Klimasz na wszystko poradzi

Klimasz na wszystko poradzi

Od pięciu lat pisze ludziom podania. Nie zna pojęcia: załatwione odmownie

Józef Pietrzyk, emeryt, ma już dość odsyłania go to tu, to tam. W sprawie jak najbardziej prostej. Otóż na cmentarzu w rodzinnej Sękowej chciałby sobie dobudować piwniczkę pod grobem siostry. I przez pół roku nie może tego załatwić bez łapówki.
– Nic się, Józefie, nie martwcie, wyprostuję waszą sprawę – zapewnia Roman Klimasz i odkłada słuchawkę.
– Ja bym chciała, żebyś pan, panie Romku, pchnął do wyższej instancji sprawę Grzelakowej, tej mojej sąsiadki. Wyszłam dziś na pole, a ona do mnie z motyką w jednej ręce, a z siekierą w drugiej.
– Spadkową sprawę trzeba mi założyć, bo brat w Katowicach mieszkający spokoju nie daje o spłatę z gospodarki. Ojciec na inżyniera go wyszkolił, do mieszkania dołożył i jeszcze mu mało? Podejmie się pan tego, panie Romanku, bo podobno teraz nie spłaca się miastowych?
Czekam w niedużym pokoju służącym za gościnny. Na ścianach ikony z posępnymi twarzami ruskich świętych obok kalendarza „Przyjaciółki”, w kącie malowana olejno komoda pełna wydawnictw prawniczych, poradników podatkowych, urzędowych monitorów, w skrzyni książki beletrystyczne polskie i ukraińskie. Na potrzeby Biura Pisania Listów i Odwołań gospodarz przeznaczył także sień i przeciwległą do gościnnej izbę, gdzie na półkach w porządku alfabetycznym stoją segregatory, a honorowe miejsce zajmują komputer i drukarka laserowa.
– Muszę wyłączyć telefon i wywiesić kartkę na drzwiach, że biuro chwilowo nieczynne, bo gotowa pani napisać, że odjechała z kwitkiem, nie załatwiwszy sprawy, a to nadszarpnęłoby moją reputację – śmieje się Roman Klimasz. – Co więc sprowadza w te skromne progi?

Kod powrotu
Był pierwszym w gminie Lipinki, który skorzystał z ustawy o swobodzie działalności gospodarczej i otworzył własny zakład masarski. Kupował zwierzęce półtusze od rolników z okolicznych wsi po cenach wyższych, niż płaciło państwo. Mięso sprzedawał na pniu, wprost z samochodu, gorsze gatunki przerabiał na pasztety, kaszanki i salcesony. Sklepy wtedy (koniec lat 80.) jeszcze świeciły pustkami, kierownik stołówki w Fabryce Maszyn i Urządzeń Wiertniczych „Glinik”, największym zakładzie przemysłowym Gorlic, skrzynkę wódki stawiał za zaopatrzenie na święta.
– Od dziecka marzyłem, żeby zostać rzeźnikiem – wspomina dziś Klimasz. – Spośród wielu szkół w Legnicy wybrałem technikum spożywcze.
W czasie wakacji między drugą a trzecią klasą wyruszył po raz pierwszy w okolice Gorlic, skąd pochodzili rodzice. Dwa dni po zdaniu matury w 1973 r. wybrał się autostopem do Bednarki – małej, liczącej zaledwie kilkadziesiąt domów wsi, z której jego rodzice, uznani za niebezpiecznych rezunów, zostali wysiedleni w 1947 r. w ramach akcji „Wisła”. – To było wielkie oszustwo – uważa Klimasz. – Najpierw wypędzenie, a po dwóch latach dekret o przejmowaniu przez skarb państwa porzuconych gospodarstw. A przecież nasi rodzice niczego nie porzucali. Wygnano ich pod groźbą użycia broni. Teraz ściągają tam młodzi, trzecie pokolenie od wysiedlenia. Urodzili się gdzieś na zachodzie, wiedli życie w innym świecie, ale każdy Łemko ma zapisany w genach kod powrotu.
Łemkowie spod Gorlic mówią, że od czasu, gdy za ich sprawy wziął się Klimasz, jak Mojżesz wiedzie ich przez meandry procedur administracyjnych. Za pośrednictwem jego biura wpłynęło już do sądu kilkanaście wniosków o zwrot mienia zagarniętego w akcji „Wisła”. Stefan Hładyk z Bielanki, przewodniczący Zjednoczenia Łemków, już wykazał, że dekret nacjonalizacyjny z 1949 roku, a także decyzje wywłaszczeniowe były wadliwe prawnie, i wygrał sprawę z Lasami Państwowymi przed Naczelnym Sądem Administracyjnym.
– Podchodzi do mnie w sklepie osadnik ze Zdyni i gratuluje, że wreszcie sprawiedliwości stało się zadość – mówi Klimasz, który przewodniczy też Kołu Zjednoczenia Łemków w Bednarce. – Ale pyta, czy teraz im, Polakom, będą ziemię zabierać. – „Bądźcie spokojni”, odpowiadam. Gdybym teraz zaczął starania o zwrot, to krzywdom nie byłoby końca.

Pięciozłotowy interes
Już jako uczeń podstawówki pisał w Legnicy podania i życiorysy potrzebne przy przyjęciu do pracy, petycje do gromadzkich władz o przydział cementu lub blachy na budowę domu, o umorzenie podatków. Śmiali się z niego rówieśnicy i przezywali skrybą, dokuczała polonistka, że niby taki mądrala, i na świadectwie wstawiała zaledwie dostateczny.
Pięć lat temu, gdy masarstwo przestało być opłacalne, zamknął zakład przetwórczy, a zezwolenie na działalność gospodarczą rozszerzył o „pisanie podań i odwołań oraz rozliczenia podatkowe osób fizycznych i podmiotów”. Potem został wpisany przez ministra finansów na listę doradców podatkowych. W tym roku, w marcu i w kwietniu, wypełnił ponad 300 PIT-ów, rozliczył z fiskusem zakład usług leśnych, zakłady fryzjerskie z całej gminy, spółkę świadczącą usługi budowlane itp.
– Za to, co robię, biorę pełną odpowiedzialność moralną i materialną, jeszcze nie zdarzył mi się błąd – mówi z dumą. – Wypełnienie jednego PIT-u, jeśli podatnik nie korzysta z ulg ani odliczeń, zabiera mi pięć minut, więc za usługę liczę 5 zł. Gdy biura obrachunkowe za prowadzenie pełnej księgowości inkasują po 300 zł miesięcznie, ja robię to samo za 40 zł. Zezwolenie na działalność gospodarczą dla każdego, kto się z tym zwróci, załatwiam w ciągu jednego, dwóch dni.
Rozmawiamy, jak to się dzieje, że ludzie jak ognia unikają załatwiania spraw w biurach i urzędach. – Wiele zależy od tego, jak chłop ten urzędowy próg przestąpi. Przeważnie mnie nerwowo czapkę w rękach, o przysługujących mu prawach ani me, ani be, na twarzy wyczekiwanie na wyrozumiałość, bez determinacji przeciwstawienia się złej woli albo nieuczciwości, której wszędzie pełno.
Klimasz do miasta wyrusza zawsze w pełnej gali. Flanelowa koszula to dobre dla sąsiadów i okolicy. Petenta w gminnym, powiatowym czy wojewódzkim urzędzie obowiązuje krawat. Zdejmuje go, oczywiście, zaraz po wejściu do pekaesu i chowa do kieszeni.
Ma taką zasadę: nie ustąpi, póki nie załatwi sprawy. Oto przykład kobiety z Nowego Żmigrodu, która po śmierci męża została bez środków do życia, a tu na domiar złego przyszło płacić ratę pożyczki na rozpoczętą budowę kamienicy. Przez dwa tygodnie Klimasz był tylko gościem w domu, ale wyciągnął petentkę z opresji – uzyskał prolongatę kredytu, znalazł kupca na dom (wraz z obciążeniami), a kobiecie załatwił pracę. Jednak nie usłyszał w zamian dobrego słowa.
– Proszę nie uogólniać, zastrzega, pokażę list od innej wdowy, z Wójtowej, której mąż popełnił samobójstwo, nie zdążywszy dopracować się renty rodzinnej dla czwórki dzieci. Oto, co pisze: „Serdecznie dziękuję za Pańską troskę, że nam Pan pomógł w ciężkiej sytuacji”. Nie ona jedna w tej wsi nie miała na chleb. Halina Biesiada też dzięki Klimaszowi doczekała się renty rodzinnej. Ale co może zrobić jeden człowiek wobec powodzi spraw zalewających go zewsząd, z dwóch powiatów, kilku gmin i kilkudziesięciu wsi? Bo ludziska się zwiedzieli. – Niech tylko jakiś urzędnik źle lub nie po myśli załatwi, to walą do mnie. Niektórych odsyłam, skąd przyszli, nie mogę się wszystkim zajmować. Ale oni swoje: „Niech Klimasz poradzi”.
Czasem odpowiada tak: – Pomogę, ale nie w tej sprawie. Idź, mamuśka, na policję, tam zgłoś, co twój pierworodny wyrabia.
Czasem wyprowadzą go w pole. Przyjechał aż zza Jasła stary, zarośnięty szczeciną na gębie chłop prosić o interwencję w umorzeniu podatku. – Kaleka jestem – płakał – z córką starą panną, nikt jej nie chciał. Pojechał Klimasz do gminy z gotowym podaniem, które nawet urzędnikowi z kamiennym sercem łzę wyciśnie, a tam udowodnili mu, że 70-latek doskonale się miewa, córka przy nim jak pączek w maśle i syn z własnym warsztatem.
Czasami stawiają go w bardzo trudnej sytuacji. Przegra ktoś sprawę w sądzie, dalej do Klimasza, niech on odkręci. Ale on zażaleń na prawomocny wyrok w sporze o grunt, czy w sprawie karnej o rozbój przyjmować nie tyle nie może, ile nie chce. Nie licowałoby to z powagą ławnika, którą to funkcję pełni społecznie od wielu lat.
Zdarzało się, że rodzicom szkoda było dać syna do wojska, drudzy chcieli skrócić służbę jedynakowi, choć doskonale sobie radzą bez pomocy, ktoś chce dziecko wepchnąć na uniwersytet, inny załatwić albo podwyższyć rentę. – Notuję wszystkie prośby, żadnej nie odrzucam na wstępie, po zbadaniu dopiero okazuje się, czy jest podstawa do interwencji. Nie lubię spraw rozwodowych, nigdy natomiast nie odmawiam starań o słusznie należące się alimenty, renty – jak ostatnio dla Leopolda Kauby – zasiłki rodzinne i pielęgnacyjne. (Właśnie załatwił taki dla Doroty Klapacz).
– Tyle mogę, co mogę – konkluduje Klimasz, zamykając gruby skoroszyt z napisem „Załatwione”.

Na wszystko jest sposób
– Kogokolwiek spytasz, każdy go zna i nie pozwoli złego słowa powiedzieć. Takich ludzi trzeba nam jak najwięcej – zapalają się entuzjaści.
– Metody wyjątkowe pasują do stanu wyjątkowego, nie do codzienności. W zwykły czas powinny dobrze pracować wszystkie instytucje, które tu próbuje zastępować jeden człowiek. Na pewno jednak nie można mu zarzucić prywaty. Nie czerpie korzyści materialnych – to przyznają nawet sceptycy. – Zawsze wśród normalnych potrzebny jest jeden maniak, który nie cofnie się przed żadną interwencją, stając po stronie skrzywdzonych i sponiewieranych.
Celującą cenzurkę wystawiają Klimaszowi gminne władze w Lipinkach, szczególnie wójt Czesław Rakoczy: – Mieszkańcy gminy utożsamiają go z urzędem, ale z takim, który jest swojski, dostępny przez całą dobę, potrafi na wszystko dać radę: na brak pracy i środków do życia, pijaństwo męża, zdradę żony, nieurodzaj w polu i kłótliwą sąsiadkę.
– Jak jest luka w przepisach i sami nie możemy pomóc, odsyłamy naszych podopiecznych do Bednarki – przyznaje Barbara Cichy, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Lipinkach.
Tylko pewien urzędnik w gorlickim starostwie („Bez funkcji i nazwiska proszę!”) wylewa potok żółci: – Absolutnie archaiczny, działający poza plecami i kompetencjami władz, żądający wyników z dziś na wczoraj, nieliczący się z rzeczywistością żadnej z funkcjonujących prawnie instytucji. Stąd już tylko krok do społecznej anarchii!
– Jeszcze nie napisałem pisma nieprzekonany o jego słuszności – kończy naszą rozmowę Roman Klimasz. Zdejmuje kartkę z drzwi i włącza telefon.

 

Wydanie: 2003, 27/2003

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy