Karp królewski

Pod koniec września Jolanta Pieńkowska w „Salonie Politycznym Trójki” zapytała Lecha Wałęsę: „Czy to wypada, żeby legendarny przywódca „Solidarności”, laureat pokojowej Nagrody Nobla, były prezydent RP prowadził telewizyjny magazyn o wędkarstwie?”.
A na to Lech Wałęsa, legendarny przywódca „Solidarności”, laureat pokojowej Nagrody Nobla i były prezydent RP, odpowiedział tak: „Z tego, co zauważyłem, to nie wypada mi wąsów ogolić, nie wypada chodzić bez krawatu, teraz dowiaduję się, że nie wypada mi łowić ryb i mówić o sprawach bieżących i historycznych. Coś ci rodacy uwzięli się na mnie”.
A moim zdaniem, dobrze, że taka audycja powstaje, bo rozrywki nigdy nie za wiele, a poza tym kto bogatemu zabroni?! Tylko bogatszy! – jak powiada Lew Rywin, a były pan prezydent do najbiedniejszych nie należy.
Ja nawet wyobraziłem sobie pierwszy odcinek.
Siedzi sobie nasza legenda nad wodą z elegancką wędeczką i patrzy w nieruchomy spławik. Nagle ten znika, widać prawidłowe zacięcie, na trawie ląduje piętnastocentymetrowa płoteczka i pan Lech mówi do niej tak: „No widzisz, Marian… miałeś być rekinem, a ty na zjeździe nie byłeś nawet okoniem. I dlatego pójdziesz na patelnię. Ciekawe, kto się teraz tobą udławi…”.

Dla odmiany chwyta za spinning i rzuca blachą pod trzcinki. Za chwilę uderzenie i szczupak się zahacza, taki z osiem kilogramów. I chodzi, i walczy, i nie daje się wyholować. To pan prezydent do niego w te słowa: „A wiesz ty, cwaniaku, komu się opierasz?! Nobliście się opierasz!! Byś się wstydził!!!”.
To szczupak sam wyskakuje z wody i pcha się do siatki. „No, puszczam cię wolno, myślałem, że będziesz dla mnie gorszy od Moniki Olejnik!”.
Tu pan prezydent zmęczony walką z drapieżnikiem wraca do spławikówki. Nie minęła i minuta, a już dwie uklejki trzepocą się na trawie. „No, no – powiada Lechu – to mam i braci Kaczyńskich. Za to, że tak mnie bezczelnie obrażacie i nazywacie przestępcą, włożę was do octu i zamarynuję na pamiątkę”.
Zarzuca znowu.
Ledwo przynęta opadła na dno, a tu świst żyłki i terkot kołowrotka. I karp się wynurza, ale taki z dziesięć kilo, że aż kamerzystom dech zaparło. I bije się z nim pan prezydent pół godziny prawie. I ryba jest w podbieraku. Przygląda się jej dokładnie, później uśmiecha się do telewidzów i powiada: „To jest karp królewski…. sam siebie złapałem”.
A na zakończenie audycji dodaje: „W drugim odcinku będzie o tym, co się robi z czerwonymi robakami”.

 

Wydanie: 2002, 40/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy