Kino bez mlaskania

Kino bez mlaskania

Praca jest naszym sojusznikiem, nie przeszkodą

Guillaume Canet – aktor i reżyser francuski

Korespondencja z Paryża

Jako aktor był pan przez długi czas utożsamiany z postaciami romantycznych kochanków. Zmienił pan jednak radykalnie wizerunek. Wyraźnie pociągają pana coraz mroczniejsze role.
– Być może dlatego, że dojrzałem. Nie jestem już młodym, naiwnym chłopakiem. Nie znaczy to, że zmieniłem się na gorsze, ale już wiem, że potrafię być porywczy, a w niektórych sytuacjach nawet gwałtowny. Wbrew pozorom nie jestem typem pacyfisty – postępuję według ściśle określonych zasad i wartości – w związku z tym nie znoszę kłamstwa, intryganctwa czy małoduszności. Nienawidzę też tabloidów – kiedy znajduję w nich moje zdjęcia, czuję się, jakby ktoś okradał mnie z mojego życia.

Pana droga do aktorstwa była nietypowa – początkowo marzył pan o karierze dżokeja.
– Kocham konie. Mój ojciec rzucił wszystko, aby stworzyć własną stadninę – to było całe moje życie. Jako młody chłopak brałem udział w mistrzostwach Francji juniorów, widziałem się w roli zawodowca. Jednak te plany przekreślił poważny wypadek. Do jeździectwa powróciłem kilka lat temu, kiedy po fiasku filmu „Więzy krwi” zrobiłem sobie roczną przerwę od kina. Znowu brałem udział w zawodach, spałem w przyczepie, żyłem z końmi. Dzięki nim powróciłem do równowagi psychicznej.

Wybór aktorstwa narzucił się panu sam?
– To było jak objawienie. Po kilku miesiącach spędzonych w gipsie zapisałem się na kurs aktorski i poczułem, że na scenie wibruję, że aktorstwo wyzwala we mnie najintymniejsze emocje.

Jest pan jednak także reżyserem.
– To logiczny ciąg tego samego procesu. Reżyseria wzbogaca mnie jako aktora, chociaż proces twórczy jest tu całkowicie odmienny – reżyser czerpie od innych, podczas gdy aktor ofiarowuje siebie, aby zbudować rolę. Lubię dawać, ale lubię też kierować ekipą, zarażać innych swoją energią. Nie jestem jednak realizatorem o rozdmuchanym ego – wprawdzie udało mi się nakręcić kilka filmów, które odniosły sukces, ale doskonale wiem, że nic nie jest dane na zawsze. W wieku 34 lat dostałem Cezara za „Nie mów nikomu”, co nie przeszkodziło krytyce zrównać mnie z ziemią za „Więzy krwi”. Dlatego staram się chronić samego siebie i za każdym razem pracować tak, jakby to było moje pierwsze wyzwanie artystyczne. Mam wiele wad, ale i zasadniczą zaletę – uczciwość i dystans do siebie. Również w karierze aktorskiej miałem dobre i złe momenty: zdarzyło się, że przez rok nie otrzymałem ani jednej propozycji. Nawiasem mówiąc, dzięki temu nakręciłem pierwszy film – „Mój idol”.

W przeciwieństwie do wielu aktorów bardzo wsłuchuje się pan w swoje emocje.
– To kwestia charakteru, ale i lat psychoanalizy. Na pewnym etapie życia zdałem sobie sprawę z tego, że być może brakuje mi klucza do zrozumienia i nazwania moich reakcji. Wierzę w moc słów – jestem głęboko przekonany, że jeśli potrafimy rozmawiać z samymi sobą, potrafimy mówić do innych.

Jak wybiera pan role dla siebie? Czy odzywa się wtedy w panu reżyser?
– Od kiedy realizuję własne filmy, stałem się dużo bardziej wymagający jako aktor. Projekt musi mnie porwać, a reżyser doskonale wiedzieć, czego chce. Za każdym razem szukam nowego wyzwania, oryginalności i świeżości spojrzenia. Lubię pomysły wychodzące poza schematy – mogę zagrać wszystko, jeśli historia do mnie przemawia i ma szansę przemówić do widza. Nic mnie nie blokuje. Życie jest krótkie i trzeba robić w nim to, co dostarcza nam satysfakcji.

Światową popularność przyniosła panu jednak dość klasyczna rola w hollywoodzkiej superprodukcji z Leonardem DiCaprio „Niebiańska plaża”. Ten film otworzył panu wszystkie drzwi.
– Może to zabrzmi jak paradoks w kontekście tego, co wcześniej mówiłem, ale zaakceptowałem tę rolę całkiem świadomie. Nie mogłem odrzucić takiej możliwości zaistnienia w światowym kinie. Ogromny sukces filmu sprawił, że mogłem robić to, na co miałem rzeczywiście ochotę. To była moja wielka szansa i udało mi się ją wykorzystać.

W niedawnym thrillerze „Mój syn” improwizował pan sugestywnie sceny przemocy. Jak odnajduje się w sobie przemoc?
– Wystarczy nacisnąć odpowiedni guzik! Mówiąc poważnie – każdy z nas otarł się w życiu o jakąś formę przemocy, która odcisnęła ślad na jego psychice. My, aktorzy, czerpiemy inspirację z tego typu traumatycznych przeżyć, nawet jeśli resztę dopowiadamy sobie sami.

Właśnie, jakie są pana życiowe priorytety?
– Przez długie lata moimi priorytetami były praca i własny rozwój. Robiłem wszystko, żeby nie osiąść na laurach, nie dać się rutynie. Nic nie mogło mnie zatrzymać, ale też nic mnie do końca nie satysfakcjonowało. Dzisiaj mam wprawdzie wciąż tę samą energię i naprawdę kocham kino, ale myślę o szczęściu mojej rodziny (Guillaume Canet jest partnerem Marion Cotillard, z którą ma dwoje dzieci – przyp. JO). Nie mógłbym jednak zrezygnować z życia zawodowego – uważam, że praca jest naszym sojusznikiem, nie przeszkodą.

Czego poszukuje pan w kinie?
– Pragnę, żeby mnie zaskoczyło jako aktora i reżysera. Opowiadaną historią, spotkaniami, stawianym wyzwaniem. Zawsze myślę też o publiczności – nie kręcę filmów wyłącznie dla zarobku czy mojego ego. Mój niedawno zmarły przyjaciel Jean Rochefort powtarzał zawsze, że nigdy nie należy kupować grilla – chodzi o to, żeby nie osiadać na laurach, lecz wciąż iść dalej, również pod względem artystycznego rozwoju.

Czy to możliwe w dobie Netfliksa i telefonów komórkowych?
– Siedziałem ostatnio w restauracji za młodym mężczyzną, który oglądał jeden z moich filmów i w decydującym momencie zaczął zamawiać wino. Nie mogę tego znieść – marzę o tym, żebyśmy powrócili do wspólnego oglądania dzieł w salach kinowych – bez popcornu, lodów i mlaskania. Wierzę, że jest to możliwe, że możemy powiedzieć: „OK, teraz rezerwuję dwie godziny wyłącznie dla siebie i spokojnie obejrzę dobry film”. Nie wiem jednak, czy nie jestem dinozaurem.

Zawsze pan chronił swoje życie rodzinne, aby następnie wyeksponować je w komedii „Rock’n roll” (polski tytuł „Facet do wymiany”). Opowiada pan o kryzysie wieku średniego i kulcie młodości. Marion Cotillard zagrała w nim siebie, pojawili się również pana rodzice i przyjaciele.
– Pomysł filmu narodził się po spotkaniu z pewną młodą dziennikarką. Orzekła ona, że z moim życiem małżeńskim i dwójką dzieci nie jestem sexy ani rock and roll. Bardzo mnie to rozbawiło, a ponieważ w tym samym czasie bulwarowa prasa wypisywała wciąż nowe brednie na temat naszego życia z Marion, postanowiłem zaprosić wszystkich do siebie i pobawić się naszym wizerunkiem. Żyjemy w epoce egocentryków i narcyzów – te wszystkie selfie, Instagram, Facebook, fascynacja celebrytami i kult młodości. To nieprawdopodobne, do jakiego stopnia ludzie boją się starości – tak jakby ten etap życia powinien zniknąć! Wracając do nas, ludzie wyobrażają sobie, że żyjemy w wieży z kości słoniowej i że Marion zachowuje się jak hollywoodzka gwiazda. W tym filmie pragnąłem stworzyć karykaturalny obraz nas samych, który odsyłałby do współczesnego społeczeństwa hejtów, fejków, głupawych reklam i gry pozorów. Chciałem powiedzieć: bądźmy wreszcie sobą! Nie dajmy sobą manipulować ani narzucać sobie określonych modeli. Bądźmy chudzi, grubi, łysi, starzy czy młodzi, ale nie udawajmy kogoś innego!

Kult młodości dotyczy przede wszystkim aktorek. Czy mężczyźni również spotykają się z tego typu presją?
– Aktorki są na pewno w dużo trudniejszej sytuacji, ale w Stanach Zjednoczonych wywieranie presji na mężczyzn stało się w ostatnich latach bardzo wyczuwalne – do tego stopnia, że kontrakty niektórych gwiazdorów zawierają klauzule na temat interwencji z zakresu chirurgii estetycznej. Francuskim producentom przez długie lata obca była tego typu mentalność – jednak to się powoli zmienia. Na szczęście jesteśmy opóźnieni w stosunku do Hollywood o co najmniej 10 lat! Nikogo nie oceniam – jeśli ktoś dokonuje zabiegów chirurgicznych z własnej woli i czuje się szczęśliwy z nową twarzą, tym lepiej. Problem zaczyna się, kiedy go się do tego zmusza i kiedy jego los zależy od mniej czy bardziej obwisłego podbródka. Jak ma się do tego wolność osobista jednostki?

Świat rock’n rolla oparty jest na kłamstwie.
– Spójrzmy prawdzie w oczy: żyjemy w sieci kłamstwa. Wszyscy kłamią – politycy, bankierzy, przedsiębiorcy, przeciętni ludzie. Na dobrą sprawę nie wiadomo nawet, komu można jeszcze zaufać, przecież nie portalom randkowym! Nawet jeśli czasami ktoś mówi prawdę, nikt mu już nie wierzy. Przyzwyczailiśmy się do tego, że jesteśmy oszukiwani.

Często proponuje pan role Marion Cotillard.
– Marion jest aktorką o wyjątkowej inteligencji i poczuciu autoironii. Nie mówię tego, bo tworzymy parę – naprawdę ją podziwiam. Podziwiam jej talent, wyczucie postaci, zaangażowanie. Praca z nią jest prezentem od losu.

Tylko pozazdrościć! Czy podziw dla drugiej osoby jest gwarancją udanego związku?
– Z Marion znamy się od 14 lat. Zanim zostaliśmy parą, byliśmy przyjaciółmi i w dalszym ciągu nimi jesteśmy. To nasza siła – wciąż świetnie się ze sobą bawimy. Jesteśmy partnerami, w najlepszym znaczeniu tego słowa. Zachwyca mnie. Bardzo podziwiam i szanuję kobietę, którą się stała – pogodną, ufną, otwartą na świat i ludzi. Jest czułą i kochającą matką, świetnie wychowującą nasze dzieci. Dzięki niej stałem się lepszy.

Wciąż kusi pana praca w Hollywood? „Więzy krwi” nie zostały tam co prawda dobrze przyjęte, ale może myśli pan o rewanżu?
– Bynajmniej. Praca w Ameryce była dla mnie koszmarem. Nie mogłem zachować mojej francuskiej ekipy i byłem traktowany nie jak artysta, tylko jak robot do kręcenia kolejnych scen. Aktorskie związki zawodowe w Stanach są tak silne, że reżyserzy nie mają nawet prawa rozmawiać ze statystami, trzeba im wtedy więcej płacić. Ponieważ sam chciałem filmować niektóre sekwencje, musiałem zapłacić z własnej kieszeni kilkanaście tysięcy dolarów jako dodatkowy operator. Dochodziło do naprawdę surrealistycznych scen – kiedy na planie stało krzesło i trzeba było je przesunąć, musieliśmy wzywać osobę odpowiedzialną właśnie za to krzesło. To wszystko mnie frustrowało i okazało się naprawdę ponad moje siły. Nie marzę więc o powrocie do Hollywood. Dużo lepiej czuję się we Francji, gdzie pozostawia się reżyserom całkowitą wolność.

Fot. materiały promocyjne Kino Świat

Wydanie: 2018, 29/2018

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy