Klasa?

Zgadzam się, że wielu rzeczy w naszej III Rzeczypospolitej mogę nie rozumieć.
Mogę więc nie rozumieć, jakim prawem prezydent miasta Katowice zdejmuje i zakleja plakaty reklamujące pismo “Playboy”, skoro “Playboy “ jest legalny, plakaty są legalne i jedynym, kto działa tu nielegalnie, jest sam prezydent Katowic. Mogę nie rozumieć, jak można – o czym doniosła prasa – odebrać, decyzją sądu, emeryturę jakiejś wdowie, ponieważ jej mąż przed półwieczem pracował na podrzędnym stanowisku w Ministerstwie Bezpieczeństwa, a tym bardziej mogę nie rozumieć, z czego właściwie ma teraz żyć ta wdowa, staruszka zapewne. Mogę nie rozumieć awantury prasowej wokół biegnącego przez Polskę kabla światłowodowego, skoro jest jasne, że nasze władze od lat wiedziały o nim doskonale, a teraz udają, że są podziemnie gwałcone przez rosyjski kabel. Mogę nawet nie rozumieć większości nekrologów, jakie drukuje prasa, z których ani rusz nie można się dowiedzieć, kto właściwie umarł, a zamiast tego zawiadamiają, że jakaś Mirka z Władkiem czy Czesław z dziećmi są całym sercem z Zosią, która – sądząc z nekrologu – cieszy się dobrym zdrowiem.
Wszystkich tych zjawisk mogę nie rozumieć, a nawet, prawdę mówiąc, nie bardzo chcę je rozumieć dla zwykłej higieny umysłowej.
Ale pewne jednak rzeczy chciałbym mimo wszystko zrozumieć. Chciałbym więc np. zrozumieć, co właściwie znaczy nieustannie przewijający się w naszych mediach termin “klasa polityczna”?
Nazwa ta brzmi bowiem groźnie. Wynika z niej, że istnieje u nas jakaś klasa (a więc, według encyklopedii PWN – “wielka grupa i zbiorowość, do której przynależność jest względnie trwała – przekazywana z rodziców na dzieci”, zaś klasy “usytuowane są względem siebie w relacjach wyższości – niższości”; natomiast według Lenina – “wielka grupa ludzi, różniąca się między sobą pod względem stosunku do środków produkcji”), która zajmuje się polityką, tak jak klasa robotnicza zajmuje się robotą, a klasa kapitalistyczna – kapitałem.
Oznaczałoby to, że dorobiliśmy się nie tylko “wielkiej grupy” ludzi, dla których “środkiem produkcji” jest polityka, ale także, że przynależność do tej grupy jest względnie trwała i dziedziczna. Oznacza to koniec z demokracją, a zwłaszcza z demokracją przedstawicielską, a więc z założeniem, że ludzie uprawiający politykę, np. w Sejmie, są delegatami jakichś środowisk, klas społecznych lub regionów albo też jakichś grup politycznych, które wysłały ich tam, aby reprezentowali ich poglądy i interesy. “Klasa polityczna”, jak każda klasa, politykuje sama, w swoim własnym imieniu, dla własnego dobra i interesu.
Nie przypuszczam, aby było aż tak źle, przynajmniej nie do końca. Wolę raczej uważać, że zwrot “klasa polityczna” jest nonsensem. Ale pojawienie się każdego nonsensu jest odbiciem jakiejś rzeczywistości. Otóż znamienne jest, że zwrot o “klasie politycznej” zaczął robić u nas wielką karierę na przestrzeni kilku ostatnich lat, mniej więcej od czasu objęcia rządów przez AWS-UW. Nie znaczy to, aby nie słyszało się go wcześniej, ale wówczas właśnie stał się on powszechny i akceptowany.
Osobiście wiązałbym zaakceptowanie tej “klasy” ze złożoną tuż przed wyborami 1997 r. przez Mariana Krzaklewskiego obietnicą, że jeśli AWS wygra wybory, to zapewni swoim stronnikom 4,5 tys. dobrych posad. Potem, po zwycięstwie AWS, liczba ta wzrosła ponad dziesięciokrotnie, tak czy owak, obietnica Krzaklewskiego była jednak zapowiedzią stworzenia “klasy” jego zwolenników, podobną do obietnicy nadania szlachectwa składanej przed bitwą. Nie było wówczas mowy o tym, że takie lub inne urzędy czy instytucje wymagają innego, lepszego pokierowania przez kompetentnych ludzi, mowa była wyłącznie o nobilitacji do rządzenia.
Sejm ukształtowany przez AWS-UW zrozumiał tę intencję i jednym z pierwszych jego posunięć była likwidacja instytucji przesłuchań kandydatów na ministrów i innych dygnitarzy przez odpowiednie komisje sejmowe. Przesłuchania takie, aczkolwiek nie decydujące o nominacji, mogłyby jednak ujawnić, że dany osobnik nie ma pojęcia o dziedzinie, którą ma zarządzać, a także nikogo naprawdę nie reprezentuje, ale przecież nie o to chodziło. Chodziło o pasowanie do “klasy politycznej”, a przecież – jak pamiętamy – AWS miał wówczas rządzić przez 20 lat.
Jakiś czas temu Donald Tusk, w nagłym przebłysku świadomości, nazwał ową “klasę polityczną” – “klasą próżniaczą”. Definicja ta jednak jest nieścisła. Cechą klasycznej “klasy próżniaczej”, szlachty na przykład, było – według Veblena – nie tylko to, że sama nie zabierała się do żadnej praktycznej działalności, żyjąc z pracy innych, ale również to, że zlecała funkcje zarządzania specjalistom i fachowcom nie należącym do tej klasy – administratorom, plenipotentom, ekonomom. Było to działanie nie tylko wygodne, sprzyjające próżniactwu, ale i rozsądne, bo odsuwało próżniaków od możliwości szkodzenia.
Niestety, tego rozsądku zabrakło naszej “klasie politycznej”. Jej usilnym działaniem stało się trzebienie w aparacie państwowym i gospodarczym kadry fachowców, nie wiadomo, czy z chciwości na nowe, dalsze posady, czy też z obawy, że kadra ta zdominuje przedstawicieli “klasy” i niepostrzeżenie podłoży im świnię. Tak czy owak, nasza “klasa polityczna” nie jest, niestety, “klasą próżniaczą”. Przeciwnie, jej przedstawiciele roją się i działają, zmieniając tylko dziedziny i zawody, tak jak np. panowie Tywonek czy Walendziak, co o tyle nie robi im różnicy, że i tak nie znają się na niczym.
Piszę o tym nie po to, aby się z nich natrząsać albo też szkicować o nich rozprawę socjologiczną, którą zresztą ktoś powinien napisać. Piszę dlatego, że już niedługo, w nadchodzących wyborach, AWS-owska “klasa polityczna” straci swoją trwałość i prawo dziedziczenia.
I cały problem polega teraz na tym – na rzecz kogo straci? Czy na rzecz nowej “klasy politycznej”, tyle że spod innego sztandaru – czym straszy nas coraz częściej “Gazeta Wyborcza” – czy też na rzecz demokracji przedstawicielskiej, to znaczy polityki uprawianej przez ludzi delegowanych przez klasy, warstwy, środowiska, zawody i opcje światopoglądowe?
Myślę, że o to toczy się dzisiaj gra dużo ważniejsza niż o sam wynik wyborów, właściwie już przesądzony. KTT

Wydanie: 2000, 49/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy