Kłamstwa Kodu Leonarda da Vinci

Kłamstwa Kodu Leonarda da Vinci

Nie sądzę, by książka Dana Browna doczekała się klątwy

Korespondencja z Nowego Jorku

Ks. Piotr Żendzian jest rodowitym nowojorczykiem. Od sześciu lat proboszczem jednej z największych w USA polskich parafii, Świętego Krzyża na Maspeth w nowojorskiej dzielnicy Queens. Wiele lat pracował w Komisji Imigracyjnej Konferencji Episkopatu Stanów Zjednoczonych, zajmując się uchodźcami, ofiarami prześladowań i imigrantami w USA i wielu krajach na świecie. Długoletni przewodniczący Stowarzyszenia Polskich Księży w Ameryce oraz Apostolatu Polskich Księży w Nowym Jorku. Charyzmatyczny duszpasterz i erudycyjny teolog.

– Przychodzę do księdza i pytam, czy mogę iść na „Kod da Vinci”. Co ksiądz na to? Jako jeden z najbardziej znanych polskich duszpasterzy w Ameryce musi się ksiądz liczyć z takimi pytaniami.
– To zależy.

– Od czego?
– W jakim charakterze pan przychodzi, jaka jest pana motywacja, żeby iść. Ponieważ znamy się wiele lat, przypuszczam, że wybiera się pan tam jako dziennikarz szukający prawdy, więc powiadam: Z Bogiem, niech pan idzie. Jeżeli jednak przyszedłby ktoś z moich wiernych i powiedział, że nie ma co robić i pyta, czy warto iść, bo Ameryka aż huczy od tego filmu, to ja mu powiem: Nie idź, bo nie warto! To zatruwanie duszy, znieważanie Kościoła i podkopywanie jego fundamentów. W takim planie katolicy nie powinni brać udziału.

– Proponuję przejść do konkretów.
– Książka Dana Browna, na której opiera się wiernie scenariusz filmu, zawiera cztery fundamentalne kłamstwa historyczno-teologiczne. Pierwsze to sugestia, że chrześcijanie od początku nie wierzyli w bóstwo Jezusa Chrystusa, dogmat ten zaś nakazał przyjąć z powodów stricte politycznych cesarz Konstantyn Wielki na soborze w Nicei w 325 r.
Drugie to zaprzeczenie czystości, bezżeństwa Jezusa. Miał on mieć żonę, którą była Maria Magdalena, wybrana także do kierowania Kościołem. Wydała ona na świat potomstwo Jezusa, które dało początek francuskiej dynastii Merowingów, uważanej przez autora za tzw. Świętego Graala.
Trzecie to dowodzenie dwoistego, męsko-kobiecego, wzajemnie dopełniającego się charakteru boskości, którego wcieleniem byli Jezus i Maria Magdalena (tak jak Mars i Atena, Izis i Ozyrys). Mało tego, pierwsi chrześcijanie mieli kultywować „boską kobiecość”, a instytucją tego była i jest do dziś sekretna organizacja Zakon Syjonu. Miało do niej należeć wielu znamienitych przedstawicieli wielu dziedzin życia, w tym Leonardo da Vinci.
Wreszcie czwarte to przekonywanie, że motywem stworzenia Kościoła katolickiego przez Konstantyna w roku 325 był zamiar całkowitego zniszczenia „boskiej kobiecości” i powołanie struktur prześladowania jej czcicieli. Na stosach płonęły tysiące czarownic, tępiono wszystkie gnostyczne „ewangelie”, pozostawiając tylko cztery, najbardziej odpowiadające Kościołowi. Ten stara się nie dopuścić, by światu została odkryta tajemnica, że Graal to dzieci Jezusa i Marii Magdaleny i że pierwszy Bóg gnostycznych chrześcijan był kobietą. W książce i filmie jest to zadanie głównych bohaterów, toczących walkę z siłami złowrogiej „opresji”.

– I co ksiądz na to?
– Zacznijmy od ewangelii Mateusza, Marka, Łukasza i Jana. To nie upór Konstantyna spowodował, że uznano je za źródło objawienia. Podobnie jak inne pisma Nowego Testamentu cieszyły się one największym autorytetem wśród pierwszych chrześcijan i dlatego zostały włączone do kanonu biblijnego. Znane są z bardzo wczesnych odpisów i dlatego m.in. zostały przez Kościół uznane za autentyczne. Dzieła Platona i Arystotelesa też są znane z kopii powstałych wieki po oryginałach i nikomu nie przychodzi na myśl zaprzeczanie im. Ten kanon ewangeliczny ukazuje boskość Jezusa. Ta prawda stała się powodem Jego ukrzyżowania. Chrześcijanie od pierwszych wieków to uznawali. Trudno byłoby przyjąć, że oddawali życie w aktach męczeńskich za kogoś, kto byłby dla nich „tylko” człowiekiem. Wierzyli w Jezusa Chrystusa jako Boga, odmawiając zapierania się Go i czczenia bogów rzymskich nawet za cenę życia.
Obok ewangelicznego kanonu funkcjonowały także od zarania chrześcijaństwa apokryfy nawiązujące do życia i męki Jezusa. Były często tworami fantazji, odwoływały się do wierzeń pogańskich i filozofii gnostyckich negujących to, co uznawały w chrześcijaństwie za niemożliwe do przyjęcia, choćby boskość i czystość Chrystusa. Obecnie przeżywamy swoisty renesans neoapokryficzny, w którym dobrze lokuje się Dan Brown ze swoim „Kodem Leonarda da Vinci”, kompilowanym dodatkowo z innymi religiami, ideologią New Age czy feminizmem. Tworzona jest iluzja ponadreligijnej logiki dziejów, której przez wieki opiera się Kościół i którą zaciekle zwalcza. Brown „błyskotliwie i sugestywnie” stara się to wykazać w masowej skali. W warunkach dzisiejszej alienacji i irracjonalizacji człowieka natrafia to na pewien odzew. Zwłaszcza że autor jest naprawdę sprawnym socjotechnikiem i manipulatorem. Dowolnie odnoszącym się nie tylko do doktryny Kościoła, ale nawet do faktów historycznych. Roi się w „Kodzie” od błędów i przekłamań na temat krucjat, zakonu templariuszy, inkwizycji, ale także historii nauki i sztuki oraz obecnej struktury kościelnej, w tym Opus Dei.

– Skoro Brown tak błądzi, jak właściwie powinno zostać zdefiniowane zagrożenie, jakie powoduje?
– Dobre pytanie. Zagrożenie leży w strukturze współczesnego świata, który jest w coraz większej mierze światem łatwej multimedialnej iluzji, a coraz mniej światem trudnej refleksji. Także światem wolności rozumianej jako wolność od wszystkiego, również od rozumu. Światem wizualizacji, a nie kontemplacji. Internet i film odsuwają ludzi od książek i kultury pisanej. Dochodzi do paradoksu, ludzie bowiem coraz mniej rozumieją treści podawane na piśmie. Pojmują to, co im się pokazuje. Nawet książka musi być napisana tak, jakby była filmem, żeby została uznana za wartościową i prawdziwą. W tym świecie „zwizualizowana” fabuła „Kodu”, z sympatycznymi i atrakcyjnymi postaciami głównych bohaterów, niosącymi nienawistne Kościołowi treści, przyjmowana jest jako bliska codziennemu doświadczeniu ogromnych rzesz ludzi. Przyswajana przez nich, wchłaniana i uwewnętrzniana. Dla milionów ludzi powieść ta staje się często pierwszą czy nawet jedyną formą kontaktu z historią Kościoła i doktryną chrześcijańską. Portretowanie tych obszarów tendencyjnie i kłamliwie przy wykorzystaniu nowoczesnych socjotechnik literackiego przekazu jest groźne w konsekwencjach. Czy wielu dzisiejszych nastolatek i nastolatków, doświadczających pierwszych oczarowań i zakochań, nie przekonuje story o Jezusie, który po męce i zmartwychwstaniu łączy się jednak z Marią Magdaleną, mają dzieci, a na dodatek jacyś wrogowie chcą zniszczyć nie tylko ich szczęście, ale w ogóle ich samych, i gnają ich po świecie? Mało tego, ciągnie się ta historia przez stulecia po czas dzisiejszy, a potomkowie „pary bożej” mogą przetrwać dzięki chroniącemu ich z determinacją i wielką mądrością tajnemu zgromadzeniu. Czy to nie budzi „naturalnej” sympatii? Czy nie budzi „naturalnej” aprobaty wielu kobiet sytuacja, że kobieta może być przedmiotem rzeczywistej, a nie tylko poetyckiej „boskiej” emanacji i adoracji? Itd.

– Czy nie sądzi ksiądz, że to nieco spóźniona konstatacja po wydaniu ponad 50 mln egzemplarzy książki i tuż przed wejściem na ekrany filmu, który obejrzy, jak się szacuje, ponad miliard widzów na świecie? Dlaczego Kościół tak dziś aktywny w zwalczaniu „Kodu” nie reagował dwa lata czy rok temu?
– Takie spekulowanie jest umiarkowanie praktyczne. „Kod” paradoksalnie niesie też pozytywy. Odpowiedzią są nie tylko pozycje podejmujące z nim polemikę, lecz także rosnące zainteresowanie postacią Jezusa czy chrześcijaństwem i Kościołem generalnie. Miliony internautów odwiedzają na przykład portal Episkopatu USA, www.jesusdecoded.com, traktujący o filmie. Cała kampania informacyjna została nazwana „Jesus Decoded” (Jezus odkodowany). Paradoksalnie Brown przyczynia się do pełniejszego i głębszego poznania naszej religii.

– Wiele osób oczekuje oficjalnej reakcji Stolicy Apostolskiej na „Kod”. Wytoczenia procesu o zniesławienie Kościoła Danowi Brownowi czy rzucenia na książkę „klątwy”.
– Myślę, że Brownowi, jego wydawcom oraz producentom filmu właśnie o coś takiego chodzi i być może jakoś po swojemu nawet się o to modlą. Byłaby to wymarzona promocja ich produkcji… Nie sądzę, aby książka doczekała się jakiejś „klątwy”.

– Jednak watykański kardynał, Nigeryjczyk Francis Arinze, prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, wezwał wiernych do składania doniesień o przestępstwie w związku z wejściem filmu na ekrany, obraża on bowiem uczucia religijne.
– Mówimy o różnych sprawach. Czym innym jest instytucjonalna reakcja Kościoła, czym innym reakcje wiernych, którzy mają prawo indywidualnego oceniania, czy coś obraża ich uczucia.

– Czy wiadomo coś księdzu na temat wyznania Dana Browna?
– Z tego, co wiem, twierdzi, że jest ochrzczonym katolikiem. Uprzedzając być może następne pytanie, wiem, że w filmie grają także aktorzy będący nominalnymi katolikami.

– I?
– Uważam to za zatrważające i wstrząsające. Mam nadzieję, że kiedyś będą zdolni do refleksji z tym związanej w wymiarze religijnym.

– Jaki film zaproponowałby ksiądz swemu wiernemu zamiast „Kodu da Vinci”?
– „Marsz pingwinów”. Wzruszający i głęboko humanistyczny, nagrodzony Oscarem film Luca Jacqueta o odbywającym się raz do roku misterium ponaddwustukilometrowego marszu pingwinów, aby odnaleźć sens swego życia poprzez dokonanie wyboru rodziny. Idą w śnieżnej wichurze arktycznej. Nie jest to jednak marsz bezładny. Tworzą zorganizowaną strukturę, pomagają sobie, bronią nawzajem przed zagrożeniami. Do łez wzrusza scena, kiedy próbują ożywić własnymi oddechami jednego z uczestników marszu, który zamarzł. „Marsz” jest wielkim hymnem na cześć swoistej „religii natury”, jaką te piękne i tak bardzo ludzkie stworzenia w sobie niosą. Tej pingwiniej „ludzkości” często nam, ludziom, brakuje. Tylko społeczności ludzkie potrafią wydawać się na zbiorowe próby unicestwiania fizycznego i duchowego. Za taki eksperyment uważam propozycję Browna. Bardziej potrzeba nam kodu… pingwina niż da Vinci.

Wydanie: 20/2006, 2006

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy