Karna jednostka

Karna jednostka

Skazani żołnierze na poligonie uczą się szacunku dla munduru

Za chwilę nadlecą myśliwce. Żołnierze przygotowują się do obrony. Na wzgórzu zamaskowanym cienką warstwą śniegu kopią saperkami pojedyncze okopy. Zaczęli kilkanaście minut temu, ale już każdy z nich może położyć się za pryzmą ubitej ziemi przedzielonej szczeliną strzelecką.
– Lotnik, kryj się! – pada komenda podawana po linii. Część kompanii odskakuje do głębokich okopów, z których wcześniej prowadzili natarcie. Część zostaje, otwiera ogień, unosząc lufy automatów w stronę samolotów. Za chwilę kolejny manewr taktyczny – strzelcy całą siłę ognia kierują na śmigłowce nadlatujące z zachodu. Nowa komenda zmusza do walki z lądującym desantem nieprzyjaciela. Wróg nie ma skrupułów, używa broni chemicznej. Atakowani zakładają maski przeciwgazowe i walczą dalej. Kiedy wiatr rozwiewa chmury gęstego, cuchnącego dymu, żołnierze popędzani rozkazami wracają na poprzednie pozycje. Są cali i zdrowi. Saperki idą w ruch – muszą wygrzebać dziurę, z której mogą prowadzić ogień, stojąc.
W warunkach bojowych atak z powietrza starłby kompanię z powierzchni ziemi. Ale to nie wojna, tylko szkolenie na poligonie w Targoniach żołnierzy skazanych wyrokami sądów (głównie wojskowych) na służbę w jednostce specjalnej.

W wojskowym Alcatraz

Na metalowych prętach ogrodzenia tablica informująca o zakazie robienia zdjęć. Wzdłuż parkanu na cywilnej stronie chodnika mnóstwo ptasich odchodów. O zmaganiach armii ze stadami wron krążą wśród miejscowych anegdoty. Na skraju wronich działań bojowych strefa bezpieczeństwa – brama, biuro przepustek i wartownicy. Za nimi kompleks białych budynków stojących w ciszy lutowego poranka.
Koszarowy kompleks 1. Pułku Artylerii w Ciechanowie. Na końcu biegnącej centralnie alei stoi blok, który nie różni się od innych. Kwaterują w nim żołnierze jedynej tego typu jednostki w Polsce – Wojskowego Ośrodka Wykonywania Kary Ograniczenia Wolności.
Nie ma w kraju koszar, w których żołnierze nie opowiadaliby podczas przerwy na papierosa lub nocnych rozmów po capstrzyku, jak to w Ciechanowie dają w d… To wojskowe Alcatraz – zapewniają mundurowi twardziele. Nigdy tu nie byli, ale wiedzą, co w trawie piszczy, bo opowiadali im koledzy.
W wojskowym Alcatraz nie ma strażniczych wieżyczek ani ogrodzenia z kolczastego drutu. Granice między skazanymi i resztą świata wyznacza czas. Bezlitosny nadzorca, który rządzi każdą minutą służby skazanych. Regulaminowo, zgodnie z przygotowanym specjalnie dla nich programem szkolenia.

Od pobudki do wymarszu
Na korytarzach przed sypialniami rzędy poustawianych butów. Równiutko czubek w czubek, jak na defiladzie. Czarne wojskowe trzewiki z cholewką do pół łydki. Nie są zbyt trwałe, za to szybko układają się do nogi i da się w nich wytrzymać podczas uciążliwego marszu. Za drzwiami izby żołnierskiej na pierwszym piętrze kilkunastu skazanych śpi kamiennym snem po wczorajszych zajęciach. Na szafce Tomka leży „Wojna, jak ją poznałem” George’a S. Pattona. Amerykański generał sąsiaduje z Henrykiem Sienkiewiczem i „Potopem” należącym do Kamila. Książki to rzadkość wśród skazanych.
Jest godz. 5.59. Na korytarzu pojawia się podoficer dyżurny, włącza światła i minutę później w budynku słychać dudniący głos komendy „Pobudka, pobudka, wstać…!”. Ogolone na jeża głowy podnoszą się spod koców. Skazani przecierają oczy, strząsają resztki snu. Na przygotowanie do mycia mają minutę. Ochlapują twarz zimną wodą i dziewięć minut później wychodzą razem ze swoim plutonem, rozpoczynają zaprawę poranną. Na stalowych łóżkach leżą regulaminowo rozłożone pasiaste piżamy. Rozruch fizyczny to trzykilometrowa trasa ćwiczeń wokół budynku. Mają na to 30 minut.
Po dwóch kwadransach wracają zziajani i robią porządek w salach. O 7.05 śniadanie. Trzeba je przełknąć w 15 minut. Potem pobieranie broni i oporządzenie. Jeszcze tylko chwila na apel poranny i wymarsz na poligon w Targoniach. Szara, ubrana w robocze kurtki i spodnie kolumna anonimowych twarzy schowanych pod głębokie hełmy mija bramę koszar. Dowodzi podporucznik Jarosław Anioła. Na czele i tyle kompanii sygnaliści z chorągiewkami. Przed nimi 9 km – półtorej godziny marszu. Większość drogi to bagnista „czołgówka”, na której pocą się nawet terenowe uazy, a pokonują ją cztery razy w tygodniu, od poniedziałku do czwartku.

Lepiej byłoby w więzieniu

Wojskowy Ośrodek Wykorzystywania Kolesi Olewających Wojsko – tak rozszyfrowują oficjalną nazwę jednostki przebywający w niej skazani. Ich bliscy często nie wiedzą, gdzie stacjonują żołnierze.
– Ojciec z nami nie mieszka. Nie chciałem martwić matki, i bez tego ma dość kłopotów. Napisałem, że wyjeżdżam na poligon – mówi Krzysztof. Na odwiedziny może liczyć niewielu. Przysługuje im takie prawo, ale rzadko ktoś z rodziny chce jechać kawał drogi tylko na godzinkę widzenia (w czasie wolnym żołnierza). Rzadko kto ma na to pieniądze. Trudna sytuacja materialna, konflikty z prawem, problemy rodzinne, brak pracy, słabe wykształcenie. Taki bagaż z cywila przynosi do armii większość poborowych. Z takimi doświadczeniami trafiają do Ciechanowa.
Krzysztof jest tu dwa tygodnie, przed nim jeszcze sześć. Chodzi w filcach, bo ma odparzone nogi po prawie 40-kilometrowym marszu. Zgodnie z programem szkolenia, pokonują taki dystans raz w miesiącu. Sąd garnizonowy skazał go za 36 dni samowolnego oddalenia. – Jest mi wstyd, czuję się zmęczony. Muszę wytrwać, wyjść, zapomnieć nazwiska i twarze. Przysiągłem sobie, że nigdy więcej nie wejdę w konflikt z prawem. W cywilu czekają na mnie dziewczyna i praca. Jestem murarzem – mówi o swych planach.
– Wieczny dzień świstaka. Od rana do nocy ta sama udręka ćwiczeń, bezsensowny teatr – opowiada jeden ze skazanych. – Karabiny bez amunicji, automaty przeciw samolotom. Wszystko po to, by nas gnębić i upokorzyć. Lepiej byłoby w więzieniu. Tam przynajmniej nic nie trzeba robić. Kolega szedł 20 km z pękniętą piętą. Gdy poszedł do lekarza, usłyszał, że nie ma gipsu. A ponieważ jest z WOWKOW, to nic mu nie będzie, bo jest uodporniony. Teraz leży na izbie chorych. Ciężko się wyrwać na przepustkę czy urlop, kadra za byle co straszy meldunkiem o odmowie wykonania rozkazu. A to oznacza przedłużenie kary lub sąd i więzienie. Narasta agresja. Musisz upaść, zalać się krwią, żeby udowodnić, że więcej nie możesz.
Żołnierze popijają zbożową kawę w izbie odwiedzin.
Najprzyjemniejsza chwila to czas wolny od 15.30 do 16.30.
– Nie ma fali i czasu na głupoty, bicepsy robią się twardsze – mówi Rafał. – Za to, co nawywijałem, trudno spodziewać się nagrody. Tu stałem się żołnierzem, znalazłem kolegów, męską solidarność. Z nimi nie czułbym strachu, gdyby na Targoniach zaatakowały nas prawdziwe samoloty – zapewnia.
– Ale za to mnie odmówiono przepustki po dwóch wymarszach i dwóch miesiącach tyrania! – protestuje siedzący obok Krzysztof.
– I tylko kolegom zawdzięczam, że nie palnąłem jakiejś głupoty.
Co do jednego obaj się zgadzają – gorsze od armii są garnizonowe sądy. Marek nie może zrozumieć, dlaczego dostał trzy miesiące za osiem godziny samowolki. Tyle samo, co jego kolega za 36 dni spędzone na balangach z dziewczynami i kumplami. Większość skazanych uważa się za ofiary systemu, a przestępstwa za błahe wykroczenia, za które mogliby odsłużyć kilka dodatkowych tygodni w swoich jednostkach.

Nie ma czasu na falę

Tomasz, właściciel książki napisanej przez Pattona, sprawia wrażenie inteligenta. Wysoki, spokojny, okulary w żółtej metalowej oprawce. Na Targoniach okopuje się, strzela, biega jak automat. W przerwie na drugie śniadanie zajada z miną smakosza bułkę z salcesonem.
– W cywilu studiowałem filozofię. Nie wyszło. Przed wojskiem jeździłem po kraju, poznawałem ludzi. Cynizm to moja tarcza. Resocjalizacja tutaj? To bzdura! Moja postawa kształtowała się latami i żadna armia świata mnie nie zmieni. Choćby nie wiem jak mnie czołgała przez trzy czy cztery miesiące – mówi, popijając salceson herbatą. Do Ciechanowa trafił jak większość – za samowolne oddalenie. Za trzy tygodnie spędzone w domu dostał trzy miesiące ograniczenia wolności. Wyrok go zaskoczył, uważa go za zbyt surowy.
Kamil, który lubi czytać powieści Sienkiewicza, nie poszedł dziś na Targonie. Ma kontuzję kolana i szkoli się w bloku. Zwija i rozwija płaszcze przeciwchemiczne, podobnie jak sześciu innych rekonwalescentów. Tylko pobyt na izbie przyjęć lub szpital może zwolnić od szkolenia.
Kamil nie potrafi opanować drżenia rąk. Żyje w ciągłym stresie. Teraz odbywa karę za napaść na plutonowego. Jako poborowy dostał przydział do Oleśnicy i nie zdążył jeszcze przebrać się z cywilnych ciuchów w mundur, a już miał przechlapane. Pierwszą ćwiartkę wypił w domu z kolegami. W pociągu poborowi tłoczyli się na korytarzach, wódka lała się strumieniami. W końcu urwał mu się film.
Gdy dotarł do jednostki, plutonowy zaczął na niego krzyczeć. Nie mógł wiedzieć, że w domu wiecznie krzyczał na Kamila ojciec. Im bardziej chłopak się starał, tym większa była agresja ze strony ojca. A Kamil kocha ciszę. Rzucił się na plutonowego. Na drugi dzień przeprosił, ale było za późno. Ciechanów, trzy miesiące -brzmiał wyrok sądu. Odsłużył już dwa. – Tu też krzyczą, ale ja ich rozumiem – mówi. – Taką mają pracę. Najbardziej bałem się fali. W swojej jednostce musiałem brać pasek i mocować się z jego końcem. Nazywali to duszeniem węża. Nie ma po tym siniaków na ciele, ale czujesz się upodlony i upokorzony. Tu nie ma czasu na falę. Dla mnie rok wojska to już kara. Mieli nas uczyć porządku, a mają większy bajzel niż u mnie na budowie. Nie potrzebuję żadnej resocjalizacji. Jestem technikiem budowlanym, chcę budować domy, a nie nosić mundur.

Gnębiciele i gnębiony

Pierwsi skazani trafili do jednostki specjalnej w Ciechanowie na jesieni 1999 r. Ci, którzy mieli zamiar humanizować armię, chcieli zerwać z ponurymi tradycjami oddziału dyscyplinarnego w Orzyszu. Kara powinna być dolegliwa, ale koniec z chodnikowymi płytami wkładanymi do żołnierskich plecaków. Koniec z przemocą i represjami. Skazany przez armię też nosi mundur i trzeba to uszanować. Pobyt w tej jednostce zalicza się do służby. Opracowano specjalny program szkolenia. O lokalizacji zdecydowały względy logistyczne.
– Przychodzą do nas w słabej kondycji psychofizycznej. Odchodzą we właściwej – słyszę od komendanta ośrodka, mjr. Mariusza Frątczaka. – Żołnierz musi odczuć konsekwencje przestępstwa, które popełnił. Warunki, w których odbywa służbę i szkolenie, odbiegają od tych w macierzystej jednostce. To rodzi poczucie krzywdy. Niedawno podczas marszu żołnierz miał kontuzję stopy. Obejrzał ją sanitariusz. Początkowo kontuzja była niewidoczna. Kiedy po kilku kilometrach dolegliwości nasiliły się, zabrała go sanitarka. Zgodnie z decyzją ortopedy, przebywa na izbie chorych. Nie wymaga leczenia w miejscowym szpitalu lub wojskowym w Warszawie na ulicy Szaserów. Ale jego koledzy wiedzą lepiej. Według nich, kontuzjowany to ofiara pozostawiona bez opieki.
Największy rygor to przymus regulaminowej służby. Nie zdarzyło się, aby ktoś trafił tu drugi raz albo nie dojechał na czas do swojej jednostki.
Podporucznik Dariusz Skolarus jest dowódcą plutonu. Przydział do Ciechanowa otrzymał w lipcu 2000 r., bezpośrednio po ukończeniu szkoły oficerskiej.
– W szkole o tej jednostce krążyły mity – wspomina. – Kiedy dostałem tu przydział, koledzy radzili, abym uważał. Sama nazwa WOWKOW źle się kojarzyła. Tutejsza codzienność to ciężka służba żołnierska. Zdobędę tu doświadczenie i będę umiał radzić sobie z trudnymi żołnierzami. Później mi się to przyda – mówi podporucznik.
O tym, że to niełatwa służba, opowiada również por. Kazimierz Bieńkowski, dowódca kompanii.
– Czasami jest trudno. Żołnierze bywają nerwowi i zestresowani. Ale surowa dyscyplina i rygor to konieczne wędzidło. Inaczej wielu z nich mogłoby pokazać, co naprawdę potrafi.
– Mamy sporo satysfakcji. Po kilku miesiącach widać efekty i zmiany na korzyść – mówi potężnie zbudowany kapitan Piotr Piątkowski, zastępca komendanta ośrodka.
WOWKOW podlega Dowództwu Wojsk Lądowych. – Zdaniem dowódców jednostek, ośrodek spełnia swoją rolę – twierdzi podpułkownik Zdzisław Cieślik z oddziału społeczno-wychowawczego Dowództwa Wojsk Lądowych w Warszawie.

Kamienny sen żołnierza

Koszary przygotowują się do snu. Skazani kończą wycieranie kurzu i pastowanie podłóg. Jest kwadrans przed 22.00. Za chwilę capstrzyk. Zanim ogarnie ich kamienny sen, pomarzą o dziewczynach i piwku na ławeczce przed blokiem. Tego brakuje im najbardziej.
Dla Daniela swoboda cywilnego życia jest w zasięgu ręki. Kiedy kompania okopuje się na Targoniach, on wsiada już do pociągu, którym pojedzie do swojej jednostki w Braniewie. Jutro opuści ją w cywilnym ubraniu. Odsłużył swoje. To stamtąd trzy miesiące temu przyjechał do Ciechanowa. Dowódca nie chciał dać mu przepustki na 72 godziny, więc oddalił się samowolnie na 18 dni.
– Bałem się. Chłopaki mówiły, że będę tu nosił cegły w plecaku i obrywał po gębie. Sprawdziło się tylko to, że dają wycisk podczas szkolenia. W Braniewie była gorzała, brak dyscypliny i nadmiar wolnego czasu. Uważano mnie za niezdyscyplinowanego żołnierza i taki byłem. Tu jest prawdziwe wojsko. Wszystko na maksa, wymagająca kadra i wspaniali koledzy. Taka męska rodzina. W każdej jednostce w Polsce powinno tak być. Wtedy nie byłoby z nikim kłopotów. WOWKOW nauczył mnie szacunku dla żołnierskiego munduru.

 

Wydanie: 15/2002, 2002

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Szeregowy
    Szeregowy 20 lipca, 2017, 21:12

    Szkoła Elewów w JW 1956 Ostrów Wlkp. też była ostro regulaminowa. Stal 100%. I stamtąd wychodziło się porządnie wyszkolonym. Ale kiedy to było… Lato 1999… Ubiegłe tysiąclecie…
    Ostro się dostawało w dupę, Co do minutki wszystko, jak w zegarku.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Andrzej
    Andrzej 24 czerwca, 2020, 03:19

    Dziwić się że młodzi Polacy masowo unikali tamtej poborowej zdemoralizowanej pseudo armii. To nie było Wojsko Polskie tylko post kacapska trupiarnia. Trafiał do tego syfu totalny margines społeczny i patologia. To była domena ludzi po prostu biednych i bardzo biednych. Natomiast poborowi któzy mieli bogatych lub wpływowych rodziców bez problemu mieli tamto patologiczne wojsko załatwione z automatu. Tamta pseudo armia to była jedna wielka dworcowa k…….a od której można było coś złapać i której śmierdziało z d…..ska. Całe szczęście że to się w kraju skończyło definitywnie.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. Tomasz Dobrowolski
    Tomasz Dobrowolski 24 czerwca, 2020, 03:30

    Masakra brać ludzi na siłę z zaburzeniami i chorobami psychicznymi i problemami do wojska a potem ich zamykać w takim pierdolniku dla obłąkanych kretynów. Pomyśleć że to gówno funkcjonowało prawie 10 lat i to już niby w tym wolnym kraju. Prawda jest
    taka że niektórzy do wojska się nie nadają i służba nie zrobi z nich
    twardzieli, tylko jeszcze bardziej pogłębi ich problemy psychiczne i
    nieprzystosowanie. Tych ludzi należało usunąć z armii a nie trzymać ich na siłę pod przymusem na koszt państwa! Skandal to mało powiedziane!

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy