Jak władza dba o emerytów
OFE, które miały pomnażać pieniądze seniorów, straciły już 18 mld zł. Za to zyski firm zarządzających funduszami wzrosły o 105%
Istotą reformy emerytalnej, wprowadzonej w 1999 r. było stworzenie otwartych funduszy emerytalnych. Trafia do nich 38% składki emerytalnej ściąganej z zarobków każdego z nas (pozostałe 62% składki zostaje w ZUS). OFE miały się stać motorem gwarantującym stały wzrost naszych świadczeń. Zarządzanie funduszami wzięły na siebie powszechne towarzystwa emerytalne, zatrudniające – jak zapewniano – znakomitych analityków i wybitnych specjalistów od gospodarowania finansami. Dzięki ich mądrym inwestycjom nasze emerytury od 2009 r. (gdy rozpoczną się wypłaty z obu filarów, ZUS i OFE) miały wciąż szybować w górę. Na polskiego seniora czekały zaś nieustające wakacje pod palmami.
Niestety, naszym naukowcom i politykom reforma trochę nie wyszła. Dziś już wiadomo, że zamiast doprowadzić do zwiększenia emerytur, w rzeczywistości spowoduje ich zmniejszenie.
Ważne, że to cudze
Dotychczas emerytury płacone przez ZUS stanowią ok. 70% naszych zarobków. Gdy po 2009 r. będą wypłacane ze środków zgromadzonych przez ZUS i OFE, spadną do ok. 50% zarobków. Państwo nie zamierza stale zwiększać dotacji budżetowych do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, otwarte fundusze emerytalne zaś nie stały się kurą znoszącą złote jaja. Ściślej biorąc, od dziewięciu miesięcy zamiast mnożyć, tracą one nasze pieniądze. I nie wiadomo, kiedy zatrzyma się proces ubożenia przyszłych emerytów.
W OFE odkłada pieniądze – z wyboru lub przymusowo (ludzie urodzeni po 1968 r.) – ok. 14 mln Polaków. Na kontach przyszłych emerytów znajdowało się w lipcu ok. 139 mld zł, mogło zaś być już prawie 153 mld. zł.
Wspomniana w tytule utrata ok. 18 mld zł to efekt dziewięciomiesięcznej, własnej, wytężonej pracy specjalistów od finansów z powszechnych towarzystw emerytalnych. Jest jednak jeszcze ZUS, który w tym czasie przekazał do OFE ponad 14 mld ze zbieranej przez siebie składki. Dzięki temu mimo inwestycyjnych \”sukcesów\” fachowców z towarzystw emerytalnych łączna suma środków znajdujących się w OFE spadła tylko o niespełna 4 mld zł. Taki ubytek nie uszczupli znacząco przyszłych emerytur, strach jednak pomyśleć, co stałoby się, gdyby nie było ZUS. Strach też pomyśleć, co będzie dalej, bo nic nie wskazuje na to, by powszechne towarzystwa emerytalne miały poprawić swoje zarządzanie, które powoduje utratę pieniędzy przez OFE.
Emeryci tracą, ale powszechne towarzystwa emerytalne zarabiają coraz więcej. Dobrze widać to w bilansach przygotowywanych co kwartał przez Komisję Nadzoru Finansowego (tabelka), pokazujących, jak zwiększają się dochody towarzystw emerytalnych. ING i CU stanowią tu tylko przykład, ich zyski pokazano dlatego, że są największymi funduszami emerytalnymi w Polsce i do każdego z nich wstąpiło ponad 2,5 mln ludzi. W błyskawicznym tempie rosną jednak dochody 14 z 15 powszechnych towarzystw emerytalnych. Tylko PTE AXA zanotowało w I kwartale stratę (inwestowało w sieć sprzedaży), która zmniejszyła się już jednak niemal do zera, a III kwartał na pewno przyniesie solidny zysk.
Skoro po sześciu miesiącach zysk towarzystw emerytalnych przekroczył już 400 mln zł, to w całym 2008 r. będzie na pewno większy niż w także znakomitym roku ubiegłym, kiedy to PTE zarobiły ok. 600 mln zł.
I nie należy się dziwić, że udziałowcy i pracownicy towarzystw emerytalnych zarabiają wciąż więcej i więcej, mimo że zamiast pomnażać pieniądze przyszłych emerytów, narażają ich na rosnące straty. Zarządzanie, w trakcie którego traci się grube miliardy (szczęście, że cudze), to zajęcie uciążliwe i stresujące. Powinno więc być lepiej wynagradzane niż odnoszenie prostych sukcesów finansowych…
Mistrzowie finansowego zarządzania
OFE tracą, bo na warszawskiej giełdzie niemal od roku panuje bessa. Wcześniej powszechne towarzystwa emerytalne zainwestowały ponad 35% aktywów funduszy w akcje. Gdy kurs zaczął spadać, OFE zaczęły tracić.
Średnio OFE straciły w ciągu wspomnianych dziewięciu miesięcy prawie 12% swoich środków. Strata w pierwszym półroczu 2008 r wyniosła, jak podaje KNF, 8,8%.
Tegoroczni liderzy regresu to OFE PZU Złota Jesień (minus 10,2%) oraz OFE Polsat (minus 10%). – Bieżący rok, przede wszystkim z powodu spadków na giełdzie, jest najbardziej fatalny dla inwestowania. Analitycy podejmują decyzje, a to się przekłada na nasze wyniki – mówi Elżbieta Sulej z OFE Złota Jesień.
Analitycy ze Złotej Jesieni nie są jednak specjalnie gorsi od tych, którzy pracują dla innych towarzystw emerytalnych. Wszyscy oni inwestują stadnie, mało finezyjnie czy wręcz prymitywnie. Oczywiście, nie muszą się przejmować, to nie są ich własne pieniądze, zarabiają kokosy niezależnie od tego, czy podejmują decyzje dobre, czy złe. Można powiedzieć – bessa to siła wyższa, strat nie da się uniknąć. Ale nie po to towarzystwa emerytalne zgarniają gigantyczne sumy za zarządzanie naszymi pieniędzmi, by tracić jak pierwszy lepszy laik giełdowy. Ich obowiązkiem jest co najmniej minimalizowanie strat.
– Nasz zarząd składa się z osób znających się na inwestycjach finansowych. Gdyby był ktoś taki, kto w obecnej sytuacji potrafiłby uniknąć strat na warszawskiej giełdzie, byłby chyba jednym z najbogatszych ludzi – twierdzi Marcin Konieczny z OFE Polsat. Byli jednak tacy inwestorzy i takie fundusze, którzy nawet podczas wielomiesięcznej bessy umieli osiągać zyski na warszawskim parkiecie. Tylko że do tego potrzebne są wiedza, kompetencje i umiejętności, których nie mają analitycy od siedmiu boleści, zajmujący się pieniędzmi przyszłych emerytów. Dla przykładu – w minionych miesiącach jednym z nielicznych sektorów, których kurs lekko rósł, były spółki bankowe. Ale analitycy z OFE jak jeden mąż sprzedawali akcje banków! Słusznie więc Komisja Nadzoru Finansowego w raporcie na temat kryteriów mających zapewnić bezpieczeństwo rynku emerytalnego zauważa: \”Kryteria te są niedoskonałe (…), kładą bowiem większy nacisk na zgodność polityki inwestycyjnej z literą prawa niż z regułami sztuki inwestowania\”.
KNF wypowiada się nader ostrożnie, co można zrozumieć, bo sama w żadnym stopniu nie przyczyniła się do wdrożenia \”reguł sztuki inwestowania\” w towarzystwach emerytalnych. A chociaż w nazwie ma słowo \”nadzór\”, to nie ma też żadnych możliwości, by nadzorować, czy towarzystwa emerytalne bezpiecznie inwestują środki przyszłych emerytów.
Zabezpieczenie, którego nie ma
Na użytek publiczności często przywołuje się minimalną stopę zwrotu, co zdaniem KNF jest podstawowym elementem systemu bezpieczeństwa finansowego. Mechanizm ten działa tak, że gdy jakiś fundusz osiąga wynik o połowę gorszy od średniej liczonej dla wszystkich OFE, to towarzystwo emerytalne musi dopłacić, by wyrównał on do pozostałych funduszy. Tyle że to żadna gwarancja bezpieczeństwa, gdy wszystkie OFE tracą tak jak dziś. \”Nasz system emerytalny jest bardzo ryzykowny\”, słusznie twierdzi Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP.
Zdaniem twórców reformy, sytuacja, w której wszystkie fundusze ponoszą stratę, byłaby niemal nieprawdopodobna. Jak widać, okazała się nadzwyczaj prawdopodobna – a ustawodawca nie zagwarantował, że zarządzanie naszym kapitałem emerytalnym będzie przynosić jakiekolwiek zyski.
Nawet gdy na warszawskim parkiecie rządziła hossa, zyski funduszy emerytalnych nie były powalające. W Ministerstwie Pracy policzono, jak wyglądałyby dochody przyszłych emerytów, gdyby zamiast przekazywać ich składki do OFE, wpłacano je na terminowe lokaty bankowe.
Przy założeniu, że chodzi o osobę zarabiającą średnią krajową, suma wpłat od 1999 do końca 2007 r, dałaby w OFE 23 855 zł. Na lokacie bankowej byłoby zaś 20 015 zł. To niewiele mniej jak na prawie dziewięć lat pomnażania kapitału.
Nie płaćcie składek do OFE
Natomiast – i to jest chyba wiadomość najbardziej porażająca – znacznie większy zysk niż przekazywanie swoich pieniędzy do OFE dałoby po prostu kupowanie obligacji skarbu państwa! W dodatku byłaby to inwestycja absolutnie bezpieczna, z pełną gwarancją państwa i bez ponoszenia olbrzymich nakładów na rzecz powszechnych towarzystw emerytalnych.
Otóż dotychczas, czyli w okresie od września 1999 r. do lipca 2008 r. otwarte fundusze emerytalne przyniosły 43,89% zysku. Jest to średnia, wyliczona z efektów uzyskanych przez wszystkie fundusze.
Tymczasem, jak obliczyło na prośbę \”Przeglądu\” Ministerstwo Finansów, kupno we wrześniu 1999 r. czteroletnich indeksowanych obligacji skarbowych, ich wykup w 2003 r., zakup następnej serii czterolatek i ich wykup w 2007 r., a potem nabycie w tym samym roku obligacji dziesięcioletnich oraz wykupienie ich, nawet przed terminem, w czerwcu 2008 r., dałoby w sumie – uwaga – zysk z odsetek wynoszący 70,29%. Po odliczeniu podatku Belki zostaje 53,94%. czystego zysku! I nie wymagałoby to żadnego główkowania, była to oczywista, nasuwająca się droga inwestowania swych pieniędzy. W dodatku wcale nie jedyna o podobnej opłacalności. – To tylko jedna z możliwości zainwestowania w podanym przez pana terminie. Możliwy byłby też np. zakup kolejnych obligacji za odsetki z wcześniejszych inwestycji, co jeszcze podwyższyłoby osiągnięte zyski – podkreśla Magdalena Kobos, rzeczniczka Ministerstwa Finansów.
Przekreślony sens reformy
Po diabła więc nam to wszystko? Czy to, że przekazywanie pieniędzy do OFE i powierzanie ich towarzystwom emerytalnym jest mniej opłacalne niż inwestowanie w całkowicie bezpieczne instrumenty (na obligacjach można tylko zyskać, a OFE, jak widać, tracą aż strach), nie przekreśla sensu całej niezmiernie kosztownej i skomplikowanej, reformy emerytalnej w Polsce?
Oczywiście, że przekreśla, ale w reformie nie chodziło o to, by emeryci zarabiali więcej, lecz o to, by państwo mogło wydawać mniej na ich świadczenia. I cel ten z pewnością zostanie osiągnięty. No ale taki sam efekt dałoby kupowanie za składki przyszłych seniorów obligacji skarbowych. Czy naprawdę więc należałoby dać wiarę zwolennikom teorii spiskowej, którzy twierdzą, że chodziło głównie o to, by zarobili autorzy reformy oraz udziałowcy i szefowie powszechnych towarzystw emerytalnych? Bo to, notabene, także się spełniło…
Ciekawe, ile stracą sami emeryci na obecnym odpływie pieniędzy z OFE? Stracą na pewno, ale trudno jeszcze wyliczyć, jak wiele. Zależy to od tego, przez ile lat ich pieniądze będą przesyłane do OFE. Teoretycznie, im więcej lat, tym większa szansa, że uda się odrobić straty. Na kryzysie funduszy emerytalnych stracą więc głównie ci, którzy zaczną przechodzić na emeryturę w ciągu kilku nadchodzących lat – ale nie najwcześniejsi emeryci z lat 2009-2010, bo ich dochody będą chronione przez zgromadzony kapitał początkowy.
Więcej luzu?
Przedstawiciele towarzystw emerytalnych zgodnie podkreślają, że kondycja OFE mogłaby być lepsza, gdyby poluzowano ograniczenia dotyczące inwestowania pieniędzy przyszłych emerytów. Dziś bowiem PTE mogą praktycznie kupować tylko akcje na warszawskiej giełdzie oraz obligacje skarbu państwa. Gdy przychodzi bessa, fundusze są więc skazane na straty, a jeśli towarzystwa próbują zakupić więcej obligacji (ich liczba jest ograniczona, więc trzeba nabywać je na rynku wtórnym), to cena tych papierów rośnie.
Jest w tym trochę racji. Zgodnie z prawem, towarzystwa emerytalne mają, ze względów bezpieczeństwa finansowego, ograniczone możliwości lokowania środków OFE. I tak, wolno im inwestować w papiery wartościowe emitowane lub poręczane przez skarb państwa i NBP, do 95% aktywów OFE. W depozyty bankowe i bankowe papiery wartościowe – do 20%. W akcje na rynku podstawowym – do 40%. W zagraniczne papiery wartościowe – do 5%. I z tych przede wszystkim możliwości korzystają, ze skutkiem, jaki widzimy, od dziewięciu miesięcy.
Warto jednak dodać, że towarzystwom wolno również lokować pieniądze w akcje spółek nienotowanych na giełdzie (do 10% aktywów), w listy zastawne (do 30%), zamknięte fundusze inwestycyjne (do 10%), obligacje emitowane przez miasta i gminy (do 15%). Tych papierów nie ma zbyt wiele, wymagają też dokładnej analizy opłacalności – ale warto zainteresować się i takimi możliwościami inwestowania. Trzeba jednak umieć i chcieć.
Wydaje się racjonalne, by podniesiono pięcioprocentowy limit inwestowania w zagraniczne papiery wartościowe oraz umożliwiono towarzystwom emerytalnym kupowanie instrumentów pochodnych (opcje, kontrakty terminowe). Problem jednak w tym, że nie wiadomo, czy analitycy z towarzystw emerytalnych zrobią z tych możliwości dobry użytek. Przecież jeszcze jesienią, gdy na giełdzie gościła już bessa, przedstawiciele PTE domagali się podniesienia limitu inwestowania w akcje na warszawskiej giełdzie powyżej obecnych 40%. Ciekawe, o ile wyższe byłyby dziś straty OFE, gdyby do tego doszło.
Dla dobra seniorów
Na koniec warto pochylić się nad źródłem ogromnych dochodów spółek zarządzających otwartymi funduszami emerytalnymi. Oczywiście nie pochodzą one z udanych operacji finansowych, bo operacji takich pracownicy PTE dokonywać, jak widzimy, nie potrafią.
Towarzystwa emerytalne pobierają dla siebie 7% od każdej wpłaty do OFE. Ten gigantyczny haracz nosi nazwę \”opłaty dystrybucyjnej\”. Na ściąganie maksimum 7% pozwala prawo, a po 2014 r. ta opłata musi spaść do 3,5%. Dziś jedno towarzystwo (Allianz) bierze 4%, sześć innych stosuje niewielkie upusty dla wieloletnich klientów, ale większość rygorystycznie pobiera swoją siedmioprocentową daninę.
Nie jest to bynajmniej kwota przeznaczona na pokrycie kosztów zarządzania funduszami, bo tę opłatę wszystkie towarzystwa emerytalne pobierają osobno – wynosi ona do 0,54% rocznie od kapitału. Te 0,54% brzmi niewinnie, ale w istocie są to wielkie pieniądze inkasowane przez PTE – w sumie aż 750 mln zł rocznie!
O zmniejszeniu opłaty za koszty zarządzania nie ma nawet mowy, ale przyznać trzeba, że w przeszłości w Sejmie pojawiały się projekty obniżki siedmioprocentowego haraczu. Zawsze jednak przepadały, bo ludzie z powszechnych towarzystw emerytalnych bronią swej kasy jak niepodległości, a tzw. prawda obiektywna nie jest wtedy w poszanowaniu. Widać to i teraz, gdy w obliczu coraz bliższej katastrofy emerytalnej znowu zaczęto dyskutować, że może jednak warto by obniżyć trochę daninę dla powszechnych towarzystw emerytalnych. Prof. Marek Góra, jeden z autorów polskiej reformy emerytalnej, orzekł, że jak się wynajmuje kogoś do obsługi swoich finansów, to trzeba za to zapłacić. Ewa Lewicka, szefowa Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych, spytała z oburzeniem, czy towarzystwa emerytalne mają może pracować za darmo. Abstrahując od tego, że za tak \”skuteczne\” zarządzanie składkami emerytów powinny one raczej dopłacać, trzeba zauważyć, że wbrew temu, co sugeruje pan profesor i pani prezes, siedmioprocentowa opłata od każdej składki nie ma nic wspólnego z kosztami obsługi finansów i świadczoną pracą. Na te cele towarzystwa emerytalne biorą bowiem przecież 0,54% rocznie od aktywów.
Do pomysłów obniżenia dyskusyjnych siedmiu procent odniosła się też – bardzo krytycznie – korporacja pracodawców prywatnych Lewiatan, która wskazała, iż pomysł zmniejszenia opłaty dla PTE \”narusza modele finansowe przyjęte przez rząd i ustawodawcę\” pięć lat temu. Grozi to rozlicznymi nieszczęściami, a najbardziej na obniżce stawki – zdaniem Lewiatana – stracą sami emeryci.
Na szczęście w rządzie oraz w świecie biznesu i polityki przyszli emeryci mają wystarczająco dużo sojuszników, którzy nie pozwolą, by stała im się jakakolwiek krzywda. Wśród serdecznych przyjaciół, jak w bajce Krasickiego, seniorzy będą godnie wiedli swoje dni zasłużonego odpoczynku, na który pracowali przez wiele lat. Kto dożyje, zobaczy.
Andrzej Leszyk
Kategorie: Bez kategorii
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy