Karnawał polski

Karnawał polski

Noc sylwestrowa, gdy żegna się stary rok, a wita nowy, rozpoczyna karnawał. Będzie on trwał aż do Środy Popielcowej, od której rozpocznie się Wielki Post. Ten podział roku wynika z kalendarza chrześcijańskiego. Przeciętny Kowalski nie bardzo zdaje sobie z tego sprawę. Wie, że w sylwestra powinien się odbyć bal, a okres zabaw kończy się zapustami. I tak w tłusty czwartek obżera się pączkami, a w kolejnym tygodniu we wtorek idzie z żoną „na śledziówkę” do znajomych albo na wódkę z kolegami. Potem jest Popielec. Po nim zaś 40-dniowy Wielki Post i wreszcie Wielkanoc z całą masą tradycyjnych obowiązków, odwiedzin, obżerania się… Święta poprzedzone są zresztą chodzeniem na „jajeczko”, podobnie jak Boże Narodzenie poprzedzone jest spotkaniami, nazywanymi niewinnie i dla zmylenia rodziny opłatkowymi.

Ten rytm dla Kowalskiego wynika bardziej z tradycji i przyzwyczajenia niż z kalendarza liturgicznego i jest coraz częściej postrzegany jako ciąg laickich zwyczajów, których przyczyny ani symboliki właściwie się nie zna. Tak to jest. Czasy się zmieniają, laicyzacja postępuje. Dawniej święta, zarówno Bożego Narodzenia, jak i Wielkanocy, poprzedzone były okresem pisania dziesiątek kartek z życzeniami, wysyłanych do rodziny i znajomych. Dziś zwyczaj wysyłania kartek, tak jak w ogóle zwyczaj pisania listów, praktycznie zanikł. Listy i kartki zastąpione zostały przez mejle, SMS-y i MMS-y. Ani to dobrze, ani źle. Po prostu inaczej.

Dziadek Kowalskiego, choć przykładnie chodził do kościoła i dostrzegał (a nawet czasem przeżywał) związek obyczajów z religią, również najczęściej nie był świadom, że znaczna część tych obrzędów – jak sądził, chrześcijańskich – ma pogański rodowód. Nawet Matka Boska przejęła funkcje pogańskich boginek i jest czczona jako Siewna, Śnieżna, Zielna… Żegnanie starego i witanie nowego roku też jest starym pogańskim obyczajem.

Wróćmy do karnawału. Z literatury wiemy, jak nasi (?) przodkowie go spędzali. Kuligi, polowania, bale… Aby jednak ktoś miał przyjemność jazdy kuligiem, ktoś inny musiał zaprzęgać konie, powozić, a wcześniej i później końmi się opiekować. Aby ktoś sobie radośnie do zwierzyny postrzelał, ktoś musiał mu ją wystawić, brnąc w śniegu w nagonce. Ktoś musiał gotować kolację dla myśliwych, gdy już po udanym polowaniu i policzeniu ukatrupionych zwierząt wrócili do domu. Podać do stołu, pozmywać brudne naczynia. A bale? Część się bawiła. Wytworne stroje, na początek polonez, nad ranem mazur. Ale ktoś musiał do tańca przygrywać, ktoś przygotowywał kolację i podkurek, podawał do stołu, zmywał, sprzątał. Gdy uczciwie spojrzymy na historię, to więcej było niewolniczej wręcz pracy niż emocji polowań, szaleństwa kuligów czy balów…

Ale dziś niemal wszyscy przyznają się jeśli nie do arystokratycznego, to przynajmniej do ziemiańskiego pochodzenia. Te bale, kuligi, polowania przypisują swoim przodkom. Tak postrzegają polską tradycję.

Nie ma potomków tych, co na balach jedynie przygrywali jaśniepaństwu, gotowali bigos, piekli dzika, myli naczynia. Nie ma potomków tych, co przemarznięci szli w nagonce, aby jaśnie pan mógł sobie z dubeltówki do zwierzaka strzelić, nie ma tych, co karmili i czyścili konie, wyrzucali po nich gnój, powozili na kuligach. Są tylko potomkowie polskiej szlachty, husarzy, powstańców, a ostatnio zapewne także „żołnierzy wyklętych”, ogniwa pośredniego między niegdysiejszym husarzem a dzisiejszym kibolem. Nawet ci, którzy w ostatnich dziesięcioleciach, czasem uczciwie, czasem niekoniecznie, dorobili się wielkich pieniędzy, przyznają się do tej szlacheckiej tradycji.

A tak naprawdę, choć już prawie ćwierć XXI w. minęło, wciąż jesteśmy społeczeństwem o głęboko zakodowanej klasowości, z wszystkimi wynikającymi z tego kompleksami. Często bojąc się, że zostaniemy zaliczeni do „chamów”, tym chętniej mówimy o ziemiańskim pochodzeniu. Nie cenimy sobie uczciwego, pracą i talentem wywalczonego awansu społecznego. Niechętnie przyznajemy się do dziadków chłopów lub drobnomieszczan. Stąd zakłamana tradycja. Bale, kuligi, polowania, dwory i pałace… Wyparowały z niej zaś kurne chaty, bose mimo zimy dzieci, jednoizbowe mieszkania robotnicze bez wody i kanalizacji.

W Ameryce milioner często przyznaje się do pradziadka pucybuta i jest z niego dumny. U nas odwrotnie. Człowiek, który zapracował sobie na status pucybuta, chce być dumny z pozycji pradziadka. Z wielkim uporem niczego nie chcemy się z historii nauczyć.

Wydanie: 01/2023, 2023

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy