Kapitan Parawan w akcji

Kapitan Parawan w akcji

Sezon nad morzem: kapryśna aura, drożyzna i obyczaje do poprawy

W sobotę, 9 lipca, w Sobieszewie urlopowiczów mało w porównaniu z ubiegłym rokiem, na drogach też luźno. Ze Świbna szlakiem do rezerwatu Mewia Łacha wędrują pojedyncze osoby, nie ma ciągnącego się tłumu jak rok temu. Powoli podpływa wysłużony prom, przewożący ludzi przez Wisłę, do Mikoszewa. „Baja bongo, hej, bongo baja”, płyną z głośników gorące rytmy. Próbują rozgrzać atmosferę, ale wokół jakoś mało wakacyjnie. Słońce ledwo przebija się przez chmury, ostro wieje. – Rowerki na lewo, samochody na prawo – dyrygują przewoźnicy. Trochę czekamy, aż prom się zapełni. Za przewóz ceny niewygórowane: 4 zł za pieszego, 5 zł za rower, 18 zł za samochód osobowy. A widoki z promu na królową polskich rzek niezapomniane. Na przystani w Mikoszewie stoiska z pamiątkami, bary gotowe do sezonu, ale działają jakby na pół gwizdka.

– Turystów w tym roku dużo mniej – ocenia sprzedawca ze straganu z bursztynami. – Inflacja i drogie paliwo robią swoje. Najwięcej klientów było w końcówce czerwca, podczas upałów, a teraz jest ich jak na lekarstwo. Tylko rowerzyści śmigają tam i z powrotem. Tylko że oni to raczej do mnie nie zaglądają. Jadą zobaczyć przekop i dalej kręcą, do końca Mierzei Wiślanej.

Na stoisku ozdoby przepiękne, uwagę zwraca naszyjnik z grubo ciętego, surowego bursztynu za ponad 1000 zł, można też nabyć bursztynowe kremy do rąk, balsamy, mydełka.

Obok w namiocie z pamiątkami kolorowe magnesy z imieniem i ciepłym przesłaniem, przypinki ze śmiesznymi hasłami, pamiątkowe otwieracze, breloki do kluczy i wystrugane z drewna imitacje przekopu mierzei. Kupujących niewielu.

Na trzykilometrowy marsz ku morzu kamienistą dróżką wzdłuż Wisły decydują się nieliczni, w drodze dopada ich ulewa. Na plaży pusto, nawet strażników pilnujących wejścia do rezerwatu Mewia Łacha od strony Mikoszewa nie widać, pewnie gdzieś się schronili przed deszczem. Betonowa grobla prowadząca na łachę kusi wielu amatorów fotografii, którzy chcą zrobić zdjęcia ptakom. W zeszłym roku strażniczka, która próbowała im przeszkodzić, została dwukrotnie zaatakowana. Dzisiaj jest spokojnie, kilku rowerzystów powoli przebija się ze swoimi pojazdami przez piasek, jakaś rodzina schroniła się przed ulewą w plażowym namiociku.

W lasach wzdłuż szlaku rowerowego R-10 w stronę Stegny zatrzęsienie czarnych jagód. Niektórzy cykliści robią sobie przerwę na wyżerkę. W Stegnie już czuć wakacje, w centrum kłębi się wielobarwny tłum, jest gwarno i głośno. W smażalni zamawiam dorsza z frytkami i surówkami za 60 zł.

– W zeszłym roku to był sezon! Ludzie czekali pod lokalem, żeby wejść, a w tym roku nie wszystkie miejsca mamy zajęte – mówi szef smażalni. – I to wcale nie jest wina kapryśnej aury. 20-25 stopni to najlepsza temperatura, klienci wtedy mają apetyt, jak jest upał, ludzie nie jedzą. Nie wiem, czy w tym roku wakacje się rozkręcą.

Sopot przypomina o zasadach

W niedzielę z rana na sopockim „Monciaku” pustawo, za to służby sprzątające uwijają się jak w ukropie, opróżniając kosze na śmieci. Z godziny na godzinę liczba spacerujących rośnie. W południe jest tu wielojęzyczny tłum, dominuje styl sportowy, obszerne, pastelowe koszule-sukienki z bawełny czy lnu, wygodne spodenki, sandały. Na placu Przyjaciół Sopotu, między ul. Bohaterów Monte Cassino a wejściem na sopockie molo, kręci się oblegana przez dzieci karuzela retro. Plac ma zostać przebudowany, będzie tu więcej zieleni. Na razie rozstawiono stoiska z pamiątkami, biżuterią i jedzeniem. Można zjeść na szybko pajdę ze śledziem, turecką baklawę, chińskie pierożki, aromatyczne koreańskie kimchi. Do kas molo długa kolejka, bilet kosztuje 9 zł.

Na plaży pusto i wietrznie. Wiatr kręci bicze z piasku i smaga nimi tak, że po chwili piach ma się wszędzie – we włosach, w ustach. Od czasu do czasu nadlatuje ciemna chmura i zaczyna się krótka ulewa. Te warunki wytrzymują tylko nieliczni; starsza pani siedzi na piasku pod parasolką, dwie dziewczyny zawinęły się w koc termiczny i leżą tak opatulone, słuchając morza, ktoś rozstawił malutki namiot plażowy, ktoś inny z plecakiem pod głową drzemie w kapturze nasuniętym na oczy. Ani jednego parawanu, cisza i spokój, tylko huk wzburzonych fal i krzyk mew. Ale gdy przysiadam na drewnianej ławeczce przy wejściu, pod nogami mam pety po poprzednich bywalcach; co z tego, że dwa kroki stąd są kosze na śmieci.

Kampanię „Turysto, szanuj Sopot” miasto rozpoczęło cztery lata temu. W tym roku w ramach jej kolejnej odsłony 15 lipca rozwieszono na terenie kurortu plakaty w języku polskim i angielskim następującej treści: „Nie piję alkoholu w przestrzeni publicznej ani na plaży”, „Korzystam z toalet publicznych, a swoje śmieci wyrzucam do kosza”, „Parkuję w miejscach wyznaczonych lub na Eko parkingu przy Ergo Arenie”, „W stroju kąpielowym chodzę tylko po plaży, wychodząc, ubieram się”.

Na stronie Sopot.pl wypowiedź wiceprezydentki miasta Magdaleny Czarzyńskiej-Jachim: „Większość turystów przyjeżdżających do naszego miasta zachowuje się zgodnie z zasadami życia społecznego. Jednak niektórzy na wakacjach zapominają, że za ścianą wynajętego często mieszkania mieszka sopocka rodzina, która we własnym domu chciałaby odpocząć, normalnie żyć. A zakłócanie spokoju nocnego zdarza się niestety bardzo często. Naprawdę chcielibyśmy, by takie akcje nie były potrzebne, jednak rzeczywistość pokazuje, że wciąż mamy tu wiele do nadrobienia jako społeczeństwo. Co roku zdarza się niszczenie części wspólnych czy niesegregowanie śmieci, wciąż jednym z największych problemów jest parkowanie poza miejscami wyznaczonymi”.

Toaleta na sopockiej plaży kosztuje 3 zł, są tam też prysznice pod chmurką, gdzie można opłukać się z piasku przed wyjściem na miasto. Jak informuje Honorata Wendykowska z Sopockiej Organizacji Turystycznej, sopocka plaża miejska (wejście 23) dostosowana jest do potrzeb osób niepełnosprawnych. – Mamy na kąpielisku szeroką kładkę prowadzącą w głąb plaży, toaletę, przebieralnie, opłukiwacze z wygodnym dojazdem, a także specjalną amfibię umożliwiającą kąpiel osobom z niepełnosprawnościami – wylicza. – Takie osoby mogą również skorzystać z pomocy pracowników kąpieliska.

Gdy zmierzam nadmorską promenadą w stronę Jelitkowa, po ścieżce rowerowej śmigają cykliści, którzy mają tu nawet samoobsługową stację naprawy rowerów. Zauważam barwne plakaty akcji: „Stop golasom na ulicy”.

– To jest już siódma edycja tej kampanii – ciągnie Honorata Wendykowska. – W jej ramach zwraca się uwagę na niestosowność zachowania osób, które w przestrzeni miejskiej, w restauracjach, ogródkach gastronomicznych i sklepach pojawiają się w strojach plażowych. Przypominamy o konieczności ubrania się przed skorzystaniem z usług. W akcję włączyła się większość sopockich przedsiębiorców.

Parawany to obciach

Sopot nie jest jedynym polskim kurortem, który podnosi sprawę turystycznego savoir-vivre’u. Burmistrz Darłowa Arkadiusz Klimowicz od 2016 r. walczy z miłośnikami plażowych parawanów. Nazwał je niegdyś „zakałą bałtyckich plaż”. Początkowo były nawet plany administracyjnego zakazu używania parawanów na darłowskiej plaży, ale z pomysłu ostatecznie zrezygnowano.

– Nie chcieliśmy, aby taki zakaz powodował nieporozumienia wśród plażowiczów. Nie chcieliśmy negatywnych emocji. Sądzę, że kłopotem byłoby też wyegzekwowanie takiego zakazu – wyjaśniał mediom burmistrz. Ostatecznie w 2017 r. zdecydowano się na akcję edukacyjną i informacyjną, której główną postacią został Kapitan Parawan – początkowo komiksowa postać z twarzą burmistrza. Rok później powstał cały komiks traktujący o zachowaniach turystów na plaży.

Zaglądam do komiksu w internecie, są w nim informacje nie tylko o szkodliwości parawanów, które „psują nawet najpiękniejszy wschód słońca” i utrudniają pracę ratownikom, ale także porady dotyczące bezpieczeństwa, np. co oznacza czerwona flaga, jak prawidłowo zanurzać się w wodzie. W jednej ze scenek Kapitan Parawan mówi: „Córka nie ma motylków ani kamizelki, nawet kółka, to igranie z losem”. W innej apeluje, żeby uważać na dzieci i założyć im tzw. bransoletkę niezgubkę z numerem telefonu rodziców.

Zdaniem urzędników z darłowskiego urzędu miasta kilka lat akcji przynosi owoce. – Zmienił się stosunek wczasowiczów do parawaningu – ocenia Artur Maciąg z Referatu Sportu i Rekreacji. – Coraz większa jest świadomość, że odgradzanie swojego terenu na plaży to obciach. Obserwujemy, że coraz mniej ludzi pojawia się świtem na plaży, by postawić parawan i wrócić tam po śniadaniu. Takie zachowanie jest coraz rzadsze, po prostu nie wypada. Lecz pozostają inne problemy. Gdy dzisiaj byłem nad morzem, zauważyłem tatę z chłopczykiem, dziecko załatwiało się na wydmach, a przecież przy plaży są toalety. Wydmy od strony plaży są ogrodzone płotem leśnym, ale przejść na nie to nie problem. Wyznaczyliśmy na plaży strefy dla palaczy, są tam popielniczki, jednak zapanować do końca nad ludzkimi przyzwyczajeniami się nie da, to kwestia kultury.

Czy potrzebna jest straż plażowa

Gdy pytam Artura Maciąga, czy porządku na plaży nie powinna pilnować straż plażowa, odpowiada, że podobne uprawnienia ma straż miejska. Od wtorku, 19 lipca, darłowscy strażnicy mieli zacząć wzmożone kontrole nad morzem. Komendant tamtejszej straży miejskiej mówi, że mandaty mogą sięgać 500 zł. Za spożywanie alkoholu na plaży kara wynosi 100 zł.

To samo słyszę w Sopocie. – Uprawnienia do wystawienia mandatów mają straż miejska i policja – informuje Tomasz Dusza, komendant Straży Miejskiej w Sopocie. – Obie służby, a także sopockie WOPR, ściśle ze sobą współpracują. Plaże i wydmy są kontrolowane, zwłaszcza w godzinach popołudniowych. Palenie tytoniu na plaży nie jest zabronione, natomiast nie wolno na plażach śmiecić, a więc zostawiać niedopałków. Zabronione jest spożywanie alkoholu. Na sopockie plaże można się wybrać z psem, ale tylko w określone miejsca. Plaże dla psów są usytuowane przy granicach z Gdynią i Gdańskiem, przy wejściach nr 1 i 2, oraz od numeru 43 do 45. Pies na plaży powinien być na uwięzi i w kagańcu. Właściciel czworonoga ma obowiązek po nim posprzątać.

Dawnych obyczajów czar

Honorata Wendykowska mówi, że wczasowicze najczęściej pytają o sprawy komunikacyjne: gdzie kupić bilety, jak dojechać na lotnisko, jak dopłynąć statkami Żeglugi Gdańskiej np. na Hel, gdzie wypożyczyć rowery. Są też pytania gastronomiczne: gdzie zjeść dobrą rybę albo wypić dobrą kawę. Ludzie chcą również wiedzieć, co się dzieje w Sopocie. Wiadomości te można znaleźć nie tylko w punktach informacji turystycznej, ale i pod adresami: visit.sopot.pl oraz kalendarz.sopot.pl lub w bezpłatnej gazecie „Przepis na Sopot”.

Pani Honorata poleca wystawę w Muzeum Sopotu „Wczasy na wybrzeżu to najprzyjemniejszy wypoczynek”, poświęconą odpoczywaniu w Sopocie w okresie powojennym w ramach tzw. Funduszu Wczasów Pracowniczych.

– Wczasowicze przeważnie przyjeżdżali pociągami lub zakładowymi autokarami do zakładowych domów wczasowych. Pierwszym nowo zbudowanym obiektem tego typu był DW Chemik, wybudowały go Bydgoskie Zakłady Chemiczne – opowiada Justyna Gibbs z muzeum. – Turnusy rodzinne były przeważnie 14-dniowe, 21-dniowe związane były z rehabilitacją. Wypoczynek był zorganizowany: od godz. 7 do 9 śniadanie, o 13 obiad, o 18 kolacja. W soboty odbywały się potańcówki. W ośrodkach były pokoje socjalne, gdzie grano w warcaby, szachy, czytano książki z biblioteki, odbywały się tam odczyty. Na plaży do końca lat 70. dominowały kosze wiklinowe, które można było wypożyczyć, rzadziej zdarzały się parawany, dyskretniejsze od obecnych, z drewnianymi słupkami w kolorach neutralnych. Jednak większość ludzi opalała się na ręcznikach. Raczej nie było zwyczaju, żeby paradować w strojach kąpielowych po mieście. Do kultowych lokali należał Złoty Ul, najlepsze lody były w lodziarni, którą prowadził Włoch, to miejsce przy „Monciaku” jeszcze działa. No i był festiwal w Operze Leśnej, który rozsławiał Sopot. Wczasowicze czasem dzwonili ze skargami do gazet, np. do „Głosu Wybrzeża”. Znalazłam tam np. skargę na sopocki klub muzyczny Non Stop (związany z Czerwonymi Gitarami), że za głośno puszczał muzykę. W willi Claaszena, w której obecnie mieści się Muzeum Sopotu, za czasów PRL był rządowy ośrodek wczasowy, wypoczywał tu m.in. Józef Cyrankiewicz. Mamy takie zdjęcie Cyrankiewicza z aparatem w koszu na plaży.

– Lata 50. Miałem w kieszeni 10 zł. Spędziłem w plażowym koszu numer 406 pod Grand Hotelem pięć wspaniałych nocy! Mieszkałem w koszu, bo nie było mnie stać na nic innego. Ale byłem wśród jazzmanów. To się liczyło! – tak pobyt w Sopocie podczas pierwszego festiwalu jazzowego wspominał fotograf Marek Karewicz, a były wiceprezydent Sopotu i pisarz Wojciech Fułek dodaje, że kosze zamawiała plażowa „arystokracja”, gdyż kojarzyły się z przedwojenną elegancją. O koszach plażowych, w których toczyło się intymne, drugie życie plaży, można zaś przeczytać w niezależnym portalu regionalnym tworzonym przez byłych dziennikarzy „Dziennika Bałtyckiego”, Zawsze Pomorze.

Wreszcie upał

19 lipca we Władysławowie pogoda plażowa, mocne słońce i wiatr, który chłodzi. Tutaj zupełnie nie zanosi się na koniec ery parawanu, dźwiga go niemal co drugi zmierzający na plażę. Tłumaczenie najczęściej jest takie, że chroni od wiatru i piasku, poza tym daje prywatność i na plaży jest miejsce.

W Sopocie w weekendy obłożenie w obiektach noclegowych sięgało ponad 90%, we Władysławowie ludzie dopiero zaczęli się zjeżdżać, tak przynajmniej twierdzą taksówkarze. I to zjeżdżać na krócej, bo koniec bonów wakacyjnych i drożyzna zrobiły swoje.

Fot. REPORTER

Wydanie: 2022, 31/2022

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy