Kaktus na języku

Kaktus na języku

Jakimi śmieciami jest zapchany język, ile w nim „męskich decyzji”, „trajkotania”, „podjudzania”, „pedalskich kolorów” i „babskiego gadania”, ile „wieśniaków”, „motłochu”, „cyganów”, „spaślaków”, „ciapatych” itd. Staramy się czyścić ten język, ile się da, część słów oznaczona jako szejming (ang. shame – wstyd) już jest na cenzurowanym, ale niektóre dalej działają w ukryciu: przegapione, nierozpoznane, umacniają negatywne wzorce społeczne. Chciałoby się, żeby „nasi” byli uważni, wrażliwi, żeby wspierali wykluczonych ze względu na biedę, pochodzenie czy trudną sytuację życiową. A tu zaprzyjaźniona stacja, informując o wypadku samochodowym, dodaje, że sprawca pochodzi z Ukrainy. Naprawdę, nie usłyszałam tego w PiSTV. Tak podana informacja oczywiście klonuje się w innych mediach i przez kilka dni wszyscy mielą ją bezmyślnie. W podprogu idzie komunikat antyimigrancki, który jest nam teraz najmniej potrzebny. Rozumiem poetykę boldów i tytułów haków, ale te same stacje, które na co dzień wkładają mnóstwo energii w zaangażowanie społeczne swoich słuchaczy i widzów, te same gazety i portale, które organizują akcje, trudne debaty i zbiórki, przy informacji o ataku nożownika dodają od niechcenia, że „sprawca leczył się psychiatrycznie”. Dopiero zaczynamy – i to ze sporym wysiłkiem – zdejmować piętno społeczne z ludzi szukających pomocy u terapeutów i psychiatrów.

Chociaż w niektórych przestrzeniach publicznych widać konkretną zmianę. Przeglądając pisma lajfstajlowe, moglibyśmy pomyśleć, że co najmniej raz w miesiącu jest tydzień depresji, a raz na trzy miesiące tydzień nerwicy lękowej. Celebryci dzielą się z fanami i fankami informacjami o swoich kryzysach, chemioterapii i pobytach w szpitalach. I już mniejsza o to, czy chodzi im o utrzymanie zainteresowania – to są dobre ruchy w odpowiednim kierunku. O naszym zacofaniu społecznym świadczył zawsze także wstyd (będący skutkiem opresji) przed pójściem do terapeuty (dotyczyło to szczególnie mężczyzn).

Konsekwencje społecznego piętnowania osób, które „leczyły się psychiatrycznie” (podanie takiej informacji przy okazji nożownika jest w najlepszym wypadku bezmyślne, sprawcami zbrodni najczęściej są osoby, które nie mają tego typu przeszłości medycznej), są oczywiste, grożą większą liczbą samobójstw i przestępstw, samookaleczaniem się dzieci, ograniczeniem wykrywania przemocy domowej i w miejscach pracy, ale też ogólnie – obniżeniem jakości naszego życia.

Dlaczego ludzie, którzy cierpią, mają się tego wstydzić, dlaczego, oprócz tego, że mają trudną sytuację życiową, mają być dodatkowo piętnowani? Czy zaśmiewamy się, widząc chromych, wytykamy palcami osoby chronicznie chore? A może ostrzegajmy ludność przed blondynami, jeśli blondyn zaatakuje nożem w Mietkowie. Ostrzegajmy przed operatorami kamery, jeśli operator kamery nakradnie w nocnym. Zresztą w podobny sposób PiS próbowało oczernić sędziów. Swoją drogą zabawne, wystarczy pomyśleć coś absurdalnego, okaże się, że PiS już to wymyśliło.

Szkoda, sądziłam, że te czasy minęły. Oczywiście ta część społeczeństwa, która jest uprzywilejowana, bo ma wyższy kapitał społeczny lub po prostu pieniądze, chętnie dziś się udaje do terapeuty. A fakt, że ktoś zrobił terapię lacanowską, humanistyczną, behawioralną lub psychoanalizę, należy do small talków na przyjęciach. Po prostu jest częścią humanistyki. Farmakologia najlepiej działa, kiedy idzie w parze z terapią. Wydawało mi się, że zrobiliśmy spory skok w dobrym kierunku, jeśli chodzi o społeczną akceptację takiej pomocy/leczenia. A tu proszę, atak nożownika: „sprawca w przeszłości leczył się psychiatrycznie”.

Wojna informacyjna zawsze była elementem każdej innej wojny. A walka o narrację była kluczowa, bo to od właściwej komunikacji zależy przychylność opinii publicznej, czyli ewentualna wygrana. Czy jest jeszcze ktoś, kto wierzy w niewinność, w przezroczystość języka? W ostatnich latach obserwowaliśmy nie tylko walki polityczne, w których kandydatom zdarzało się polec przez niefortunnie użyte słowo, ale również tzw. cancel culture, kiedy dosłownie wykasowywano nieuważny autorytet z przestrzeni publicznej.

Każde słowo może stać się polityczne, jak stare, dobre „ośmiorniczki” czy dość nieszkodliwy w sumie „dupiarz”. Bo owszem, każdy jest czasem zmęczony, rozproszony albo po prostu boli go brzuch, są emocje, pośpiech, stres. Ale jeśli kilka lub kilkanaście razy w ciągu dwóch-trzech dni powtarza się w mediach informację, że wypadek samochodowy spowodował Ukrainiec, a nożownik w przeszłości leczył się psychiatrycznie – to nie czeka nas happy end.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy