Kaczor kupił bankruta

Kaczor kupił bankruta

ZASP obracał pieniędzmi artystów bez ich wiedzy. Inwestował w ryzykowne obligacje i utopił w nich miliony

Nad Związkiem Artystów Scen Polskich – najstarszą i największą organizacją artystów teatru, filmu i estrady (liczącą ok. 3,9 tys. członków) zawisło widmo utraty płynności finansowej. Pod znakiem zapytania stanęła przyszłość instytucji prowadzonych przez ZASP, przede wszystkim Domu Aktora Weterana w Skolimowie oraz związkowego Działu Dokumentacji, jedynego archiwum powojennego życia teatralnego, z którego informacji korzystają m.in. naukowcy, dziennikarze oraz studenci wydziałów aktorskich, reżyserskich i wiedzy o teatrze. Jak doszło do tego, że prestiżowe stowarzyszenie znalazło się na skraju bankructwa?
Olgierd Łukaszewicz, od kwietnia br. prezes ZASP, mówi, że nic nie wiedział o inwestycjach starego kierownictwa, a więc także o tym, że w obligacjach Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA utopiono ponad 9 mln zł. Ciekawe, że ów wątpliwy zakup został dokonany pod koniec prezesury Kazimierza Kaczora, na przełomie lutego i marca 2002 r., gdy Stocznia Szczecińska była już w stanie zapaści finansowej. Na umowie z ING Bankiem Śląskim o prowadzenie inwestycji widnieje podpis Kazimierza Kaczora i Cezarego Morawskiego, skarbnika stowarzyszenia.
– Kiedy obejmowałem stanowisko prezesa ZASP, mój poprzednik, Kazimierz Kaczor, nie poinformował mnie o sytuacji finansowej stowarzyszenia ani o poczynionych ryzykownych inwestycjach. Dopiero skarbnik Cezary Morawski i dyrektor generalny Elżbieta Chustecka powiadomili mnie o całej sprawie 29 czerwca br. Do tej pory nikt z nas nie wiedział o tym uchybieniu. A my, aktorzy, nie znamy się na pieniądzach, znamy się na sztuce – powiedział Olgierd Łukaszewicz na specjalnie zwołanej kilka dni temu konferencji prasowej dotyczącej sytuacji finansowej związku. Dodał, że właśnie złożył w prokuraturze stosowne zawiadomienie oraz prośbę o zbadanie sprawy zakupu obligacji.

Winni są inni

Kazimierz Kaczor nie pojawił się na konferencji prasowej, podobnie jak główny księgowy ZASP, Piotr Kuriata, oraz skarbnik Morawski. Wszyscy trzej nie chcą komentować sprawy; wyłączyli telefony komórkowe, w firmie ich nie ma. Wygląda na to, że zapadli się pod ziemię.
Zamiast konfrontacji z dziennikarzami Kazimierz Kaczor wolał wysłać do mediów list otwarty. Tłumaczy w nim, że „istota popełnionego rzeczywiście przez głównego księgowego błędu polegała na lokatach o wysokim stopniu ryzyka”. Zatem pierwszym winnym jest główny księgowy. Kaczor skromnie przemilcza, że sam podpisał, czyli akceptował, wszystkie decyzje. Jego usprawiedliwienia, że „osiąganie w pierwszym okresie znacznych dochodów z lokat spowodowało uśpienie naszej czujności”, brzmią cokolwiek dziecinnie. Drugim winnym jest bank, dlatego „zadaniem pierwszoplanowym jest wystąpienie na drogę sądową przeciwko bankowi, domaganie się uznania dokonywanych czynności za nieważne i dochodzenie w konsekwencji zwrotu poniesionej straty”. Innymi słowy, Kaczor domaga się zakwestionowania umowy z bankiem, którą sam podpisał.
Jednak czy „zwrot poniesionej straty” jest w ogóle możliwy? ZASP znajduje się daleko na liście wierzycieli upadłego holdingu. Według prawa, majątek bankruta dzieli się w określonej kolejności: najpierw reguluje się zaległości wobec pracowników, potem zwraca się dług skarbowi państwa, następnie instytucjom społecznym, takim jak ZUS. Wiadomo, że tylko skarbowi państwa Stocznia Szczecińska winna jest kilkaset milionów złotych.
Kaczor kończy swój list propozycją, aby szybko zwołać nadzwyczajny walny zjazd, który „powinien być poprzedzony dymisją obecnych władz, a to w celu umożliwienia zjazdowi podjęcia także decyzji personalnych”. Czyżby odwet na zanadto dociekliwym Łukaszewiczu?

Przeoczenie czy przemilczenie

Tymczasem na ostatnim walnym zjeździe w marcu br. poprzednie władze ZASP nie zdały sprawozdania z dokonanych inwestycji kapitałowych o wysokim stopniu ryzyka. W ogóle nie było o tym mowy. Można się tylko zastanawiać, czy zostało to przeoczone, zapomniane, czy celowo zatajone przed członkami stowarzyszenia.
Statut ZASP nie mówi nic o inwestycjach w obligacje. Za to mówi jasno, że zarządzanie majątkiem i funduszami ZASP, podejmowanie uchwał o nabywaniu, zbywaniu i obciążaniu majątku związku należy do kompetencji zarządu głównego. Stwierdza też, co stanowi majątek związku: składki członkowskie, wpływy z majątku stowarzyszenia, z organizowanych przez nie imprez, dotacji, darowizn oraz dochody z działalności gospodarczej.
Zastanawiające, że w obligacje wysokiego ryzyka (krótkoterminowe, niezabezpieczone) zainwestowano 9 mln 227 tys. zł, podczas gdy budżet ZASP wynosi ok. 7 mln zł. Skąd zatem wzięły się dodatkowe pieniądze?
Okazuje się, że ZASP od kilku lat nie wypłacał artystom należnych im tantiem. Nie informował, że czekają na nich jakieś pieniądze, więc nie zgłaszali się po nie. Z tych nieodebranych tantiem zebrało się kilkanaście milionów złotych, zalegających do niedawna w kasie związku. I znowu pojawia się pytanie: skąd się wzięły te pieniądze?
W 1995 r. ZASP dostał licencję na pobieranie tantiem dla artystów sceny – odtąd nadawcy telewizyjni na jego konto płacili za każdą emisję filmu, także za powtórki. Z tej kwoty związek zostawiał sobie 18% prowizji (rocznie dawało to ok. 2,5 mln zł), a resztę, czyli 82%, powinien przekazać artystom. Ci, którzy zgłosili się do kasy, odebrali swoją należność. Ale większość nie wiedziała. Wtedy ktoś postanowił wykorzystać niepodjęte wynagrodzenia, lokując je w krótkoterminowe, wysokooprocentowane, ale bardzo ryzykowne papiery wartościowe. Zaczęło się to w 1996 r., gdy prezesem został Kazimierz Kaczor. Jeszcze w tym samym roku Elżbieta Józefowicz, zastępca dyrektora Biura Inkasa i Repartycji ZASP, napisała do niego pismo zawiadamiające, że „istnieją wątpliwości dotyczące gospodarowania cudzymi pieniędzmi bez zgody samych właścicieli lub ich przedstawicieli, a takimi są niepodjęte wynagrodzenia” i ostrzegała, że „może to wywołać ewentualne roszczenia”.

Kosztowne biuro

Jednak ZASP potrzebował bardzo dużo pieniędzy, przede wszystkim na utrzymanie swojego biura, znajdującego się w pięknej kamienicy w Alejach Ujazdowskich pod numerem 45. Np. w roku 2002 wydatki na biuro zaplanowano na kwotę ok. 7 mln zł. Natomiast przychody ZASP oszacowano na 1,5 mln zł mniej. Czyżby przewidywano obracanie jakimiś dodatkowymi pieniędzmi? Prezes Kaczor, od kilku dni nieuchwytny, nie skomentował tych dziwnych planów finansowych. Wiadomo, że niebagatelną pozycję w planie wydatków zajmują płace 41 pracowników: aż 3,5 mln zł. Jak wysokie są te pensje, można się tylko domyślać. Nie wie tego nawet szef Głównej Komisji Rewizyjnej ZASP. Gdy zapytał prezesa Kaczora o wysokość wynagrodzeń władz związku, usłyszał o ustawie o ochronie danych osobowych. Gdy członkowie komisji rewizyjnej pytali o stan finansów związku, dowiedzieli się, że upowszechnianie informacji o lokatach i inwestycjach nie jest wskazane, za to wskazane jest zaufanie do szefa.
ZASP ulokował ponad 15,5 mln zł w ryzykownych obligacjach, m.in. NFI Hetman, Cegielskiego, Softbanku i Stoczni Szczecińskiej. Część z nich nowy prezes ZASP, Olgierd Łukaszewicz, już sprzedał i zapowiedział wycofanie się z wszystkich ryzykownych lokat. O wynikach dochodzenia ekspertów badających sprawę spekulacji giełdowych obiecał poinformować opinię publiczną. Chce mieć czyste ręce. Ale czy jego szlachetne intencje ocalą etos artysty, z którego i tak niewiele już pozostało?

 

 

 

Wydanie: 2002, 37/2002

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy