Kłopotliwy Sierpień ’80

Kłopotliwy Sierpień ’80

Najbardziej masowy ruch pracowniczy dokonał przewrotu, z którego wyłonił się jeden z najbardziej niesprawiedliwych ustrojów społecznych, jakie zna historia powojennej Europy

W sierpniu 1996 r. Unia Wolności zorganizowała rocznicową konferencję pt. „Polski Sierpień”. Główny referent, Józef Tischner, wystąpił z szokującą oceną przemian ustrojowych w Polsce i zasług głównych dramatis personae: „Lech Wałęsa był przywódcą rewolucji, która doszła do skutku bez rozlewu krwi: miejsce walki klasowej zajął duch „Solidarności”. Tadeusz Mazowiecki, budując instytucje demokratycznego państwa prawa, powiązał jednocześnie ruch „Solidarności” z personalizmem chrześcijańskim (…). Leszek Balcerowicz związał solidarnościową utopię z anglosaską ekonomią polityczną” (Józef Tischner, „”Solidarność” po latach”, „Gazeta Wyborcza”, 26.08.1996 r.). Ani Ryszardowi Bugajowi, ani mnie nie udzielono głosu, choć natarczywie się tego domagaliśmy. Tylko Jacek Kuroń zdołał nieco zakłócić dobre samopoczucie organizatorów, wyznając, że wielka przegrana robotników skazuje go na bezsenne noce. Nie polemizował jednak z cytowanym poglądem, chociaż już dwa lata wcześniej głosił poglądy diametralnie przeciwstawne. Postanowiłem je upowszechnić i wyrazić własną opinię.
Oto dwie najważniejsze tezy Kuronia: „Klęska „Solidarności” nastąpiła dlatego, że wyłonione z niej władze państwowe, miast stanąć na czele masowego ruchu przebudowy, działały ponad społeczeństwem. Ponad jego głowami realizowano program etatystyczno-technokratyczny, co spychało większość w roszczeniową lewicowość, tym bardziej radykalną, im dotkliwiej odczuwano koszty upadku komunizmu”. Dla niego było jasne, że w latach 1989-1993 dokonało się – cytuję – „zniszczenie ruchu „Solidarność” przez rząd i administrację” („Rzeczpospolita dla każdego”, „Życie Gospodarcze” nr 21/1994).

Sierpień, a nie „Solidarność”

Sam zaś oceniłem polski Sierpień – tak głosił tytuł – jako „epigońską rewolucję mieszczańską”. Od tamtej pory nie zmieniłem poglądu, a obecnie taka ocena jest jeszcze bardziej na miejscu i jeszcze bardziej potrzebna. Obecną 25. rocznicę bardziej się czci jako rok powstania „Solidarności” niż samego Sierpnia. A to nie to samo. Sierpień jest dla organizatorów raczej kłopotliwy, bo jest niewygasłym zarzewiem konfliktu, jak wskazują na to ostatnie poczynania stoczniowej „Solidarności”. Może więc najpierw wyjaśnię, dlaczego w tytule niezmiennie odwołuję się do Sierpnia, a nie do „Solidarności”. Historyczna wielkość Sierpnia, jego międzynarodowe znaczenie polegało nie tylko na zdecydowanej postawie strajkujących, która doprowadziła do zgody na powstanie niezależnego związku zawodowego, ale i na skłonności ówczesnej elity władzy, Edwarda Gierka przede wszystkim, do kompromisowego rozwiązania konfliktu. Do zawarcia czegoś w rodzaju umowy społecznej. Sierpień implikuje dwie strony kompromisu. Ten cel mając na oku, współorganizowałem znany list sześćdziesięciu czterech, namówiłem moich ówczesnych przyjaciół, Bronisława Geremka i Tadeusza Mazowieckiego, by pojechali do Stoczni, by szukać kompromisu, sam do nich dołączyłem, a spędzone tam dni uważam za najszczęśliwszy okres w moim życiu. Podwójne, historyczne znaczenie tej umowy polegało na tym, po pierwsze, że dało przykład dla kolejnej umowy społecznej – Porozumień Okrągłego Stołu; po drugie, stworzyło wzorzec dla pokojowych przemian systemowych w innych krajach bloku sowieckiego.
„Solidarność” zaś była jedną stroną i w coraz większym stopniu nie kompromisu, lecz zarzewiem nieuchronnego konfliktu. Dziesięciomilionowa, a więc niesterowalna i radykalizująca się „Solidarność” cały czas budziła we mnie dwojakie uczucia i rosnący niepokój. Nigdy nie kryłem poglądu, że do stanu wojennego doprowadziła niedojrzałość obu stron konfliktu. Zacząłem to dostrzegać już w Stoczni Gdańskiej, w pierwszych dniach września ’80. Przytoczę tu krótki, ale jakże wymowny dialog Waldemara Kuczyńskiego z Jackiem Kuroniem w dzień wypuszczenia go z aresztu: na „Cześć, bracie, cieszę się, że jesteś na wolności…” Kuroń zareagował: „Pojechaliście, by upupić robotników. Jak się ma słabe nerwy, to się jedzie do sanatorium, a nie do strajkujących”. Bamp. Odłożona słuchawka.
Oczywiście, Kuroń nie należał do awanturników. Dał później wiele dowodów pojednawczości, ale wtedy stał się więźniem informacji ze strony „niezłomnych”, którzy uważali, że strajkujący otrzymali „świstek papieru”.

Epigońska i mieszczańska

Robotnicy często odgrywali kluczową rolę w rewolucjach mieszczańskich kontynentalnej Europy. Oto, co pisał na ten temat Oskar Lange: „Gdy po wojnie we wszystkich krajach Europy Środkowej, w Niemczech, w Austrii, na Węgrzech, w Czechach, w Polsce, załamywały się resztki ancien regime’u, gdzie na gruzach monarchii (…) powstawały mieszczańskie republiki demokratyczne, twórcą tych republik był ruch robotniczy. Nie mając dość sił, aby republikom przez siebie stworzonym nadać charakter klasowo-proletariacki, ruch robotniczy nie mógł uniknąć tego, że republiki, które stworzył, stały się klasowymi państwami mieszczańskimi. Powstała (…) tragikomiczna sytuacja: partie robotnicze tworzyły republiki, które były w swej treści socjologicznej, mieszczańskimi państwami klasowymi” („Kryzys socjalizmu”, 1931, w: O.L. „Wybór pism”, t. 1, Warszawa 1990, s. 93).
Wydarzenia w Polsce lat 1980-1992 były kolejną tragikomedią. Największy w Europie, najbardziej masowy ruch pracowniczy dokonał przewrotu społecznego, z którego wyłonił się jeden z najbardziej niesprawiedliwych ustrojów społecznych, jakie zna historia tego kontynentu w okresie powojennym. To nieprawda, że to tylko wielkoprzemysłowa klasa robotnicza, zatrudniona w „socjalistycznych mamutach” przegrała, bo przegrać musiała z nowoczesnością, gdyż reprezentowała przestarzałe branże. Takie twierdzenie to nowa forma ideologicznej legitymizacji. Do przegranych należą: robotnicy prywatnego sektora, zdecydowana większość rolników, rzemieślnicy, pielęgniarki i nauczyciele. Materialną, a nawet prestiżową przegraną części z przegranych kompensuje odzyskana wolność. Ale dla tych grup społecznych – może z wyjątkiem nauczycieli – wolność została niesłychanie ograniczona przez zachwianie fundamentów bytu materialnego.
„Na nasze nieszczęście wygraliśmy!”, powiedział Wałęsa w nocy 4 czerwca 1989 r. Na pewno nie zdawał sobie sprawy, jak wiele w tym wykrzykniku powiedział jako przywódca robotniczy! Później jeszcze powie: „Miało być państwo prawa, a stworzyliśmy państwo prawników”! Ale wyszedł „plus ze znakiem ujemnym!”.
W dwojakim sensie określam tę pokojową rewolucję jako epigońską. Po pierwsze, ten typ rewolucji mieszczańskiej należy już do przeszłości. W wielu krajach powstawała nowoczesna prywatna gospodarka rynkowa bez pierwotnej akumulacji kapitału na wzór angielskiej czy nawet amerykańskiej. Umożliwia to, z jednej strony, zrzeszeniowa (akcyjna) forma kapitału, z drugiej – fakt, że Polska i inne kraje pokomunistyczne miały już wielki (często za wielki) przemysł, nie potrzebowały więc pochodzącego ze spekulacji, kradzieży, defraudacji, przysłowiowego pierwszego miliona dolarów, by umożliwił przejście od manufaktury do fabryki. Z tych samych względów, już niekonieczne było zubożenie jednych, by rosły kapitały drugich.
I po drugie, inaczej niż w XIX w., rewolucje w Środkowej Europie, o których pisał Lange były przez partie robotnicze przegrane w sensie politycznym, ale nie w sensie społecznym. Przyniosły one bowiem pierwszy zasadniczy wyłom w ustawodawstwie pracowniczym tych krajów. Polscy robotnicy, na przykład, wywalczyli lub otrzymali ośmiogodzinny dzień pracy i wiele innych uprawnień. Niektórzy nazywali to przekupywaniem robotników w obliczu pukającej do drzwi rewolucji.
W Polsce natomiast zrodził się dziki kapitalizm typu XIX-wiecznego o najwyższym w UE bezrobociu, zwłaszcza wśród młodzieży, najniższej stopie zatrudnienia i rosnącym ubóstwie. Chwilowy sojusz robotników z inteligencją, której powierzono sprawy programowe, wydatne wsparcie Kościoła oraz międzynarodowych organizacji finansowych, umożliwił pokojowo nie tylko demontaż „realnego socjalizmu”, lecz także transformację rewolucji robotniczej w mieszczańską. Hardzi robotnicy rewolucjoniści stali się znów „robolami”. Spektakularny krach komunistów ułatwił zohydzenie wszystkiego, co przypominało choćby cień socjalizmu, zepchnął partię postkomunistyczną do oślej ławki. Podobnie jak wielu byłych liderów i doradców „Solidarności” wielu byłych komunistów stało się kapitalistycznymi neofitami. Słabość zaś większości parlamentarnej, która niemal jednomyślnie zatwierdziła plan Balcerowicza, najlepiej wyraził na tych łamach Aleksander Małachowski: „Byliśmy trochę jak barany prowadzone na rzeź i łatwo ulegaliśmy obietnicom polityków, mającym decydujący głos w praktycznym wcielaniu w życie szkodliwych rozwiązań. Pamiętam, jak łatwo (…) zgodziliśmy się na szokową terapię Balcerowicza (…). Jedyne, na co potrafiliśmy się zdobyć, to była napisana przez Ryszarda Bugaja (…) uchwała, stawiająca rządowi pewne warunki i wymogi co do tej terapii (…). Terapia ruszyła i (…) mało które z przyrzeczeń wicepremiera jest dotrzymywane. Balcerowicz (…) nigdy nie uznał na forum sejmowym, że on i jego amerykański mentor, prof. Sachs, zwyczajnie nas, posłów bez doświadczenia, oszukali” („Przegląd”, 11/2001).

Zerwanie umowy społecznej

A mogło być inaczej, w Polsce bowiem istniał alternatywny program rozwoju, program Okrągłego Stołu. Zaprojektowano przy nim nie tylko równoważenie gospodarki przez liberalizację cen (co prawda, ze zbyt wysoką skalą indeksacji płac), lecz także „nowy ład ekonomiczny”. Jego zarys jest ogólny, ale na pewno bardziej prospołeczny niż ten realizowany. Nie mogłoby być zresztą inaczej, jeśli nowy ustrój kształtowano by przy ściślej współpracy ze związkami zawodowymi, co obiecywała umowa społeczna z Sierpnia ’80. Natomiast zrywając tę umowę, proklamowano jesienią 1989 r., skok do kapitalizmu, oparty rzekomo na sprawdzonych wzorach, a więc wolny od eksperymentowania. A właśnie ze względu na obraną metodę ów skok okazał się dotkliwym społecznie, wielkim eksperymentem, dającym początek niefortunnej drodze przemian.
Powstaje dręczące pytanie, dlaczego zgodziła się na ów skok pracownicza „Solidarność”, OPZZ, schodząca ze sceny, ale przecież jeszcze wpływowa, stara elita władzy? To sprawa do dłuższych rozważań. Zaznaczę tylko, że „Solidarności” jest wyjaśnić najłatwiej. Wychodząca dopiero z podziemia, zajęta sprawami organizacyjnymi, osłabiona przez exodus inteligentów, wierzyła, że tymczasem rewolucję ma wygraną, bo władzę sprawują jej zaufani ludzie. Wierzyła jeszcze Wałęsie, który tak się śpieszył z poparciem nowej władzy, że program Balcerowicza zaakceptował, zanim został jeszcze ogłoszony, bez zapoznania się z jego treścią, bez negocjacji.

Niejasna przyszłość

Czy jest więc nadzieja, że Polska wejdzie na drogę realizacji podstawowych zasad konstytucji: społecznej sprawiedliwości i solidarności, społecznej gospodarki rynkowej, w tym polityki możliwie pełnego zatrudnienia? Zakładając warunki pokojowe, możliwie cywilizowane, tylko zbieżność dwóch okoliczności mogłaby zmusić władze do zasadniczej reorientacji politycznej: zorganizowany nacisk wewnętrzny na władze, najlepiej w drodze pokojowych demonstracji, legalnych strajków, obywatelskiego nieposłuszeństwa, czemu towarzyszyłaby radykalizacja zachodnich ruchów społecznych i zachodnich partii lewicowych oraz sprzyjająca walce z bezrobociem i biedą reforma podstawowych zasad Unii Europejskiej.
Należy jednak mieć przed oczyma także przestrogę Jacka Kuronia: kiedy duże grupy społeczne mają poczucie, że zostały wypchnięte poza społeczeństwo, że pozbawiono je szansy udziału w normalnym życiu, że odebrano im możliwość spełnienia swych aspiracji, to zaczynają się buntować przeciwko takim porządkom i mogą je zniszczyć (Kuroń, 1997). Jaka jednak władza wyłoniłaby się z tego „zniszczenia”? Czy owo zniszczenie może przybrać cywilizowane formy? Trudno przewidzieć. Z pewnością nie byłyby to te konfiguracje polityczne, które znamy.

Autor jest profesorem nauk ekonomicznych i humanistycznych, w latach 1948-1968 członek PZPR, 1992-2002 UP. Był jednym z członków Komisji Ekspertów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego i doradców „Solidarności”.

 

Wydanie: 2005, 34/2005

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy