Kasa jak twierdza

Kasa jak twierdza

W półtora roku kasy chorych stały się państwem w państwie

Przechodnie pokazują sobie ten charakterystyczny budynek w Warszawie. Każdy coś powie – a to ile zapłacił za leki, a to o kolejce na operację, a to o okularach, na które kasa dorzuciła parę groszy. Bo oto Mazowiecka Kasa Chorych postanowiła kupić 4400 m kw. w luksusowym budynku Colosseum. Siedziba będzie kosztować 20 mln złotych, budżet państwa przeznaczył na ten cel 22 mln złotych, a więc kasa nie wyczerpała limitu. Jedynym luksusem będzie klimatyzacja – mówi przewodniczący Rady MKCH, Adam Struzik. – Koszt adaptacji wszystkich pomieszczeń wyniesie 2.5 mln złotych. Nowy budynek finansowany jest z podatków. Dotychczas kasa wynajmowała parę lokali, za które płaciła około 88 tys. miesięcznie. Ta olbrzymia, wyrzucana w błoto, kwota pochodziła z naszych składek. Można więc zapytać, dlaczego Mazowiecka Kasa tak długo zwlekała z zakupem? Była ostatnią regionalną kasą bez stałej siedziby. A jednak zawrzało. Zdjęcia wielkiego budynku, informacje o marmurach i klimatyzacji – to wszystko wywołało złość i zgorszenie. Na hasło kasa wymienia się absurdy ogólnopolskie – aparat słuchowy w każdym województwie ma inną cenę, rzecznik praw pacjenta jest urzędnikiem opłacanym przez kasę, więc odbiera to sens proszenia go o pomoc, w Polsce przeciętnie pacjent płaci 60% ceny leku, co jest najwyższym wskaźnikiem w Europie. Dlatego kasy stały się symbolem nieudanej reformy. A przecież miały być instytucjami, które wykupią dla nas usługi medyczne. Jednak zasada jak najmniej pieniędzy za jak najwięcej zdrowia spowodowała, że kasa, w której pacjent ulokował pieniądze, postrzegana jest jako jego wróg. Co oni zrobili z moimi pieniędzmi? – zastanawia się obywatel.

– Pieniądze wydane na siedzibę nie zostały odebrane chorym, ale, oczywiście, uszczupliły nasze podatki – mówi Seweryn Jurgielaniec z sejmowej Komisji Zdrowia. – Poza tym pacjentów i lekarzy kłują w oczy warunki, w jakich pracują urzędnicy. Jeśli w szpitalu dwa łóżka stoją na ośmiu metrach kwadratowych, to 17 metrów na jednego urzędnika budzi sprzeciw. I można już pytać o marnotrawstwo pieniędzy. Gdy w służbie zdrowia brakuje pieniędzy, każdy zakup kasy oburza ludzi – przyznaje Anna Zalewska z Urzędu Nadzoru Ubezpieczeń Społecznych.

– W prasie pokazuje się potężny budynek, tymczasem my kupujemy tylko fragment na dole oburza się Wanda Pawłowicz, rzeczniczka Mazowieckiej Kasy. Co z tego, że jest wyłożony marmurem. Po prostu tak się buduje.

Jednak szum wokół zakupu był tak duży, że Urząd Nadzoru Ubezpieczeń Społecznych zawiesił decyzje Rady, bada transakcję, a w Mazowieckiej Kasie trwa kontrola. Dotychczasowe kontrole przeprowadzane w innych kasach nie wykazały złamania prawa. Etyki urząd nie bada.

Luksus kasy, nędza szpitala

Gdy szpitale są biedne, a pacjenci uważają, że opieka zdrowotna się pogorszyła, wszystko, co ma kasa, wydaje się luksusem. Budynek Śląskiej Kasy Chorych nie wygląda imponująco. – Ale w porównaniu z moim oddziałem szpitalnym oni mają super urządzone wnętrza – zapewnia dr Maria Gajecka-Bożek, ordynator oddziału dziecięcego szpitala w Zawierciu. My nie mamy ani jednego kompotem, piszemy na starych maszynach, a jeśli firma farmaceutyczna nie da nam długopisów, po prostu ich nie mamy. Poza tym odpowiedzialność szpitala jest większa niż urzędniczki przystawiającą pieczątkę na recepcie na okulary. No a zarobki tych urzędników? Ja po 32 latach pracy zarabiam 1441 zł brutto, lekarz ma niewiele ponad 700 zł. I nie ma szans na podwyżkę, za to odebrano nam premie i trzynastki.

Opolska Kasa Chorych zajęła budynek po zlikwidowanych zakładach mięsnych. 80 pracujących tam osób przyznaje, że stworzono im bardzo dobre warunki. Polepszyło się też Pomorskiej Kasie Chorych, która nie chciała być w Instytucie Medycyny Morskiej w Gdyni. Teraz ma gustowną kamienicę w Gdańsku.

W zeszłym roku emocje budziła Podlaska Kasa Chorych. W tym ubogim regionie wyłożony granitem hol siedziby kasy kłuł szczególnie. – Zajęliśmy stary, nieużywany budynek politechniki – broni się Grażyna Pawelec, rzecznik Kasy. – Kontrola Państwowej Inspekcji Pracy wykazała, że w poprzednim nie było odpowiednich warunków. Poza tym sądziliśmy, że pieniądze przepadną, jeśli ich nie wydamy.

W Szczecinie Kasa ma dwa budynki, w sumie 1400 m kw., do tego 80 metrów wydzielonego oddziały ortopedycznego. Małopolska wyremontowała budynek na Kazimierzu. Oddziały kas ulokowały się przeważnie w byłych urzędach wojewódzkich. Tak jest na przykład w Suwałkach. Za to Biała Podlaska ma poddasze. Zamość coś wynajmuje, Chełm korzysta z łaski wojewody. – trudno tu dostrzec jakieś szczególne luksusy – komentuje Anna Zalewska z Urzędu Nadzoru.

Drogi obiad rady

Kasa może wydać maksimum 2% naszych składek na cele administracyjne. W zeszłym roku żadna z nich nie wydała więcej niż 0,8%. Plany na rok 2000 nie przekraczają 1%. Kwoty te nie budzą zastrzeżeń w biurze Anny Knysok, pełnomocnika rządu ds. wprowadzenia powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Zbigniewa Nowodworska tłumaczy, że w każdym państwie stosuje się takie zasady. W USA prywatny system ubezpieczeń wydaje na swoją administrację nawet 20% składek, w Europie uważa się, że 4% to absolutne minimum. W związku z tym nasz 1% w 2000 roku można uznać za najtańszy system. Stawki urzędników określane są jako głodowe. Takie przekonanie panuje wśród współpracowników Anny Knysok. I podobno nie należy dziwić się rozdrażnieniu pracowników kas chorych, gdy po 12 godzinach pracy dostają takie pieniądze. Takie, czyli od 2 do 15 tysięcy złotych.

Tymczasem kasy budzą agresję nie tylko z powodu zarobków. Denerwuje duża, często rosnąca, liczba urzędników. W Mazowieckiej Kasie pracuje 400 osób, podkarpacka zaczynała od 50 urzędników, teraz ma 104, w Lublinie było 67, jest 117, w podlaskiej zatrudniano 47 osób – teraz 110. W sumie kasy chorych to tysiąc urzędników. Nad nimi poza Urzędem Nadzoru są także, od połowy zeszłego roku, Rady Kasy Chorych. Z działań Pomorskiej Rady obywatele zapamiętali obrady – 1100 zł za jedno posiedzenie i obiady, w sumie za 2120 zł. Przez pierwsze dwa miesiące Pomorska Rada kosztowała 90 tys. Bo dziś nie ma kasy, ale właśnie sterujące nimi rady są kominiarzami w zarobkach. Pomorskiej Radzie Urząd Nadzoru wytknął plany finansowe na 2000 rok. Rada postanowiła szlachetnie zmniejszyć swoje wydatki o 100 tys. i przesunąć je na podstawową opiekę zdrowotną. Poza tym przedstawiciele Rady postanowili nie podwyższać sobie diet. Wzruszające.

Rady regionalnych kas chorych, maksimum 21 osób w każdej, zostały wybrane przez sejmiki wojewódzkie. Stały się łupem rządzącej w województwie  koalicji. W związku z tym w radach zasiadają – rolnik, nauczyciel rosyjskiego, wuefista i dyrektor Orbisu. Teresa Kamińska, prezes Urzędu Nadzoru, zapowiedziała egzaminy dla nowych kandydatów do rad. Ci już wybrani powinni zdać je w tym roku.

Przewodniczący Mazowieckiej Rady, Adam Struzik, bierze 1200 zł za posiedzenie, szary członek Rady dostaje 800 zł. Wyliczono, że za pieniądze wydane na obrady można by dokonać przeszczepu wątroby. Poza inkasowaniem członkowie rad mają także ciekawe pomysły na spędzenie czasu. Przedstawiciele wszystkich rad pojechali w ubiegłym roku do Francji na seminarium studyjne nt. zasad funkcjonowania kas chorych we Francji.

Jeśli gdziekolwiek kasy chorych budzą sympatię, to tam, gdzie łamią prawo, mówiąc delikatniej – wyprzedzają zmiany ustaw. Tak jest w Szczecinie i Opolu. Urzędnicy zdecydowali, że kto chce iść do okulisty, nie musi mieć skierowania od lekarza pierwszego kontaktu. Ale to wyjątkowe, zdroworozsądkowe gesty. Dziś kasa chorych jest twierdzą, broniącą się przed pacjentem. W półtora roku stała się państwem w państwie. W miastach kłuje w oczy swoimi świetnie wyposażonymi siedzibami. Zupełnie nie przystającymi do rzeczywistości ludzi chorych.

Na pewno byłoby rozsądniej, gdyby kasy nie wyczerpały całego limitu na zakup budynków, gdyby zadowoliły się skromniejszymi siedzibami, gdyby urzędnicy nie wyszarpywali pensji najwyższych z możliwych, bo zaoszczędzone w ten sposób pieniądze mogłyby pójść na przykład na wyposażenie szpitala.

W Opolskiej Kasie Chorych tłumaczono mi, że szybkie windy, ocieplany budynek, modernizacja za pięć milionów mają służyć tym, którzy przychodzą negocjować kontrakty. Teraz już nie będą musieli wystawać w płaszczach, łapać urzędników na korytarzu. To wytłumaczenie najlepiej świadczy, że urzędnicy nie chcą wiedzieć, jaka jest rzeczywista służba zdrowia. Dyrektor szpitala, któremu da się mniej niż w zeszłym roku, albo zawiadomi się go o zamknięciu nierentownej onkologii nie poczuje się lepiej, gdy powie mu się to w marmurach, nie w kącie korytarza. Nie poczuje się lepiej chory, któremu kasa odmówi refundacji protezy. W nowych wnętrzach lepiej czują się tylko pracownicy kas.

 

Wydanie: 17/2000, 2000

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy