IV RP puka od dna

IV RP puka od dna

To można było przewidzieć. Do mędrców, filozofów i pisarzy, do psychologów i terapeutów dołączyli politycy. To już nie tylko do nich, ale do premiera kieruje się dziś pytanie: jak żyć? Pytają ludzie wykluczeni, zrozpaczeni z powodu biedy, braku pracy i nieszczęść, jakie spadły na ich rodziny i domy. Pytają polityków, bo ich, po części, obciążają przyczynami swojej podłej egzystencji, ale też w nich widzą szansę na odmianę złego losu. Zostawienie ich problemów bez odpowiedzi albo zbycie pustymi obietnicami jest rozwiązaniem na chwilę. Przesunie tylko w czasie wybuch społeczny, który nastąpi, gdy skumuluje się więcej problemów i gdy pojawią się organizatorzy buntu. Politycy żyjący krótkimi terminami od wyborów do wyborów mogą się tym nie przejmować, licząc na to, że wybuch nastąpi dopiero wtedy, gdy będzie rządzić konkurencja. Tyle że z powodu globalnego kryzysu finansowego sytuacja, także w Polsce, bardzo się zmieniła. Jest tak niebezpiecznie, że wszystkie przewidywane wydarzenia mają głównie czarne barwy.

Nawet laicy widzą, że puzzle, z których zbudowano po 1989 r. nowy ład światowy, rozsypują się, a nie widać fachowców zdolnych do zrobienia nowej, akceptowanej przez ludzi planszy. Widzimy tylko jakąś nerwową łataninę i strach w oczach decydentów. Polska, mimo całej przedwyborczej krytyki, prezentuje się jednak dużo lepiej od wielu możniejszych i zasobniejszych od nas krajów. Tylko czy nie należałoby napisać: jeszcze? Jeszcze jest u nas lepiej niż u kandydatów do bankructwa. Choć pod tym lepiej i tak nie może się podpisać parę milionów Polaków, bo żyją marnie, bez perspektyw i na kredyt. I to lepiej jest niezwykle wrażliwe na błędy. Nawet najmniejsze błędy. W sytuacji takiego zagrożenia od ludzi władzy oczekujemy wiedzy, doświadczenia w zarządzaniu i chłodnej głowy. Nie ma teraz czasu ani miejsca na eksperymenty. I im więcej ktoś w tej kampanii obiecuje, tym bardziej jest odległy od realiów. Czeka nas zaciskanie pasa, a nie popuszczanie go. Kto nam obiecuje złote góry, ten świadomie kłamie. Naszą szansą są nasze słabości. Mamy przecież spore rezerwy wynikające z marnej organizacji, nieudolnej biurokracji i kumoterskiej polityki kadrowej. Zmiana tego stanu rzeczy dawałaby wszystkim szansę poprawy sytuacji życiowej. Sądzę, że większość Polaków nie oczekuje od władzy zbyt wiele, nie czeka na cudowne recepty. Ale też ta większość nie akceptuje megalomańskiego przekonania, które jest dość powszechne w PO, że ta partia rządzi dobrze. Nie zaakceptuje takiej polityki kadrowej, która widzi tylko swoich. Często marnych i bezideowych wydrwigroszy polokowanych w ministerstwach, urzędach i w spółkach skarbu państwa. Oni już wiedzą, jak dobrze żyć. Mogliby więc trochę pojeździć po Polsce i podzielić się tą wiedzą z obywatelami.

Prawo i Sprawiedliwość znalazło już zresztą odpowiedź na to pytanie. Do Sejmu wybiera się duża grupa funkcjonariuszy służb szczególnie zasłużonych w czasach rządów Marcinkiewicza i Kaczyńskiego. Sprawdzeni i oddani partii oficerowie przez krótki czas udawali bezpartyjnych fachowców. Teraz już nie muszą udawać. Będą mogli Polakom znowu pokazać, jak żyć w państwie PiS. Wygląda na to, że eksperyment z IV RP został tylko na chwilę przerwany. Wielu rodaków, mając do wyboru walkę z kryzysem gospodarczym i finansowym czy ciąg dalszy rozliczeń, wybiera igrzyska. Niestety, nie olimpijskie.

Wydanie: 2011, 39/2011

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Komentarze

  1. cetes
    cetes 27 września, 2011, 17:10

    Jak widać Pan Domański tryska optymizmem: mamy rezerwy!
    Gdzie i w czym?

    Jedyną szansą dla Polski jest przestrzeganie punktu 1. art. 227 Konstytucji, który dla NBP zastrzega monopol na emisję polskich pieniędzy.
    Tymczasem NBP nie tylko nie korzysta z tego przywileju, ale oddał go BEZPŁATNIE i wbrew Konstytucji, bankom komercyjnym.
    Objawem tego jest ustanowienie przez RPP obowiązkowej rezerwy na wypadek nie wywiązywania się kredytobiorców ze swoich zobowiązań jedynie na 3,5% od sumy udzielonych kredytów.
    Konsekwencją tego postępowania jest zezwolenie na kreację przez banki komercyjne kredytu ponad 28,5 raza przekraczającego posiadane rezerwy.
    Oznacza to, że na podstawie każdego 1000 zł zdeponowanego w banku, tenże bank może udzielić kredytu w wysokości 28 571,42 zł. odprowadzając do NBP, jako obowiązkową rezerwę jedynie 1000 zł.
    Każdy uzyskujący te „wypłukane z powietrza” pieniądze jako kredyt może zapłacić na terytorium RP za dowolne towary/usługi, wymienić je na znaki pieniężne NBP w stosunku 1:1, uregulować należności wobec Skarbu Państwa.
    Zatem te pieniądze mają na terenie RP moc umarzania należności finansowych, są więc PRAWNYM ŚRODKIEM PŁATNICZYM.

    Kolejną konsekwencją oddania bankom komercyjnym prawa emisji polskich pieniędzy jest zadłużanie rządu, zatem podatników.

    Bo rząd RP zamiast emitować i sprzedawać bony skarbowe powinien od NBP otrzymywać świeżo emitowane pieniądze i z nich, zamiast z pożyczek, finansować swoje wydatki.

    Kwestia ile tych pieniędzy należy wyemitować i przekazać budżetowi, to zupełnie inna sprawa.
    Wiadomo, że zwiększenie w obiegu pieniędzy o 15-18% PKB prowadzi do zwiększenia cen o około 3%. Zatem podnosząc bankom komercyjnym obowiązkowe rezerwy do 50% udzielonych kredytów, jednocześnie do budżetu NBP mógłby przekazać około 220-225 mld złotych. Biorąc za podstawę wielkość tegorocznego PKB.
    Tylko kto ośmieli się ograniczyć zyski właścicieli banków?

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy