Język IV RP

Język IV RP

W  roku 1947 Victor Klemperer wydał książkę „Lingua Tertii Imperii – notatnik filologa”. Została przetłumaczona na język polski i opublikowana w 1983 r. przez Wydawnictwo Literackie. Stała się natychmiast bestsellerem. Nie mogliśmy się nadziwić, że cenzura (przez nieuwagę, może głupotę cenzora, a może przeciwnie, przez jego świadomie dywersyjne działanie – kto to dziś wie?) dopuściła do jej wydania, i to akurat w czasie stanu wojennego. Klemperer, niemiecki filolog żydowskiego pochodzenia, opisał III Rzeszę poprzez studium semantyczne jej oficjalnej propagandy, języka czołowych postaci życia publicznego. Język III Rzeszy, a właściwie operacje dokonywane na nim przez propagandę i polityków, dowolnie manipulował prawdą, zmieniał znaczenie słów poprzez żonglowanie semantyką, neutralizował zło reżimu, oszukiwał i ogłupiał ludzi.

Czytaliśmy Klemperera z wypiekami na twarzy. To, co w książce dotyczyło języka III Rzeszy, doskonale pasowało do języka propagandy czasu stanu wojennego.

George Orwell w „Roku 1984” wprowadził neologizm newspeak, przetłumaczony i upowszechniony w Polsce jako nowomowa przez prof. Michała Głowińskiego, który zresztą tą nowomową zajmował się przez czas dłuższy naukowo. Owocem tego było kilka książek profesora, w tym „Nowomowa po polsku”, „Marcowe gadanie”, „Peereliada”, „Mowa w stanie oblężenia”.

W nowomowie, podobnie jak w języku III Rzeszy, słowo było narzędziem walki. Walki nieuczciwej, opartej na oszustwie i ogłupieniu odbiorcy komunikatu językowego. Język nowomowy opisuje świat czarno-biały. Słowa nabierają innego znaczenia, do opisu normalnych zdarzeń w życiu społecznym używana jest terminologia wojskowa, a nawet wojenna. Budowane są zmanipulowane analogie historyczne, tak by za rzekomą analogią szła dokonana przez historię ocena (co z tego, że odnosząca się do czegoś zupełnie innego). W języku propagandy nieistotna jest prawda. Prawdę też próbuje się ustalić poprzez rację większości.

Okazuje się, że poprzez język oficjalnej propagandy można określić, czym jest reżim, który tego języka używa. Klemperer znakomicie zdefiniował ogarniętą obłędem nazizmu III Rzeszę. Pokazał, jak przy użyciu języka można zniewalać tłumy. Wszak reżim hitlerowski właśnie za pomocą języka propagandy zawładnął umysłami milionów Niemców; wykorzystując kompleksy i frustracje, porwał ich, dając iluzję wielkości, siły i wyższości. Zawładnął umysłami nie tylko „ciemnego ludu”, by użyć określenia Jacka Kurskiego, ale także wielu ludzi wykształconych, ba, nawet intelektualistów. Z tymi wykształconymi i intelektualistami rzecz była jednak bardziej złożona. Część rzeczywiście dała się ogłupić propagandzie i porwać wichrom historii. A część, widząc, że jest w mniejszości, wolała się nie sprzeciwiać większości.

Podobny był mechanizm rewolucji komunistycznej, począwszy od tej rosyjskiej październikowej z 1917 r., na bardziej nam współczesnych, jak choćby ta wyjątkowo okrutna w Kambodży, skończywszy.

Są to, jak widać, typowe mechanizmy reżimów totalitarnych czy autorytarnych. Wszystkie one manipulują językiem, a ponieważ liczba możliwych manipulacji jest w sumie ograniczona, wszystkie te manipulacje są podobne.

Spróbujmy poprzez doświadczenia Klemperera i Orwella popatrzeć na język propagandy państwa PiS. Jak już wiemy, opisuje on świat jako czarno-biały. Mamy więc prawdziwych Polaków patriotów (w domyśle jeszcze: heteroseksualnych katolików) i zdrajców lub w najlepszym razie kosmopolitów (którzy, jak się okaże, niewiele się różnią od zdrajców). Media polskie i polskojęzyczne, z definicji zatem niepolskie, ale dla zmyłki posługujące się językiem polskim.

Mamy wreszcie Polskę, rządzoną przez prawdziwych patriotów, i targowicę. Komu PiS i jego rządy się nie podobają, ten należy do targowicy. A jak wiadomo z historii, targowiczanin to ex definitione zdrajca. Nie trzeba nawet tego dopowiadać. Nie ma już polemisty, człowieka innych poglądów, jest wróg. Ta mała zmiana nazwy sugeruje też konieczną zmianę sposobu działania i zmianę celu, do którego się dąży. Z polemistą się polemizuje, z człowiekiem innych poglądów dyskutuje, a gdy nie można znaleźć konsensusu, trzeba uzgodnić jakiś oparty na tolerancji modus vivendi. Z wrogiem się nie dyskutuje, z wrogiem się walczy. Z wrogiem nie ustala się modus vivendi, tylko się go unicestwia.

Dla pana prezydenta tysiące manifestujących sympatyków KOD to ci, którzy dotąd Polskę traktowali jak dojną krowę („Ojczyznę dojną racz nam zwrócić, Panie”, parafrazował dowcipnie i jak zwykle mądrze słowa pieśni „Boże, coś Polskę”). Na jakiej podstawie tak twierdził? Badał pozycję społeczną członków manifestacji? Mieli dotąd jakieś przywileje, które teraz tracą? Badał, czy na „dobrej zmianie” rzeczywiście stracili materialnie? Na jakiej podstawie nabrał przekonania, że o dobra materialne im chodzi? Treść haseł KOD była zupełnie inna. I tak był delikatniejszy niż jego partyjny kolega Brudziński, który w uczestnikach manifestacji KOD widział „komunistów i złodziei”. Okazało się, że jest ich w Polsce wyjątkowo dużo.

Po ukatrupieniu niezależnych sądów pan prezydent przekonywał, że teraz będzie prawdziwa demokracja, bo… sądy zostały poddane kontroli demokratycznie wybranej sejmowej większości. Zapomniał (bo kiedyś jako student prawa musiał to wiedzieć), że demokracja to nie tylko bezwzględne rządy większości, ale coś więcej. Na przykład zapewnienie praw mniejszości, trójpodział władz i niezależność władzy sądowniczej. Ponieważ dla pana prezydenta demokracja znaczy coś innego, niż przyjęto w cywilizowanym świecie, ukatrupienie demokracji (tej powszechnie rozumianej) jest wzmocnieniem demokracji (w rozumieniu PiS).

Dla pana prezydenta nie ma też żadnej różnicy między szukaniem oparcia w Unii Europejskiej, której jesteśmy członkiem, a szukaniem go z końcem XVIII w. w carskiej Rosji. Ci, którzy szukali oparcia w Rosji, zostali przez historię ocenieni jako zdrajcy. Jeśli dziś szukanie oparcia w UE jest tym samym, to szukający także są zdrajcami. Wyjątkowo obrzydliwa (i głupia!) manipulacja.

Można takich przykładów pokazywać dziesiątki, język propagandy PiS w zasadzie codziennie serwuje kolejne. Zachęcam, spokojnie analizujmy ten język!

Może tylko na koniec wypowiedź wicemarszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego, jego reakcja na oświadczenie odchodzącej I prezes Sądu Najwyższego. Raczył on powiedzieć tak: „Bezczelność prezes SN nie ma granic. Ale jej lament jest świadectwem bezradności: rozpanoszona kasta traci wpływy i dochody”. Nie wiem, czy pan marszałek ma ambicję rozumienia tego, co sam mówi. Gdyby miał i rzeczywiście rozumiał, warto by mu zadać kilka pytań. Kogo uważa za rozpanoszoną kastę? Sędziów Sądu Najwyższego? Wszystkich sędziów w Polsce? Kto z nich straci wpływy i dochody (większość chyba zostaje jednak na stanowiskach)? Co rozumie przez te wpływy? Jakie wpływy sędziowie mieli dotychczas i jakie utracą? Nie będą wydawać już wyroków, tę funkcję przejmą może prokuratorzy? Kto straci dochody? Czy od teraz funkcje sędziowskie będą wykonywane społecznie, bez wynagrodzenia? Ci, którzy z mocy ustawy odejdą w stan spoczynku, też dotychczasowe uposażenie zachowają (nie wiem, czy pan marszałek wie, ale na tym stan spoczynku polega). Wypowiedź ta (pomijam, że chamska, nie wypada tak się zwracać do kobiety, profesora uniwersytetu i wciąż jeszcze sędziego Sadu Najwyższego – z nominacji Lecha Kaczyńskiego w dodatku) poza skierowaniem nienawiści słuchacza na sędziów pozbawiona jest nie tylko treści, ale nawet sensu. Typowa nowomowa IV RP.

Wydanie: 02/2018, 2018

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Komentarze

  1. Vlod Boss
    Vlod Boss 15 stycznia, 2018, 09:20

    Z tygodniowym opóźnieniem przeczytałem, znakomity jak zwykle, felieton prof. Widackiego. Ten zainteresował mnie szczególnie, gdyż język Jarosława Kaczyńskiego zawsze mnie bardzo intrygował. Niewątpliwie oczytany, formalnie bez zajęcia, poświęcał bardzo wiele czasu analizom znaczeń słów. Dzięki temu doszedł do perfekcji w wyszukiwaniu słów rzadko używanych, często też nieznanych większości odbiorców. Korzystając z tego, nadawał im własne znaczenie. Gdyby ktoś poradził sobie ze statystyką, z pewnością odkryłby, że wiele określeń, wyciągniętych z bogatych zasobów literatury popularnej i naukowej, nagle znalazło się w powszechnym użyciu w latach, w których Kaczyński doszedł do głosu. Zgadzam się z profesorem, że język – właśnie dla Kaczyńskiego – jest silnym i skutecznym orężem w walce z wrogiem politycznym. Dla niego po drugiej stronie nie ma konkurenta, nawet przeciwnika – za to jest wróg. Czasem, pozornie niewinne określenia użyte w kontekście, zmieniają się w jego wykonaniu w epitety lub wręcz ciężkie oskarżenia. W tej dziedzinie jest mistrzem, który wśród swojej służalczej czeredy, znajduje również naśladowców (najczęściej nieudolnych, bo „niedoczytanych”). Nie jest ani znakomitym strategiem, ani nawet zdolnym politykiem, ale jest mistrzem złego słowa i – jak to ktoś celnie określił – odwróconego języka.
    Nie buduje, nie tworzy (poza nowomową), ale atakuje i niszczy. Niestety, politycy innych opcji nie doceniają znaczenia słów, z reguły włączają je do swojego języka i dlatego felieton uważam za niezwykle ważny, bo być może niektórym z nich otworzy oczy i uszy na zagrożenie jakie ten język niesie. Szczególnie irytujące jest stosowanie określeń „prawica” dla PiSu z przystawkami i „lewica” (a stąd lewacy i lewactwo) dla polityków i zwykłych ludzi niesympatyzujących z PiSem. Czas zdać sobie z tego sprawę.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy