Kler, taśmy czy ustawy antyszczepionkowe

Kler, taśmy czy ustawy antyszczepionkowe

Pisać o „Klerze” Smarzowskiego źle czy dobrze, ale pisać – to źle czy dobrze? Pisać, kiedy film się widziało, czy może jednak w ciemno? Pisać, nie widząc, czy nie pisać, oglądnąwszy w legendarnym już pozapopcornowym milczeniu (owieczek)? Przed laty w słynnej wśród kilkudziesięciu osób książeczce „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?” autor, Pierre Bayard, skłaniał się do tezy, że lepiej udają się rozmowy o książkach, których dyskutanci nie przeczytali, gdyż ich wysiłek intelektualny włożony w ukrycie tego faktu owocuje feerią intelektualnych błysków i bogactwem erystycznych chwytów nie do wydobycia z rozmowy, kiedy wszyscy wiedzą, o czym mówią.

Uczciwie zatem przyznam, że jeszcze do kina się nie udałem, bez żadnego szczególnego uzasadnienia. Ale równocześnie jestem osaczony (jak Smarzowski Kościołem) koniecznością zabrania głosu przez wszystkich. I tych, którzy obejrzeli, i tych, którzy jeszcze nie, i – co najciekawsze – tych, co nigdy, za nic i żeby ich posiekać, to nie obejrzą. A jest poza tym grupa patologicznych masochistów kulturowych (przeciwko czystym masochistom nie mam nic), którzy oglądają, „żeby inni nie musieli”. Przy takim powszechnym ruszeniu krytycznofilmowego potencjału rodaków niewiele zostaje pola do zagospodarowania. Czy to film przeciwko wierze, czy raczej dla jej pożytku, ozdrowienia i naprawy uczyniony? Czy przeciwko zwykłym księżom, czy raczej w ich interesie? Czy pokazując wyimek, można opisać całość? Czy Bóg/bóg istnieje? Czy Kościołowi Bóg jest do czegokolwiek potrzebny? Czy to nowa odsłona polskiej szkoły moralnego niepokoju zatroskana o zagrożoną spójność katechezy z postawą osobistą?

Dla wielu zaskoczeniem jest to, że film pokazuje zjawiska, postawy, zachowania, obyczaje, reguły (albo ich mniej lub bardziej radykalne naruszenie czy unicestwienie) doskonale znane i opisane w dziesiątkach tekstów, reportażach, przekazach bezpośrednich. I co takiego się wydarzyło, że dopiero podczas oglądania fabularnego filmu (na szczęście mocno zaatakowanego przez kościelno-prawacką społeczność) zapada to mocne, dogłębne milczenie, pozwalające usłyszeć, jak popcorn wysypuje się z upuszczonych papierowych toreb, jak niedopita cola płynie w dół sali kinowej?

W tle blaknie historyjka o podsłuchanym bogatym bankowcu, który akurat w przerwie pełni ważną funkcję premiera, a którego potajemnie nagrane wynurzenia są okraszone bogatą gamą wulgaryzmów, zupełnie jak z „Kleru”. Zapada cisza nad 30-tysięcznym protestem służb mundurowych. Sejm zaczyna obradować nad szaleństwem antyszczepionkowym przekuwanym w ustawy. Krzywdy świata znikają. Znowu dominuje kler.

Nie chcę wywołać wrażenia, że bagatelizuję problem (problemy). Można powiedzieć, że dzięki zapewnionej nietykalności społeczności funkcjonariuszy kościelnych właśnie tam jak w soczewce skupiają się i są do uchwycenia całe pakiety problemów współczesnej Polski. I dobrze bardzo. W tych dniach zapadł także ostateczny (jak się dotąd wydaje) wyrok zasądzający spore odszkodowanie (1 mln zł i dożywotnia renta) dla ofiary przemocy seksualnej ze strony księdza. I właściwie w tym wydarzeniu widzę coś bardzo istotnego i ważnego. Wielokrotnie i w różnych okolicznościach starałem się artykułować, że dużo poważniejszym problemem niż patologie kościelnego status quo jest bierność, uległość, bezradność i bezczynność państwa i jego instytucji. Nie jest wszak zaskoczeniem, że w instytucji mającej w swoich szeregach kilkadziesiąt tysięcy osób, żyjących w warunkach i na zasadach wołających o odreagowanie, zdarzają się i muszą zdarzać patologie. Problem stanowi systemowa „niewidoczność” nadużyć i przestępstw, które nie uszłyby na sucho „zwykłym” obywatelom. Ludziom Kościoła uchodziły przez lata.

Instytucja rozepchała się na korytarzach władzy tak, że na dobrą sprawę zasiada w jej gabinetach albo odgrywa rolę doradczo-nadzorczą. I że taka instytucja w ten sposób działa, skoro nikt jej nie przeszkadza, a właściwie to premiuje – nie dziwi. Już dawno był czas na to, żeby państwo postawiło jasno na państwowość konstytucyjną, a porzuciło miękkie zasakramentowienie instytucji, obyczajów, świąt. Czas na traktowanie biznesów Kościoła i poszczególnych księży tak samo jak wszystkich innych biznesów, czas na kontrole i ograniczanie wpływów na edukację (a raczej indoktrynację), czas na odpoczynek od powszechnego kapelanizmu, czas na zatrzymanie nieprzerwanego napływu środków państwa na konta lub w skarpety Kościoła. I w tym sensie „Kler”, jako coś więcej niż film, wykonuje robotę dotąd trudną lub niemożliwą do wykonania. Ale za tym musi pójść zmiana instytucjonalna, systemowa.

Koniec konkordatu na początek. Koniec religii w szkołach. Transparentność finansowa. Równość fiskalna. I to wystarczy. Bo sekscesy są emanacją czystej, nieposkromionej władzy. Kościół w Polsce, jak wcześniej w USA czy w Irlandii, jest nagi. Zostało to wreszcie powiedziane i usłyszane. Teraz już ze spokojem będzie mógł być ubogi i pokornie zająć się Ewangelią. Z dala od państwa i Państwa.

Wydanie: 2018, 41/2018

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy