Kamikadze Hitlera

Kamikadze Hitlera

Pod koniec wojny ponad 230 niemieckich pilotów wzięło udział w samobójczych atakach na wojska aliantów

Nie tylko Japończycy wysyłali lotników samobójców przeciwko wrogom. Pod koniec wojny także Luftwaffe miała oddziały kamikadze. Niemieccy piloci taranowali amerykańskie bombowce i mosty na Odrze. Podczas ostatniego lotu motywowała ich nadawana przez radio hitlerowska „Horst Wessel Lied” w wykonaniu żeńskiego chóru.
Rezultaty tych straceńczych misji okazały się mizerne.
Po raz pierwszy propozycję utworzenia oddziału pilotów samobójców złożył we wrześniu 1943 r. pewien pilot szybowca, który brał udział w niebezpiecznych operacjach w Belgii i na Krecie. Twierdził, że on i jego koledzy i tak żyją w „pożyczonym czasie” i chcą dostać szansę poświęcenia się dla ojczyzny. Feldmarszałek i szef uzbrojenia Luftwaffe, Erhard Milch, przedyskutował sprawę z oficerami. Zaproponowano, aby do operacji samobójczych użyte zostały przestarzałe bombowce nurkujące Ju 88 wypełnione materiałami wybuchowymi. Milch był jednak sceptyczny. Przyznał, że być może nie miałby odwagi wyruszyć do akcji bez szans na przeżycie. Opowiedział też historię, z którą zetknął się osobiście „Był pewien człowiek, który chciał ze sobą skończyć. Powiedziano mu: poczekaj, jeśli nadal chcesz umrzeć, mamy dla ciebie pewne zadanie, przydasz się ojczyźnie. Przygotujemy cię do tego, a tymczasem damy ci, co chcesz – dobrą kwaterę, smaczne jedzenie, nawet dziewczynę. Kiedy przyszedł dzień akcji, niedoszły samobójca oświadczył, że zmienił zdanie, ponieważ życie jest zbyt piękne”. Naczelny dowódca Luftwaffe, Hermann Göring, nakazał jednak stworzyć listę pilotów gotowych do samobójczego lotu.
Do projektu powrócono latem 1944 r., kiedy sytuacja III Rzeszy stała się rozpaczliwa. Feldmarszałek Milch uzgodnił z odpowiedzialnym za zbrojenia ministrem Albertem Speerem, że do samobójczych ataków zostaną przystosowane rakiety V-1. Wyprodukowano kilkaset pocisków

V-1 z kokpitami

i przeszkolono około stu pilotów, lecz ostatecznie żadna z tych żywych bomb nie wystartowała.
Na początku 1945 r. bonzowie III Rzeszy zdawali sobie sprawę, że tylko cud może ocalić ich przed klęską i karą za zbrodnie. Wątpliwości odnośnie do misji samobójczych zostały odrzucone. W połowie stycznia do szkoły pilotów Luftwaffe Berlin Gatow przybył gen. mjr Dietrich Peltz, as hitlerowskiego lotnictwa.
80 lotników stanęło do apelu.
Młodzi ludzie byli zdumieni, gdy Peltz oznajmił, że szuka ochotników do nowej taktyki walki powietrznej, w której piloci taranują myśliwcami alianckie bombowce. Tuż przed zderzeniem lub natychmiast po nim taranujący lotnik miał wyskoczyć ze spadochronem.
83-letni obecnie Wolfgang Rittmann, wtedy kadet w Gatow, wspomina: „To było dla nas całkowite zaskoczenie, aczkolwiek oczywiście wiedzieliśmy o kamikadze. Fotel z katapultą był jedynym ustępstwem na rzecz kultury zachodniej. A więc nie była to misja całkowicie samobójcza. Nie jesteśmy przecież Japończykami!”. Gen. Peltz nie ukrywał, że najwyżej jeden na dziesięciu pilotów przeżyje taranowanie. Mimo to zgłosili się wszyscy. Nazistowska propaganda nie pozostała bez wpływu. Młodym chłopakom w Hitlerjugend wmawiano przecież: „Jesteś niczym, twój naród jest wszystkim” czy „Flaga znaczy więcej niż śmierć”. Oczywiście rolę odegrał też przymus grupowy. Nikt nie chciał w oczach kolegów uchodzić za tchórza. Niektórzy piloci pocieszali się, że do straceńczego lotu w końcu nie dojdzie. Rittmann i jego koledzy mieli szczęście. Jeszcze przed zakończeniem szkolenia zostali wysłani na front wschodni. Dowództwo Luftwaffe nie zrezygnowało jednak z planów.
Radykalną koncepcję walki powietrznej przez taranowanie opracował płk Hajo Herrmann, znakomity pilot i gorący zwolennik Hitlera. Przedtem przygotował śmiałą taktykę nazwaną Wilde Sau (dzika świnia), która umożliwiła jednosilnikowym, niemającym radaru myśliwcom atakowanie nieprzyjacielskich bombowców także w nocy. Kiedy amerykańska czy brytyjska maszyna została schwytana w stożek światła reflektorów przeciwlotniczych, myśliwce Herrmanna przystępowały do ataku.
8 marca 1945 r., kiedy klęska hitlerowskich Niemiec była kwestią tygodni, Göring zaakceptował samobójczą w 90% taktykę taranowania. Zwrócił się do lotników: „Ratujcie poprzez świadome narażenie życia naród przed zagładą. Wzywam was do misji, w której istnieje tylko małe prawdopodobieństwo powrotu”. Naczelny dowódca Luftwaffe obiecał uczestnikom operacji „zaszczytne miejsce obok najsławniejszych bojowników”. Göring nie podał szczegółów, jednakże setki pilotów zgłosiły się do tego zadania.
Wybranych skierowano do bazy lotniczej w Stendal pod Magdeburgiem, gdzie urządzono dla nich

Schulungslehrgang Elbe

(kurs szkoleniowy Łaba). Tam przyszli piloci taranujących myśliwców (Rammjäger) przygotowali się do misji. Kiedy wokół płonęły miasta, ludzie żyli w nędzy i Rzesza waliła się w gruzy, lotnicy w Stendal mieli pod dostatkiem wina, koniaku, papierosów i czekolady. Pewien profesor przekonywał ich, jak straszne następstwa będzie miała klęska dla narodu. Doświadczony pilot myśliwca opowiedział, że udało mu się staranować nieprzyjacielską maszynę i przeżyć. Radził, aby uderzać w usterzenie ogonowe bombowca i otworzyć owiewkę kabiny tuż przed atakiem. Wieczorami Rammjäger oglądali nazistowskie filmy propagandowe lub antysemickie.
Płk Herrmann zamierzał wysłać do szaleńczego ataku 1,5 tys. myśliwców taranujących, ale do takiego przedsięwzięcia nie wystarczyło już paliwa ani samolotów.
7 kwietnia 1945 r. z pięciu lotnisk (Stendal, Sachau, Gardelegen, Salzgitter i Solpke) wystartowały 183 myśliwce typu Messerschmitt Bf 109 i Focke-Wulf 190. Według niektórych informacji, z Me 109 wymontowano uzbrojenie, aby samoloty stały się lżejsze i zwrotniejsze. W maszynach pozostawiono tylko jeden karabin maszynowy z 60 sztukami amunicji. Rammjäger mieli taranować, a nie strzelać. Powietrznym taranom zapewniło eskortę 51 odrzutowych myśliwców M-262. Przed startem wszyscy piloci sporządzili testamenty, napisali

pożegnalne listy,

spakowali rzeczy osobiste. Celem ataku była ogromna formacja 8. Floty Powietrznej USA, składająca się z 1304 bombowców i 792 eskortujących myśliwców. Amerykanie zamierzali zbombardować niemieckie lotniska, zwłaszcza takie, na których, jak przypuszczano, stacjonują odrzutowce M-262. Amerykańskim maszynom nie udało się sformować zwartego szyku. Zamiast na 100 km rój bombowców i samolotów eskorty rozciągnął się na 200 km. Płk Herrmann uznał to za znakomitą okazję do ataku. Myśliwce krążyły na wysokości 11 tys. m. Pilotów motywowano do ostatniej chwili, nadając przez radio „Deutschland, Deutschland über alles” i „Horst Wessel Lied” w wykonaniu dziewczyn z pomocniczego personelu Luftwaffe. Żeński głos wzywał gotujących się na śmierć lotników: „Koledzy! Pomyślcie o waszych żonach, matkach i dzieciach w zbombardowanych miastach! Ratujcie ojczyznę!”. Amerykańscy specjaliści radiowi także odbierali te przesłania i zastanawiali się, co oznaczają. Nigdy przedtem nie słyszeli czegoś podobnego. Nagle padł rozkaz: „Do wszystkich sępów i sokołów. Do ataku! Sieg Heil!”.
Ponad 200 myśliwców runęło z góry na ogromny strumień amerykańskich maszyn. Taranujące myśliwce mknęły z szybkością 800 km na godzinę. Załogi bombowców dziwiły się, że Niemcy nie strzelają. Niektórzy amerykańscy strzelcy pokładowi za późno otworzyli ogień. Nad Hanowerem rozpętała się ostatnia wielka bitwa powietrzna w Europie. Z nieba jak upiorny deszcz spadały szczątki potrzaskanych samolotów oraz ciała taranujących pilotów, którym nie udało się otworzyć spadochronów. Pewien niemiecki lotnik opadł miękko na ziemię pod jedwabną czaszą. Był martwy, odłamki pogruchotanej maszyny podziurawiły mu czoło.
„Nieprzyjacielscy piloci byli fanatycznie agresywni”, stwierdzały potem amerykańskie raporty z boju.
Po dwóch godzinach bitwa dobiegła końca. Nie udało się zatrzymać strumienia bombowców. Wszystkie wyznaczone przez amerykańskie dowództwo cele zostały zbombardowane.
Kamikadze Hitlera nie osiągnęli sukcesu. Dokładny przebieg bitwy nie jest znany, wiadomo jednak, że liczne Rammjäger zostały zestrzelone przez myśliwce eskorty, zanim zdążyły wbić się w kadłub czy stery superfortecy.
133 myśliwce taranujące zostały zniszczone, 77 pilotów zginęło, tylko 15 powróciło do baz. Niektórzy przeżyli akcję, ale zostali ranni lub trafili do niewoli. Niemcom udało się strącić tylko 23 bombowce, przy czym niektóre zostały zestrzelone przez odrzutowe myśliwce. Wiele amerykańskich maszyn odniosło uszkodzenia, ale wylądowały bezpiecznie.
Doszło prawdopodobnie tylko do 20 kolizji w powietrzu.
Według niektórych źródeł największy sukces osiągnął sierżant Werner Kölsche, który staranował i strącił amerykańską maszynę, następnie uszkodzonym już samolotem uderzył w drugi bombowiec, a ten, spadając ku ziemi, zderzył się z jeszcze jedną superfortecą. Tak więc Kölsche zniszczył trzy bombowce, wyskoczył ze spadochronem i przeżył. Ale to był wyjątek. Radykalna taktyka walki powietrznej okazała się kosztownym fiaskiem. Komunikat Wehrmachtu sławił wyczyny Rammjäger, ale już więcej nie wysłano ich do akcji.
Taranujący piloci mieli jakąś szansę na przeżycie. Luftwaffe wyszkoliła jednak w tajnych jednostkach prawdziwych kamikadze, tzw. SO-Männer (SO to skrót od Selbstopferung, czyli samoofiarowanie). Lotnicy nazywali się także Eskadrą Leonidasa. Piloci SO ćwiczyli uderzenia w okręty i mosty, taranując w powietrzu chmury o charakterystycznych kształtach. Pozdrawiali się cynicznie słowami:

„Dobrego uderzenia!”.

Jednym z lotników śmierci był 25-letni Erich Kreul, który zgłosił się na ochotnika do eskadry taranujących myśliwców, trafił jednak do jednostki SO w Jüterbog w Brandenburgii.
Piloci otrzymali makabryczny rozkaz – mieli wbić się swymi samolotami w postawione przez armię radziecką mosty pontonowe na Odrze. Mosty powinny być zniszczone jednocześnie. Dowództwo Wehrmachtu liczyło, że w ten sposób powstrzyma zwycięski pochód Rosjan.
„Kiedy padło słowo samoofiarowanie, zapadła cisza. Byliśmy zaszokowani. Jeszcze przed wejściem do samolotu wiedziałem, że umrę”, opowiadał po latach sędziwy Kreul reporterowi niemieckiej telewizji publicznej ZDF. Samoloty myśliwskie zostały wypełnione materiałem wybuchowym, obciążone bombami. Niektórzy lotnicy dopiero kilka godzin przed akcją dowiedzieli się, że przełożeni oczekują od nich samobójstwa dla ojczyzny. Nikt jednak nie próbował się wycofać. Podobno przed śmiertelną misją młodzi ludzie zaśpiewali jeszcze pieśń o bezlitosnej śmierci z kosą.
16 kwietnia 1945 r. z Jüterbog wystartowało dziewięć maszyn hitlerowskich kamikadze. Za sterami jednej z nich siedział Erich Kreul. „Zacząłem myśleć dopiero wtedy, gdy nabrałem wysokości: Co za nonsens – mam się zabić, aby zbombardować most!”, wspominał. Kilka sekund przed uderzeniem zwyciężyła wola życia. „Wymierzyłem samolot, przeszedłem do lotu nurkowego. Podczas spadania pomyślałem: Odchodzę stąd, wszystko jedno, co się stanie!”. W czasie ponownego nabierania wysokości Kreul zdał sobie sprawę, że jeśli wróci do bazy, zostanie rozstrzelany za odmowę wykonania rozkazu. Wyskoczył więc ze spadochronem. Dzięki temu ocalał. Inni lotnicy SO wybrali ślepe posłuszeństwo. Według badań dziennikarza telewizji ZDF, Petera Hartla, od 16 do 19 kwietnia 1945 r. do samobójczego zadania wystartowało 36 lotników. Podczas ostatniego lotu też słuchali nadawanego przez radio nazistowskiego hymnu „Horst Wessel Lied” w wykonaniu chórów żeńskich. Kamikadze Hitlera za cenę życia zniszczyli 17 mostów na Odrze. Naprawa przepraw zajęła saperom tylko kilka godzin. Marsz armii radzieckiej nie został spowolniony. Trzy tygodnie później skończyła się wojna. Płk Hajo Herrmann, który posłał wielu taranujących pilotów na śmierć, żyje do dziś. Spędził dziesięć lat w radzieckiej niewoli, potem zdobył wykształcenie prawnicze. Nie wyrzekł się brunatnej ideologii. W procesach sądowych był gorliwym obrońcą neonazistów i oskarżonych o zaprzeczanie Holokaustowi, udzielał się także jako mówca na wiecach skrajnie prawicowych partii DVU i NPD.
Także gen. Dietrich Peltz cieszył się długim życiem, w przeciwieństwie do wielu pilotów. Zmarł w Monachium w 2001 r.

Wydanie: 2009, 51-52/2009

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy