Kern żegna się z „Przekrojem”

Kern żegna się z „Przekrojem”

Przez 52 lata redagował ostatnią stronę tygodnika i gdyby redakcja nie przeniosła się do stolicy, wytrzymałby jeszcze dłużej

Wynik osiągnięty przez obchodzącego przed miesiącem swoje 80. urodziny Ludwika Jerzego Kerna powinno się wpisać do księgi rekordów światowego dziennikarstwa. Otóż Kern przez 52 lata, od jesieni 1950 r. do 3 lutego br., tryskając nowymi pomysłami, bez żadnych oznak znużenia redagował jedną i ciągle tę samą stronę – tylną okładkę „Przekroju” noszącą nazwę „Rozmaitości”. Po zamknięciu numeru, poczynając od piątku, przez cały weekend myślał, co w poniedziałek umieści na swojej kolumnie.
Wkoło wielkie wydarzenia, umarł Stalin, Gomułka doszedł do władzy, Gierek prosi rodaków o pomoc, Wałęsa prezydentem, a on kombinował, co powie Wacuś, co Falczak, o czym napisać śmieszny wierszyk. Przez lata miliony Polaków lekturę „Przekroju” zaczynały nie od znajdujących się na pierwszych kilku stronach politycznych wiadomości, lecz od przygód Filutka, demokratycznego savoir-vivre`u, humoru zeszytów szkolnych i wycinków prasowych.

To już koniec

Umówiłem się z Kernem w Klubie Dziennikarzy Pod Gruszką, do którego od 1956 r o godzinie 11 przychodzi na poranną kawę. Przy jego stoliku przez lata kłębiło się od znanych krakowskich pisarzy, aktorów i muzyków. Z każdym rokiem bywalców tego miejsca ubywało, teraz stale przychodzi literat Tadeusz Kwiatkowski, często dyrygent Jerzy Katlewicz, sporadycznie jeden lekarz; inni są już gdzieś w zaświatach. O 13 Kern żegnał się z przyjaciółmi i szedł Reformacką do redakcji „Przekroju”. Tam też poszliśmy z ostatnią wizytą.
A przed redakcją do wielkiej ciężarówki kilkunastu ludzi ładuje meble i pudła ze sprzętem komputerowym. W pokoju Kern zastał jeszcze swoje biurko, które wcześniej opróżnił, po zrobieniu ostatniego, 2954. krakowskiego numeru pisma, ukazującego się od połowy kwietnia 1945 r. W sąsiednim pokoju zastaliśmy pakującego swoje rzeczy sekretarza redakcji, Andrzeja Ruchałowskiego, który do ostatniej chwili miał nadzieję, że nowy właściciel pisma – szwajcarska firma Edipresse Polska – przeniesie „Przekrój” do stolicy, ale w Krakowie zostawi oddział redakcji. Jednak nowy wydawca odciął się od Krakowa, zwolnił wszystkich pracowników i wypowiedział najem lokalu przy Reformackiej. Numer noszący datę 10 lutego będzie już redagowany w Warszawie.
– Nie wiem, jaka będzie teraz ostatnia strona, na ten temat nikt ze mną nie rozmawiał – mówi mi Ludwik Jerzy Kern. – „Przekrój” był już jedynym w Polsce kolorowym tygodnikiem, który na ostatniej stronie wolał te moje pierdoły niż przeznaczanie jej na zyskowne reklamy. Pewnie, że mi żal, że to się tak skończyło. Po raz pierwszy od piątku do poniedziałku będę w stanie bezmyślności.

Przekrojowo i gruszkowo

Ludwik Jerzy Kern, autor ponad 50 książek, głównie dla dzieci, tekstów piosenek, komedii muzycznych i przekładów, urodził się w grudniu 1921 r. w Łodzi. Jeszcze przed wojną debiutował wierszem „Szukanie chwil” w „Ilustrowanym Kurierze Codziennym”. Po wojnie pisywał do „Szpilek”, tygodnika satyrycznego „Rózgi”, „Głosu Robotniczego”, pracował w łódzkiej Agencji Prasowej Polpress, ale jego wielkim marzeniem było dostanie się do redakcji „Przekroju’. Sprzyjało mu szczęście i w 1948 r., idąc krakowskimi Plantami, spotkał Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, który doprowadził go przed oblicze samego Mariana Eilego, założyciela i twórcy tygodnika. Po krótkiej rozmowie Eile przyjął Kerna na próbny tydzień. Został w tej redakcji 54 lata.
Przez pierwsze dwa lata robił w „Przekroju” różne rzeczy, pomagał też Jerzemu Wardorffowi w redagowaniu ostatniej strony wymyślonej przez Eilego. Dostawał wycinki prasowe, do których miał napisać krótkie i dowcipne komentarze. Po nieprzespanych nocach przynosił teksty, które Waldorff darł i wrzucał do kosza. Niczego jednak nie żałuje, ponieważ ta umiejętność zwięzłego wypowiadania swoich myśli przydała mu się, gdy w 1950 r. po wyjeździe Waldorffa do Warszawy rozpoczął samodzielne redagowanie „Rozmaitości”.
Dzisiaj, po latach, gdy do drukarni został posłany ostatni krakowski numer „Przekroju”, Kern zastanawia się, co było powodem, że w ciężkich latach stalinowskich to pismo miało miliony czytelników. – Jednym z powodów naszych sukcesów była ciasnota pomieszczeń redakcyjnych. Cała redakcja mieściła się w trzypokojowym mieszkaniu nad Drukarnią Narodową przy ul. Manifestu Lipcowego, dzisiaj Piłsudskiego. Łazienka została oddana korekcie, służbówka zamieniona na pokój dla grafików, jeden pokój miał Eile, a dwa pozostałe musiały wystarczyć wszystkim dziennikarzom. Całe dnie spędzaliśmy, ocierając się o siebie, wspólnie dyskutując, myśląc i wymyślając nowe rzeczy, a wszystko na luzie, wesoło, łącznie z kolegiami redakcyjnymi u naczelnego.
Za następną przyczynę sukcesów Kern uważa sposób montowania redakcyjnej drużyny przez Mariana Eilego. – Z gazetą jest jak z piłką nożną. Znakomitym rozgrywającym był Eile, napastnikami byli felietoniści, mieliśmy dobrych pomocników i obrońców. Dzięki temu, że przed wojną Eile przez kilka lat pracował w redakcji „Wiadomości Literackich”, znał prawie każdego, kto przeżył wojnę i miał znaczący dorobek literacki. W naszej drużynie grali Zofia Nałkowska, Jarosław Iwaszkiewicz, Konstanty Ildefons Gałczyński, Antoni Słonimski, Julian Tuwim, Stanisław Dygat, Stefan Kisielewski, Jerzy Andrzejewski, Sławomir Mrożek i wielu innych.
Marian Eile nie tylko wszystkich znał, ale też potrafił tak prowadzić rozmowy telefoniczne, aby nie spotkać się z odmową. – Do mnie na przykład telefonował i w słuchawce słyszałem: „Halo, czy to pan Mickiewicz…”. Byłem świadkiem, jak telefonował do Iwaszkiewicza i mówił: „Panie Jarosławie, może napisze pan dla nas jakiś wierszyk? Ale wie pan, do nas trzeba pisać po przekrojowemu, nie tak jak do „Twórczości””.
Dla „Przekroju” należało pisać „przekrojowo”, czyli lekko i dowcipnie, oraz „gruszkowo”, czyli tak, żeby czytelnik doskonale wiedział, o co chodzi, a cenzura nie mogła się do niczego przyczepić.

Straszenie stolicą

W swojej 57-letniej historii co najmniej trzy razy redakcja „Przekroju” miała się przeprowadzać do Warszawy, gdyż za czasów PRL władze uważały, że pismo wymyka się spod kontroli i lepiej byłoby mieć je bliżej siebie. – Przed takimi pomysłami Eile bronił się rękami i nogami, gdyż wiedział, że odległość od Biura Prasy KC doskonale nam służy. Również pracujący w redakcji warszawiacy mieli na ten temat takie samo zdanie. Po naszej stronie była też telekomunikacja, bo telefony były na korbkę, rozmowy trzeba było zamawiać, zanim ktoś dodzwonił się z Warszawy, to już było za późno na poprawki. Władzom krakowskim mówiliśmy natomiast, aby się od nas odczepili, bo jesteśmy pismem centralnym, czasowo drukowanym w Krakowie. Zresztą dla władzy było przeznaczonych kilka pierwszych stron i to były nasze serwituty, gdzieś tak od piątej kolumny pisaliśmy dla czytelników. Centralnym władzom Eile najpierw tłumaczył, że redakcja musi być w Krakowie, bo tu jest najlepsza polska drukarnia, ale gdy w Warszawie uruchomiono Drukarnię Słowa Polskiego, ten argument odpadł. Wtedy Eile zażądał tyle mieszkań w Warszawie dla członków zespołu redakcyjnego, że przerosło to możliwości władz. Już kilka razy siedzieliśmy na walizkach.
Wreszcie, po 57 latach, doszło do przeprowadzki pisma do Warszawy i wcale nie ze względów politycznych. Od co najmniej dziesięciu lat „Przekrój” zaczął tracić czytelników. Przed laty z 760-tysięcznego nakładu nie pozostawały żadne zwroty, teraz z 70-tysięcznego sprzedaje się zaledwie 40 tys. Zmieniający się wydawcy i redaktorzy naczelni swoimi decyzjami nie tylko nie ratowali pisma, ale przyspieszali jego agonię. Nerwowe zmiany szaty graficznej, doboru tematyki i nazwisk autorów odstraszyły stałych czytelników. Finansowo „Przekrój” ostatnio ledwo zipał, bo w piśmie o tak małym nakładzie nikt nie chciał się reklamować. Kupiło je wydawnictwo Edipresse Polska, którego przedstawiciele stwierdzili, że dalsze „pudrowanie trupa” nie ma sensu i postanowili robić w Warszawie zupełnie nowe pismo o tym samym tytule. Redaktorem naczelnym został Jacek Rakowiecki. W Krakowie mówią, że „Przekrój” wszedł w okres „rakowicki”, od nazwy największego pod Wawelem cmentarza. Nikt też nie wie, czy pismo teraz ożyje, czy też będzie to jego ostatnia droga.

Kasa decyduje

Ludwik Jerzy Kern nie zna nowych koncepcji pisma, gdyż szwajcarski wydawca dotychczasowemu zespołowi ich nie przedstawił. A nawet gdyby je poznał, to – jak twierdzi – nic z tego by nie zrozumiał, bo nie zna szwajcarskiego. Choć mu się łza w oku kręci, nie płacze, gdyż wie, że dzisiaj rządzą inne wartości niż dawniej.
– W „Przekroju” nigdy nie zarabiało się dobrze, ale też dla nas najważniejsze były nie pieniądze, lecz pokazanie społeczeństwu nowych wartości, odkrywanie nieznanych zjawisk w literaturze, malarstwie. Eile mawiał, że należy zawsze robić pismo o szczebel wyższy od czytelnika, ale równocześnie zrozumiałe dla inteligentnej sprzątaczki, prostego profesora i prymitywnego ministra.
A o tym, co teraz jest najważniejsze, Kern dał czytelnikom do zrozumienia w ostatnim numerze, z 3 lutego, gdzie pod rysunkiem Janusza Stefaniaka napisał: „Kasa, chłopcze, kasa! Jak się ją ma, to można nawet kolumnę Zygmunta przenieść do Pcimia”.

 

 

Wydanie: 05/2002, 2002

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy