Kino bez coming outu

Kino bez coming outu

Normy nie zostały ustalone po to, żeby je łamać – nie tędy droga

Olga Chajdas – reżyserka i scenarzystka filmu „Nina”, który otrzymał nagrodę Złotego Pazura w konkursie Inne Spojrzenie 43. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni

„Nina” ma długą historię, pierwszy szkic scenariusza powstał wiele lat temu.
– Dokładnie dziesięć. Ale zdaje się, że nie jesteśmy w tej kwestii odosobnieni. W Polsce z zasady długo robi się filmy. Jednak w przypadku „Niny” powinniśmy podzielić ten czas na dwa etapy. Scenariusz powstał rzeczywiście dekadę temu w ramach Studia Prób w Szkole Wajdy. Przez kilka lat była cisza – nie otrzymaliśmy dotacji, a samo składanie wniosków i czekanie na ich rozstrzygnięcie trwało. Skupiłam się na pracy przy serialach oraz w teatrze. Sześć lat temu coś się ruszyło. W międzyczasie jako współscenarzystka dołączyła Marta Konarzewska, od początku współpracował także ze mną producent Darek Pietrykowski, który jako jedyny miał odwagę w „Ninę” się zaangażować.

Mimo upływu dekady udało ci się zachować aktualność tematu. To historia, która ma miejsce właśnie tu i teraz.
– To prawda. Historia Niny jest na tyle uniwersalna, że będzie działała w każdym czasie. Nie chciałam robić filmu, w którym konkretny podtekst polityczny zastąpi emocje. Po drodze oczywiście pojawiły się pomysły, żeby wrzucić do scenariusza subtelne wstawki – nakreślić pewien kontekst, wkładając w usta bohaterów rozmowy wokół konkretnych nazwisk ze sceny politycznej. Ostatecznie zrezygnowałyśmy z tego. Po pierwsze, co roku trzeba by zmieniać dialogi ze względu na pojawianie się kolejnych afer i wydarzeń, które warto byłoby poruszyć. Po drugie, nie były nam one potrzebne. Chciałyśmy pokazać świat nie faktyczny, ale możliwy. Gdybyśmy się zdecydowały na odwzorowanie polskich realiów, powstałaby historia o cierpieniu i piętnie ciążącym na środowisku mniejszości seksualnych. A chciałyśmy uzyskać odwrotny efekt – opowiedzieć o dylematach jednostek bez względu na kraj, w którym rozgrywa się akcja.

Dlaczego nie chciałaś połączyć kina z konkretną deklaracją polityczną? Czy nie miałaś wrażenia, że jako przedstawicielka mniejszości seksualnych idziesz na pewien kompromis?
– Etap aktywizmu mam już za sobą – nie muszę się powoływać na postulaty środowiska LGBTQ w kinie. Z drugiej strony „Nina” mimo naszych intencji i tak będzie odbierana przez pryzmat tematu mniejszości, więc nie ma sensu dokręcać śruby. Siłą naszego filmu jest to, że nie próbuje on zmieniać niczyjego zdania, nie walczy o prawa, ponieważ ukazuje świat, w którym tej walki nie trzeba już toczyć. Nie muszę przedstawiać się na ekranie jako „Olga Chajdas – zdeklarowana lesbijka”. Wiele osób ze środowiska będzie się identyfikowało z tym filmem, ale zrobiłam go z myślą o szerszej publiczności.

Zachód jest dawno po coming oucie, ale my ciągle przed.
– Faktycznie, to niewiarygodne. Trudno w kontekście polskiego kina mówić o tzw. nurcie lesbijskim. Poza pojedynczymi wątkami nieheteronormatywnych postaci, których ze świecą szukać, nie wykształciła się w Polsce taka reprezentacja. Brakuje scenariuszy, twórców, a przede wszystkim producentów, którzy chcieliby takie filmy robić.

„Nina” to opowieść nie tyle o mniejszościach, ile o próbie oderwania się od norm społeczeństwa, którą podejmuje kobieta heteroseksualna.
– To właśnie jeden z elementów wychodzenia poza ramy tzw. kina lesbijskiego. Tytułowa bohaterka balansuje na skraju. Od lat żyje w wygodnym związku z mężczyzną, do czasu kiedy spotyka dziewczynę, w której niespodziewanie się zakochuje. Tyle że nie zależy jej na odkrywaniu swojej orientacji seksualnej. Nie o to chodzi. Mówimy raczej o ucieczce przed gotowymi schematami, w które każdy z nas jest wrzucany. Zwróć uwagę, że rozmawiamy nie o nastolatce, ale o kobiecie dojrzałej, która czuje potrzebę świadomej zmiany. Nawet nie ucieczki przed mężczyzną, po prostu wypracowania nowych pojęć – odnalezienia się w tym, co powszechnie uznawane jest za szczęście. I okazuje się, że można to zrobić. To kwestia wewnętrznej odwagi. A przede wszystkim samoświadomości.

„Zakochałam się w osobie, a nie kobiecie”, mówi tytułowa bohaterka, co nadal wydaje się aktem wielkiej odwagi. Dziwi cię, jak silny jest wciąż ten strach w społeczeństwie?
– Nie da się ukryć, że jako społeczeństwo powołaliśmy do życia świat norm. Gatunek ludzki ma to do siebie, że musi budować ściśle określone kategorie. Dotyczy to wszystkiego. Zaczyna się od rozróżnienia chłopiec-dziewczynka. Potem zły student i dobry student. Na koniec lesbijka i osoba heteroseksualna. Normatyzowanie świata daje poczucie stabilizacji w chaotycznej rzeczywistości, dlatego wszystko, co wychodzi poza znajomy krąg, wzbudza w nas niepokój. Podobne emocje towarzyszą bohaterom, którzy od lat bezskutecznie starają się o dziecko. W pewnym momencie ten proces wymyka się naszej bohaterce z rąk – sama nie pamięta, czy stara się o nie, bo naprawdę tego chce, czy dlatego, że musi sprostać oczekiwaniom najbliższych.

Rozumiem, że zatrudnienie surogatki jest dla bohaterów ostatnią deską ratunku – dla ich pogruchotanego małżeństwa, a zarazem relacji z resztą rodziny.
– Dokładnie tak. Dziecko jest reprezentacją potrzeb i określenia sytuacji, w której znalazła się Nina ze swoim mężem. Kiedy pracowałyśmy nad scenariuszem, sięgnęłyśmy po badania, według których ciąża pojawia się często jako odpowiedź na kryzys małżeński. Okazuje się kołem ratunkowym na etapie decyzji o rozstaniu. Tyle że nasz film nie jest manifestem, który namawiałby kobiety do zaprzestania porodów. Nie chodzi o to, że normy zostały ustalone po to, żeby je łamać – nie tędy droga. Musimy po prostu zrozumieć, że samosatysfakcja każdego z nas leży w różnych miejscach. Często zapominamy o tym, żeby najzwyczajniej rozmawiać z drugim człowiekiem i zadawać sobie pytanie, czy jesteśmy ze sobą szczęśliwi. „Nina” miała być nośnikiem potrzeby właśnie takich zmian.

Zmian, które przychodzą z wielkim trudem. Przypomina mi się scena, w której Wojtek pyta Ninę, czy opowie o swojej dziewczynie w pracy, a później zaprosi ją do rodziców.
– To jedyny moment w filmie, w którym osadzamy naszą historię w konkretnych realiach – określonym społeczeństwie. Nina robi tak poważny krok, że musi stanąć przed dylematem, czy naprawdę chce ujawniać go światu. Zwróć uwagę: nie przyznaje się tylko do tego, że ma romans, ale do związku z kobietą, co może nadal uchodzić za pewne wynaturzenie.

Pamiętasz moment, kiedy sama stanęłaś przed takim dylematem?
– Muszę cię zmartwić, ale jestem fatalnym, wręcz niemedialnym przykładem lesbijki. Nigdy nie spotkałam się z lękiem, który może towarzyszyć ujawnieniu się najbliższym. W pewnym sensie moi rodzice sami mnie uświadomili, a kiedy powiedziałam na głos o mojej orientacji, byli na to przygotowani. Nie było problemu – nigdy nie napotkałam przejawów nietolerancji czy ostracyzmu, nie mam za sobą dramatycznej historii o tym, jak ciężko może być takiej rodzinie. „Nina” została zadedykowana mojej zmarłej cioci, głęboko wierzącej katoliczce – jak mogłoby się wydawać, ostatniej osobie, która byłaby w stanie mnie zaakceptować. A ona zawsze powtarzała, że nie stanowi to dla niej żadnej różnicy. Podobnie jest z moją siostrą, której córki mówią do mojej partnerki Kasi ciociu. To dlatego nie czułam potrzeby zrobienia filmu comingoutowego.

Związek z Kasią Adamik jest potwierdzeniem, że nie musiałaś przechodzić przez rodzinne piekło. Nigdy nie pomyślałaś, że mogłybyście podpisać się pod tym filmem razem?
– Oczywiście jesteśmy w tym zawsze razem, ale „Nina” była moim autonomicznym projektem. Natomiast Kasia, chcąc być jego częścią, zajęła się montażem – jest w tym po prostu świetna. Wcześniej montowała moje krótkie metraże, nasze odcinki serialu „Głęboka woda”, a także pracowała przy filmach Agnieszki Holland. Ma intuicję, a zarazem świetne wyczucie aktorów. Cieszy mnie więc, że obie robimy to, co kochamy. Trudno oddzielić pracę od czasu wolnego, rzadko rozmawiamy o czymś innym niż o kinie, ale właśnie tym żyjemy. To olbrzymia wartość, kiedy masz obok siebie osobę, z którą możesz tym się dzielić i która zawsze cię rozumie.

Fot. Robert Palka/Film it

Wydanie: 2018, 44/2018

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy