Jak rozkradano Polską Miedź

Jak rozkradano Polską Miedź

Dwa miesiące „pracy”, 160 tys. zł odprawy – w taki sposób byłe władze KGHM nagradzały swych przyjaciół

KGHM to potężna i bogata firma, jedna z wizytówek polskiego przemysłu. 18 tys. pracowników, 5 mld zł rocznego przychodu, nieograniczone możliwości. Ale w minionych latach, gdy władzę w kombinacie sprawowała ekipa związana z AWS i UW, stał się on sztandarowym przykładem marnowania publicznego majątku, wykorzystywania państwowych posad dla robienia podejrzanych prywatnych interesów i wyprowadzania majątku firmy do własnych kieszeni.
W tej chwili trzy prokuratury – w Katowicach, Lubinie i Tarnowie – prowadzą postępowania w rozmaitych sprawach dotyczących przeznaczania majątku KGHM na cele prywatne. Zarzuty postawiono byłemu prezesowi spółki (zdaniem prokuratury, na prywatne cele wydał z kasy spółki ponad 1,26 mln zł) oraz jednemu z wiceprezesów (nielegalne operacje finansowe z wykorzystaniem majątku spółki, poświadczenie nieprawdy w dokumentach). Niewykluczone, że dochodzenia obejmą i innych członków byłego Zarządu KGHM. Z pieniędzy wyprowadzanych z przedsiębiorstwa grono ludzi w rozmaity sposób powiązanych z AWS-owskim układem władzy budowało niemałe fortuny.

Jak brat z bratem

* Jacek Swakoń, poseł AWS z Legnicy, a wcześniej przewodniczący Zarządu Regionu Zagłębie Miedziowe NSZZ „Solidarność”, miał znaczący wpływ na działalność KGHM, zwłaszcza w polityce kadrowej i sponsoringu (jego brat, Wojciech, do grudnia 2000 r. był sekretarzem Rady Nadzorczej KGHM i mówiło się nawet, że „Swakonie rządzą KGHM”).
Poseł, zaraz po przegranych wyborach, w październiku 2001 r., został powołany do Zarządu Interferii, spółki zależnej kombinatu zajmującej się zarządzaniem bazą wypoczynkową KGHM. Specjalnie dla niego w Interferiach utworzono stanowisko kolejnego wiceprezesa. Po dwóch miesiącach upłynęła kadencja władz Interferii i były poseł opuścił posadę – ale zainkasował 161 tys. zł odprawy (plus zwrot pieniędzy za niewykorzystany urlop), bo tak był sformułowany jego kontrakt. W latach 1999-2001 w Interferiach zmieniły się zresztą aż trzy zarządy. Odchodzący prezesi brali po ok. 200 tys. zł odprawy, a wiceprezesi po 140 tys. zł.
* Marek Trawiński (związany z UW), były członek Rady Nadzorczej KGHM, gdy tylko objął funkcję prezesa spółki Energetyka należącej do KGHM (spółka ta zarządza elektrociepłowniami oddziałów kombinatu), na wniosek Zarządu KGHM w listopadzie 2000 r. otrzymał 100 tys. zł nagrody. Nie za jakieś wybitne osiągnięcia, których jeszcze nie zdążył dokonać. Pismo przyznające mu tę sumę informuje po prostu, że jest to nagroda z okazji Dnia Energetyka.
* Gdy w 2000 r., po wyjściu UW z rządu, Sławomir Najnigier odszedł z funkcji szefa Urzędu Mieszkalnictwa, w biurze Zarządu KGHM utworzono stanowisko pełnomocnika prezesa ds. inwestycji infrastrukturalnych, które mu powierzono. Dariusz Milka, były prezydent Lubina, po utracie swojego fotela został zaś pełnomocnikiem ds. informatyki.
* Gen. Wiktor Fonfara, jeden z byłych szefów UOP, który uczestniczył w gromadzeniu materiałów mających świadczyć o szpiegowskiej działalności Józefa Oleksego, doradzał prezesowi KGHM, Marianowi Krzemińskiemu, za 13 tys. zł miesięcznie. W sumie miał otrzymać 300 tys. zł.
* Dwaj bracia Przybylscy pracowali jako kierowcy prezesa Krzemińskiego i zarabiali średnio po ok. 20 tys. zł miesięcznie. Jeden z nich był także ochroniarzem prezesa KGHM, któremu jednak, zgodnie z obowiązującymi przepisami, ochrona osobista nie przysługuje, więc już po trzech miesiącach pracy otrzymał stanowisko pełnomocnika ds. zabezpieczenia zewnętrznego. Przynosiło mu to dodatkowo 12 tys. zł miesięcznie (zatrudniono go z dziewięciomiesięcznym, wynoszącym 108 tys. zł wypowiedzeniem). Do tego dochodziły nagrody sięgające nawet 30 tys. zł.

* Natomiast rodzony brat prezesa Mariana Krzemińskiego, Piotr, (jako właściciel firmy, nomen omen, Profit) za sumę dotychczas nieustaloną drukował egzemplarze Raportu Rocznego KGHM.

W ścisłej tajemnicy

„Przeglądowi” nie udało się też niestety ustalić, za co brała 80 tys. zł miesięcznie (płatnych z góry) firma MDI z Gdańska, kierowana przez prezesa Krzysztofa Bazylko. MDI w kwietniu 2001 r. zawarła z KGHM (reprezentowanym przez prezesa Krzemińskiego i wiceprezesa Sypka) kontrakt na świadczenie usług „w zakresie doradztwa strategicznego i public relations”. Ów kontrakt jest swoistym kuriozum, stanowi bowiem, że wszelkie informacje dotyczące zawarcia i wykonywania tej umowy mają pozostać w ścisłej tajemnicy przed osobami trzecimi (mimo że chodzi o sprawy publiczne!). Pieniądze dla firmy MDI wypływały z kombinatu regularnie. A za co? Nie wiadomo. Ścisła tajemnica!
Nie wiadomo również, jakie sumy przepłynęły do prywatnych kieszeni przy okazji komputeryzowania kombinatu, choć wstępnie można szacować, iż firma straciła na tym ok. 20 mln zł. Cała sprawa zaczęła się, gdy szef KGHM-owskiego Centralnego Ośrodka Przetwarzania Informacji, Tadeusz Małoń, zajął się integracją systemów informatycznych istniejących w kombinacie. Dotychczas – czyli od 1993 r. – funkcjonowały one na bazie sprzętu i technologii Hewlett Packard, stanowiąc największą instalację komputerową w Polsce, na której pracowało ponad 2 tys. ludzi.
Ale w 2001 r. dyr. Małoń podjął decyzję o całkowitej wymianie infrastruktury komputerowej. Na mocy kontraktu o wartości 4 mln dolarów podpisanego z firmą Prokom przez dyr. Tadeusza Małonia i jego zastępcę Piotra Skórzewskiego (za zgodą prezesa Mariana Krzemińskiego), postanowiono, że infrastruktura kombinatu będzie wymieniona na sprzęt IBM. Ta umowa jest jak wybuch bomby – wywraca do góry nogami całą sieć informatyczną KGHM. To nie tylko kwestia zakupu nowego sprzętu. To także konieczność zbudowania zupełnie nowego ośrodka obliczeniowego, zatrudnienia konsultantów, wyszkolenia ludzi, zagwarantowania sprawnego funkcjonowania nowego systemu i wnoszenia wyższych niż dotychczas opłat za korzystanie z licencji na oprogramowanie.
Pragnący zachować anonimowość informatyk z KGHM twierdzi, że gdyby pozostawiono infrastrukturę HP, kombinat zaoszczędziłby prawie 20 mln zł – zwłaszcza że w IBM dokonano zakupów za cenę wyjściową, bez negocjacji mogących prowadzić do znacznych obniżek. A tego kontraktu rozwiązać już się nie da – kara za jego zerwanie wynosi bowiem 2 mln dol., czyli aż 50% wartości! Budowa nowego ośrodka informatycznego w Lubinie już pochłonęła ok. 16 mln zł.
Szefowie Centralnego Ośrodka Przetwarzania Informacji podpisywali nie tylko kontrakty komputerowe. COPI zawarł również dziwne umowy dotyczące wynajmu samochodów. Audi A6 na potrzeby dyr. Małonia zostało wynajęte za 11,4 tys. zł miesięcznie, zaś volkswagen sharan za sumę nieco mniejszą. Najważniejsze jednak, że umowę tę zawarto na cztery lata, do 30 kwietnia 2004 r. Gdyby COPI chciał wypowiedzieć ją wcześniej, zapłaci wysokie odszkodowanie. W wypadku audi rozwiązanie umowy w dniu – dajmy na to – 1 lutego br. kosztowałoby COPI 162 tys. zł, zaś w wypadku volkswagena – 135 tys. zł. Łatwo się domyślić, że umów tak korzystnych dla właścicieli samochodów nie zawiera się z firmami, które przyszły z ulicy. I rzeczywiście. Podpisano ją z firmą transportową należącą do żony pracownika KGHM, który jest znajomym dyr. Tadeusza Małonia.

Kłopoty z autozłomem

Polska Miedź ma w ogóle pecha do samochodów. W maju 2000 r. kombinat, reprezentowany przez prezesów Krzemińskiego i Sypka, kupił od firmy Smorawiński i Spółka luksusową limuzynę marki BMW 750iAL, z wszystkimi bajerami (lampy ksenonowe, system nawigacyjny z komputerem i zdalnym sterowaniem, autotelefon z czytnikiem karty, słuchawka telefoniczna dla pasażerów z tyłu, itd.) za ponad 187 tys. marek. Zostawiając na boku kwestię, czy szefowie kombinatu powinni wydawać publiczne pieniądze na zakup tak kosztownej limuzyny, warto zauważyć, że jak na złość trafił im się egzemplarz wyjątkowo pechowy. Oto w ciągu 15 miesięcy, do końca sierpnia ubiegłego roku, samochód (przez rok pozostający wszak na gwarancji) trafiał do warsztatów aż 27 razy (!), a koszt jego napraw i przeglądów sięgnął łącznie 370 tys. zł. Można by więc za to kupić drugie podobne bmw. Nie da się ukryć, że nawet człowiek o wyjątkowej naiwności zacząłby się w tym momencie zastanawiać, czy wszystkie rachunki były rzetelne.
Prawie wszystkie naprawy zostały wykonane w poznańskiej Autoryzowanej Stacji Obsługi należącej do Mieczysława Olszowca. Jeden z kierowników stacji stwierdził, iż bmw było eksploatowane dość intensywnie, polskie drogi są takie, jakie są, a nie wszystkie elementy limuzyny są objęte gwarancją i np. za naprawy zawieszenia trzeba płacić.
Sumy wydane na nieszczęsną limuzynę są jednak niczym w porównaniu z kwotami, jakie pochłonęła kompleksowa ochrona biura zarządu w Lubinie. Za ponad 11,5 mln zł zainstalowano urządzenia do podsłuchu, uniemożliwiające podsłuch i nagrywanie, czytniki otwierające drzwi po zidentyfikowaniu linii papilarnych uprawnionych osób, system zabezpieczenia danych informatycznych… Wykonanie wszystkich tych zabezpieczeń Zarząd KGHM powierzył w kwietniu 2000 r. firmie ASSA Poland.
Dlaczego akurat jej? Tomasz Kwasik, b. dyrektor Departamentu Ochrony KGHM tłumaczył, że ASSA zwyciężyła w przetargu, gdyż komisja ds. wyboru wykonawcy zabezpieczeń pod przewodnictwem prezesa Mariana Krzemińskiego (w jej skład wchodzili jeszcze Zbigniew Milczarek i Sławomir Tusz) uznała, iż właśnie ta oferta ma największe walory merytoryczne, a poza tym ASSA posiada znakomite referencje, bo jako jedyna realizuje podobne zlecenia dla najważniejszych instytucji państwowych.
O zabezpieczaniu instytucji państwowych niemało wie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Naczelnik Sławomir Gola z tegoż resortu stwierdził jednak, że ASSA nie posiada żadnych rekomendacji i na pewno nie miała wyłączności na zabezpieczanie instytucji państwowych. Wszystko wskazuje też, że wbrew temu, co mówił dyr. Kwasik, nie było żadnego przetargu (choć, zgodnie z prawem, należało go przeprowadzić) – panowie Tusz i Mielczarek stwierdzili bowiem, iż nic nie wiedzą o kulisach wyboru firmy ASSA oraz o negocjacjach na temat jej wynagrodzenia. Jak na członków komisji, która miała zajmować się właśnie tymi sprawami, są to oświadczenia cokolwiek osobliwe i wskazują, że było to po prostu ciało fikcyjne, mające stworzyć tylko pozory przeprowadzenia przetargu.
Warto też dodać, że gdy prof. Stanisław Speczik, nowy prezes KGHM, poinformował media o systemach zamontowanych w biurze Zarządu, fachowcy z branży ochronno-zabezpieczeniowej ocenili, że urządzenia te nie powinny kosztować więcej niż 2 mln zł!

Dwaj królowie z Kinszasy

Ponad 3,2 mln zł Polska Miedź straciła na współpracy z firmą prywatną King&King. Ryszard Żmuda i Paweł Solski – prezes i wiceprezes King&King – w sierpniu 2000 r. zawarli umowę z Zarządem KGHM, na mocy której ich firma reprezentowała kombinat w Demokratycznej Republice Kongo.
Spółka King&King miała doprowadzić do odzyskania koncesji na eksploatację złóż miedzi w Kongo. Kombinat uzyskał już taką koncesję w 1997 r. (złoża miedzi w Kongo są łatwo dostępne i w sytuacji, gdy do naszej miedzi trzeba się dokopywać coraz głębiej, wydobycie w Kongo może być korzystną inwestycją). Koncesja jednak wygasła, bo ekipa, która kierowała KGHM po wyborach wygranych przez koalicję AWS-UW, nie była zainteresowana kongijskimi złożami.
Ale w 2000 r. okazało się, że prezes Krzemiński i wiceprezes Sypek nawiązali bliskie kontakty z Ryszardem Żmudą i Pawłem Solskim – i kierunek kongijski raptem znowu stał się atrakcyjny. Spółka King&King dostała od KGHM 3 mln 239 tys. zł zaliczki, jej szefowie wyjechali do Kongo, bawili w Kinszasie, z kolei przedstawiciele rządu Demokratycznej Republiki Kongo w ubiegłym roku na koszt KGHM przez tydzień gościli w Warszawie (kosztowało to 183 tys. zł). W lipcu 2001 r. spółka King&King wystawiła rachunek za swe usługi na łączną sumę 6,5 mln zł, co oznaczało, że KGHM musi jej dopłacić jeszcze ponad 3,2 mln zł. Radcy prawni KGHM oprotestowali tę fakturę, a zespół roboczy kombinatu mający ocenić jakość usług świadczonych przez King&King stwierdził, że współpracy nie należy kontynuować. Niewiele jednak to pomogło – i w sierpniu 2001 r. ówczesny Zarząd KGHM przedłużył umowę (przy sprzeciwie Marka Bilińskiego, jednego z wiceprezesów). Zarząd obecny podjął próbę odzyskania zaliczki.

Wydaje się, że wszystkie te sprawy mogą być tylko wierzchołkiem góry lodowej. W Lubinie, Legnicy i Głogowie wielokrotnie można usłyszeć, że poprzednia ekipa rządząca kombinatem traktowała go jak dojną krowę. Porównanie to jest o tyle niewłaściwe, że właściciel dojnej krowy z reguły dba o nią, pragnąc, by dawała jak najwięcej mleka. Tej dbałości o interesy kombinatu nie było – w wyniku decyzji podejmowanych przez poprzedni zarząd zadłużenie osiągnęło poziom nienotowany w dziejach Polskiej Miedzi. Gigantyczny kredyt na kwotę 915 mln zł i 43,5 mln dolarów, jaki KGHM musiał zaciągnąć, był nie do udźwignięcia dla jednego banku. Pożyczkę dla Polskiej Miedzi zorganizowało aż sześć banków, z PKO BP na czele. Właściwsze byłoby więc tu inne porównanie – KGHM był traktowany jak łup w podbitym kraju, który trzeba jak najszybciej rozszarpać pomiędzy siebie.

 

 

Wydanie: 06/2002, 2002

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy