Jubileusz

Kuchnia polska

Telewizja Polska obchodzi swoje pięćdziesięciolecie.
I pomyśleć, że 50 lat temu nie było w Polsce telewizji! Praktycznie nie było jej jeszcze przez kilka lat później, ponieważ pierwsze emisje telewizyjne docierały do bardzo ograniczonej liczby odbiorców, na bardzo niewielką odległość.
Dla dzisiejszego pokolenia życie bez telewizji jest nie do wyobrażenia, ja zaś należę do weteranów, i to zarówno telewizji w Polsce, jak i epoki przedtelewizyjnej. Jest to więc dla mnie właściwy czas na rachunek zysków i strat. Ponieważ zaś o zyskach będzie się z okazji tego jubileuszu mówić bez przerwy, zacznijmy więc od strat.
Epoka przedtelewizyjna była przede wszystkim kulturą obecności. Jeśli chciało się obejrzeć film, trzeba było być obecnym w kinie, jeśli chciało się wysłuchać koncertu, trzeba było być obecnym na koncercie. To samo dotyczyło teatru, a również imprez sportowych, meczów piłkarskich czy zawodów lekkoatletycznych. Dziś przeciwnicy telewizji zarzucają jej, że wyparła lekturę książek, co jest prawdą, ale przede wszystkim zabiła kulturę obecności, co jest stratą równie wielką. Kultura obecności jest bowiem kulturą aktywną, wymaga od ludzi czynnego udziału, a także uwagi i skupienia. Nie po to kupuję bilet do kina, aby oglądać film jednym okiem, polerując sobie paznokcie, nie po to idę na stadion, aby nie śledzić całej gry i nie dawać wyrazu swoim upodobaniom. Dziś wszystko to miga przed oczyma całkowicie biernych telewidzów, którzy nie muszą wykonać żadnego wysiłku, aby być obecnym gdziekolwiek, a w statystykach oglądalności zakłada się, że 1% telewizorów jest stale włączony, nawet gdy nikt przed nimi nie siedzi.
Kultura obecności kształtowała środowiska znawców i miłośników, regularni bywalcy sal koncertowych, teatrów czy kin stawali się z czasem wyrobioną publicznością, której wymagania rosły, to samo dotyczyło widowni sportowej.
Telewizja zepchnęła te zachowania na margines. Miłośnik telewizji to brzmi jak obelga, bo oznacza człowieka, który jest miłośnikiem siedzenia na fotelu z pilotem w ręku. Telewizyjny teatr ocenia dziś widz, który włączył telewizor przypadkiem albo nie mógł znaleźć odpowiedniego teleturnieju, mecze futbolowe oceniają gospodynie domowe, które ciekawi tylko, czy nasi wygrali czy przegrali. Wymagania tej widowni nie rosną, nie ma ona żadnej specjalności, w której się doskonali, wszystko ogląda przypadkowo, a więc przypadkowe i niedoskonałe może być także to, co pokazuje się na ekranie.
Oczywiście, nie było tak od początku. Historycy telewizji światowej dzielą jej rozwój na trzy główne okresy. Pierwszym okresem są czasy, kiedy telewizja była zaskakującym wynalazkiem technicznym i wówczas główną rolę odgrywali w niej artyści eksperymentujący, co można by przy użyciu tego wynalazku zrobić. Nie przypadkiem pierwszym szefem Telewizji Polskiej był dość wyszukany grafik, Jan Marcin Szancer, a później tłumacz literatury, Jerzy Pański. W takim klimacie możliwe były rozmaite dziwne i pochodzące jeszcze z kultury obecności zdarzenia, jak polski Teatr Telewizji, Kabaret Starszych Panów, zabawne dobranocki z Jackiem i Agatką, a pochlebiam sobie, że także „Słownik Wyrazów Obcych” emitowany w niedziele tuż po dzienniku, a więc w czasie dziś niewyobrażalnym dla czegoś niesztampowego.
Drugim okresem telewizji nie tylko w Polsce, ale i w Europie, był okres, w którym politycy zorientowali się, że telewizja może być potężnym instrumentem perswazji społecznej, narzędziem propagandy i rządzenia tłumami. Polska miała o tyle szczęście, że Gomułka i jego ekipa byli tak konserwatywni, że długo nie rozumieli tych możliwości, woląc wiec czy pochód od ekranu telewizyjnego. A więc okres telewizji pod wpływem artystów przedłużył się. Rządy Sokorskiego, czyli już polityka, lecz o ambicjach artystycznych (sam pisał okropne powieści), były przez długi czas stosunkowo miękkie i programowo niejasne.
Polityczną rolę telewizji zrozumiała dopiero ekipa Gierka. Zaowocowało to jednak dwojako. Z jednej strony, pojawiły się wyraźne kryteria polityczne, z drugiej jednak, na telewizję spłynęła niewyczerpana praktycznie rzeka pieniędzy, za które można było zrobić wszystko. Na czele telewizji stanął Maciej Szczepański, w odróżnieniu od Sokorskiego nie lawirant, lecz zagorzały pretorianin Gierka, niepozbawiony przy tym rozumu. Szczepański wiedział i mówił, że telewizja jest po to, aby lansować politykę partii, ale trzeba to robić z talentem, jego manią było, jak mawiał, „zagospodarowywanie szarych komórek”. Nadszedł więc czas wielkich widowisk społecznych, jak na przykład „Turniej miast” Mariusza Waltera, Studia 2, a także całkiem niezły okres dla filmów i seriali, „Czterech pancernych”, Klosa, „Kolumbów”, „Czterdziestolatka”. Do dzisiaj w telewizji wyświetla się i pokazuje materiały, zrobione w tamtych czasach i siedzi się na krzesłach kupionych przez Szczepańskiego.
Trzecim, obecnym okresem telewizji, jest okres komercji. Telewizja nie jest miejscem eksperymentów artystycznych ani perswazji politycznej, lecz maszynką do robienia pieniędzy na reklamach. Jeden z niedawnych jej szefów powiedział otwarcie, że nic go nie obchodzi, co tam „lata między reklamami”. Program jest po to, aby przyciągnąć widzów, którzy obejrzą reklamy. Politycy pokazują się tu też dla reklamy, najlepiej z Kulczykiem w tle.
Niektórzy mają nadzieję, że spowoduje to kryzys telewizji i okres czwarty, kiedy elity kulturalne zaczną się odsuwać od telewizji, tak jak dzisiaj bardziej cywilizowana publiczność nie chodzi już na mecze piłkarskie, opanowane przez siejące grozę i zniszczenie gangi kibiców. Telewizja oczywiście nie zginie, będzie się nawet rozrastać, ale jako rozrywka gawiedzi, która najchętniej ogląda samą siebie w reality show albo jako publiczność turniejów. Znam osoby, które odwołują się nawet do protekcji, aby „być publicznością” w telewizji.
Jest to scenariusz optymistyczny. Scenariuszem pesymistycznym jest teza, że oderwanie się elit od telewizora i wytworzenie przez nie kultury alternatywnej, nawiązującej znów do kultury obecności, a więc aktywnego, czynnego i doskonalącego się uczestnictwa, jest już niemożliwe. Elity za mocno już nasiąkły telewizją i zamienią się w gawiedź.
Co się sprawdzi – zobaczymy za 50 lat. 

 

Wydanie: 2002, 43/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy