Chamofobia w kraju chamów – rozmowa z Anną Tatarkiewicz

Chamofobia w kraju chamów – rozmowa z Anną Tatarkiewicz

Czytałam niedawno polemikę dwóch dżentelmenów. Jeden powiedział, że to, co ten drugi reprezentuje, to wiocha. Wiocha to obciach

Z Anną Tatarkiewicz rozmawia Robert Walenciak

Zastanawiała się pani, jaka jest naprawdę Polska? Chłopska? Szlachecka?
– O tak! Myślałam nawet, że powinnam napisać tekst zatytułowany „Pamięć i mity”. Bo cóż my pamiętamy z naszej historii, co zapisali zawodowi historycy, kiedy powstawały rozmaite polskie mity, łącznie z tymi, które dzisiaj kontynuuje PiS? Jest to mit martyrologiczno-heroiczny – że byliśmy męczennikami, bohaterami.
Musiał taki mit powstać?
– Zastanawiałam się nad tym. Jedynym polskim monarchą, któremu przyznano przydomek Wielki, był Kazimierz III, który przeszedł do historii jako król chłopków, modernizator, który zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną, i jako człowiek otwarty na obcych, m.in. na Żydów. To był ostatni Piast, niestety… Jakby wyglądałaby nasza historia, gdyby dynastia Piastów trwała równie długo jak Habsburgów? Jagiellonowie – oni jakoś się naturalizowali w Polsce i znowu pech chciał, że ostatni z Jagiellonów, Zygmunt August, zmarł bezpotomnie. A to on powiedział: „Nie jestem królem waszych sumień”. I nie wypowiadał się na tematy katolicyzmu, protestantyzmu itd. Potem nastąpiły te nieszczęsne pacta conventa, gdy szlachta doprowadziła do kompletnego osłabienia władzy. A im więcej złotej wolności miała szlachta, im słabsza była władza królewska, tym gorsza była sytuacja chłopów. I teraz – co pan zna z naszej historii? To, co ja wiem, czego mnie uczono, to była historia polskiego narodu szlacheckiego. A polski naród szlachecki stanowił 8% społeczeństwa.
Trzymajmy się mitów – założycielem dynastii Piastów był wieśniak.
– Który został przez Zbawiciela nagrodzony za gościnność. To pewien wzorzec – wieśniak, człowiek wsi i człowiek gościnny. Ale potem przyszły inne mity.

Władcy dusz

Sarmatów, którzy byli wybitniejsi niż wszyscy inni.
– A potem, w XIX w., zaczęły się te mity, które do dziś żyją. Mickiewicz! To był genialny poeta, ale jeśli chodzi o sprawy polityczne, to dziś powiedzielibyśmy o nim – oszołom. Bo jakie mity tworzył Mickiewicz? Że Polska jest Chrystusem Narodów. Że naród szlachecki jest Chrystusem Narodów, tym niewinnym, cierpiącym, umęczonym. A drugi mit to było hasło: „Bóg z Napoleonem, Napoleon z nami”. Mamy w hymnie po dziś dzień: „Dał nam przykład Bonaparte, jak zwyciężać mamy”. Wiadomo, czym się skończyły zwycięstwa Bonapartego.
Dlaczego Mickiewicz cieszył się posłuchem?
– A kto sprawował rząd dusz w XIX w.? W XIX w. rząd dusz sprawowała inteligencja wywodząca się ze szlachty. Mickiewicz sprawował rząd dusz po powstaniu listopadowym, a po powstaniu styczniowym, w okresie pozytywizmu, Prus i Sienkiewicz. Jaki mit kultywuje Sienkiewicz? Oczywiście – Mickiewiczowski kult wodza. U Mickiewicza to był kult Napoleona, a u Sienkiewicza to będzie kult Sobieskiego…
…księcia Wiśniowieckiego…
– …który nie był Polakiem, o czym Sienkiewicz na wszelki wypadek nie pisał. „Jarema idzie!” – to było zawołanie. Pamięta pan?
A Prus?
– Prus brał udział w powstaniu, dostał się do niewoli, skąd został wykupiony przez rodzinę. Studiował w Szkole Głównej. I zaczął tworzyć, można powiedzieć, kontrmit. Najpierw w publicystyce. W 1882 r. napisał szkic programu dla Polski, jak na tamte czasy niesłychanie prekursorski. Po pierwsze, przeciwstawiał się w nim podziałowi na stany, po drugie, przeciwstawiał się wojnie w ogóle. Wreszcie, po trzecie, co było wówczas niespotykane, pisał, że należy dbać o zachowanie równowagi między człowiekiem a naturą. Ten program całkowicie zignorowano, dziś nikt o nim nie wie. Potem zaczął pisać powieści. Najpierw była „Placówka”, gdzie Prus pokazał, że właściwie prawdziwym podmiotem historii narodowej są chłopi, czyli ogromna większość społeczeństwa. Przy czym on nie był żadnym chłopomanem, który chłopa idealizował. Pisał, że był to człowiek ciemny i że właściwe sam w dużym stopniu był winien niedoli, która go spotkała. W „Placówce” najdzielniejszą osobą była żona Ślimaka, to ona nie dopuściła do tego, żeby sprzedał ojcowiznę. A bohaterem przyszłościowym jest ich syn, o którym ojciec mówi, że nie będzie chłopem, czyli istotą zastraszoną i pokorną, całującą pana w rękę.

Chamy i sarmaci

Z poczucia niższości…
– Niewątpliwie chłopi przez tyle pokoleń, przez tyle czasu żyli w warunkach, można powiedzieć, bydlęcych. W kurnych chatach, z glinianymi podłogami, nie mieli dostępu do oświaty, nie mieli żadnego udziału we władzy, nie mieli świadomości narodowej, z polskością łączyły ich jedynie język, przeważnie zresztą gwara, i kościół, gdzie wszystkie stany mogły się spotkać i gdzie niezależnie od tego, że mszę odprawiano po łacinie, modły były w polszczyźnie, że tak powiem, ogólnopolskiej, wszyscy to rozumieli.
Prawie 90% narodu stanowili chłopi, którzy zostali uwolnieni przez zaborców od pańszczyzny w XIX w. Ale chyba ważniejsze jest, że po 1945 r. przed tą grupą otworzyły się szanse awansu społecznego.
– To prawda.
Dlaczego więc nie dorobiła się własnych mitów, tylko papuguje, co nie swoje?
– Jak to się nie dorobiła? Proszę pana, Polska jest krajem, który doczekał się nurtu chłopskiego. Jesteśmy chyba jedynym europejskim krajem, w którym tak wyraźny jest nurt chłopski i powstają wybitne utwory. Nie przypadkiem dwie nagrody Nike dostał Wiesław Myśliwski.
Za „Widnokrąg” i za „Traktat o łuskaniu fasoli”. „Historia składa się z łez, krwi i głupich nadziei” – to jego.
– Czy pan wie, że jego książki są tłumaczone w Izraelu, Anglii, we Francji, w Stanach Zjednoczonych. „Traktat o łuskaniu fasoli” jest w moim przekonaniu niesłychanie ciekawą książką, aczkolwiek mam wrażenie, że mało kto rozumie, o co w niej tak naprawdę chodzi. Ale Myśliwski nie jest jedyny. Byłam niesłychanie mile zaskoczona, że do Nike nominowano powieść „Pióropusz” Mariana Piłata. To jeden z czołowych pisarzy nurtu chłopskiego. W „Gazecie Wyborczej” ukazał się wywiad, w którym Piłat mówił, że nie rozumie, jak to się dzieje, że w Polsce – jak to określił – mamy sarmatyzację. To znaczy, ludzie pochodzenia chłopskiego zmieniają nazwiska, ukrywają pochodzenie, wstydzą się. W moim przekonaniu, to wynika z tego, że chłopom przez lata, przez pokolenia wmawiano, że są kimś gorszym.
Dzisiaj?
– Czytałam niedawno polemikę dwóch dżentelmenów. I jeden powiedział, że to, co reprezentuje ten drugi, to wiocha. Wiocha to obciach. Oto mamy polską chamofobię. Traktowanie chłopów i wszystkiego, co wiejskie, jako gorszego, wstydliwego! Jeżeli ludziom nieustannie daje się do zrozumienia, że są gorsi, że nawet gdy ktoś jest inteligentem najwyższego stopnia, profesorem, ale pochodzenia chłopskiego, to pozostaje inteligentem zza stodoły… Czy tacy ludzie nie mogą mieć kompleksów?
Przeczytałem z „Komborni w świat”. Pigoń nie miał kompleksu niższości.
– To piękna książka. A czy pan sądzi, że jest znana? Nie wiem, jak wygląda w tej chwili kanon lektur obowiązkowych w szkołach średnich, ale podejrzewam, że jej tam nie ma. „Kordian i Cham” Kruczkowskiego też pewnie wypadł. A bardzo ciekawa jest historia pierwowzoru Chama. Był nim Kazimierz Deczyński. Nauczyciel pochodzenia chłopskiego, wbrew temu, co pisał Kruczkowski, wziął udział w powstaniu listopadowym, znalazł się na emigracji i napisał pamiętniki. Ale inni kombatanci, ci dobrze urodzeni, utrącili ich wydanie i opublikowano je dopiero na przełomie XIX i XX w. Tak zamykano usta ogromnej większości społeczeństwa!

Kompleksy i pamięć historii

Dlaczego ta większość nie walczy o uznanie swojej tożsamości?
– Bo mają fatalny kompleks niższości.
Ale dlaczego kopiują sarmatyzm, najgłupszy element tradycji szlacheckiej?
– Niekoniecznie sarmatyzm. Karen Horney, wybitna niemiecka psychoanalityczka, napisała klasyczną książkę o nerwicach współczesnego świata. Sygnalizuje w niej, że ludzie obciążeni kompleksem niższości mają kompulsywne potrzeby: władzy, bogacenia się i miłości, to znaczy uznania, bycia podziwianym. Pisała to na przykładzie Ameryki, dokąd wyemigrowała w czasach nazizmu. Ameryka nie miała arystokracji, Amerykę stworzyła niższa klasa średnia. I potem napłynęły tam fale emigrantów, ubogich ludzi z Europy, chłopów, biednych Żydów, zwłaszcza z Europy Środkowo-Wschodniej. Wszyscy byli mniej lub bardziej obciążeni kompleksami niższości. I oni spowodowali tę szaleńczą potrzebę bogacenia się. Jeżeli teraz przyjrzymy się, kto należy do elektoratu Platformy Obywatelskiej, to są właśnie ludzie nastawieni na bogacenie się. I mają w nosie tych, którzy stracili na transformacji. Na tym skorzystało zresztą PiS.
Nie powie pani, że wyborcy PO to ludzie pochodzenia chłopskiego, a PiS szlacheckiego.
– Nie powiem. Wyborcy PiS to nie są ludzie pochodzenia szlacheckiego, inteligencja poszlachecka, to w ogromnej większości ofiary transformacji, w tej czy innej postaci. Nie tylko ekonomicznej. Choć gdy spojrzymy na pamięć historyczną obydwu grup, w PiS trwa pamięć mitów o Polsce jako Chrystusie Narodów, o tym, że Polska cierpi, że ma misję, o naszych dziejach. Natomiast jaka jest pamięć PO, to, prawdę powiedziawszy, nie wiem.
Można powiedzieć, że PO to plebejusze urzeczeni pieniędzmi, a PiS – plebejusze urzeczeni mitem?
– Proszę pana, oni nie są urzeczeni mitem. Oni są po prostu sfrustrowani. Wyborcy PiS to są frustraci, którzy nie skorzystali na przemianach.

Bohaterowie „Katynia”

Skąd się bierze siła i trwałość nurtu martyrologicznego? W kulturze chłopskiej go nie ma. Rządzi zasada: „ziemi nie oszukasz”.
– Czy nurt martyrologiczny jest naprawdę mocny? On jest w dużym stopniu sztucznie kultywowany. Trzech najbardziej znanych Polaków – Wojtyła, Wałęsa i Wajda – jest pochodzenia chłopskiego. Proszę spojrzeć na Wajdę. W autobiografii rzetelnie zamieścił zdjęcie dziadka ze strony ojca, chłopa z podkrakowskiej wsi. A co robi w „Katyniu”? Widział pan, kto jest bohaterem filmu? Jakaś profesorowa, jakaś generałowa… A przecież prosiło się, żeby pokazać los syna chłopskiego, który był żołnierzem, bronił Polski i który za Polskę ginie. To też jest sprawa, nad którą warto się zastanowić: jakie możliwości kariery miał syn chłopski? Za mojej pamięci, to znaczy w okresie międzywojennym…
Pamięta to pani?
– O tak! Mam lat 90, więc pamiętam przynajmniej 75 lat wstecz, co się działo w Polsce. Pamiętam okres międzywojenny, wiem że to nie była sielanka. Oczywiście, nie było tak, jak się mówiło za PRL. Ale faktycznie mnóstwo ludzi żyło w biedzie, były strajki chłopskie, strzelano do tych chłopów. Nikt nawet nie pamięta, że w odpowiedzi na Berezę i Brześć powstał Centrolew. I prawdopodobnie, gdybyśmy po wojnie nie znaleźli się po stronie radzieckiej, wiele przemawia za tym, że mielibyśmy rząd chłopsko-robotniczy. Jeśli chodzi o rolę chłopów – mężem stanu był Witos. I też nie mogę zrozumieć, dlaczego Wajda ekranizował „Mateusza Bigdę”! To przecież był pamflet na Witosa, napisany przez dworskiego pisarza Kadena-Bandrowskiego.
Jakie więc możliwości kariery miały chłopskie dzieci?
– Właściwe były trzy możliwości, zważywszy, że większość chłopów była uboga. Jeżeli ktoś był bardzo zdolny i chciał być samodzielny, kończył seminarium nauczycielskie. Tak było z moim ojcem, który był bardzo zdolny – skończył seminarium nauczycielskie, a potem zdobył tzw. kwalifikę. Kwalifika to był egzamin, po którym można było wykładać w seminarium nauczycielskim. Pierwsza zatem była droga nauczycielska, ewentualnie później można było zostać profesorem uniwersytetu, tak jak to się udało Pigoniowi. Druga droga wybierana przez młodzież chłopską to kariera wojskowa.
Miało się wikt i opierunek.
– I bezpłatne kształcenie. A trzecia droga to kariera duchowna. Ilu nią poszło? Stan naszego kleru pokazuje, że wielu. Ogromna większość biskupów w tej chwili, łącznie z metropolitą krakowskim, pochodzi ze wsi. Oni na szczęście tego nie ukrywają.

Zapomniane korzenie

W Polsce Ludowej te trzy strumyczki awansu zamieniły się w wielką rzekę.
– Pewnie tak. Choć Mieroszewski, który był najwybitniejszym publicystą „Kultury”, pisał wiele lat temu, że bez względu na to, czy byłaby komuna, czyby jej nie było, napływ chłopów i robotników i ich awans były nieuniknione. Bo stanowili większość i proporcjonalnie by się kształcili.
I też zapominaliby o korzeniach?
– Wie pan, niektórzy uważają, że jeśli ktoś był w domu dziecka, to będzie dobrym rodzicem, ponieważ wie, co to znaczy być samemu, sierotą, zdanym na łaskę i niełaskę innych. Tymczasem jest odwrotnie – człowiek wychowany w domu dziecka ma utrudniony rozwój emocjonalny i rzadko ludzie chowani w domu dziecka sprawdzają się jako rodzice. Z chłopami dzieje się podobnie. Kiedy awansują intelektualnie, zamiast użalić się nad sytuacją innych chłopów albo robotników – też przecież pochodzenia chłopskiego – którzy znaleźli się na bezrobociu, których dotknęła transformacja, jakże często są obojętni! Zachowują się tak, jak opisała to Karen Horney na podstawie praktyki psychoterapeutycznej. Odżegnują się od korzeni, a z drugiej strony, przyjmują, że o wartości człowieka decyduje jego bogactwo.
Wieszają sobie szable w domach, zmieniają nazwiska – to śmieszne.
– Nie tyle śmieszne, ile żałosne. Byłam kiedyś na spotkaniu literatów i mówiłam, że jestem takim mieszańcem stanowym, bo ojciec pochodził z chłopów, a matka z rodziny inteligenckiej, ziemiańskiej. Potem jeden z uczestników spotkania, skądinąd znany pisarz, poprosił mnie o rozmowę w cztery oczy i powiedział, że jest też pochodzenia chłopskiego. A nie miał odwagi, gdy ja to mówiłam, przyznać się głośno. Ciekawe…
Rozumie go pani?
– Tak. Jeżeli się uważa, że słowo wiocha to to samo co obciach, to jak ludzie pochodzący ze wsi, mogą nie mieć kompleksu niższości? A ten kompleks zagłuszają bogaceniem się. Tak to obserwuję.
Jest więc Polska chłopska czy nie jest?
– Polska powinna być chłopska, to znaczy, powinna kontynuować to, co w etosie trudu było najwartościowsze: wytrwałość, cierpliwość, liczenie się z istotami żywymi. To było wartością etosu chłopskiego, który został zdegenerowany przez takie, a nie inne losy. I teraz dominuje w Polsce żądza bogacenia się, dokładnie przejęta z Ameryki.
A etos sarmacki istnieje, czy to tylko kolorowy obrazek?
– W moim przekonaniu, etos sarmacki to ostatnie podrygi zdychającej ostrygi. Są resztki tego. Np. w Muzeum Powstania Warszawskiego jest apoteoza zrywu, zamiast pokazania, że trzeba mierzyć zamiary na siły. Tam mamy pełno takiej tromtadracji. To jest, jak napisał Antoni Kępiński, typowe dla histeryków: zamiast czynów wolą gesty. O właśnie tak – dla nich liczą się gesty bez względu na konsekwencje.


Anna Tatarkiewicz urodziła się w 1921 r., pochodzi z byłych Kresów Południowo-Wschodnich (spod Zaleszczyk). Romanistka, tłumaczka literatury francuskiej, publicystka tygodnika „Forum”. Pierwszy rok okupacji niemieckiej spędziła we Lwowie, gdzie pracowała jako salowa w szpitalu, który został zorganizowany przez Niemców w budynku lwowskiej szkoły Sacré Coeur. Do wiosny 1944 r. mieszkała na wsi, pod Skałatem. W 1944 r. została zmobilizowana do Armii Polskiej, formowanej na terenie ZSRR. Tatarkiewicz przydzielono do prasy wojskowej.
W 1946 r. wyjechała na stypendium do Francji. Tam poznała późniejszego męża, Krzysztofa Tatarkiewicza. W 1968 r. wystąpiła publicznie na forum Związku Literatów ze stanowczym sprzeciwem wobec żenującej awantury antysemickiej.


SONDA

Dlaczego Polacy wstydzą się swojego chłopskiego pochodzenia?

Prof. Waldemar Kuligowski,
antropolog, UAM
Wieś jest naszą gorszą częścią, gorszym Polakiem, ciemnym alter ego, co oddaje usus językowy – nazwanie kogoś wieśniakiem to ostatni stopień degradacji. Po 1989 r. wieś okazała się piątym kołem u wozu, hamulcem liberalnych przemian, a skoro chłop był wsteczny, to jedyny pomysł na wieś był taki, żeby wszystko zglajszachtować i zniszczyć. Potem przyszedł Lepper i jego twarz skupiła w sobie wszystko, co niedobrego kojarzono z wsią: upór, zacietrzewienie, nieparlamentarny język i metody.
PRL z definicji miał dać wiatr w żagle sojuszowi robotniczo-chłopskiemu, ale doprowadził do jego karykatury: chłop miał karmić i dawać wysoki dochód z hektara, ale jednocześnie kazano mu zakładać łowicki pasiak z pawim okiem – to było takie ludzkie zoo.
Jeszcze dawniej też nie było dobrze, bo uczestników powstań karano konfiskatą majątków, a więc schłopiano ich i degradowano.
Nawet dzisiaj nie jeździmy na prawdziwą wieś, tylko na pewną jej symulację, taką wesołą wioseczkę. Na prawdziwej wsi być może są anteny satelitarne, ale izolacja świadomościowa trwa – to wciąż jest enklawa konserwatyzmu, przywiązania do ziemi, ludowej religijności, rozróżnienia na nas i obcych.

Prof. Irena Sawicka,
ekonomistka, SGGW
Młodzi z pewnością nie mogą zaszpanować wsią, zwłaszcza jeśli pochodzą z tradycyjnej miejscowości. W takim wypadku będą chcieli tę kwestię przemilczeć. Jest przecież piosenka „Jestem z miasta”, nie ma piosenki „Jestem ze wsi”. Natomiast to się zmienia, zwłaszcza po akcesji do Unii Europejskiej, wielu młodych ludzi bowiem kształci się u nas właśnie z zamiarem powrotu na wieś i jest to umacniający się trend, np. w sadownictwie. Majątek wiejski jest teraz w cenie, to element finansowej nobilitacji. Ponadto wartości kulturowe, jakie niesie wieś, ceni się jako towar, który można sprzedać turystom, m.in. oferując usługi agroturystyczne w atrakcyjnych zakątkach kraju. To jest to nowe spojrzenie na wieś.
Nie ma natomiast mowy, żeby starsi nie przyznawali się do swoich chłopskich korzeni, bo przecież wspominają dzieciństwo jako wiejską idyllę. Jest więc sentyment kulturowy do wsi wśród starszego pokolenia.

Prof. Kazimierz Krzysztofek,
socjolog, SWPS
Wstydzimy się wsi i wiele zawinił tutaj PRL, dążąc do radykalnego zerwania z tradycją kraju. Polska niby była ludowa, ale liczyła się nowoczesność. Wiejska tradycja kojarzona była z wstecznictwem i zabobonami. Dymiące kominy – to były znaki nowoczesności i postępu. Ludzie nie przyznawali się do chłopskiego pochodzenia, a jednocześnie masowo emigrowali ze wsi do miasta. Nastąpiła ruralizacja miast, przeniesienie na grunt miejski kultury, która tutaj nie pasowała, jak świnki chowane w wannach.
Kultura tego nowego mieszczaństwa z rzadka chwaliła wieś. W bardziej uniwersalnym ujęciu byłby to syndrom konwertyty, który nienawidzi tego, kim był, i chwali się tym, kim być chce. Jednocześnie było w tym dużo hipokryzji, bo do wsi przyznawano się, kiedy była potrzebna – jeździło się na wieś po wiktuały, a potem znów się ją dezawuowało.
Pochodzenie wiejskie można zaprząc do walki politycznej – w latach 90. demonstrowano przeciw liderowi PSL pod hasłem „Pawlak do gnoju”.

Sławomir Świerzyński,
wokalista Bayer Full
Pozwolę sobie odpowiedzieć pytaniem na pytanie: gdzie warszawiacy wyjeżdżają na święta? Na wieś oczywiście. Choć gdzieś głęboko w nas zakodowało się, że wieś jest czymś gorszym. Dla mojego pokolenia wieś była obciachem, kojarzyła się z butami w gnoju. Moja kuzynka, kiedy przeprowadziła się ze wsi do miasta, nigdy nie niosła więcej niż jeden litr mleka w koszyku – bo więcej to się na wsi w konwiach nosi. Pamiętam, jak walczyłem z moim teściem, który uparcie gnój nazywał obornikiem. Mówiłem mu: tato, to jest gnój, a on się krzywił i mówił, że woli mówić obornik.
Pokolenie moich synów absolutnie się nie wstydzi, że mieszka na wsi; nawet więcej, są z tego dumni. Teraz pecha ma ten, kto mieszka w mieście. Jeśli ktoś mieszka na wsi, to znaczy, że go na to stać.
Kiedyś na wsi zaopatrzenie było gorsze, teraz sklepy obwoźne wszystko przywożą pod drzwi raz dziennie i w ogóle nie trzeba się ruszać z domu, co doceniają zwłaszcza osoby starsze. Moja teściowa bardzo chwali sobie takie rozwiązanie. Polska wieś zmienia się błyskawicznie i w ciągu sześciu-siedmiu lat będzie w czołówce wsi europejskich.

Notował Kuba Kapiszewski


Dumni z chłopskości

Niewielu twórców kultury z chłopskiego pochodzenia uczyniło swój znak rozpoznawczy. Jednym z nich był Wojciech Siemion – wielki aktor, recytator i reżyser, który urodził się w Krzczonowie koło Lublina. – Moje chłopskie pochodzenie nigdy nie było dla mnie powodem do wstydu. Co prawda w rodzinie krążyły opowieści, że jesteśmy potomkami książąt porwanych z Pskowa, ale fakty jednoznacznie wskazują na chłopstwo – podkreślał Siemion.
Był wielkim miłośnikiem i propagatorem polskiego folkloru – w Petrykozach utworzył Wiejską Galerię Sztuki. Popularyzował polską poezję, wielką wagę przykładał do kultury słowa. Występował w Teatrze Ateneum, Teatrze Narodowym oraz gościnnie w wielu miastach polskich. Kierował Teatrem Komedia w Warszawie i teatrem Stara Prochownia. Do najbardziej znanych teatralnych ról Siemiona należą kreacje na deskach Teatru Narodowego, m.in. w „Żywocie Józefa” Mikołaja Reja (jako Józef) czy w „Kartotece” Tadeusza Różewicza (Bohater).
Józef Fajkowski, podobnie jak Wojciech Siemion, urodził się w rodzinie chłopskiej. Z wykształcenia był historykiem. Pracował jako nauczyciel, był posłem na Sejm PRL VI kadencji i ambasadorem PRL w Finlandii. Opublikował kilkadziesiąt artykułów na tematy kultury, dziejów wsi i ruchu ludowego. Obecnie współpracuje z Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego, Muzeum Niepodległości, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza, Instytutem Pamięci Narodowej i Muzeum Wojska Polskiego.
Najbardziej znani twórcy powojennej literatury chłopskiej to Wiesław Myśliwski, Edward Redliński, Tadeusz Nowak i Julian Kawalec. Wiesław Myśliwski w swoich powieściach, m.in. w „Nagim sadzie”, „Kamień na kamieniu”, „Pałacu”, „Traktacie o łuskaniu fasoli” ukazuje przemiany chłopskiego losu i tradycyjnej wspólnoty wiejskiej na tle uniwersalnych prawd o świecie i człowieku. Myśliwski nie uważa się za reprezentanta nurtu chłopskiego:
– Po pierwsze – nie reprezentuję nurtu, nie chcę go reprezentować, nie mam takich upoważnień. Mogę i chcę reprezentować tylko siebie. Po drugie – nie uprawiam nurtu, tylko piszę książki.
Jednakże dodaje: – Wszystko, co piszę, dzieje się w wielkim świecie mojej małej wsi. Nie jestem w stanie poza tę moją wieś wyjść, o czymkolwiek bym pisał i gdziekolwiek by to się działo, choćby się nawet działo w wielkiej metropolii czy w samolocie transkontynentalnym.
Myśliwski nie odcina się od związku z chłopskością. Wieś jest dla niego pierwszą ojczyzną, a jego pisarstwo istnieje tylko wtedy, gdy związane jest z kulturą chłopską.
Edward Redliński mierzy się ze stereotypami zakorzenionymi w czytelnikach przez tradycję literacką, zgodnie z którą mieszkańców wsi uważano za prostaków. Jego „Konopielka”, „Awans” czy „Listy z Rabarbaru” to humorystyczny opis zachodzących na wsi przemian.
Wybitnym przedstawicielem nurtu chłopskiego w literaturze polskiej jest poeta i prozaik Tadeusz Nowak. W jego twórczości przenikają się elementy realności, mity plemienne, nawiązania do baśniowej fantastyki folkloru, elementy mitologii słowiańskiej, styl i motywy biblijne. Autor powieści „A jak królem, a jak katem będziesz” i poezji lirycznej („Psalmy”, „Uczę się mówić”).
Julian Kawalec koncentruje się głównie na dwóch tematach: życiu chłopa na tle przemian po 1945 r. oraz adaptacji człowieka z ludu do miejskich warunków życia i nowego środowiska. Autor powieści m.in. „Tańczący jastrząb” i „W gąszczu bram”, a także zbiorów opowiadań „Gitara z rajskiej czereśni” i „Blizny”. AP


Ze wsi do miast

Lata 50. i 70. to okresy największych migracji ze wsi do miast. Teraz mieszczuchy uciekają na wieś

Głównym powodem migracji z terenów wiejskich do miast był aspekt ekonomiczny. Największe fale migracyjne objęły dekady lat 50. i 70. W latach 50. głównym kierunkiem migracji wewnętrznych wiejskiej ludności były szybko rozwijające się tereny Górnego oraz Dolnego Śląska, a także dzisiejszego województwa zachodniopomorskiego. Ludzie przeprowadzali się z przeludnionych wsi do miast, które oferowały wyższy komfort życia. Duży wpływ na wewnętrzne ruchy migracyjne miał plan sześcioletni (1950-1955). W jego ramach powstały m.in. huta im. Lenina w Krakowie (potem T. Sendzimira), a wokół niej dzielnica Nowa Huta, a także fabryki samochodów na Żeraniu i w Lublinie, huta w Skawinie, zakłady Stilon w Gorzowie Wielkopolskim i zakłady azotowe w Kędzierzynie.
Drugi okres natężonego napływu ludności wiejskiej do miast to lata 70. Wiąże się on z kolejnymi wielkimi inwestycjami przemysłowymi, takimi jak: Legnicko-Głogowski Okręg Miedziowy, huta Katowice, Fabryka Samochodów Małolitrażowych w Tychach, elektrociepłownia w Bełchatowie, elektrownie w: Kozienicach, Rybniku, Dolnej Odrze i Zakłady Azotowe Włocławek. Wokół tych zakładów powstawały osiedla mieszkaniowe. Do szybkiego wzrostu liczby ludności miejskiej przyczyniła się reforma administracyjna w 1975 r. i utworzenie 49 województw zamiast dotychczasowych 17. Dla wielu miast powiatowych awans na stolicę województw stanowił impuls do szybkiego rozwoju.
Okresem najsłabszego przepływu ludności wiejskiej do miast były lata 90. Między rokiem 1990 a 1996 r. liczba osób, które porzuciły wieś i wybrały miasto, zmniejszyła się o niemal 90 tys. (z 296 tys. do 207 tys.), saldo migracji wieś-miasto zaś zmalało niemal pięciokrotnie. Migracje ze wsi do miast stanowiły niski procent w porównaniu z liczbą migracji zewnętrznych. Głównym powodem spadku napływu ludności wiejskiej do miast była restrukturyzacja gospodarki i związane z nią mniejsze zapotrzebowanie na pracowników w przemyśle ciężkim. Na to nałożyły się znacznie łatwiejsze niż wcześniej wyjazdy za granicę do pracy.
Początek tego wieku to już zdecydowanie ujemne saldo migracji do miast. Warunki życia na wsi znacznie się poprawiły, lepsze jest zaopatrzenie, internet daje dostęp do dóbr kultury, lepsza jest komunikacja umożliwiająca dojazdy do pracy. Coraz wyraźniej też zaznacza się tendencja do ucieczki mieszczuchów na wieś, gdzie żyje się bliżej natury.
Sz. W.

Wydanie: 2011, 34/2011

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. xarxar
    xarxar 22 sierpnia, 2011, 17:38

    Jeśli ktoś ma mieć kompleksy to tzw.”Szlachta” -bowiem ona zaprzedała Rzeczpospolitą w niewolę(rozbiory) a nie chłopstwo.
    Chłopi byli dyskryminowani i niewolniczo wyzyskiwani przez
    tą rozpijaczoną, sprzedajną „elitę 10%”.
    Paradoksalnie – dopiero zaborca zlikwidował pańszczyznę.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Lidia
    Lidia 19 października, 2011, 21:07

    Kurcze..ludzie na wsi mają kompleksy, bo mieszczanie się nadymają i upokarzają ich . Ja jestem połowicznie ze wsi i połowicznie z miasta , znam oba środowiska . Ostentacyjne okazywanie pogardy dla „wiejskości”, wiąże się przeważnie z niskim pochodzeniem społecznym mieszczan . Prawdopodobnie dostali dopiero za komuny, za młodu przydział w bloku ..Albo reprezentują najniższe miejskie warstwy społeczne , taki miejski „Proletaryat” -robolków takich. Miejskich wieśniaków . Normalny człowiek nie upokarza nikogo za pochodzenie. A wieś jest piękna . Poza tym „piękno jest w oku patrzącego” . Więc na prawdę nie ma się czym przejmować . Jeśli jakieś mieszczuchy drwią, to prawdopodobnie są to bardzo niewykształceni mieszkańcy miast, i dowodzą w ten sposób swoich kompleksów. Przyjście na świat w mieście nikogo nie nobilituje, a przyjście na świat na wsi nikomu nie uwłacza.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. yogi
    yogi 31 października, 2015, 21:48

    nie czytalam do konca,szkoda mojego czasu.Zapewne mądry to artykuł ale moim zdaniem wiocha to :dno intelektualne,sranie w wychodku a łazienka w domu/rury zapcha/,w domu się kłócimy,kurwimy i dochodzi do zoofilii czy pedofilii ale poza chałupą cicho sza,na studia chcesz?a po chuja skoro piniendzy z tego nie bydzie….!!!!pierzemy we franii bo na automatach serwetki kładziemy,po pierwszym członie zdania tracimy kontakt logiczny z sensem wypowiedzi bo to zbyt trudne dla leniwego ćwoka z wiochy…dla nich seks to pierdolenie a jedzenie to wpierdalanie….o czym my tu dywagujemy?????

    Odpowiedz na ten komentarz
    • gripen
      gripen 16 kwietnia, 2016, 06:04

      „nie czytalam do konca,szkoda mojego czasu” – właśnie pokazałeś swoją „inteligencję” typowego mieszczucha mieszkającego w bloku z wielkiej płyty. Nawet jakbyś przeczytał do końca ten tekst to i tak byś go nie zrozumiał, bo jest dla Ciebie za trudny, a Ty jesteś zbyt ciemny…
      Teraz to mieszkanie w mieście jest symbolem nieudacznictwa i biedy, a także patologii. To na wioskach mieszka inteligencja i ludzie zamożni, a w miastach takie ciemniaki jak Ty…

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy