Kobieta według terrorysty

Przed Osetią myślałam, że napiszę felieton o naszym podwórku, o głupocie i zaślepieniu. Przez jakiś czas będziemy mówili: „przed Osetią”, jak przed nową erą, bo zaczęła się nowa era terroryzmu, w której głównym celem ataku stały się dzieci.
W lipcu, w czasie remontu, zakamuflowano w szkole broń i materiały wybuchowe. Ktoś z miejscowych musiał wpuścić obcych, a może to swój stał się obcym? Myślę o tym, a każdy temat niezwiązany z Osetią wydaje się blady, w oczach mam straszne obrazy.
Na ich tle przypominam sobie mój pierwszy dzień w szkole – ojciec zrobił mi zdjęcie. Dla ojca ta fotografia była równie ważna jak później ta od pierwszej komunii dla matki. W odróżnieniu od fanatyków, którzy kobiety uważają za podludzi, sądził, że mała dziewczynka jest człowiekiem i powinna się kształcić. Stoję przed drzwiami, odświętnie ubrana, z dumną miną i poczuciem bezpieczeństwa. Stalinizm w apogeum. Wuj w więzieniu, ojciec dostał domiar, w domu była rewizja, szukali w moim materacu złota. A ja idę pierwszy raz do szkoły, z matką i ojcem, za rękę.
Tak samo w PRL-u bezpiecznie szedł z nami nasz syn, tak będą szły dzieci naszych dzieci w trzeciej Rzeczpospolitej.
Pokazano w telewizji filmy nakręcone w Biesłanie.
Najpierw dzieci, ładnie ubrane, idą za rękę z rodzicami. Wszędzie matki starają się, by dziecko miało, co trzeba, nawet tam, gdzie ojcowie walczą i zabijają. Wszyscy idą roześmiani. Nie znają swego przeznaczenia.
Potem widzimy wybiegające lub wynoszone poranione albo martwe dzieci, na rękach żołnierzy, cywilów, ojców, matek.
Aż w końcu zobaczyliśmy setki konduktów idących przez małe miasto, które zostanie na zawsze synonimem tragedii.
Zanim zaczął się osetyjski dramat, wycięłam z „Gazety” obrzydliwą, choć świetną w swej obrzydliwości fotografię. Cóż teraz znaczy to zdjęcie – roześmianego, klaszczącego w rączki Kaczora i paru jego rozradowanych kolegów, którzy cieszyli się tak bardzo z tego, że środki antykoncepcyjne nie będą refundowane.
Prymas jak zwykle w subtelny sposób przekazał swój pogląd na sprawę, że – po pierwsze – seks służy bogatym do baraszkowania, czyli biedni by im fundowali kondomy, po drugie zaś, niedługo na olimpiadzie zastąpią nas cherlawi i czarni. Cherlawi z biedy, a czarni, bo wyginie rasa biała, jeśli białe kobiety zaczną używać środków, zamiast zachodzić z białymi facetami.
Śmiech tych facetów w sali poselskiej nie był naturalną radością, z jaką mamy do czynienia, gdy śmieją się z dobrego dowcipu ludzie obdarzeni poczuciem humoru. To było agresywne obnażanie zębów, triumf, że udało się dokopać słabszemu. Mizoginia wiecznie żywa.
David D. Gilmore pisze w książce poświęconej temu staremu zjawisku, że źródłem mizoginii są nierozstrzygnięte wewnętrzne konflikty mężczyzn. Można z tym walczyć za pomocą refleksji. Kiedy jednak rozum śpi, harcują upiory. Wtedy ma się bardzo spójny czarno-biały obraz świata. Taki jak w Ameryce, wcale nie tak dawnej, gdzie w latach 50. czarny człowiek nie miał wstępu do lokalu białych. Czarne było złe, a białe dobre, jak u Pitagorasa: źródło dobre stworzyło porządek, światło i człowieka, źródło złe chaos, ciemności i kobietę.
Potem rasa biała, nordycka, była lepsza od wszystkich innych ras, a także od białej, ale nie aż tak białej, jak chciał Adolf. Wewnątrz każdej z białych grup, jak baba w babie, musiała być podgrupa gorsza. Bo wojny, pogromy nie toczą się stale, a wróg musi być zawsze pod ręką. Żeby czuć się dobrze, biały, czarny czy żółty mężczyzna mizogin musi mieć kogoś, komu może dokopać, gdy ma na to ochotę. Może puścić wiąchę albo przyłożyć w dziób jak pewien mecenas, który bija żonę, też zresztą panią mecenas z tej samej kancelarii. Mawia przy tym żartobliwie do klientów, których rozwodzi, że ma „szybką rękę”. U niego „wszystko musi chodzić jak w zegarku”.
Do tego rodzaju zegarmistrzostwa służy mizoginom kobieta. Na szczęście nie każda, bo wiadomo z amerykańskich badań, że jak kobieta solidnie odda, to bicie się nie powtarza. A jak ma mniej siły, to zawsze może grzybki przyrządzić.
Rechoczący w ławach poselskich faceci mogą wiele opowiadać o tym, jak szanują swoje matki i żony, mogą wyznawać wiarę i modlić się do Najświętszej Panienki, ale ich śmiech zdradza ich. Tak jak po śmiechu pozna się kurwę, która z klientami sporo cieczy przepuściła przez nerki, a dymu przez płuca, ale ona przynajmniej nie udaje, że chce dobrze dla idei, chce kasy.
Rechoczą posłowie, cieszą się z sukcesu, najbiedniejszych nie będzie stać na drażetkę, te, co mają trochę grosza, i tak sobie kupią. Cieszą się z prawicowymi posłami posłanki satelitki, co to wspomagają w działalności swoich panów przeciw innym kobietom. I tak je wydymają, kiedy przyjdzie do obsadzania stanowisk. Może oprócz jednej, jednej może się udać, bo każdy mizogin musi mieć swoją ulubioną kobietę, tak jak antysemita ma zawsze swojego Żyda.
W akcji terrorystycznej w Biesłanie brały udział szahidki. Od dawna wiedziałam, że zacznie się werbunek terrorystek, bo są potrzebne facetom, mogą wejść tam, gdzie ich już nie wpuszczą, bo czuwają służby specjalne, ochrona, policja. Instruktor antyterrorysta, Marcin Kossek, opowiadał o tym, o czym się nie mówiło. Usłyszałam po raz pierwszy, że w teatrze na Dubrowce mężczyźni terroryści zostawili sobie drogę odwrotu, po akcji chcieli się jakoś przebić, ale to im się nie udało. Kobiety szahidki miały wysadzić się samobójczym zamachem, to one miały zginąć! Oszukali je, jak zawsze.

Wydanie: 2004, 38/2004

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy