Kasa “Wańkowicza”

Kasa “Wańkowicza”

W Wyższej Szkole Dziennikarstwa jest się o co bić. Nawet na pistolety

– Są? – woła od drzwi utleniona na blond dziewczyna z bardzo wyrazistym makijażem. Nie czeka na odpowiedź studentów, którzy bez pośpiechu zaciągają się fajkami w kącie pod schodami. Biegnie do góry. Na półpiętrze musi zwolnić, bo dwumetrowy ochroniarz sprawdza, czy jest studentką i dopiero potem otwiera kratę.
Wszystko się zgadza, legitymacja słuchaczki Wyższej Szkoły Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza nie jest podrobiona, jednak blondynka niepotrzebnie była rano u fryzjera. Telewizja owszem, przyjechała zrobić program o awanturze w szkole, ale już się zwinęli.
– Ja to nigdy nie mam szczęścia – rozpłakała się panienka, nie bacząc na utratę tuszu na rzęsach. – Mogłam być dzisiaj na wizji!
Choć to już drugi tydzień zamieszania na uczelni, po studentach nie widać niepokoju o los ich indeksów. Przeciwnie, wyglądają na rozbawionych tym wszystkim, co się dzieje. Właśnie w kącie pod schodami jakiś pierwszoroczniak opowiada przez telefon komórkowy swemu wujkowi, prawdopodobnie spoza Warszawy, jaka tu zadyma.
Młody człowiek nie potrafi wyjaśnić dokładnie, skąd ten spór (“Wujek, nie wiem, kłócą się, do kogo ta szkoła będzie należała”), ale za to był świadkiem awantur. Widział, jak w ostatni piątek października “tamci” – czyli Fundacja Centrum Prasowego dla Krajów Europy Środkowej i Wschodniej, reprezentowana przed red. Stefana Bratkowskiego – weszli do budynku z ochroną i chcieli przejąć władzę. Dotychczasowy rektor, Marek Grzelewski, krzyczał: “Jesteście za mali, żeby nam coś zrobić”. Prorektor Józef Szaniawski, który lubi swoją ksywkę “Najdłuższy więzień PRL”, z pistoletem w ręku groził nowemu dyrektorowi szkoły, Jarosławowi Janasowi: “Ja pana załatwię razem z rodziną”.
Niestety, ku rozczarowaniu niektórych spóźnionych studentów, ponownego najścia nie było i z nadzwyczajnych atrakcji pozostali młodzieży tylko mocarni ochroniarze przy kracie.
Zajęcia odbywają się wedle starego porządku, choć szyld na frontonie budynku jest zbezczeszczony czarną farbą. Rektor przelał pieniądze uczelni na nowe konto. Wszyscy studenci musieli natychmiast wpłacić po 5 tysięcy złotych czesnego za semestr. Tydzień po zajściu profesor, jak się tytułuje, Marek Grzelewski, spotkał się z przedstawicielami samorządu studenckiego i zapewnił, że choć minister edukacji opowiedział się po stronie Fundacji, on młodzieży nie opuści. Budynku też nie odda. Będą czekać na wyrok NSA. Na pytanie z sali, czy prawdą jest, że w połowie listopada upływa pięcioletnie pozwolenie MEN na prowadzenie szkoły, może więc dojść do jej likwidacji, rektor uznał, że certyfikat z ministerstwa jest bezterminowy.

Potentat finansowy

– Ten konflikt narastał od pięciu lat, gdy okazało się że powstała z inicjatywy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Fundacja Centrum Prasowe, straciła możliwość wpływania na losy “Wańkowicza”.
Red. Stefan Bratkowski, członek Rady Fundacji, już raz został wyrzucony z gabinetu rektora Grzelewskiego, gdy poszedł dowiedzieć, się czy rzeczywiście władze uczelni podpisały porozumienie z jakimś moskiewskim instytutem i zamierzają nadawać absolwentom tytuł magistra, choć nie mają na to pozwolenia z Ministerstwa Edukacji Narodowej.
Bratkowski przyszedł na Nowy Świat po raz drugi pod koniec ub. miesiąca z nowym statutem uczelni, zatwierdzonym przez wiceministra edukacji, Jerzego Zdradę. Ten ważny dla Fundacji dokument przewidywał, pod rygorem natychmiastowej wykonalności, powołanie rektora przez Radę Fundacji.
Skąd najazd? Chodzi o pieniądze. Tyle że każda ze stron interpretuje to inaczej. Zdaniem dotychczasowych władz “Wańkowicza”, Fundacja jest winna szkole poważną kwotę, bo WSD zapłaciła za dużo akonto kosztów eksploatacji budynku przy Nowym Świecie 58. (W latach 90. Fundacja otrzymała tę kamienicę od władz Warszawy). Superata narosła do ponad
150 tys. zł. Ponieważ władze Fundacji nie poczuwają się do jej zwrotu, “Wańkowicz” zgłosił w sądzie wniosek o upadłość Fundacji jako niewypłacalnego dłużnika.
Naprawdę jest się o co bić, nawet na pistolety. W WSD kształci się (wliczając nielegalne filie) blisko 9 tys. studentów. Czesne za semestr wynosi 5 tys. zł. Szkoła ciągle się rozrasta, staje się potentatem finansowym. Mimo że łamie prawo.

Podejdź do tablicy

Trudno mówić o poziomie kształcenia w “Wańkowiczu”, bo nikt z zewnątrz nie wystawiał takiego świadectwa. Ale, jak dotąd, choć uczelnia istnieje 5 lat, nie słychać na dziennikarskim podwórku o wybitnych absolwentach szkoły. Chyba, że czają się za szerokimi plecami swojego dziekana, Bendera, ostatnio wsławionego obroną faszyzującego naukowca z Opola. Na mieście mówi się, że wychodzące z budynku przy ul. Nowy Świat 58 opinie o wysokim profesjonalizmie nauczania są równie nieprawdziwe, jak profesorskie tytuły przyklejone do nazwisk wykładających tam dziennikarzy. Natomiast, że manipuluje się studentami – w większości nie znającymi życia dziećmi z bogatych domów, to pewne.
Już po raz drugi w tym roku prof. Marek Grzelewski informuje na tablicy swych studentów o bezprawnej ingerencji w sprawy WSD takich państwowych agend, jak MEN czy NIK. W maju wywieszono oświadczenie komentujące kontrolę NIK-u. Ponieważ wyniki podważały legalne istnienie szkoły, a ponadto wskazywały na wiele nieprawidłowości w dokumentacji, wręcz bałagan w kancelarii, rektor oświadczył, że to jest uzurpacja prawa, bowiem nigdy nie było w jego uczelni jakiejś kontroli.
Nie wyjaśniono młodzieży, że NIK, nie mogąc kontrolować prywatnych szkół wyższych, zajął się dokumentami tych placówek, obligatoryjnie składanymi w MEN. Zdaniem władz WSD, “atak kontrolerów na uczelnię ma wyłącznie charakter polityczny, bowiem wielu wykładowców było aktywnymi działaczami w stanie wojennym”. Działaczom młodzieżowym na uczelni poręcznie było w to uwierzyć.
Dziś na oficjalnej tablicy ogłoszeń uczelni można przeczytać ich oświadczenie: “W momencie, gdy energiczni ludzie stworzyli i rozwinęli szkołę, która jest jedną z największych i najwartościowszych w kraju, p. Stefan Bratkowski za pomocą intryg i paszkwilanckich publikacji prasowych szkodzi uczelni, jak tylko potrafi. (…) Usiłuje w ten sposób zadośćuczynić swej urażonej miłości własnej. Jakiś czas temu p. S. Bratkowski pojawił się w WSD i z właściwym sobie blagierstwem, które jest Państwu z pewnością znane, oświadczył, że obejmuje urzędowanie. Ponieważ zachowanie p. Bratkowskiego charakteryzowało się ogromnym pobudzeniem nerwowym i uzasadniało podejrzenie o zachwianie równowagi psychicznej, został on wyproszony z gmachu szkoły na ulicę. (…) Pan Bratkowski (…) doprowadził do tego, że po raz pierwszy od marca 1968 roku w ciągu roku akademickiego wyższa szkoła została zaatakowana. (…) Pan Bratkowski na starość wraca do swych młodzieńczych marzeń”.
Prasę reprezentuje na tablicy samorządowców agresywny artykuł z “Naszej Polski” o hordach napadających na szkołę i zdjęcie red. Stanisława Michalkiewicza, wykładowcy WSD, za kratą, z podpisem: “Po kilkunastu latach znów musi walczyć o wolność”.
Tylko patrzeć, jak wykładowcy z “Wańkowicza”, których idolem jest płk Kukliński (dostał na tej uczelni tytuł profesora), poczują się tak prześladowani politycznie, że – poparci przez studentów – wystąpią o odszkodowanie za doznane przejścia.

 

Wydanie: 2000, 46/2000

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy