Ja jako wieśniaczka

Ja jako wieśniaczka

A najdzielniej walczą króle
A najgęściej giną chłopy…
(Maria Konopnicka „A jak poszedł król na wojnę”)

Mimo marnego samopoczucia zabieram się do tego tekstu zbulwersowana szokującymi wypowiedziami Władysława Frasyniuka i Kazimierza Kutza, nagłośnionymi m.in. przez „Gazetę Wyborczą” (21-22.03).
Zdaniem demokraty Frasyniuka: „Chłopi częściej dobijali powstańców i ściągali z nich kamasze, niż brali udział w walce o niepodległość”. A Kazimierz Kutz, piewca ludu górniczego, dopełnił tę opinię, stwierdzając: „A tak naprawdę chodzi tu o starcie dwóch kultur – chłopskiej i wielkomiejskiej”.
Słowa te padły w kontekście „sprawy Pawlaka”, niemniej godzą one w godność każdego Polaka, poczuwającego się do chłopskich korzeni. A więc przytłaczającej większości naszego społeczeństwa! Z tym, że nie wszyscy z nas się do tej genealogii przyznają, można wręcz powiedzieć, że nasze chłopskie społeczeństwo wstydzi się swej tożsamości. A na to nie powinno być zgody!
Tu pozwolę sobie na dygresję osobistą, ale istotną dla mego stanowiska w tej sprawie.
Miałam dwu dziadków. Ten po mieczu, Bartłomiej Jakubiszyn, był kowalem z podzaleszczyckiej wsi. Drugi, po kądzieli, Erazm Romanowski, powstaniec z 1863 r. – adwokatem, znanym z tego, że nie podejmował się spraw dwuznacznych moralnie.
Dziadek kowal, chłop galicyjski, nie brał udziału w powstaniu styczniowym, ale ciężko pracując, umożliwił swemu synowi (memu Ojcu) zdobycie półwyższego wykształcenia. Nie stać go już było na sfinansowanie studiów prawniczych, o jakich mój Ojciec marzył.
Droga z podzaleszczyckiej wsi na uniwersytet w „stołecznym” c.k. Lwowie była bardzo daleka. O tym, jak dochodziło do awansu intelektualnego synów chłopskich przed I wojną światową, można się dowiedzieć z autobiograficznej relacji Stanisława Pigonia pt. „Z Komborni w świat”, która powinna znaleźć się w kanonie lektur szkolnych, ale nigdy tam nie trafiła. Przypomnę więc tylko, jak inna była sytuacja synów chłopskich ze wsi podkrakowskiej, którzy mieli „na podorędziu” Uniwersytet Jagielloński.
Nie przypadkiem w Małopolsce Zachodniej zrodził się ruch ludowy, a Wincenty Witos mógł w sejmie austriackim uczyć się parlamentaryzmu. Nie przypadkiem też, jak sądzę, spod Krakowa wywodził się papież Polak, a także najwybitniejszy nasz reżyser, Andrzej Wajda.
Mam nadzieję, że po enuncjacjach panów Frasyniuka i Kutza odezwą się zawodowi historycy, że dojdzie wreszcie do poważnej wymiany zdań na temat polskich chłopów, którzy przez pokolenia padali ofiarą szlacheckiej „złotej wolności”.
Nie będąc historykiem, od lat po amatorsku upominam się o taką poważną dyskusję „ponad podziałami”, w miarę moich skromnych możliwości wskazując na istotne zaszłości, zapominane lub marginalizowane przez wybitnych nawet specjalistów o niechłopskim rodowodzie.
W rezultacie nasza pamięć historyczna jest okaleczona, jak do czasu okaleczona była polska kultura. Wszak zniewolonych chłopów nie dopuszczano do głosu na forum publicznym!
Ilu Polaków, zwłaszcza młodych, pamięta, że pierwszym polskim wybitnym poetą nowożytnym był syn chłopski, a zarazem Europejczyk piszący po łacinie – Klemens Janicki (1505-1542), który tak zwierzał się w swoim posłaniu „O sobie samym do potomności”: „Wysoko leży wieś nad żnińskim bagnem / Od niejakiego Januszka nazwana / Tamtędy pono jeździli od Gniezna / Nasi królowie do swych pruskich włości / Tę glebę pługiem przewracał mój ojciec / Człowiek szlachetny w swej ubogiej doli” (tłum. z łaciny Zygmunt Kubiak).
Kto pamięta, że następnym polskim poetą „z chłopów” był dopiero Jan Kasprowicz (1860-1926), o którym tak pisał Czesław Miłosz w swej – adresowanej do cudzoziemców – „Historii literatury polskiej”: „Syn chłopa z zaboru pruskiego, urodzony w tych samych okolicach, które niegdyś wydały poetę-humanistę Klemensa Janickiego (Janicjusza), również chłopskiego pochodzenia”. Notabene w zaborze pruskim najwcześniej, w 1810 r., zniesiono pańszczyznę, co niewątpliwie wpłynęło korzystnie na chłopską „ubogą dolę”.
Obaj poeci, Janicki i Kasprowicz, deklarowali się jako PATRIOCI, ale w okresie dzielącym ich od siebie – polscy chłopi wegetowali w warunkach nieludzkich, które nie sprzyjały ani samorealizacji twórczej, ani pogłębianiu świadomości narodowej.
Jak te warunki wyglądały, można dowiedzieć się m.in. z „Satyr” obiektywnego naocznego świadka, Krzysztofa Opalińskiego (1609-1655): „Rozumiem, że Bóg Polski za nico nie karze / Więcej jak za poddanych srogą opresyją / I gorzej niż niewolą. Jakoby chłop nie był / Bliźnim nie tylko twoim, ale i człowiekiem” – co dedykuję niektórym naszym demokratom.
Polska szlachta ciemiężyła polskich chłopów, którzy wyzwolenia doczekali się od zaborców. Jak to wpływało na psychikę poniewieranej większości narodu? Na jakim podłożu wyrósł Szela? Ale przed Szelą był Bartosz Głowacki i kosynierzy walczący pod wodzą szlachcica, a zarazem prawdziwego demokraty, Tadeusza Kościuszki. I był Kazimierz Deczyński, „cham”, który wziął udział w powstaniu listopadowym, znalazł się na emigracji i napisał pamiętniki, których wydanie zablokowali „lepiej urodzeni” kombatanci (Kruczkowski w „Kordianie i chamie” zniekształcił życiorys Deczyńskiego).
Ze szlachty wywodził się także wielkoduszny Bolesław Prus (Aleksander Głowacki). Autor „Placówki”, nie idealizując chłopów, dojrzał w nich główny podmiot naszej historii narodowej.
Szlachtę i chłopów przy całym dzielącym ich antagonizmie – łączyła wspólna wiara oraz wiejskość.
Może to dzięki memu dwoistemu, chłopsko-pańskiemu rodowodowi czuję się wieśniaczką „do kwadratu”? Może dlatego moje poglądy są nietypowe i z takim trudem przebijają się „na łamy”? Ale przecież to jest rodowód podwójnie „większościowy”, a demokracja to pono rządy większości. Oczywiście – z poszanowaniem praw mniejszości, w tym… ormiańskiej, do której należał jeden z moich pradziadków po kądzieli, Kajetan Torosiewicz.
Od lat apeluję, abyśmy docenili naszą wiejskość, której polska literatura zawdzięcza najwybitniejsze dzieła, od Janickiego i Kochanowskiego po „nurt chłopski”, poprzez który pełnym głosem przemówiła wieś chłopska.
Czy tylko chłopska?
Czy w tych kategoriach rozpatrywać należy dorobek twórczy chociażby Wiesława Myśliwskiego, którego powieści są obecnie tłumaczone od Holandii, Francji, Niemiec, Izraela po Stany Zjednoczone? Czy w XXI w. organiczna więź z przyrodą właściwa nam, wieśniakom – nie jest aby bliższa duchowi czasów, kiedy to ekologowie głoszą swoisty powrót do natury? I to w skali globalnej?
Mam nadzieję, że te moje pytania – właściwie apel – nie pozostaną bez odpowiedzi, choć moje dotychczasowe doświadczenia nie uzasadniają takiego optymizmu. Ale CONTRA SPEM SPERO.
26 marca 2009 r.

Wydanie: 14/2009, 2009

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy