W Ameryce nauczyłem się, że ludzie i narody trzeba szanować
Spędził pan większą część życia w Ameryce. Kiedy wrócił pan na Litwę kilka lat temu, poczuł się pan od razu jak u siebie, czy musiało upłynąć nieco czasu, by mógł się pan w Wilnie zaaklimatyzować?
– Nie wróciłem na Litwę znikąd. Nié było też tak, że zobaczyłem swój kraj rodzinny po raz pierwszy od czasów drugiej wojny światowej, kiedy wyemigrowałem do Ameryki. Chociaż spędziłem ponad 50 lat w Stanach Zjednoczonych, przez ostatnie 27 lat co roku byłem na Litwie. Przynajmniej przez tydzień, a często przez dwa tygodnie i dłużej.
Emigranci litewscy tak łatwo mogli odwiedzać w czasach ZSRR swoją ojczyznę?
– Miałem trochę inne możliwości niż inni. W 1972 roku pracowałem w Narodowej Agencji Ochrony Środowiska USA. Po słynnej wizycie w Chinach prezydent Nixon zatrzymał się w drodze powrotnej do Waszyngtonu w Moskwie. Podpisał z Breżniewem umowę o współpracy w kilku dziedzinach, m. in. w sferze ekologii. Dwa tygodnie później byłem już w ZSRR. Po rozmowach z radzieckimi partnerami amerykańska delegacja poleciała do USA, a ja wynegocjowałem – co nie było takie łatwe – prawo do odwiedzenia moich rodzinnych stron. Przez następne lata korzystałem z każdej okazji, by znaleźć się znowu na Litwie. Mogłem obserwować zmiany, jakie tam zachodziły.
Musiał być pan bacznie obserwowany przez KGB. Jak wyglądały pana kontakty z Litwinami?
– Kiedy jeździłem na Litwę, rozmawiałem z wieloma moimi rodakami, miałem wykłady na temat ekologii na uniwersytecie w Wilnie. Ciekawy był zwłaszcza kontakt z młodymi ludźmi. W czasach ZSRR wielu rzeczy nie można im było publicznie powiedzieć wprost, ale nawet opowiadając o zasadach chronienia środowiska, mogłem – między wierszami – opowiadać im, na czym polega demokracja i jak funkcjonują instytucje w takim systemie. Studenci świetnie to wychwytywali.
Myślał pan wcześniej, że zostanie pan prezydentem tego kraju?
– Do głowy by mi to nie przyszło. Pierwszy raz takie sugestie usłyszałem w 1992 roku, kiedy byłem szefem kampanii wyborczej liberalnego kandydata na prezydenta, Lazaraitisa, który przegrał potem walkę z Algirdasem Brazauskasem. Część sympatyków liberałów pytała mnie wtedy, dlaczego to nie ja kandyduję. Wtedy wydawało mi się to czysto hipotetyczne. Dopiero później presja zaczęła narastać. Ciągle słyszałem: pracowałeś dla Litwy całe życie, musisz walczyć o prezydenturę. Pomyślałem w końcu, że być może na tym stanowisku zrobię dla mojego kraju coś więcej, niż robiłem dotychczas. Zacząłem zastanawiać się, co mógłbym zrobić dla Litwy.
No właśnie. Co prezydent z amerykańskim doświadczeniem dostrzega złego w swoim kraju? Co chciałby zmienić?
– Przede wszystkim chciałbym zlikwidować monstrualną biurokrację, która wciąż dławi swobodne funkcjonowanie kraju. Myślę czasem, że to najgorsza pozostałość tzw. sowieckiego systemu, który królował w moim kraju przez ponad 50 lat.
Jest aż tak źle?
– Jest lepiej, niż było choćby kilka lat temu. Powiem jednak szczerze. Sam byłem przez wiele łat w Ameryce tzw. biurokratą, pracowałem w końcu w instytucji rządowej. Ale nigdy wcześniej bym nie uwierzył, że można doprowadzić administrację do takiego stanu inercji i hamowania wszelkiego postępu. Nawet dziś, po 10 latach niepodległości Litwy, biurokracja pozostaje hydrą, z którą nie możemy sobie do końca poradzić.
Drugi problem to pewnie brak inicjatywy u zwykłych ludzi?
– Dokładnie tak. Litwinom brakuje determinacji, imponującej u Amerykanów, z jaką powinno się chcieć zmieniać swój los. Ludzie raczej patrzą w górę, co powie im rząd lub inna władza, niż gotowi są działać z własnej inicjatywy. Nazywam to syndromem podążania za instrukcjami.
A jak takich instrukcji nie ma?
– To ludzie siedzą i nie robią nic. Dla człowieka, który tak jak ja tyle lat spędził w Ameryce, wydaje się to absurdalne. I szkodliwe dla samych Litwinów. Ludzie muszą nauczyć się działać nie na rozkaz, a potem ponosić odpowiedzialność za swoje działanie, bez wskazywania palcem w “górę”, jako winną wszystkiemu złemu.
Co jeszcze?
– Potrzebne jest nam większe otwarcie na świat. Litwini, po części ze względu na zamknięty system ZSRR, po części z powodu naturalnej rezerwy, jaką noszą w sobie, ciągle za mało wiedzą o świecie i za mało aktywnie chcą go poznawać. Wierzę, że młode pokolenia przełamią ten niedobry obyczaj.
Są także rzeczy i zjawiska na Litwie, z których jest pan zapewne dumny?
– Udowodniliśmy, moim zdaniem, światu, że syndrom homo sovieticus nie odniósł zwycięstwo nad naszymi duszami. Potrafiliśmy najpierw obronić, po 1990 roku, naszą niepodległość, a potem młodą i kruchą demokrację. W moim kraju wszystkie podstawowe wolności obywatelskie są respektowane. To niezmiernie ważny sygnał dla świata.
Jestem też dumny z młodego pokolenia Litwinów. Są to ludzie otwarci na zmiany, gotowi do zmian. Patrząc na nich, można mieć pewność, że nie zmarnują szansy, jaką ma współczesna Litwa.
Jest pan prezydentem niewielkiego kraju, graniczącego z Rosją. Niektórzy sądzą, że już w tych dwóch faktach tkwi zagrożenie dla swobodnego rozwoju Litwy.
– Żyjemy w okresie, kiedy budowana jest nowa Europa. Lubię powtarzać, że znaleźliśmy się na właściwym szlaku. Unia Europejska jest dobrym przykładem, jak historyczne nieporozumienia i współczesne bariery mogą być eliminowane – przynajmniej do tego stopnia, że nie zagrażają już pomyślności jej poszczególnych członków.
Nie obawia się pan utraty tożsamości w europejskim, wspólnym tyglu?
– Odrzucam takie myślenie. Myślę, że w Europie istnieje zgodna świadomość wartości, jaką wnoszą do wspólnego dorobku nasze narodowe kultury. Nowa Europa to nie kocioł, gdzie wszystko ulegnie wymieszaniu. Narodowa tożsamość, odrębności kulturowe pozostaną, by wzbogacać nas wszystkich. Myślę, że zaledwie niewielki procent mieszkańców przyszłej Europy zechce powiedzieć – dobrze, nie jestem już Francuzem lub Niemcem, lub Litwinem, jestem Europejczykiem. Zdecydowana większość nie zapomni o swoich korzeniach.
A nie obawia się pan Rosji?
– W Rosji też do głosu dochodzi młode pokolenie. Ci ludzie wybiorą rozwój i współpracę, zamiast nacisków i gróźb.
Ma pan na myśli Władimira Putina?
– Tutaj nie jestem pewien. Trochę zaniepokoiła mnie wypowiedź Putina z kampanii prezydenckiej, że demokracja to “dyktatura prawa”…
A czym w takim razie jest demokracja?
– Demokracja to osobista odpowiedzialność każdego z nas wobec wspólnoty, w której się żyje. Dopiero taka postawa ludzi tworzy podstawy zapewnienia sprawiedliwości, wolności, swobody wypowiedzi. W demokracji ważny jest interes każdego z nas i wspólnoty jako całości. A nie interes jakiejś wąskiej grupy ludzi.
Wróćmy do sytuacji w Rosji…
– Rosjanie, zwłaszcza młodzi, chcą widzieć swój kraj jako część nowej Europy, kraj silny gospodarczo i zasobny, nie pozwolą na zepchnięcie go w stronę dyktatury. Wierzę w to.
Porozmawiajmy o narodowych mniejszościach. Dlaczego uważa pan, że ich prawa są tak ważne?
– Każda mniejszość ma niezbywalne prawa do swojej kultury, swojej religii, swojego języka, swojego sposobu myślenia. Mam do tego osobisty stosunek, ponieważ przez ponad 50 lat to ja byłem mniejszością. Mniejszością litewską w USA. I przez ten cały czas korzystałem bez ograniczeń z wszystkich praw członka mniejszości. Jestem z tego dumny. I uważam, że mam szczególny obowiązek, aby dopilnować przestrzegania tych zasad na Litwie.
A zna pan liderów mniejszości polskiej i rosyjskojęzycznej w swoim kraju?
– Dobrze znam przywódców Polaków żyjących na Litwie. Wielu współpracuje z nami w interesie swoich rodaków. Z niektórymi jednak zdecydowanie się nie zgadzam. Są polscy działacze, których pojmowanie praw mniejszości jest ewidentnie sprzeczne nie tylko z opisanymi przeze mnie standardami, ale także z zasadą lojalności wobec państwa, w którym się żyje. Jeśli w jakimkolwiek kraju przywódca mniejszości powiedziałby, że język grupy, którą reprezentuje, ma być równoprawny z oficjalnym językiem państwowym, musiałby być uznany za nieodpowiedzialnego. Proszę sobie wyobrazić reakcję na żądanie polskich Litwinów, by litewski stał się drugim równoprawnym językiem w waszym kraju Sam uznałbym to za nadużycie.
Co do mniejszości rosyjskiej. Tu nie ma żadnych problemów. Grupa jest niewielka i dogaduje się z państwem litewskim.
Wracając do spraw polskich. Właśnie ułaskawił pan Leona Jankielewicza, skazanego na karę więzienia za działania antylitewskie w radzie rejonu solecznickiego, m.in. organizację poboru do Armii Radzieckiej. Jakie były powody takiej decyzji?
– Zadałem sobie kilka pytań. Gdy człowiek może w życiu popełnić błąd? Tak, może. Czy pan Jankielewicz popełnił błąd, występując przeciwko ogłoszonej już niepodległości Litwy? Tak, popełnił. Czy wyraził z tego powodu skruchę? Tak, powiedział to wyraźnie. Czy nadal człowiek ten zagraża państwu litewskiemu? Czy istnieje obawa, że będzie działał przeciwko Społeczeństwu? Nie, takiej groźby już nie ma. Pan Jankielewicz zapłacił swoją cenę za wydarzenia sprzed dziesięciu lat i nie powinien płacić więcej. Dlatego podpisałem dekret o ułaskawieniu.
Co myślał i wiedział pan o Polsce, zanim został pan prezydentem? Co wie i myśli pan teraz?
– Dojrzewałem w latach przedwojennych, kiedy stosunki między Litwą i Polską były bardzo napięte. W Ameryce żyłem jednak obok polskiej społeczności w Chicago. Pracowałem z tymi ludźmi, współpracowałem z liderami Kongresu Polonii Amerykańskiej i politykami polskiego pochodzenia, Lechem Rostenkowskim, senator Barbarą Mikulski. I okazało się, że choć wywodzimy się z narodów skłóconych konfliktem o Wilno, mówimy tym samym językiem na temat wolności człowieka, swobód obywatelskich. Ja mówiłem i myślałem po litewsku, oni po polsku, a mimo to zgadzaliśmy się.
Kiedy wróciłem na Litwę na stałe, zacząłem rozmawiać o naszych wspólnych sprawach z Litwinami. Także z Polakami. I okazało się, że młodzi ludzie widzą was dokładnie tak jak ja! I tak samo myślą Polacy. Bardzo mnie to psychicznie podbudowało. Mamy tyle wspólnego w historii, w kulturze. Powinniśmy siebie wzajemnie szanować.
Co z nacjonalistycznymi ciągotami, które czasem dają o sobie znać?
– Nie mam nic przeciwko nacjonalizmowi rozumianemu w sposób pozytywny. Jako duma ze swego kraju, ze swojej narodowości. Ale nie zgadzam się na ciasny szowinizm narodowy. To jest obce mojemu całemu życiowemu doświadczeniu. W Ameryce nauczyłem się, że ludzi i narody trzeba szanować. Dlatego cieszę się, że nasze stosunki są obecnie tak dobre.
I co pan myśli, kiedy słyszy słowo Polska?
– Dobry sąsiad. Silne i ważne państwo, które odgrywa pozytywną, specjalną rolę w regionie środkowoeuropejskim i na całym kontynencie. Kraj o wspaniałej kulturze. Nasz adwokat w staraniach o członkostwo w NATO i Unii Europejskiej. Kraj, z którym warto i trzeba działać razem. Z zyskiem dla obu stron.
Valdas Adamkus walczył pod koniec drugiej wojny światowej w oddziałach litewskich przeciwko Armii Czerwonej. W 1944 r. wyemigrował co USA Przez 50 lat mieszkał w Ameryce, był m. in. jednym z szefów agenci ds. ochrony środowiska. W latach 90. wrócił do kraju.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy