Kasa Kościoła

Kasa Kościoła

Działalność gospodarcza księży nikogo już nie dziwi, ale wymaga przejrzystości

– Kościół, zgodnie z istniejącym ustawodawstwem, nie ma obowiązku prowadzenia dokumentacji swych dochodów przeznaczanych na cele religijne – mówi Andrzej Pieniążek, jeden z dyrektorów ds. Funduszu Kościelnego w MSWiA. – Możemy jedynie przyjrzeć się tym, które pochodzą z budżetu państwa lub z kościelnej tacy, ponieważ ta jest skrupulatnie liczona ze względu na to, że gros kolekty ksiądz musi przekazywać na potrzeby diecezji. Eksperci twierdzą, że istnieje również możliwość obliczenia, ile pieniędzy nie wpływa co roku do skarbu państwa z tytułu odliczeń od podstawy podatku stosowanych przy donacjach na rzecz Kościoła. Krążą różne liczby szacunkowe, trudne do zweryfikowania.
Według niektórych innych źródeł rządowych, konsultowanych w połowie ub. roku, w 1999 r. do skarbu państwa nie wpłynęło, podobno, 14 milionów złotych.
Powiązania ze światem biznesu w warunkach braku kontroli fiskusa nad kościelnymi finansami i – często – braku doświadczenia ze strony menedżerów w koloratkach, prowadzą niekiedy do wpadek, o których głośno potem w mediach. Samo duchowieństwo daje wyraz zaniepokojenia takimi przypadkami w listach do pism katolickich. Nieudana próba powołania dziennika katolickiego w oparciu o fundusze Westy, która zbankrutowała w skandalicznych okolicznościach, nie najlepsze doświadczenie z przedsięwzięciem ubezpieczeniowym Konferencji Episkopatu Polski Arka-Invesco PTE SA (sponsorowanym w 80% przez świecką firmę), które reklamowane było pod hasłem „Kościół zaufał Arka-Invesco”, a zostało przejęte przez Pocztowca, wreszcie flagowa inwestycja Kościoła, przytulony do teatru muzycznego ośmiokondygnacjowy biurowiec Roma Center (11 tys. m kw. powierzchni, siedem nowoczesnych wind) przy ul. Nowogrodzkiej 47. Połowę udziałów ma archidiecezja warszawska. Inwestycja okazała się niezbyt trafiona. Biurowiec powstał na odzyskanej przed pięciu laty przez Kościół działce przy Nowogrodzkiej. Wskutek kryzysu na rynku ponad połowa lokali w Roma Center pozostaje pusta, a zaciągnięty w banku kredyt budowlany na kwotę blisko 17 mln dolarów trzeba spłacać

Kościół odzyskuje swe dobra

Dyr. Pieniążek jest jednym z niewielu ekspertów administracji państwowej zajmujących się sprawami Kościoła, który bez problemów był w stanie podać w miarę dokładne dane, dotyczące niektórych jego kwestii majątkowych. Utworzona w 1989 r. Komisja Majątkowa, powołana do rozpatrywania wniosków Kościoła o zwrot zabranego bezprawnie mienia, kończy swą działalność. Z 3200 wniosków złożonych przez Kościół przed upływem ustawowego terminu (31.12.1992 r.) do załatwienia pozostało około 400.
W oparciu o ustawę z maja 1989 r. o stosunku państwa do Kościoła mógł on ubiegać się o odzyskanie gruntów i nieruchomości (lub ekwiwalentu) odebranych mu po 1945 r., z naruszeniem prawa ustanowionego przez PRL w sprawie przejmowania dóbr martwej ręki, które pozwalało parafiom na zatrzymanie do 50 ha gruntów, zaś na Śląsku i w Poznańskiem – do 100 ha. W latach 50. i częściowo 60. Kościołowi odbierano jednak i te grunty. Jedna z kościelnych rewindykacji majątkowych idących najdalej wstecz dotyczyła budynku klasztornego przy ul. Długiej w Warszawie, który Kościół utracił w 1819 r. Według prof. Michała Pietrzaka, specjalisty od prawa wyznaniowego, 70% tego, co Komisja oddała Kościołowi, był to majątek przejęty przez państwo po 1945 r. Jakieś 15% wniosków o zwrot gruntów i nieruchomości zostało zaopiniowanych negatywnie, przy czym w wielu takich przypadkach władze kościelne same wycofywały najsłabiej umotywowane wnioski. „Tygodnik Powszechny” (z 26 września 1999 r.) ostrzegał przed „zauważaną tu i ówdzie w Kościele roszczeniową mentalnością” i apelował ustami jednego z biskupów o „zachowanie umiaru w upominaniu się o swoje”.
Zwrócono Kościołowi ok. 400 nieruchomości zabudowanych i 42.000 ha gruntów rolnych oraz potwierdzono prawa do gruntów i nieruchomości, które pozostawały w gestii Kościoła. Obecnie Kościół ma 160.000 ha, o 5000 ha więcej niż przed wojną.

Rośnie Fundusz Kościelny

Fundusz Kościelny, zreformowany w 1991 r., wynosił w pierwszym roku 2 miliony złotych, podczas gdy w 2001 r. już 92.280 tys. zł. Przyczyną tego był wzrost kosztów ubezpieczeń duchownych, na które jest głównie przeznaczony (w mniejszej mierze na ratowanie zabytkowych budowli sakralnych). 86% z tej kwoty otrzymuje Kościół katolicki.
Wiadomo, że roczna dotacja MEN na szkoły katolickie i wyższe uczelnie katolickie przekroczyła w ub.r. 50 mln zł. Według danych Instytutu Kościoła Katolickiego SAC, w polskich szkołach pracuje 35.679 katechetów, w tym 12.934 księży, 1398 zakonników, 3157 sióstr zakonnych i 18.190 świeckich. Zakładając, że w przybliżeniu średnia pensja katechety wynosi 700 zł, a 20% zatrudnionych jest na pół etatu, uposażenia katechetów pochłaniają ponad 20 mln zł miesięcznie.
Pensje ponad 200 kapelanów katolickich w wojsku są dość wysokie; kapelan w randze pułkownika dostaje 3500 zł.
Finanse Kościoła, sposób gospodarowania nimi, to dziedzina, wokół której narosło sporo mitów. Zawiniła idiosynkrazja wielu ludzi Kościoła i jego instytucji, jeśli chodzi o ujawnianie dochodów Kościoła i własnych. Nie jest to reguła bez wyjątków. Zmarły niedawno tragicznie biskup radomski Jan Chrapek ubolewał, że temat otaczany jest taką dyskrecją, iż nadal utrzymuje się ta zrozumiała w czasach PRL praktyka nieujawniania prawdziwych jego dochodów.

Dyskrecja polityków

Bądźmy sprawiedliwi. Część winy za to, że kościelne finanse sprawiają wrażenie „szarej strefy”, ponoszą ustawodawcy i politycy. W połowie kadencji Sejmu z lat 1993-1997 poseł SLD wystąpił z wnioskiem o porządne zewidencjonowanie tego, co zwrócono i przekazano dotąd Kościołowi na podstawie ustawy o stosunku państwa do Kościoła, która była owocem Okrągłego Stołu. Niestety, wniosek w Sejmie przepadł, ponieważ głosowała przeciwko niemu również część lewicy, oddając w ten sposób Kościołowi niedźwiedzią przysługę.
W świetle ustaleń konkordatowych oprócz Komisji Majątkowej, która rozpatrywała roszczenia materialne Kościoła, powinna być powołana również dodatkowa komisja do szczegółowego uregulowania pozostałych spraw majątkowych, takich np. jak podatki od przedsiębiorstw kościelnych.
Na ten temat rząd AWS prowadził rozmowy z Episkopatem. Nic na zewnątrz nie przeciekało. Podobno przebiegały one początkowo bardzo dobrze, ale mimo wysiłków strony kościelnej nie zakończyły się żadnymi konkluzjami. W ostatnim roku urzędnicy premiera Buzka, rozglądający się w obliczu zbliżającej się klęski za nowymi posadami, „nie mieli już głowy” do załatwiania tego rodzaju spraw i „nie było z kim rozmawiać”, jak mówiono z goryczą w „kołach zbliżonych” do Episkopatu.
Dziennikarz staje wobec „przedziwnej tajemnicy, okrywającej bieżące dochody kościelne”, jak określił to w swej słynnej już wypowiedzi bp Tadeusz Pieronek.

Rachunki jednej parafii

Miejsko-wiejska parafia św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej pod Warszawą, jedna z lepiej zorganizowanych w diecezji warszawskiej, liczy 1300 rodzin. Podsumowując wszystkie wydatki parafii, od opłat za ogrzewanie kościoła po składki na KUL, fundusz budowy kościołów, seminarium duchowne, dzieła misyjne, utrzymanie kurii i cele wskazane przez Prymasa, „aby móc funkcjonować i spać spokojnie, muszę dysponować kwotą blisko 250.000 zł (rocznie)” – napisał w swej nowo wydanej książce „Parafia, jakiej pragnę” proboszcz, prałat Leszek Slipek. Bodaj jako pierwszy w polskim Kościele postanowił wprowadzić eksperymentalnie opodatkowanie parafian dla ustabilizowania dochodów parafii i zapewnienia większej przejrzystości jej finansów. Obliczył, że aby koszty parafii zbilansowały się, każda rodzina powinna wpłacić miesięcznie na jej utrzymanie 17 zł. Utworzona w marcu br. Parafialna Komisja ds. Ekonomicznych zatwierdziła system, w którym składki miesięczne ustala się według dochodów rodzin praktykujących katolików, tak iż najzamożniejsi płacą do pięciu razy więcej niż mało zarabiający. Wspólnota parafialna ustaliła wysokość pensji księdza i jego wikarego. „Mam tyle, ile ludzie zechcieli mi dać, nie uważam za słuszne ujawniania moich zarobków”, podkreśla proboszcz. Są one opodatkowane ryczałtem, zależnym – zgodnie z przepisami skarbowymi – od wielkości parafii.
Na 9890 parafii (w tym 638 zakonnych) istniejących w 42 diecezjach, na które podzielona jest Polska (plus jedna grekokatolicka), tylko w co czwartej jest świecka Rada Ekonomiczna, ale trudno ustalić, ile z nich odgrywa istotną rolę.
Zwraca uwagę rozpiętość dochodów proboszczów. Zależnie od zamożności, wielkości i charakteru parafii kształtują się one od 2 tys. do 6 tys. zł miesięcznie. Lepiej mają się księża w parafiach miejskich. Energiczny proboszcz, który potrafi „zatrząść parafią” i ożywić wspólnotę jako pasterz i organizator, miewa przychód dwa razy większy niż „średniak”. Ksiądz zyskuje środki na własne utrzymanie z ofiar wiernych z tytułu prawa stuły-ofiary za śluby, chrzty, pogrzeby oraz z intencji mszalnych, a także częściowo z kolędy. Na Mazowszu, w promieniu 50 km od Warszawy, wikary ma przeciętnie 2500 zł.

Ile zarabia biskup?

Bp Jan Chrapek ujawnił finanse swej diecezji, liczącej nieco ponad milion dusz, bodaj jako pierwszy w kraju. Dochody tej jednej z najbiedniejszych diecezji wyniosły w 2000 r. ok. 2,5 mln zł, z czego 1,3 mln zł poszło na utrzymanie Wyższego Seminarium Duchownego, a znaczna część z tego, co pozostało – na pomoc dla bezrobotnych. Dochody najbogatszych diecezji, do których zalicza się krakowską, katowicką, wrocławską i obie warszawskie są szacunkowo pięcio-, sześciokrotnie wyższe.
Kurie trzech średnio uprzemysłowionych diecezji w środkowej Polsce (które udostępniły swe bilanse za 2000 r., prosząc o niepodawanie nazw) podkreślały w prognozach na rok bieżący „szybko pogarszającą się” sytuację społeczno-gospodarczą. Podkreślały, że tace kościelne są coraz lżejsze.
Obliczyliśmy średnią dla tych trzech diecezji. W ciągu jednego tygodnia dochody z tacy wyniosły w diecezji liczącej 250 parafii ok. 200 tys. zł., co daje w skali roku 10 mln zł. Wpływy z kolekty szły głównie na utrzymanie kurii i seminarium. Wydatki na te cele w trzech diecezjach wynosiły przeciętnie 8,5 mln zł. Pozostała część pieniędzy była przeznaczana na akcje wakacyjno-rekolekcyjne, utrzymanie KUL, cele opiekuńczo-charytatywne i potrzeby Stolicy Apostolskiej (świętopietrze).
Źródła dochodów, o których wysokości nie ma dostępnych danych, to subwencje i donacje od osób fizycznych i prawnych na rzecz parafii i instytucji kościelnych (odpisywanych od podstawy podatku donatora), prowadzenie cmentarzy oraz innych dochodowych przedsiębiorstw kościelnych, których zyski nie są na ogół opodatkowane, ponieważ z założenia przeznaczone są na cele kultu, dobroczynności i działalności pomocowej. Księża ekonomowie diecezjalni nie mają pełnego rozeznania co do rocznych wpływów od sponsorów ani z działalności przedsiębiorstw kościelnych, które zachowują dużą autonomię.
Oficjalna pensja wypłacana biskupowi przez płatnika kurii kształtuje się na poziomie 1000 zł. Podawanie wysokości pensji biskupiej – przyznaje jeden z członków Episkopatu – jest mylące. Kuria ma obowiązek zadbać o potrzeby swego zwierzchnika, któremu zapewnia mieszkanie i zaspokojenie potrzeb, możliwości podróżowania. Za wiele czynności biskup otrzymuje zwyczajowo „kopertę”. Np. wizytacja parafii, bierzmowanie, to jest często 200 lub nawet 300 zł. Właściciel wdzięczny za poświęcenie nowej stacji benzynowej, supermarketu czy osiedla też nie ogranicza się do „Bóg zapłać”. Tradycyjnie biskup nie przyjmuje jednak „koperty” np. za poświęcenie szkoły, żłobka czy instytucji użyteczności publicznej.
Świecki pracownik jednej z kurii zapytany, czy miesięczny dochód biskupa może przekroczyć 15 tys. zł, uśmiechnął się wyrozumiale i powiedział: „Jest ojcem duchowym naszej diecezji i jednocześnie pracuje ciężko, może ciężej od niejednego świeckiego menedżera”.
Są biskupi i zwykli księża, którzy, jak np. proboszcz parafii Św. Ducha w Koszalinie, ks. Kazimierz Bednarski, niemal wszystkie otrzymywane ofiary i „koperty” oddają na pomoc parafianom. Ks. Bednarski, który stworzył przy parafii cały „kombinat gospodarczy” (trzystopniowa szkoła, internat, sklepy, apteka) nawet swą pensję jako dyrektora szkoły przeznacza na stypendia dla najuboższych uczniów. Pieniędzmi parafii zarządza Rada Ekonomiczna, która – gdy ksiądz musi udać się w podróż – wypłaca mu zaliczkę na koszta.
Z mediów jednak częściej dowiadujemy się o takich ewenementach jak gigantyczny bursztynowy ołtarz księdza Henryka Jankowskiego, który swe zamiłowanie do przepychu w życiu prywatnym konsekwentnie realizuje jako inicjator dzieł sakralnych. Wspaniały ołtarz mógłby zapewne cieszyć wiernych, gdyby ksiądz prałat nie zabrał się zań właśnie teraz, gdy większość jego parafian ledwie wiąże koniec z końcem, a lista potrzebujących pilnej pomocy materialnej w całej archidiecezji dramatycznie się wydłuża. Na zakończonym właśnie Synodzie biskupów w Watykanie Kościół, odczytując w swej mądrości znaki czasu, wzywał ustami wielu biskupów z całego świata do zapewnienia „wiarygodności jego opcji po stronie biednych” poprzez powrót do ubóstwa, również w życiu codziennym kapłanów. Ten aspekt Synodu podkreślił w podsumowaniu Jan Paweł II.

Mało kto odmówi

Wraz z normalizacją lat 90. wyschło w Polsce źródło finansowania Kościoła z Zachodu, który w czasach PRL, a zwłaszcza od wyboru Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową w 1978 r. hojnie wspomagał ciemiężonych braci na Wschodzie wymienialnymi po fantastycznym kursie dolarami i markami. – Kościół – mówi ojciec Maciej Zięba, prowincjał oo. Dominikanów w Polsce – musiał szukać źródeł środków gdzie indziej, chociaż duchowni powołani są do ważniejszych spraw niż robienie pieniędzy.
Ostatnio Kościół w Polsce coraz częściej porozumiewa się ze światem biznesu – nierzadko wchodzą w grę duże inwestycje. Nie jest tajemnicą, że mało który szef firmy odmówi Kościołowi. „Z Kościołem jest często tak – pisał przed dwoma laty „Tygodnik Powszechny”, powołując się na opinię jednego z biskupów – iż ludzie gotowi są dać pieniądze, czyli materialnie stracić, aby zyskać poparcie: albo do robienia interesów, albo do wybicia się na scenie politycznej”.
Przy okazji ostatniej pielgrzymki papieża, w 1999 r., sponsoring był wielkim sukcesem. Szczególną rolę w pozyskiwaniu sponsorów odegrali dwaj ludzie: prezes agencji – Amiranti Puris Lintas, Piotr Gaweł i Wiesław Walendziak. Za wejście do komitetu honorowego pielgrzymki należało zapłacić przynajmniej minimalną stawkę, która – poza paroma wyjątkami – wyniosła 150 tys. zł. Wielu dało dużo więcej, m.in. za możliwość zasiadania w pierwszym rzędzie, obok premiera i przewodniczącego AWS, podczas mszy papieskich. Oprócz satysfakcji i prestiżu sponsorzy zyskiwali jeszcze odpisanie kwoty „zainwestowanej” w Kościół od podstawy opodatkowania. Skorzystali z tego: Orlen, KGHM, Telekomunikacja. Polska SA, Poczta Polska, Daewoo i inni.

Biznes w koloratce

– Na Zachodzie działalność gospodarcza Kościoła od dawna nikogo nie dziwi, ale panuje tam całkowita przejrzystość jego finansów wobec skarbu państwa – podkreśla pierwszy powojenny ambasador Polski przy Watykanie, Jerzy Kuberski.
Archidiecezja w Chicago, na przykład, pokrywa 19% swych wydatków z odsetek od kapitału. Oddziałuje na wyobraźnię naszych kościelnych biznesmenów przykład takich prosperujących na Zachodzie firm, jak np. niemiecka Bruderhilfe, kapitałowa grupa ubezpieczeniowa, założona przez Kościół ewangelicki, która odznacza się wielką rentownością. Kościół w Niemczech jest drugim pracodawcą. W USA różne Kościoły chrześcijańskie prowadzą prywatne lecznice, mają udziały w firmach komputerowych. Członkowie Opus Dei zasiadają w Radzie Nadzorczej hiszpańskiego Banco Popular i kilku kluczowych przedsiębiorstw, zajmują strategiczne pozycje w systemach bankowych niektórych krajów Ameryki Łacińskiej. Kościół anglikański ma m.in. udziały w pewnej firmie zbrojeniowej, a włoska prasa katolicka ujawniła niedawno, że jeden z europejskich Kościołów chrześcijańskich partycypował swym kapitałem w konsorcjum farmaceutycznym produkującym viagrę.
W Polsce na działalność gospodarczą zezwoliła diecezjom i parafiom ustawa z 17 maja 1989 r. Kodeks prawa kanonicznego też nie zakazuje ludziom Kościoła zajmowania się interesami.
W diecezji legnickiej jednym z najbardziej liczących się pracodawców stał się ks. Ryszard Dobrołowicz z Głogowa, który prowadzi firmy budowlane, robót ziemnych i transportu oraz hurtownie. Budynek poseminaryjny na warszawskich Bielanach wynajmowany jest prywatnej uczelni i dwóm szkołom katolickim, w byłej parafii ks. Popiełuszki na Żoliborzu funkcjonuje od niedawna jeden z lepiej prowadzonych stołecznych hoteli. Nie sposób zliczyć przedsiębiorstw pogrzebowych i innych prywatnych firm, które mają siedziby w dawnych salkach katechetycznych, wynajmowanych teraz przez księży. Większość spośród blisko 300 tys. osób, które udały się z Polski do Rzymu na obchody Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 skorzystało z usług kościelnych agencji pielgrzymkowo-turystycznych, prowadzonych niemal we wszystkich 42 diecezjach kraju.
Niezawodnym i niezależnym od koniunktury źródłem dochodów Kościoła są cmentarze. Na Bródnie miejsce na grób, w końcu tylko 4 m kw. gruntu, kosztuje w dobrej alei od 10 do 20 tys. zł. Na Powązkach, oczywiście, drożej. Najdroższy w Polsce jest cmentarz wilanowski.

Podatek na Kościół?

Mimo kilku wpadek przedsiębiorczość kościelna rozkręca się coraz bardziej. Od dwóch lat Kościół ma już udziały w spółkach giełdowych. W wyniku ugody między skarbem państwa a archidiecezją poznańską, dotyczącej zwrotu ekwiwalentu za utracone mienie, przekazano Kościołowi akcje kilku spółek. Wśród nich takich, jak Cieszyński Polfarb, Kopeks, Wólczanka oraz browary Okocim i Brok. Te akcje o łącznej wartości 4,46 mln zł były ekwiwalentem za przejęty niegdyś przez państwo budynek poznańskiej komendy policji.
Wobec coraz większego zakresu prowadzonych interesów Kościół nie chce być nadal uzależniony od świeckich menedżerów: już prawie 200 słuchaczy w koloratkach i habitach, wśród nich duża grupa zakonnic, studiuje w Wyższej Szkole Biznesu w Nowy Sączu, która ma filie w kilku miastach Polski i zawarła specjalną umowę z Episkopatem.
Klimat tajemniczości wokół finansów Kościoła sprzyjał dotąd umacnianiu się powszechnego przekonania o niezmierzonym jego bogactwie. Zgodnie zresztą z tradycyjnym wyobrażeniem, które wyraża ludowe porzekadło: „Żaden Dominus vobiscum (Pan z Wami) nie umarł nad pustą miską”.
W Episkopacie i wśród całego duchowieństwa zaczęła się ostatnio żywa dyskusja, a nawet spór wokół idei wprowadzenia odpisu na utrzymanie Kościoła od podatków płaconych przez obywateli. Wzorem Włoch i niektórych innych krajów Unii Europejskiej polski podatnik wskazywałby w deklaracji dla fiskusa, na jaki Kościół, bądź na jakie cele społeczne pragnie przeznaczyć powiedzmy 1% podatku dochodowego, który płaci. Zwolennicy systemu włoskiego podkreślają, że sprzyjałby on przejrzystości i stabilizacji kościelnych finansów, zapewnieniu stałych wpływów na szeroką działalność charytatywną i pomocową prowadzoną przez Kościół.
Pozwoliłby również, zdaniem zwolenników tego systemu – pozostających na razie w mniejszości w Episkopacie, oddzielić wyraźnie działalność gospodarczą Kościoła, która służy celom związanym z jego misją duchową od działalności czysto biznesowej, która powinna być opodatkowana. Uboższe parafie oczekują po tym systemie wyrównania dysproporcji między kościelnymi „bogaczami” i „biedakami”. Do tych ostatnich należy 40% parafii na ziemiach zachodnich, które nie są w stanie związać końca z końcem.
Przeciwnicy opodatkowania powołują się natomiast na wyniki sondażu przeprowadzonego w tym roku przez Pracownię Badań Społecznych w Sopocie, na zlecenie „Rzeczpospolitej”. Wynika z niego, że tylko 35% Polaków jest skłonna przekazać część podatku Kościołowi rzymskokatolickiemu, podczas gdy 50% naszych rodaków wolałaby dopomóc jakiejś organizacji społecznej.


Czy wobec katastrofalnej sytuacji gospodarczej państwa powinno się ograniczyć środki przekazywane Kościołowi?

Prof. Jerzy Wisłocki, historyk ustroju państwowego
Generalnie czas najwyższy zlikwidować przywileje, jakie posiada Kościół, zarówno w zakresie praw podatkowych, celnych, jak i innych. Należałoby traktować instytucje Kościoła katolickiego tak, jak inne instytucje w państwie.

Ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”
Na pewno wobec katastrofalnej sytuacji finansowej sprawa taka powinna stać się przedmiotem rozmów w Komisji Mieszanej. To powinno się dokładnie przemyśleć.

Jerzy Jaskiernia, szef Klubu Parlamentarnego SLD
Sejm przyjął pewne nowe reguły związane z możliwością odpisów, które wiążą się z trudną sytuacją budżetową. Rozwiązania te mają też na celu przeciwdziałanie patologiom, których nie brak było w tym obszarze. Uważam, że są to rozwiązania wystarczające, nie sądzę natomiast, żeby należało przyjmować w tej sprawie szczególne regulacje w odniesieniu do Kościołów.

Prof. Tadeusz Zieliński, b. rzecznik praw obywatelskich
Odpowiem całkiem teoretycznie, bo nie wiem, jak wielkie środki Kościół otrzymuje. Na pewno jednak korzysta z określonych przywilejów. Uważam, iż w trudnej sytuacji ciężary kryzysu powinni ponosić wszyscy. Także w jakimś zakresie Kościół. Powinien on wziąć na siebie nie tylko słowo Boże i wspomaganie dobrymi przemówieniami i homiliami zbiedniałego narodu, a zwłaszcza bezrobotnych, ale i mieć udział w ponoszeniu kosztów kryzysu. Jeżeli otrzymywane kwoty są znaczące, ten ruch byłby potrzebny.

Jerzy Urban, redaktor naczelny „NIE”
Uważam pytanie za retoryczne. Oczywiście, należy ograniczyć te środki, bo ogromne majątki przekazywane są Kościołowi w formie darowizn nieruchomości lub sprzedawane za symboliczne kwoty. Dzieje się tak z mocy ustawy z 1989 r. o stosunkach między państwem a Kościołem, którą powinno się uchylić z chwilą przyjęcia konkordatu. Inne wielkie środki przekazywane są instytucjom kościelnym z najrozmaitszych funduszy, z budżetu centralnego i budżetów terenowych lub tzw. funduszy celowych w najrozmaitszej formie. Pismo, które redaguję, pisało o tym niejednokrotnie.

Prof. Tomasz Nałęcz, wicemarszałek Sejmu
Trudno się na ten temat wypowiadać, jeśli się nie wie dokładnie, jakie środki i na jakie cele Kościół otrzymuje. Sądzę, iż kiedy wszyscy musimy oszczędzać w związku z zapaścią budżetową, najpewniej nie może to ominąć i Kościoła. Mam tylko nadzieję, że oszczędności, jeśli będą czynione, nie dotkną jego aktywności w dziedzinie pomocy najsłabszym i najuboższym. Wierzę, że środki na działalność charytatywną i pomocową nie będą uszczuplone. Z tego, co wiem, państwo partycypuje w kosztach odnawiania budowli zabytkowych, w tym obiektów kościelnych i siedzib zakonów. Jeśli tu cięcia będą niezbędne, mogą być czynione, nie powinno to jednak dotyczyć środków służących wspomaganiu innych, bowiem z doświadczenia wiem, że Kościół często jest obecny ze swoją pomocą tam, gdzie nie docierają inni.

Notował BT


Kościół „ma obowiązek” partycypować w wyrzeczeniach społeczeństwa

Rozmowa z bp. Tadeuszem Pieronkiem

– Na X Synodzie biskupów, który obradował w październiku w Watykanie, położono wielki nacisk na uwiarygodnienie opcji Kościoła po stronie ubogich poprzez powrót samego Kościoła i jego kapłanów do ubóstwa.
– Kościół, i słusznie, jest zawsze porównywany z ideałem, jaki znajduje się w Ewangelii. Chrystus przyszedł głosić Ewangelię ubogim. Pojęcie ubóstwa jest tam pojmowane bardzo szeroko. My zwykliśmy kojarzyć je z brakiem środków do życia. Ale to, że Chrystus przyszedł głosić Ewangelię ubogim, znaczy także: ludziom pozbawionym tej wizji świata i tych perspektyw, jakie daje Ewangelia.
– Ale czy przesłanie Synodu nie polegało także na przypomnieniu samemu Kościołowi i jego ludziom właściwej hierarchii być i mieć?
– Prymat ducha nad materią to podstawowa sprawa dla Kościoła. Jeśli tego się nie zaakceptuje, nie ma w ogóle co mówić o religii. Dlatego ubóstwo, także materialne, jest bardzo wyraźnym znakiem tego, że człowiek bardziej akceptuje to, co jest duchowe, niż to, co materialne. Stąd domaganie się ubóstwa, także fizycznego i obywania się tym, co konieczne, jest dla Kościoła niewątpliwie legitymacją wobec człowieka, ale także wobec Boga.
– Czy bogactwo należy uznać za „grzeszne z natury”?
– Należy mieć po to, aby być. Ewangelia nie jest przeciwko gromadzeniu dóbr materialnych. Stosunek człowieka do tych spraw powinien zawsze nacechować dystans. Mieć nie jest najważniejsze. Chodzi o to, aby wiedział, co jest pierwsze, a co służebne.
– W obecnym stanie gospodarki i finansów ludzi w Polsce czekają niewątpliwie wyrzeczenia. Czy Kościół weźmie w nich udział?
– Ma obowiązek wziąć udział. Trzeba sobie uzmysłowić jedną rzecz: wyrzeczenia w tym okresie nie mają nic wspólnego z prawdziwą nędzą. To wyrzeczenie się pewnego stopnia zamożności czy pewnych wygód, które są nam dostępne od stosunkowo niedawna, ale nie ma mowy, aby ktoś w Polsce umierał z głodu. Gdyby to gdzieś miało miejsce, byłby to skandal na wielką skalę, ponieważ Polskę stać na wyżywienie wszystkich.
– Na zarzut dotyczący zbytniego gromadzenia dóbr przez Kościół lub jego instytucje niektórzy biskupi odpowiadają: „Kościół jest ubogi, a jedynie posiada bogate środki niezbędne do prowadzenia swojej działalności”.
– Kościół może mieć do dyspozycji bogate środki, jeśli są mu rzeczywiście potrzebne, choć niekoniecznie i nie zawsze muszą być potrzebne.
– Jak zmieniają się obecnie w okresie trudności materialnych, które przeżywa kraj, oczekiwania społeczne wobec Kościoła?
– Panuje jakieś przekonanie, być może wzięte z przeszłości, kiedy ksiądz rzeczywiście miał zapewniony byt, a ludzie żyli w nędzy, w biedzie. Dzisiaj kogokolwiek spytać, panuje powszechne przekonanie, że Kościół jest bogaty. Trzeba przysłać rachmistrzów, niech obliczą.
Jest podwójne uzasadnienie tego przeświadczenia o bogactwie Kościoła. Z jednej strony, oczekuje się od ludzi Kościoła, zwłaszcza od duchownych, że skoro głoszą, iż pierwsze są sprawy ducha, niech pokażą to swoim życiem. Z drugiej strony, jest to patrzenie na sprawy Kościoła poprzez budynki, zabytki i złoto, które się w tym Kościele widzi, jakby to rzeczywiście było złoto, jakby to rzeczywiście było księżą gazdówką, w której ksiądz może robić, co chce, zgarniać do swojej kieszeni, ile można.
Oczywiście, i w Kościele są ludzie zachłanni, łasi na pieniądze, ludzie, którzy są sknerami. Wystarczy taki jeden w okolicy i pójdzie hyr, że wszyscy są tacy.
– W Kościele zaczęła się dyskusja nad ustawowym wprowadzeniem w Polsce systemu istniejącego we Włoszech, Hiszpanii i niektórych innych krajach, polegającego na przeznaczaniu przez obywateli jakiegoś ułamka podatku dochodowego na Kościół – katolicki czy inny – bądź na cele społeczne.
– Jestem zwolennikiem takiego odpisu podatkowego na utrzymanie Kościoła (we Włoszech odpis na Kościół katolicki lub inny – według wskazania podatnika – wynosi 8 prom.). Trzeba go oczywiście dostosować do polskich warunków. Musi być jakiś system jasny, czytelny i rozliczalny. Chociaż myślę, że to i tak nie zdejmie z księży podejrzenia, iż gdzieś tam coś pod poduszką mają.
Widzę to, oczywiście, nie jako system, który miałby zaradzić biedzie Kościoła, gdyż tej biedy nie ma. Ale mógłby zaradzić potrzebom instytucji pozarządowych, w tym różnych instytucji kościelnych, które prowadzą działalność charytatywną, opiekuńczo-wychowawczą, gdyż nigdy na to nie było dość pieniędzy. Państwo w sposób legalny i oszczędny załatwia za pomocą takich instytucji swoje problemy. Np. We Włoszech funkcjonuje to dobrze, do tego stopnia, że Episkopat włoski spłaca w tej chwili długi jednego z krajów afrykańskich. Wprowadzenie takiego systemu jest jednak możliwe, tylko jeśli będzie zrozumienie i społeczna zgoda na taki system.
– Wspomniał ksiądz biskup o potrzebie przejrzystości finansów Kościoła. Ale nie ma np. zbyt wielu parafii, gdzie funkcjonowałyby naprawdę świeckie rady ekonomiczne przy proboszczu.
– Rady powinny być wszędzie, ponieważ chodzi o to, aby nie było rzeczą tajną, dokąd idą pieniądze ze składek i z dobrowolnych ofiar. Jestem absolutnie za tym, aby zarządzali tym świeccy, aby się ksiądz do tego nie pchał, żeby te pieniądze przeznaczali zgodnie z potrzebami i własnym rozeznaniem, oczywiście konsultując się z księdzem, ale żeby to oni zajęli się sprawami materialnymi Kościoła. Do tego ksiądz nie jest potrzebny!

Rozmawiał Mirosław Ikonowicz

 

Wydanie: 2001, 48/2001

Kategorie: Kościół

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy