Jak długo jeszcze?

Jak długo jeszcze?

Oszczerca, cwaniak, kombinator, karierowicz, lawirant. Ryszard Czarnecki to modelowy przykład patologii polskiego życia publicznego

Ciągnie się za nim cały łańcuszek różnych afer, ale – jak widać – mało komu to przeszkadza. Choć wydawałoby się, że człowiek z taką opinią – polityka nielojalnego i przede wszystkim malwersanta publicznych pieniędzy – powinien być skończony. A tak nie jest. Czarneckiego widać na partyjnych konferencjach za plecami Jarosława Kaczyńskiego, PiS go oklaskuje, dziennikarze zapraszają do wywiadów. Wstydu nie ma. O czym to świadczy?

Czarnecki całe życie spędził jako polityk, bo krótkie epizody w mediach nie są godne wzmianki. Pracą się nie pokalał. Za to partii zaliczył wiele: Unia Polityki Realnej, Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Wyborcza Akcja Katolicka, Akcja Wyborcza Solidarność, Samoobrona, PiS… Co tam robił? Załatwiał posady, miejsca na listach, kasę, kombinował z fakturami, aż złapali go za rękę.

Jak wynika z jego oświadczenia majątkowego, dzięki polityce zgromadził 750 tys. zł samych oszczędności i ma trzy mieszkania, warte łącznie ponad 4,5 mln zł. Do tego doliczyć warto emeryturę, która od 2026 r. będzie mu przysługiwać z racji posłowania do Parlamentu Europejskiego – 6253 euro, w przeliczeniu na dzisiejsze złotówki ok. 28 tys.

Pieniądze te zebrał w różny sposób. Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF) wykrył, że bezprawnie pobrał pieniądze na przejazdy służbowe, na kwotę 100 tys. euro. Parlament Europejski nakazał mu te pieniądze zwrócić.

Czarnecki jeździł samochodem nie tylko jako europoseł, ale również jako wiceprezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Jego podróże kosztowały związek 75 tys. zł. Siatkarze płacili mu też pensję, 10 tys. zł miesięcznie, choć deklarował, że będzie pracował społecznie. A teraz chce być szefem PZPS.

Jasło, punto i 100 tys. euro

W Polsce pisały o tym portal OKO.press i „Rzeczpospolita”. Sprawa stała się znana latem 2020 r. Wtedy to ujawniono, że Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych skierował do polskiej prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez europosła Ryszarda Czarneckiego.

Jednocześnie OLAF zalecił Parlamentowi Europejskiemu odzyskanie wyłudzonych kwot.

OLAF to instytucja podległa Komisji Europejskiej. Jej zadaniem jest prowadzenie dochodzeń w sprawie nadużyć na szkodę budżetu UE, korupcji oraz poważnych uchybień wewnątrz instytucji europejskich. OLAF nie jest prokuraturą. Ustalenia swoich śledczych przekazuje, w formie zaleceń dotyczących podjęcia działań o charakterze sądowym, finansowym, dyscyplinarnym lub administracyjnym, właściwym organom państw członkowskich i Unii Europejskiej.

W którymś momencie jego inspektorzy zainteresowali się rozliczeniami Ryszarda Czarneckiego za podróże między Polską a Brukselą i Strasburgiem. Pod lupę wzięli lata 2009-2018. W efekcie już w maju 2019 r. OLAF przekazał polskiej Prokuraturze Krajowej raport dotyczący „nieprawidłowości w rozliczaniu kosztów podróży i wypłat diet”. Zalecił także Parlamentowi Europejskiemu odzyskanie nienależnie wydanych kwot.

Co takiego wykryli unijni kontrolerzy? Otóż okazało się, że Ryszard Czarnecki podawał w rozliczeniach z PE dziwne dane. Pisał, że jechał samochodem z Jasła, choć, jak sprawdzili kontrolerzy, mieszkał w Warszawie. Ale dzięki temu do rozliczenia mógł dodać 340 km. Wpisywał też do rozliczeń samochody, które nie należały do niego. I za te fikcyjne podróże pobierał pieniądze.

Kontrolerzy sprawdzili te auta. Ich właściciele zaprzeczyli, by pożyczali je posłowi. Jak poinformował portal OKO.press, w jednym z rozliczeń Czarnecki wpisał, że w lutym 2012 r. jeździł fiatem punto cabrio (podając dokładne dane samochodu). Natomiast właściciel zeznał, że 11 lat wcześniej auto zostało rozbite i zezłomowane. Inna osoba, której autem miał jeździć do europarlamentu Czarnecki, stwierdziła, że go nie zna i nigdy nie świadczyła na jego rzecz żadnych usług transportowych.

„Rzeczpospolita”, opisując ten proceder, wskazała też, że mogło dochodzić do przestępstw fałszowania podpisów. „Skoro OLAF skierował sprawę do prokuratury, to znaczy, że nosi ona znamiona przestępstwa”, cytowała gazeta opinię osoby znającej kulisy sprawy, dodając, że z rozliczeń przedstawionych przez europosła PiS wynikało, że w Brukseli spędzał 15 minut dziennie, a resztę czasu przebywał w podróżach.

Takimi manipulacjami Czarnecki uścibolił w latach 2009-2018 ok. 100 tys. euro. „Dorabiał” w ten sposób mniej więcej 11 tys. euro rocznie, czyli ok. 1 tys. euro miesięcznie. A może po prostu podkradał?

Jak to się ma do dochodów, które oficjalnie osiągał jako poseł do Parlamentu Europejskiego? Otóż każdy europoseł otrzymuje wynagrodzenie – 8933 euro miesięcznie. Po potrąceniu unijnych składek jest to suma 6963 euro. Do tego dochodzą diety na pokrycie kosztów zakwaterowania i wyżywienia w Brukseli oraz Strasburgu, w wysokości 323 euro dziennie.

Poza tym Parlament Europejski wypłaca europosłom diety w wysokości 162 euro dziennie w przypadku spotkań poza Unią Europejską i reguluje wówczas rachunki za hotele. Wypłaca także ryczałt w wysokości 4563 euro miesięcznie na wynajem biura i koszty jego prowadzenia. To nie koniec korzyści – europarlament zapewnia posłom biura w Brukseli

i Strasburgu oraz opłaca osobistych asystentów (do 25 442 euro miesięcznie). Innymi słowy, mając gwarancję takich pieniędzy – łącznie z dietami równowartość ponad 50 tys. zł miesięcznie, plus pensje na asystentów i prowadzenie biura – Ryszard Czarnecki, jak wykryli inspektorzy OLAF, kombinował z kilometrówką, żeby dorobić te 3-4 tys. zł. Jak to nazwać?

OLAF chce zwrotu

Tymczasem prokuratura w Zamościu bada sprawę już ponad dwa lata, od maja 2019 r., i do żadnych wiążących wniosków nie doszła. Czy kogoś to dziwi? Trudno mieć w dzisiejszej Polsce zaufanie do prokuratury nadzorowanej przez Zbigniewa Ziobrę, bo, jak pokazuje praktyka, w niektórych sprawach – tych dotyczących aktualnych wrogów PiS – jest nadzwyczaj skrupulatna i szybka, w innych bezzębna i pobłażliwa.

Dziennikarze zresztą prosili Czarneckiego, by ustosunkował się do zarzutów inspektorów OLAF – usłyszeli, że złożył już wyjaśnienia przed Parlamentem Europejskim i nie ma zamiaru komentować sprawy publicznie. Poza tym zaczął grozić. Oto jego wpis na Twitterze z 7 sierpnia 2020 r.: „Informuję, że podejmę kroki prawne w związku z publikacjami, które pojawiły się dziś i w ostatnich 8 dniach, a dotyczącymi mojego funkcjonowania w PE. Kłamstwa i fake newsy w nich mają zdyskredytować moją osobę w oczach opinii publicznej”.

Dodajmy, że na straszeniu się skończyło, bo nie są nam znane przypadki, by Czarnecki komukolwiek wytoczył w tej sprawie proces. Dziennikarze zwrócili się więc do OLAF z pytaniami dotyczącymi dochodzenia i z prośbą o udostępnienie sprawozdania. Spotkali się z odmową. Ponieważ „sprawa jest w toku w Polsce, działania Parlamentu Europejskiego nie zostały jeszcze zakończone”. Poza tym istnieją „wymogi dotyczące tajemnicy dochodzeniowej i sądowej w takich sprawach”.

Z tych wyjaśnień jeden element jest już nieaktualny. Otóż Parlament Europejski, mając sprawozdanie OLAF, poprosił Czarneckiego o wyjaśnienie. A następnie nakazał zwrot bezprawnie pobranych pieniędzy. „Po zwróceniu się do posła o wyjaśnienia PE podjął decyzję o odzyskaniu nienależnie wydanych pieniędzy”, przekazał w komunikacie. W efekcie europoseł pieniądze zwrócił (choć nie wiemy, czy całe 100 tys. euro, czy w części). Tym samym przyznając, że mu się nie należały.

Co dalej? Póki prokuratura nie zamknie swojego śledztwa, trudno będzie się dowiedzieć czegoś więcej. W każdym razie, jak powiedział OKO.press Artur Szykuła, wiceszef i zarazem rzecznik prasowy zamojskiej prokuratury, prowadzi ona postępowanie „w sprawie doprowadzenia Parlamentu Europejskiego do niekorzystnego rozporządzenia mieniem przy składaniu wniosków o zwrot kosztów podróży służbowych przez jednego z europosłów, tj. o czyn z art. 286 par. 1 kk i inne”. Za popełnienie przestępstwa opisanego w tym artykule Kodeksu karnego grozi od pół roku do ośmiu lat więzienia.

Piłka siatkowa

Ryszard Czarnecki podróżował również na koszt Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Jak ustalił Onet, chodzi o ok. 75 tys. zł. Na portalu czytamy: „Z dokumentów, jakie posiadamy, wynika, że tylko w okresie pomiędzy połową listopada ub.r. a końcem maja 2021 r. Czarnecki tankował prawie 100 razy i wlał do baku swojego służbowego citroëna C5 Aircross ponad 3,5 tys. litrów diesla. Jeśli wierzyć wynikom testów spalania tego modelu samochodu, polityk mógł przejechać w ciągu tych sześciu miesięcy ok. 55 tys. km. W sumie od kwietnia 2018 r. PZPS wydał na samochodowe podróże swojego wiceprezesa ok. 75 tys. zł”.

Dodajmy, że ów citroën C5 to samochód PZPS, który Czarneckiemu został użyczony jako auto służbowe. Nie wiadomo, czy w tym samym czasie Czarnecki pobierał kilometrówki z Parlamentu Europejskiego. I jak godził te dwie prace.

Przygoda Ryszarda Czarneckiego z Polskim Związkiem Piłki Siatkowej zaczęła się w kwietniu 2018 r., kiedy został wiceprezesem zarządu ds. międzynarodowych. Wtedy też ogłosił na Twitterze: „Informuję, że wczoraj, zaraz po wyborze mnie na wiceprezesa PZPS, poinformowałem prezesa Związku, że moją funkcję będę pełnił społecznie, nie pobierając żadnego wynagrodzenia. Ku uwadze hejterów i ludzi, którzy patrzą na mnie przez swój pryzmat”.

Jako europoseł mógł sobie na taki gest pozwolić, ale ta wstrzemięźliwość nie trwała długo. Najpierw przyjął w użytkowanie wspomnianego citroëna C5. „Uczestniczyłem w tym czasie w bardzo wielu spotkaniach w świecie siatkarskim i meczach na czterech poziomach rozgrywek, łącznie z III ligą”, tłumaczył później, gdy pytano go, skąd wzięły się tak gigantyczne przebiegi. Zupełnie pominął przy tym fakt, że jest wiceprezesem ds. międzynarodowych, a nie od rozgrywek wojewódzkich.

Potem, w połowie 2019 r., Czarnecki zrezygnował z działalności społecznej i zaczął pobierać normalną pensję. Dziennikarze Onetu, analizując jego oświadczenia majątkowe, ustalili, że chodzi o 10 tys. zł brutto. W sumie pobrał już z PZPS ponad 200 tys. zł. Uznajmy to za miły dodatek do zarobków europosła.

Oczywiście Czarnecki nigdy nie ogłosił, że przestaje być społecznym wiceprezesem i bierze z PZPS normalne pieniądze. A pytany, dlaczego to robi, skoro deklarował, że nie będzie brał, odparł: „Pełniłem funkcję wiceprezesa PZPS społecznie przez rok i kilka miesięcy. W międzyczasie znacząco wzrosła liczba mojego realnego zaangażowania na rzecz siatkówki. Ponadto w środowisku mocno podnoszono argument, że sytuacja, w której prezes i pozostali wiceprezesi są zatrudnieni, a jeden z wiceprezesów pracuje społecznie, jest niewłaściwa”.

Innymi słowy – zrobił to dla dobra kolektywu. I pewnie dla dobra kolektywu wystawia swoją kandydaturę w walce o stanowisko prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej. A te wybory już niedługo… Proszę więc wyobrazić sobie miny zawodników i kibiców, gdy na meczu zobaczą, jakiego mają prezesa!

Asystenci

To nie koniec niejasnych spraw na linii Czarnecki-PZPS. Dziennikarzy zastanawia dziwna rola asystenta Czarneckiego z Parlamentu Europejskiego. Jak ustalił Onet, w latach 2018-2019 pobierał on wynagrodzenie z PZPS (łącznie ponad 70 tys. zł brutto). Przestał pobierać pieniądze ze związku mniej więcej wtedy, gdy zaczął je brać Czarnecki. Ale wciąż – już po swoim formalnym odejściu z PZPS – rozliczał ze związkiem rachunki za paliwo citroëna C5, czyli służbowego auta Czarneckiego. Europoseł tłumaczył to tak: „Po zaprzestaniu pracy w PZPS grzecznościowo rozliczał przez pewien czas moje przejazdy służbowe w oparciu o rachunki za paliwo, które gromadziłem podczas moich wyjazdów służbowych”.

Niejasnych historii, jeśli chodzi o asystentów, Czarnecki ma więcej. Opisał je portal OKO.press. Jak ustalili jego dziennikarze, prokuratura sprawdza, czy jako europoseł zatrudniał fikcyjnie asystentów. Śledztwo dotyczy „doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem Parlamentu Europejskiego”. Zostało wszczęte w maju 2017 r. i jest prowadzone w sprawie, a nie przeciwko konkretnej osobie czy osobom. Choć prokuratorzy przesłuchiwali świadków „na okoliczność” fikcyjnego zatrudnienia asystentów w biurze Ryszarda Czarneckiego we Włocławku, w latach 2011-2015.

OKO.press podało też, że w sądzie we Włocławku toczy się sprawa, w której o wyłudzenie środków z Sejmu i Parlamentu Europejskiego oskarżony jest Łukasz Z., były poseł PiS. To jego asystenta miał fikcyjnie zatrudniać w swoim biurze Czarnecki.

OKO.press pisze także o innych asystentach, kobiecie i mężczyźnie, którzy mieli fikcyjnie pracować dla europosła, choć pracowali w biurze Łukasza Z., i przytacza jego odpowiedź: „Ci ludzie pracowali jako moi asystenci, ja ich zatrudniałem i była umowa, że będą mieli dyżury poselskie w moim biurze. Tyle mam w tej kwestii do powiedzenia”.

Ojciec synom

Czarnecki dba również o kariery dwóch synów, Przemysława i Bartosza. Jeżeli ktoś ma wątpliwości, to znajdzie wystarczające dowody na taśmach nagranych u Sowy i Przyjaciół. To rozmowa Mateusza Morawieckiego, wówczas prezesa banku BZ WBK i doradcy premiera Tuska, ze Zbigniewem Jagiełłą, prezesem PKO BP. Słyszymy, jak panowie rozmawiają na temat Przemysława Czarneckiego, który pracuje w PKO BP i ma tę pracę – jak jednoznacznie wynika – dzięki protekcji.

Oto fragment tej rozmowy:

„Morawiecki: – Ryszard Czarnecki, napisałem ci.

Jagiełło: – Ten facet, ten chłopak, po trzech miesiącach powiedział, że jest dużo pracy, że on myślał, że będzie luźniej itd., że ma inne plany właśnie, wiesz.

Morawiecki: – Naprawdę?

Jagiełło: – Rozmawiałem z nim. To jest kalkulacja, że koniom z wozu lżej. Zmieniłem mu najpierw życiorys, żeby wyglądał normalnie. Później dałem go Justynie Borkiewicz, żeby popracowała nad nim, żeby zrobić z niego nie jakiegoś gościa, który nie że będzie się woził, tylko żeby do roboty, pisać, rozumiesz, i tak dalej. I się zmęczył, że dużo pracy i że on by się chciał czymś innym zajmować w życiu”.

To zdziwiło Morawieckiego, który natychmiast zadzwonił do Ryszarda Czarneckiego, włączając telefon na tryb głośnomówiący, co oczywiście się nagrało.

„No, cześć. Słuchaj, ciąg dalszy tej sprawy, o której ostatnio rozmawialiśmy. Twój Przemek nie chciał tam dalej pracować. Taki sygnał, taką relację, którą dostałem, że jednak został rzucony na taką dość mocną wodę, że pisał umowy. W końcu powiedział, że to jest troszeczkę dla niego za duże przeciążenie i że on nie chce dłużej pracować”. To słowa Morawieckiego, na co Czarnecki mu odpowiedział, że jego syn „bardzo chciał, bardzo się zapalił” i „oczywiście, że chciałby więcej zarabiać”. Morawiecki zaś mu tłumaczył, że jeśli jego syn mówi, że coś innego chciałby robić, to jest dla pracodawcy jednoznaczny sygnał, że aktualna praca mu się nie podoba. Powinien się zdecydować, czego chce.

Życie dopisało do tej rozmowy optymistyczny scenariusz. Przemysław Czarnecki zamienił niewdzięczną pracę w banku na coś znacznie bardziej odpowiadającego jego umiejętnościom – został posłem na Sejm.

Najpierw udało się go umieścić na liście PiS. Potem była kampania wyborcza, podczas której Ryszard Czarnecki bardzo mocno wspierał syna. Na tyle skutecznie, że Przemysław zajął pierwsze niebiorące miejsce na liście, co oznaczało, że weźmie mandat po każdym pośle z wrocławskiej listy PiS, który odejdzie z Sejmu. I właśnie tak się stało – w 2014 r. w wyborach do Parlamentu Europejskiego mandat dostał Dawid Jackiewicz. A po nim miejsce w ławach poselskich przypadło młodemu Czarneckiemu. Tak wszedł do świata polityki.

Na innym etapie kariery jest jego młodszy brat Bartosz. On z kolei trafił do Polskiej Grupy Zbrojeniowej jako doradca. „Jest patriotą i chce pracować w polskiej firmie”, wyjaśniał Czarnecki senior, zapewniając, że nie pomagał synowi w załatwieniu pracy. Ciekawe, kto w to uwierzył?

Szmalcownicy

A to historia innego rodzaju i z innym zakończeniem. W roku 2014 Ryszard Czarnecki został jednym z wiceprzewodniczących Parlamentu Europejskiego. I na tym stanowisku dokonał rzeczy historycznej – jako pierwszy wiceprzewodniczący PE został odwołany. Funkcję stracił po tym, jak porównał europosłankę Różę Thun do szmalcowników. Wtedy, 7 lutego 2018 r., w głosowaniu tajnym został odwołany, za „poważne uchybienia” wobec regulaminu.

Co mu przyszło do głowy? Otóż niemiecka telewizja publiczna NDR nadała dokument o Polsce, o rządach PiS i ograniczaniu swobód obywatelskich. W filmie o sytuacji w naszym kraju mówiła Róża Thun. Czarnecki postanowił w wywiadzie dla portalu Niezależna dać jej odpór. I dał taki: „Jest niestety smutna tradycja w Polsce donoszenia na własny kraj. To, co robią niektóre partie opozycyjne, to wypisz wymaluj działania rodem ze średniowiecza, kiedy ich poprzednicy kłaniali się obcym dworom, domagając się interwencji i obalenia legalnych władz polskich ówczesnych. Podczas II wojny światowej mieliśmy szmalcowników, a dzisiaj mamy Różę von Thun und Hohenstein i niestety wpisuje się ona w pewną tradycję”.

Te słowa wywołały awanturę. Róża Thun skierowała sprawę do polskiego sądu, który uznał, że Czarnecki naruszył jej dobre imię. A w Parlamencie Europejskim liderzy czterech głównych frakcji wspólnie wysunęli wniosek o jego odwołanie z funkcji wiceprzewodniczącego.

Czarnecki bardzo przed tym się bronił. Do europosłów wysyłał listy, w których pisał, że nie użył słowa szmalcownik, a jego wypowiedź została zmanipulowana przez nieżyczliwe mu media. Z kolei w TV Republika deklarował, że „niczego nie żałuje, bo bronił Polski, polskich interesów, prawdy o polskiej historii”. Ostatecznie PE odwołał go z funkcji wiceprzewodniczącego. I jest to chyba jedyny przypadek, kiedy Czarnecki poniósł za swoje działania jakieś konsekwencje.

To żadna przyjemność pisać taką kronikę skandali polityka. Rzecz w tym, że ten ciąg kompromitujących wydarzeń pokazuje i Czarneckiego, i nas samych. Bo oto mamy obraz życia polskiego polityka – bezwstydne cwaniactwo, parcie na kasę, kombinowanie z fakturami, obelżywe wypowiedzi… Ludzie to widzą, ale widzą też, że nikogo to nie gorszy.

A przecież aż się prosi zapytać, jakim cudem polityk o tak marnej reputacji może funkcjonować w życiu publicznym? Wypowiadać się w imieniu partii rządzącej, być jej twarzą, być zapraszanym przez dziennikarzy do poważnych programów? To już tak źle z nami?

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Fot. J. Domiński/Reporter

Wydanie: 2021, 28/2021

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. wojtek
    wojtek 10 lipca, 2021, 11:10

    Wielkie podziękowanie za ten „encyklopedyczny” opis dokonań Obatela.
    Łatwiej będzie uświadamiać „wstających z kolan” w jakim towarzystwie się obracają…

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy