To już nie jest nasza szkoła

To już nie jest nasza szkoła

Mają po 10 godzin zajęć, gniotą się w ławkach dla maluchów, przysypiają na lekcjach – ósmoklasiści

Człowiek się czuje czasem jak w więzieniu. Wychodzi o godz. 8 rano, potem wraca po siedmiu lekcjach i odrabia zadania domowe. Ostatnio siedzę nad nimi do godz. 1 w nocy! Nie mamy żadnego życia – to słowa uczennicy VIII klasy publicznej podstawówki, po reformie minister Anny Zalewskiej. Brzmią szokująco? Dla uczniów i ich rodziców to codzienność, z jaką muszą się zmagać już kolejny rok.

Trzy lata w dwa

To właśnie oni – obecni uczniowie klas VIII – są szczególnie pokrzywdzeni jako pierwszy, „eksperymentalny” rocznik reformy. W poprzednim roku szkolnym po VI klasie nie poszli do gimnazjum, lecz kontynuowali naukę w klasach VII szkoły podstawowej.

Przygotowana na szybko, krytykowana przez większość środowiska nauczycielskiego reforma poskutkowała tym, że uczniowie mają do opanowania w dwa lata (czyli w klasie VII i VIII) program odpowiadający wcześniejszemu trzyletniemu gimnazjum. Na nową podstawę programową narzekają wszyscy – od uczniów przez rodziców aż po nauczycieli.

Dorota, uczennica VIII klasy jednej z łódzkich podstawówek: – Ta szkoła to jeden wielki huragan. Nie wiem, jaki cel miała reforma. Powinni zrobić ją dla dzieci, które dopiero zaczynają szkołę, a nie pod koniec naszej edukacji w podstawówce. My w VI klasie mieliśmy dodatkowe zajęcia, które miały nas przygotować do testów szóstoklasisty. A potem okazało się, że do gimnazjum nie idziemy. Siedzieliśmy więc na tych dodatkowych zajęciach zupełnie bez sensu.

Jak wyglądają plany zajęć w szkołach? Z informacji uzyskiwanych przez ZNP od nauczycieli wynika, że są placówki, gdzie liczba lekcji w niektóre dni dochodzi do 10. Dorota może więc mówić o szczęściu, mając maksymalnie siedem lekcji dziennie, ale nie oznacza to, że ma więcej czasu na odpoczynek czy rozwijanie zainteresowań. Życie ucznia to przecież również zadania domowe. – W VII klasie często siedziałam nad lekcjami od godz. 17 do 21, a nawet 22. Teraz jest jeszcze gorzej – siedzę do 1 w nocy! – żali się dziewczynka, która do tej pory osiągała świetne wyniki w nauce. – Może dlatego, że ja się staram zrobić wszystko porządnie. Przez to nie mam już czasu na nic.

Problemy dzieci widzą rodzice. Tak samo bezsilni. – Zuzia ma po osiem lekcji od poniedziałku do czwartku, w piątek sześć godzin – mówi Ola Guzewska, mama ósmoklasistki z Warszawy. – Te dzieci ze szkoły mojej córki, które były mocno zaangażowane w jakieś pasje, poodchodziły do szkół prywatnych, ponieważ nie było szans na pogodzenie dodatkowych zajęć z lekcjami. Zuzia kończy je zwykle ok. 15.30, ok. 18 siada do zadań domowych i zwykle odrabia je do godz. 22. W ostatni weekend wyjechaliśmy nad jezioro. Wszyscy odpoczywali, a ona siedziała na ławce z książkami.

Na przemęczenie dzieci i przeładowanie materiałem narzekają też nauczyciele. Piotr, wychowawca VIII klasy, uczy polskiego i historii: – Uważam, że uczniom obecnych VIII klas zrobiono olbrzymią krzywdę. Byłbym w stanie zaakceptować reformę w klasach I czy IV, bo wtedy dzieci zaczynają nowy cykl edukacyjny. Ale uczniowie w ubiegłorocznej klasie VII mieli olbrzymi kłopot z wdrożeniem się w nowy system. Na pewno osiągnęli gorsze wyniki.

Nauczyciel dwoi się i troi, by zdążyć z programem, ale ma związane ręce – nie przeskoczy fizycznych możliwości dzieci: – Widzę, że one padają na twarz, zdarza się, że przysypiają na lekcjach. Funkcjonują do szóstej godziny lekcyjnej, ale później to już tragedia. O ile wcześniej chętnie chodziły do szkoły, o tyle w zeszłym roku skarżyły się: „To już nie jest nasza szkoła”. Mam o tyle dobrze, że trafiłem na fajnych rodziców, więc wszyscy, łącznie z dziećmi, zgodzili się, by na zrobienie zadań z polskiego poświęcić godzinę wychowawczą.

Piotr zaznacza, że rodzice również nie są zadowoleni z reformy, a jeśli nawet niektórzy cieszą się z powrotu ośmioklasowej podstawówki, to głównie z tęsknoty za dawnym systemem. Są i tacy, którzy po prostu czują ulgę, że dzieci mają blisko do szkoły, nie muszą dojeżdżać do gimnazjum.

Podstawa programowa jak z lat 80.

Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka ZNP: – Od początku zwracaliśmy uwagę na podstawy programowe, które zostały stworzone bardzo szybko, w ciągu trzech miesięcy. Są przeładowane, przypominają te z lat 80. i 90. Nauczyciele nie mają czasu na pracę własną, rozwijanie zainteresowań uczniów, na pracę metodą projektów. Zupełnie zmieniła się filozofia nauczania. Do niedawna zakładano, że dzieci powinny nie tylko „wiedzieć”, ale też „potrafić” i „rozumieć”. Teraz w podstawie programowej obowiązuje jedynie założenie, że uczeń powinien „umieć”. Znów wprowadzono wyłącznie naukę pamięciową, bagatelizując cały dorobek współczesnej metodyki i pedagogiki.

– Podstawa jest przeładowana – przyświadcza Piotr. – Żeby ją zrealizować, biegnę z materiałem. To maraton – do przebiegnięcia tylko dla dzieci naprawdę zdolnych. Należałoby odchudzić materiał albo dołożyć jedną godzinę tygodniowo. Ale jak to zrobić, gdy te dzieciaki i tak siedzą po osiem czy dziewięć godzin w szkole? Poza tym nowa podstawa nie jest skorelowana ze starą. Nikt nie popatrzył na to, co dziecko powinno wiedzieć z klas młodszych. Dzieci są poza tym zniechęcone do czytania lektur. Pytają: „Po co mamy czytać książkę, kiedy omówimy ją w trzy godziny?”. A te teksty nie są łatwe. W klasie VIII jest np. „Pan Tadeusz” – oczywiście w całości. Dzieciaki już mi powiedziały: „My tego nie będziemy czytać”. I wcale im się nie dziwię. Dla mnie ta podstawa jest tak zrobiona, jakbyśmy mieli do czynienia z dziećmi sprzed 20 lat, ze starej ośmiolatki. A to inne pokolenie. Nie rozumieją pewnych słów, pewnych pojęć, trzeba im wszystko tłumaczyć. Kiedyś zadałem im pytanie, co to jest siennik. Nie wiedziały. Wyjaśniłem im, zrobiły wielkie oczy. Tak samo było np. z miednicą. Te rzeczy wyszły z codziennego użycia. Mamy postęp, internet, komórki. My te pojęcia znaliśmy z domu, choćby od naszych babć. Poza tym dziś rodzice są zabiegani, nie mają takiego kontaktu z dziećmi.

I tak się uczą z Wikipedii

Problemy są nie tylko z językiem polskim. – Fizyka już od połowy roku wystrzeliła z programem daleko poza program matematyki i nawet korki z matmy nie pomagają, by zrozumieć fizykę – skarży się Ola, mama Zuzi. – Nie zależy mi na tym, by córka miała same czwórki i piątki, ale chodzi o to, że jeśli już ktoś się pochylił nad podstawą programową jednego przedmiotu, powinien przejrzeć także inne. Tak jest w szkołach na Zachodzie – przedmioty są skorelowane. Gdy uczniowie uczą się np. geografii Ameryki Północnej, to na biologii omawia się występujące tam gatunki, a na historii tematy z nią związane – dodaje.

Uczniowie i nauczyciele narzekają też na podręczniki. Ci rodzice, których starsze dzieci chodziły do gimnazjum, zostawiają młodszym ich książki, ponieważ łatwiej się z nich uczyć. – Uważam, że te nowe są słabo napisane – stwierdza Ola. – Książka do historii jest nieciekawa, są w niej fragmenty trudne do zrozumienia nawet dla mnie. Zdarza się, że Zuzia próbuje odpowiedzieć na pytania sprawdzające i nie może w podręczniku znaleźć odpowiedzi. Ja również ich nie widzę. Są one ewentualnie umieszczone w jakichś wtrąceniach, w zdaniach wielokrotnie złożonych, nie zostały w żaden sposób podkreślone jako ważne. Gdy to czytam, ciągle towarzyszy mi poczucie, że oni chcą złapać ucznia na niewiedzy! Tymczasem moja córka zawsze miała świadectwo z czerwonym paskiem, była zaangażowana w naukę, chodziła na dodatkowe zajęcia. Teraz na każdym kroku próbuje się jej udowodnić, że jest – mówiąc wprost – debilem. Poza tym te podręczniki są tak źle napisane, że dzieci uczą się z Google’a czy Wikipedii. Umówiłam się z córką, że nie będzie szukała wiedzy w internecie, lecz skorzysta z wiarygodnych źródeł, które mamy w domu. Ale to są tylko dzieci, w internecie szybciej znajdują odpowiedź, zwłaszcza gdy odrabiają lekcje do godz. 22.

Profesor też nie wiedział

Piotr przyznaje, że również w przypadku historii program jest zbyt obszerny: – Na przykład tematy zjednoczenia Włoch czy Niemiec są naładowane faktami po brzegi. A wystarczyłoby je połączyć w jeden, trochę odchudzić, zawrzeć w nim podstawowe rzeczy. Po co zarzucać dzieci tak drobiazgową wiedzą? Teraz to się odbywa na zasadzie „wkuć, zaliczyć, zapomnieć”.

Wiele mówi też anegdota ze szkolenia historyków, w którym Piotr uczestniczył przed reformą. – Zadano nam pytanie z nowej podstawy programowej dla uczniów podstawówki – wspomina. – Chodziło chyba o jakąś datę. Była nas tam cała sala historyków i nikt nie znał odpowiedzi – wszyscy zaczęliśmy szukać w telefonach. Szkolący powiedział nam wtedy: „Proszę państwa, nie przejmujcie się, ja w sprawie tej daty zadzwoniłem do znajomego profesora historii. Też nie wiedział. Powiedział, że jak sprawdzi, to oddzwoni”.

Przeładowanie i brak logiki w podstawie programowej widzą sami uczniowie. Dorota, której zainteresowania są wyraźnie humanistyczne, twierdzi, że niektóre tematy robione są zbyt pobieżnie, inne zaś zbyt szczegółowo. – Niemal trzy czwarte książki w zeszłym roku było poświęcone różnym powstaniom, a tylko jeden temat Napoleonowi i rozbiorom. I zbyt mało o I wojnie światowej – opowiada.

Podobny problem dostrzega w podręczniku do wiedzy o społeczeństwie: – O każdym polskim prezydencie są tam może dwa-trzy zdania, o Lechu Kaczyńskim – cała notatka! Na szczęście nasi nauczyciele dodają do tego trochę własnych komentarzy. Gdy rok temu mieliśmy trójpodział władzy, pani powiedziała: „No, teraz to się troszeczkę pozmieniało”.

Biologia w stołówce

Na skutek reformy przeładowany jest nie tylko program. Nauczyciele, uczniowie i rodzice jednym głosem skarżą się na brak przestrzeni do nauki w szkołach. Jak twierdzi rzeczniczka ZNP, pojawiły się nawet sygnały o lekcjach polskiego, które trzeba było przeprowadzić… na szkolnym boisku.

Dorota: – Już w zeszłym roku brakowało sal, niektóre lekcje mieliśmy w pomieszczeniach dla klas I-III. Siedzieliśmy w ławkach dla maluchów. Gdy zgięło się nogi, ławka się podnosiła. W tym roku – to samo. Biologię mieliśmy na stołówce. Bywało, że mieliśmy angielski w salach klas I-III, nagle przychodziła pani ze świetlicy z dużą grupą młodszych dzieci i pytała, czy już skończyliśmy, bo nie miała z nimi gdzie się podziać.

Nauczyciele współczują dzieciom, dzieci współczują… nauczycielom. – Mieliśmy rok temu takiego pana od fizyki – mówi Dorota. – 65 lat, mógłby już przejść na emeryturę, ale ponieważ brakuje fizyków, jeździł między sześcioma szkołami, prawie po całym mieście.

– To wynika ze zmiany struktury organizacyjnej – wyjaśnia Magdalena Kaszulanis z ZNP. – Kiedyś nauczyciel, załóżmy geografii, był np. nauczycielem gimnazjum. Były tam trzy klasy – po cztery na każdym poziomie, w każdej miał godzinę geografii. Mógł więc uzbierać cały etat. Teraz w gimnazjum został tylko jeden rocznik, więc nauczyciel, by przeżyć, musi szukać godzin w innych szkołach. Jeśli z kolei w szkole podstawowej było sześć klas, mogła ona zatrudnić geografa na cały etat. Teraz do VII i VIII klasy potrzebny jest nowy geograf, ale już w niepełnym wymiarze. Tym sposobem w wyniku reformy pojawili się tzw. nauczyciele wędrujący. Rekordzistką jest nauczycielka pracująca w sześciu szkołach. Co gorsza, taki nauczyciel nie jest związany ze szkołą, z uczniami, bo nie zostaje w jednej placówce, tylko pędzi do następnej. Funkcja wychowawcza odchodzi na dalszy plan przy tym organizacyjnym galimatiasie.

Dwa roczniki w jednym

Niestety, przetrwanie do końca podstawówki nie oznacza końca problemów ofiar reformy minister Zalewskiej. Dzisiejsi ósmoklasiści będą musieli konkurować o miejsca w szkołach średnich z absolwentami wygasających gimnazjów. Teraz w gimnazjach uczą się jeszcze III klasy – ostatni rocznik sprzed reformy. Jej macki ich także więc dosięgną.

Wprawdzie Ministerstwo Edukacji Narodowej zapewnia, że wszystko będzie dobrze, ponieważ uczniowie z gimnazjum i z podstawówek będą rekrutowani odrębnym trybem, ale dyrektorzy szkół średnich mają zupełnie inne zdanie co do powodzenia tego przedsięwzięcia. – Ministerstwo manipuluje informacjami – uważa Magdalena Kaszulanis. – Oczywiście będzie odrębna rekrutacja dla absolwentów szkół podstawowych i gimnazjów, bo mają inne podstawy programowe. Natomiast liczba klas i liczba nauczycieli w liceach się nie zmienia! Dyrektorzy mówią nam: „Mamy cztery sale, nie przyjmiemy ośmiu klas. Mamy kadrę, która jest w stanie prowadzić zajęcia w tylu klasach co do tej pory”. Problemem jest więc infrastruktura liceów, szczególnie tych najlepszych, które mają bardzo dużo chętnych. Dyrektorzy żartują, że u nich ściany z betonu, nie z gumy. Oni tych miejsc nie stworzą, bo ich fizycznie nie ma.

Rzeczniczka ZNP dodaje, że ze względu na niskie zarobki chętnych do pracy w zawodzie jest coraz mniej. – Młodzi nauczyciele, którzy na dzień dobry otrzymują 1750 zł netto, nie są zainteresowani taką pracą. A z zawodu odchodzą doświadczeni pedagodzy, bo nie chcą brać udziału w tym, co zgotowała im pani minister – stwierdza.

Piotr, nauczyciel historii i polskiego, nie zgodził się na publikację nazwiska – ani nawet nazwy swojego miasta. Trudno się dziwić. Magdalena Kaszulanis: – Znamy sytuacje, że po wypowiedziach krytycznych wobec reformy do danej szkoły wkroczył kurator oświaty i przeprowadził kontrolę – i to w przypadku wypowiedzi zarówno nauczycieli, jak i rodziców. Panuje więc atmosfera zastraszenia.

Wydanie: 2018, 38/2018

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. amelie2
    amelie2 17 września, 2018, 11:30

    Nie wiem jacy wrogowie Polaków wymyślają programy szkolne i narzucają metody nauczania. Przecież wykaz lektur do klasy VII poraża swoją głupotą. Przez całe dalsze życie młodzi ludzie nie sięgną już po książkę. To są te same lektury, które ja miałem w szkole 70 lat temu. I co autor miał na myśli gdy to pisał, charakterystyka postaci totalnie nie przystających do dzisiejszych czasów, Dziady całkowicie nie zrozumiałe, beznadziejny do czytania Pan Tadeusz itd.itd.
    Szkoła uczy (?) rozwiązywania testów, a nie uczy myślenia. Nauczyciele przekazują sobie nawzajem uczniów na korepetycje, które dziś są powszechne, a przed 1989 rokiem były nieznane. O wielokilogramowych tornistrach i uszkodzeniach kręgosłupa u dzieci piszą wszyscy i nic się nie zmienia.
    Komu zależy na niszczeniu dzieciństwa i zdrowia dzieci?

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Ewa Hordyniak
    Ewa Hordyniak 17 września, 2018, 15:00

    Naprawdę nie rozumiecie, że to starannie zaplanowana akcja niszczenia polskiej szkoły? Zobaczcie dane statystyczne poparcia PIS – im wyższe wykształcenie tym niższe poparcie. Ruszyła produkcja elektoratu – durnych, niewykształconych, słuchających rozkazów z ambony….

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Kas
      Kas 19 września, 2018, 22:17

      No nie wiem. Zwycięstwo PiS w ostatnich wyborach nastąpiło po 15 latach funkcjonowania gimnazjów. To akurat tyle, żeby 10 roczników absolwentów gimnazjów osięgnęło wiek wyborczy.

      Odpowiedz na ten komentarz
  3. Radoslaw
    Radoslaw 20 września, 2018, 22:44

    Edukacja jest jedną z tych domen działalności państwa, która świetnie odzwierciedla jego aktualny stan oraz nakreśla wizję jego przyszłości w perspektywie przynajmniej kolejnych 20 lat. W tym sensie obecnie zbieramy zatrute owoce „reform” z lat 90-tych, a ta aktualna doprowadzi do definitywnego sprowadzenia Polski do roli peryferyjnego państewka skolonizowanego.
    Odkąd Polska wkroczyła na nową drogę życia w 1989 roku, kolejne ekipy mędrców opowiadają, że trzeba budować „innowacyjną gospodarkę opartą na wiedzy” – oczywiście jako przeciwstawienie jej rzekomo prymitywnej gospodarce PRL. A ja z perspektywy tych prawie 30 lat bez trudu potrafię udowodnić, że nie dość, że dystans technologiczny Polski wobec światowych liderów się nie skrócił, to w wielu kluczowych dziedzinach albo się zwiększył, albo Polska wręcz całkowicie odpadła ze światowego wyścigu. Nie istnieje polski przemysł informatyczny, mikro/nanotechnologiczny, nuklearny, robotyka, elektronika zniknęła w 90% itd. We wszystkich tych branżach pozostała prawie wyłącznie szczątkowa działalność na skalę laboratoryjną, która nie ma najmniejszych szans na komercjalizację i to nie tylko z braku niezwykle kosztownego zaplecza materialnego (które „zaorano i utopiono w błocie” – często dosłownie, jak elektrownię w Żarnowcu). Jeszcze większym nieszczęściem jest „dziura pokoleniowa” – nie ma już w Polsce specjalistów, którzy potrafiliby realizować projekty PRZEMYSŁOWE w wyżej wymienionych branżach – wyjechali, odeszli na emerytury, lub definitywnie pożegnali się z tym światem. Młodzi nie zostali wykształceni – bo gdzie i przez kogo? Młody absolwent politechniki staje się inżynierem dopiero po kilku latach pracy w zawodzie, pod okiem starszych kolegów.
    Najlepszych polskich inżynierów przejmują zagraniczne korporacje – co oznacza, że elita polskich specjalistów de facto pracuje na dobrobyt innych krajów. Kto ma pracować dla Polski?
    Trwająca od ok. 20 lat destrukcja polskiej edukacji to pełzająca, ostateczna degrengolada polskiego społeczeństwa i państwa. Nie dość, że straciło ono zaplecze materialne, niezbędne do budowy owej „innowacyjnej gospodarki”, to systematycznie pozbawia się je kadr do tego zdolnych – od inżynierów po wykwalifikowanych robotników. W Polsce kształtuje się populację bezmyślnych proli, zdolnych jedynie do wykonywania prymitywnych prac w montowniach, centrach logistycznych czy usługach turystycznych. Jeśli ten trend nie zostanie zatrzymany natychmiast, to już za 10-20 lat nie będzie odwrotu – w szkołach będą pracować wyłącznie niedouczeni nauczyciele i zwyczajnie nie będzie miał kto wydobyć Polaków z intelektualnej zapaści.
    Jeśli ktoś się oburzy na moje czarnowidztwo, to niech sobie zajrzy do wydawanych np. w latach 80 zbiorów zadań z matematyki czy fizyki. To jest poziom absolutnie nieosiągalny dla przytłaczającej większości obecnych uczniów (i zapewne niejednego nauczyciela). To w kwestii przedmiotów ścisłych czy przyrodniczych. Taka sama zapaść dotyczy szeroko rozumianej humanistyki – pewna znajoma polonistka już kilkanaście lat temu powiedziała mi, że ówczesny maturzysta poziomem wypowiedzi ustnej czy pisemnej niewiele wyprzedzał lepszego absolwenta PRL-owskiej szkoły podstawowej. Dzisiejsi studenci czy nawet magistranci piszą prace, które sprowadzają się do „zwalenia na kupę” faktów, bez dokonania jakiejkolwiek ich selekcji czy strukturyzacji. Takich umiejętności kiedyś nabywało się piszac wypracowania, począwszy od klasy 6 szkoły podstawowej – widać od 10-20 lat już nie.
    Rzecz w tym, że to za chwilę nie będzie miało znaczenia – jeśli 80-90% Polaków ma zostać prolami rodem z Orwell`a, to ani oni nie będą mieli potrzeby się przyzwoicie wysławiać, ani nie będą odczuwać potrzeby obcowania z ładnym słowem czy w ogóle kulturą. I nikt tego od nich nie bedzie oczekiwac.
    Reasumując – tu nie chodzi o „tylko” o edukację, tu chodzi o całościową wizję Polski i Polaków na wiele pokoleń naprzód. Ja widzę państwo i społeczeństwo, które nieuchronnie zmierza w stronę skolonizowania. Proszę pamiętać, że gros polskiej gospodarki znajduje się w rękach tzw. zagranicznych inwestorów – państw, które swój dobrobyt zbudowały na kolonialnych podbojach. Dokładnie tak samo wyzyskiwały Polskę w czasach II RP – która, nomen omen, dziś staje się oficjalnym wzorcem tej „jedynie słusznej” Polski. Przypadek?

    Odpowiedz na ten komentarz
    • amelie2
      amelie2 21 września, 2018, 09:04

      Bardzo to prawdziwe i jeszcze bardziej smutne. Mam 80 lat i pracuję w nadzorze budowy elektrowni w Angoli. W Polsce nie jestem potrzebny.

      Odpowiedz na ten komentarz
  4. Radoslaw
    Radoslaw 22 września, 2018, 23:09

    Rodzi się jeszcze pytanie – gdzie w tym wszystkim jest miejsce na WYCHOWANIE i jakiego Polaka zamierza współczesna polska szkoła wychować?
    Na początek krótki rys historyczny:
    1. fragmenty artykulu: « Tęsknota za „Drugą Polską”, Jan Filip Staniłko, 20-11-2010 RZECZPOSPOLITA):
    „Kolejnym powodem, dla którego można z pewnym podziwem patrzeć na epokę Gierka, jest dbałość o propaństwowe wychowanie . W latach 70. władza komunistyczna regularnie odwoływała się do pojęcia narodu, ku przychylności prymasa Wyszyńskiego włączając w to akceptację dla polskiego katolicyzmu. Starano się wkomponować teraźniejszość Polski socjalistycznej w dawną historię, stąd np. obchody 200-lecia powstania KEN.Rada do spraw Wychowania kierowana przez prof. Jana Szczepańskiego opracowywała strategię wychowania obywatelskiego dla szkół, próbując stworzyć nową formułę nowoczesnego (socjalistycznego) patriotyzmu pracy dla budowy „drugiej Polski”. Była ta koncepcja łącząca tożsamość narodową z lojalnością wobec (socjalistycznego) państwa. ”

    2. W artykule Emilii Padoł (portal Onet): „Jak „Ekran z bratkiem” wychowywał dzieciary” cytowana jest wypowiedź Macieja Zimińskiego, w czasach Polski Ludowej twórcy licznych programów telewizyjnych dla dzieci i młodzieży czy legendarnej wręcz akcji „Niewidzialna ręka”. Zapytany o patriotyzm, odpowiedział: „Patriotyzm to umiejętność życia w społeczeństwie. To życie na pożytek tego społeczeństwa”.

    Takich Polaków wychowywała szkoła czasów Polski Ludowej: w duchu szacunku dla drugiego człowieka, w interesie społeczeństwa, w etosie pracy na pożytek kraju – a nie żadnej „komunistycznej indoktrynacji”, jak to próbuje wmówić Polakom obecna „polityka historyczna”.

    A jakich Polaków wychowuje się od tzw. odzyskania niepodległości?

    Po 1989 roku dawna „Niewidzialna ręka” młodych Polaków świadczących pomoc potrzebującym, zamieniła się w „niewidzialną rękę wolnego rynku”, która następnie szybko zwinęła się w pięść bezwględnie nokautującą miliony bezrobotnych i innych „nieprzystosowanych”.

    Patriotyzm? Dziś patriotyzm to marsze przesycone nienawiścią (i dużą ilością sztandarów), kabotyńskie miny prawicowych polityków oraz czynienie cnoty i wzorca z kolejnych powstań narodowych, których jedynych skutkiem były straszliwie straty materialne, kulturowe, moralne. Tych, którzy musieli po tych aktach strzelistego patriotyzmu „posprzątać” – jak budowniczowie Warszawy po 1945 r. – spycha się na margines historii. Żyli w „niesłusznym” państwie, zatem cokolwiek zrobili z definicji jest podejrzane, gorsze, głupie, szare, siermiężne, ponure, absurdalne – typowa lista epitetów, które obowiązkowo muszą znaleźć się w niemal każdym artykule dotyczącym PRL. Takiego „szacunku” dla 2 pokoleń swoich przodków uczy młodych Polaków współczesna szkoła i media.
    Tak „wychowywani” młodzi Polacy nie stworzą społeczeństwa – stworzą aspołeczeństwo.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy