. „upadku komunizmu”:
        * 3/4 polskiej energetyki pochodzi z czasów PRL
        * przytłaczająca większość przemysłu petrochemicznego i tzw. ciężkiej chemii (m.in. produkcja nawozów sztucznych)
        * większość wielkich inwestycji hydrotechnicznych (zapory, zbiorniki retencyjne…)
        * ok. 60% całej substancji mieszkaniowej
        * większość infrastruktury w służbie zdrowia i edukacji.
        * przeogromny dorobek kultury i nauki, bez porównania bogatszy, niż wszystko, co stworzono po 1989 roku.I to w kraju, który dziś nazywa się „okupowanym”.

        Gdyby to wszystko nagle zniknęło, to Polacy obudziliby się bez dachu nad głową, elektryczności, wody pitnej, paliw, jedzenia na stole, służby zdrowia i szkół dla swoich dzieci. Polacy korzystają z tego wszystkiego i będą korzystać jeszcze pewnie przez wiele pokoleń… i plują na „komunę”, bo pomarańczy i papieru toaletowego brakowało! Niedosyt pomarańczy to dla Polaków dramat egzystencjalny, przy którym nikną fundamentalne osiągnięcia cywilizacyjne. No to niech się może zaczną leczyć pomarańczami i papierem toaletowym? Widząc, co się dzieje w polskiej służbie zdrowia i na rynku leków, taka perspektywa coraz bardziej się urealnia.
        No czy nie miał racji Gomułka, kiedy radził polskim, pożal się Boże, inteligentom, żeby sobie zamiast cytryn wrzucali kapustę kiszoną do herbaty? Jak można traktować poważnie ludzi, którzy mają taką wywróconą hierarchię wartości? (o ile w ogóle jakąś mają).
        Co „mądrzejsi” z nich używają takiego oto argumentu: „Bo to żadna zasługa PRL, bo przecież na Zachodzie tego też dokonano”. Naprawdę? I to ten mityczny „Zachód” przyszedł i zbudował w Polsce te elektrownie itd? To może mu pomniki postawić ? W przestrzeniach zwolnionych przez te „komunistyczne”.
        No czy takie otumanione społeczeństwo można traktować serio? Jak trzeba być moralnie zdegenerowanym, żeby korzystać z tego ogromnego dziedzictwa i jednocześnie opluwać, szydzić, szkalować czasy i ludzi, którzy to wszystko stworzyli?
        Jeśli są czytelnicy „Przeglądu”, którym czasem brakuje argumentacji w sporach o powojenną historię Polski, to proszę śmiało korzystać z moich spostrzeżeń. O ile jeszcze macie cierpliwość i odwagę wdawać się w takie dyskusje, nie obawiacie się wściekłych, bezrozumnych ataków czy towarzyskiego ostracyzmu. A wkrótce może i poważniejszych sankcji…

        Odpowiedz na ten komentarz
        • Andrzej
          Andrzej 24 sierpnia, 2019, 18:50

          Wyborcza… Jest bardzo dobrą gazetą (dziennikiem), ma świetne dodatki weekendowe, imponuje rozmachem tematycznym… Można by wiele dobrego napisać o Gazecie Wyborczej; ogólnie, że informuje, uczy, kształtuje dobre gusty, pomaga dokonywać właściwych wyborów, broni prześladowanych, krzywdzonych. Niestety, w kilku sprawach uprawia politykę. Przede wszystkim odnośnie PRL: „To był stracony czas/czarna dziura w dziejach Polski”, „Nic dobrego nie powstało w okresie PRL” (wbrew faktom), autorzy Wyborczej powtarzają, bezmyślnie lub umyślnie, utarty zwrot „W szarej, siermiężnej rzeczywistości PRL” (jak autorzy narodowo-katolickich dzienników i tygodników); i odnośnie Rosji – przedstawia ją wyłącznie w złym świetle, wywołuje, powiedziałbym nawet, że uczy wrogości do tego kraju; w efekcie czytelnicy Wyborczej, mówiąc o Rosji, mówią takim samym językiem (oczywiście nie wszyscy) jak Polacy, których myślenie, język, zmysł estetyczny (a raczej jego brak) kształtują wspomniane wyżej, prymitywne gazety i tygodniki: „straszny kraj”, „ruskie”, to na pewno zrobili ruskie” itp. itd. Przegląd od Wyborczej różni się przede wszystkim tym, że nie uprawia polityki; jest pismem od A do Z zdroworozsądkowym, liczy się z faktami i daje im odważnie (odważnie, bo na to w Polsce, w wielu sprawach, potrzebna jest odwaga) świadectwo.

          Odpowiedz na ten komentarz
          • Radoslaw
            Radoslaw 24 sierpnia, 2019, 23:30

            To, że w wielu dziedzinach „GW” jest gazetą wiarygodną i rzetelną czyni ją tym bardziej niebezpieczną. Bo jeśli gazeta uchodząca za poważną napisze kłamstwo i brednię, to czytelnicy przyjmą to bez cienia wątpliwości. I choćby przedstawić całą masę twardych, udokumentowanych dowodów przeczących jej twierdzeniom – to Polak i tak nie uwierzy, a osobę przedstawiającą te dowody nazwie „komuchem”, „sierotą po komunie” – i poczuje się intelektualnym zwycięzcą. W Polsce prawdą jest to co jest „powszechnie wiadome”, a nie to, co ma oparcie w faktach.
            Kiedy Polak chce coś pozytywnego powiedzieć o PRL, to z góry robi asekuranckie zastrzeżenie typu „Nie to żebym chwalił komunę…” albo „No nie wszystko było złe…” (co należy odczytać: „ale jednak przytłaczająca większość była…”).
            Nie wiem, ile w tym tchórzostwa przed wygłoszeniem własnego zdania, a ile niewiedzy. Polsce Ludowej zarzuca się, że była zbudowana na kłamstwie i oszustwie – bo sfałszowane wybory, bo cenzura itd. Tylko mimo tego (a może właśnie dzięki temu?) dokonał się ogromny postęp społeczny i ekonomiczny, co zilustrowałem kilkoma przykładami. A na czym zbudowana została III RP jeśli nie na odrażających oszustwach:
            Pierwsze oszustwo: „Solidarność” – tzw. związek zawodowy, który obiecując swoim członkom szczodre państwo socjalne, doprowadził do wprowadzenia w Polsce brutalnego kapitalizmu, a swoich zwolenników spacyfikował wyrzucając ich milionami z zamykanych zakładów. Na gruzach swojej stoczni-kolebki, którą zniszczył, zbudował mauzoleum na swoją chwałę, a bezmyślni Polacy i tak otoczyli tę zakłamaną organizację niemal religijnym kultem.
            Drugie oszustwo: nazywanie PRL państwem komunistycznym. Jestem przekonany, że przytłaczająca większość Polaków nie jest w stanie nawet podać poprawnej definicji komunizmu, ale z wielką pewnością siebie będą tym terminem operować – oczywiście błędnie.
            Trzecie oszustwo – twierdzenie, jakoby „komuna zostawiła po sobie jedynie ruiny”. Minęło 30 lat, a Polacy nadal na ogromną skale korzystają z tych „ruin” (nie licząc tego, co zostało zniszczone albo zrabowane).
            Czwarte oszustwo – twierdzenie, jakoby Polska była dziś krajem wolnym i suwerennym. Pamiętam dobrze ostatnią dekadę PRL i nigdy żaden radziecki dygnitarz nie panoszył się tak w ówczesnych mediach jak obecna ambasador USA (którą raczej należałoby nazwać amerykańskim namiestnikiem na Polskę).
            Amerykańskie wpływy polityczne i gospodarcze w Polsce to zwykły dyktat, Polska jest typowym państwem klienckim, a propaganda strachu przed Rosją ma tylko służyć wypraniu polskich umysłów, żeby łatwiej było przeforsować kolosalne wydatki zbrojeniowe na korzyść amerykańskich przedsiębiorstw czy gazowych. Idzie im wysmienicie.
            Zatem podsumujmy – oto, co czeka Polske:
            1. Całkowita zapaść systemu emerytalnego, opieki zdrowotnej i szkolnictwa.
            2. Katastrofa demograficzna.
            3. Za tym pójdzie nieuchronna zapaść gospodarcza, ponieważ społeczeństwo stare, schorowane i głupie zwyczajnie nie będzie w stanie na siebie zapracować, nie mówiąc o spłacie kolosalnych długów.
            4. Najdalej za 50 lat polska państwowość będzie jedynie wspomnieniem (dziś jest „tylko” iluzoryczna).
            Ale to wszystko drobiazg – rzetelna i wiarygodna (?) „GW” wytłumaczy Polakom, że to wszystko „dziedzictwo komunizmu”, a Polacy bez wątpienia uwierzą.
            Może kogoś urażą moje kasandryczne wizje, ale twardy racjonalizm nie pozostawia mi miejsca na optymizm. Może się mylę, ale czytelnicy „Przeglądu” i Polacy o podobnym światopoglądzie to moim zdaniem tylko kropla w morzu chamstwa i głupoty. „Nec Hercules contra plures” (że się tak popiszę moją szczątkową znajomością łaciny :)).
            Kłaniam się!

  2. Andrzej
    Andrzej 25 sierpnia, 2019, 02:01

    Niczego nie wytłumaczy, bo już jej nie będzie. Możliwe, że wcześniej. Napisał Pan to, o czym myślałem – że uprawiająca w kilku podstawowych sprawach fałsz Wyborcza jest (być może – dodaję w swoim imieniu) groźniejsza dla Polski od wszystkich hurrapatriotycznych, prawicowych pism; odmóżdża sporą część swoich, na ogół wykształconych, oczytanych i zwykle myślących, czytelników.
    „Czytelnicy ‘Przeglądu’ i Polacy o podobnym światopoglądzie to moim zdaniem tylko kropla w morzu chamstwa i głupoty”. To prawda, i dlatego, szczególnie dlatego, wszyscy czytelnicy „Przeglądu” powinni podsuwać swoje pismo pod nos wszystkich znajomym, zachęcać, przekonywać do czytania go, mówić, jakim jest ważnym, i atrakcyjnym, w dobrym tego słowa znaczeniu, pismem.
    Jest tragiczne, że w odmóżdżaniu rodaków biorą udział również cenni, ciekawi ludzie, pisma i instytucje. Pamiętacie państwo pieśń „Koniew, marszałek Koniew…” pięknie wykonaną przez zespół ‘Piwnicy pod Baranami’? Jakież to było śmieszne, dowcipne, wspaniałe, jak im przyłożyli, jak to się wszystkim (prawie wszystkim) podobało… I jakież durne to było. Chyba nie trzeba pisać, dlaczego.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy