W kogo huknie?

Kuchnia polska

Jerzy Urban opublikował w „NIE” felieton, który poruszył opinię prasową. Napisał w nim mniej więcej tyle, że ludzie znajdujący się na styku władzy z interesem – a każda władza styka się z interesem – pojęli, że władza jest przemijająca, a majątek stanowi wartość znacznie bardziej trwałą i poczęli wyciągać z tego praktyczne wnioski. Napisał też, że jeśli obecny układ rządzący nie wyciągnie z tego należytych konsekwencji, niedługo wyciągnie mu to opozycja, z fatalnymi skutkami dla formacji rządzącej. Dodał też, że premier powinien rozejrzeć się uważnym wzrokiem po swoim otoczeniu, ponieważ – jak parafrazuje Urban powiedzenie tegoż premiera – mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy innych.
W odróżnieniu od Leppera, który już kiedyś mówił coś takiego w Sejmie, rozciągając swoje obserwacje na całą klasę polityczną, a więc rząd i opozycję razem, Urban nie wymienił żadnych nazwisk, konkretów ani sum, co świadczy o jego znacznie wyższym wyrobieniu politycznym, a także o kunszcie publicystycznym. Ponieważ felieton Urbana, w przeciwieństwie do wystąpień Leppera, nie pociągnął za sobą żadnych sprostowań, wyjaśnień albo też oskarżeń o potwarz i pomówienie, lecz wywołał tylko wielki „suspence”, jak w filmie kryminalnym lub horrorze. Coś wisi w powietrzu, coś się skrada, ale co, kiedy, jak i w kogo huknie – nie wiadomo.
Jak każda sensacja publicystyczna tak i felieton Urbana, redaktora pisma wyspecjalizowanego w tropieniu afer i nadużyć, a więc człowieka, którego należy traktować poważnie, doczekał się niemal natychmiast interpretacji. W „Trybunie” Marek Barański jako wytrawny „urbanolog” (pracował przecież przez lata z Urbanem w „NIE”) napisał, że zasypany został telefonami, kogo konkretnie Urban miał na myśli, publikując swój tekst. Barański odpowiada przy tym, że być może nikogo, lecz samą zasadę, że władza powinna mieć czyste ręce i opierać się pokusom mamony, a także tępić w swoim otoczeniu przejawy korupcji i nadużyć. Podobnego zdania był w „Gazecie Wyborczej” Jerzy Jaskiernia, przewodniczący Klubu Parlamentarnego SLD, który zapytany przez dziennikarza, co o tym sądzi, odpowiedział, że nie wie nic konkretnego, ale jak coś się okaże, to się odpowiednio ustosunkuje. Sytuacja przypomina więc opowiadanie Zoszczenki, w którym czekista, prowadząc jakieś śledztwo, zwołuje na podwórze wszystkich mieszkańców kamienicy i wypuszcza psa, który ogromnie natarczywie wwąchuje się kolejno we wszystkich zgromadzonych. I wprawdzie nikt nie przyznaje się do głównego zarzutu, o który chodzi śledczemu, nikt jednak nie wytrzymuje nerwowo tego wąchania i wszyscy kolejno padają na kolana i przyznają się do czegoś – a to do jakiejś drobnej kradzieży, a to że bije żonę, a to że opowiedział jakiś zakazany dowcip, a to że żyje z nieletnią…
Charakterystyczną reakcją na felieton Urbana jest całkowity brak świętego oburzenia – że jest to skandal i niedorzeczność, rzucanie błotem w niewinnych ludzi czy środowiska. Uświadamia nam to dość szczególne zjawisko, że w obecnym życiu publicznym Polski nie ma człowieka, o którym gdyby nam powiedziano, że jest aferzystą i defraudantem, przedstawiając na to jakieś dowody lub choćby poszlaki, odparlibyśmy, że to całkowicie wykluczone. Zainteresowałyby nas raczej szczegóły, niż zaskoczył lub zbulwersował sam fakt.
Jest to niestety miara patologii naszego życia publicznego.
Na tę patologię przez wszystkie lata III Rzeczypospolitej pracowało wiele czynników. Pierwszym z nich jest oczywiście nagłe odwrócenie skali wartości związane ze zmianą ustroju. Przez ponad 40 lat PRL-u człowiek ostentacyjnie zamożny automatycznie budził podejrzenia co do czystości swoich działań, od 12 lat jednak ma budzić szacunek, niezależnie od tego, jakie są źródła jego zamożności, ponieważ samą swoją osobą świadczy o naszym powrocie do gospodarki rynkowej. Drugim dość ważnym czynnikiem jest niewątpliwie gorączkowa działalność mediów, które zwłaszcza w pierwszym okresie III RP uznały za swój obowiązek unieważnienie wszystkich wcześniejszych autorytetów i to nie tylko politycznych, ale także kulturalnych, naukowych i społecznych. Jeśli ktoś z tych ludzi chciał nadal brylować na szczytach, musiał skrzętnie udawać, że urodził się po roku 1989 i naprawdę nie było go przy tym, kiedy brał nagrody, zasiadał w Sejmie PRL i wysiadywał na kolanach sekretarzy. Wprowadziło to w nasze życie publiczne, a także towarzyskie i prywatne, aurę zakłamania stanowiącą od tamtej pory element środowiska naturalnego, w którym żyjemy, zatruwając się tą hipokryzją.
Dalszą przyczyną jest zdumiewająca konsekwencja w stawianiu, a potem skrzętnym rozmywaniu wszelkich nawet najpoważniejszych zarzutów typu kryminalnego. Nie zapominajmy przecież, że żyjemy w kraju, w którym żadna wielka afera defraudacyjna lub pokrewna – oprócz może afery Art-B – nie doczekała swego sądowego finału. Ale na tym tle biedny Bagsik, który grzecznie poszedł odsiadywać resztę swojej kary, wygląda nie jak wielki aferzysta, ale naiwny chłoptaś. To wszystko sprawia wrażenie wielkiej zmowy, w której wszyscy kryją wszystkich, niezależnie od politycznych czy innych podziałów, a więc nikt nie jest godny zaufania.
Na koniec wreszcie, o czym pisałem tu już kiedyś, Polska rozłamała się na dwa społeczeństwa, które żyją na innych planetach. Niedawno „Rzeczpospolita” podała skalę zarobków menedżerów głównych spółek giełdowych w Polsce i wahają się one od 0,5 do 3 mln zł rocznie, wobec średniej płacy pracującego Polaka około 25 ty. zł rocznie, którą nie wszyscy pracujący przecież osiągają. Różnica wynosi więc średnio sto razy, każde 100 zł dla jednych jest dziesięcioma tysiącami dla drugich.
O czym tu więc rozmawiać? Jeśli Urban napisał, że huknie – to huknie. Jak, w kogo? Myślę, że z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca ziemi między Bugiem a Odrą, nie ma to większego znaczenia. Ale myli się, gdy spodziewa się po tym huknięciu wielkiego wstrząsu lub przetasowania. Huki te bowiem rozlegają się gdzieś na górze i przypominają burze, które toczą się tego lata nad Europą, i jeśli wynika z nich coś dla nas tu, na dole, to tylko tyle, że kogoś może zalać, komuś zerwie dach albo kogoś przywali wyrwane przez wichurę drzewo. Na co i tak nie mamy szczególnego wpływu.

 

Wydanie: 2002, 32/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy