Kogo sobie wybraliśmy?

Kogo sobie wybraliśmy?

Za suwerenem, czyli za nami, piękne dni. Zabiegano o nas na setki sposobów, bo mając w ręku kartę do głosowania, mogliśmy z nią zrobić wszystko. Każdy głos był cenny. Wart obietnic, podlizywania się i ściskania rąk. W kampanii wyborczej to my byliśmy najważniejsi. Bez podziału na biednych i bogatych, mądrych i głupich, uczciwych i przekrętasów. Obserwowaliśmy, jak w ciągu ostatnich miesięcy w całym kraju robota aż furczała. Miło było patrzeć na finał kadencji rad. Otwieranie, odsłanianie, oddawanie do użytku. Choć zdarzały się pokazuchy, w większości było to świadome działanie lokalnych władz. Celowanie na finał. By wyborca miał to świeżo w pamięci.

Wiemy już, czy taka taktyka przyniosła spodziewane efekty.

Samorządy są jak Polska w pigułce. Jest wiele miejsc, gdzie warto było zmienić wójta, burmistrza czy prezydenta. Bo sitwa. Albo nieudolność czy rozleniwiające samozadowolenie. Na szczęście więcej jest już w kraju takich miejsc, gdzie mieszkańcy nie musieli się głowić, jak wyjść z marazmu lub przegnać klikę. Gdzie wiadomo było, że warto poprzeć tych, którzy są. Bo stoi za nimi realny dorobek. Bo zapracowali na dobry wynik. I na gratulacje.

Niektórych czeka dogrywka. Poznaliśmy moc naszych skrzyżowanych linii. Przez jakiś czas będziemy jeszcze żartować z tych kandydatów, których tylko bezbrzeżna megalomania mogła sprowokować do startu w wyborach. Zapewnili wyborcom trochę rozrywki, choć na niskim poziomie. Nudy nie było.

Na szczęście mieliśmy duży wybór. Startowało tysiące kandydatek i kandydatów, których dorobek zawodowy i entuzjazm były na miarę funkcji, o które walczyli. Jeśli więc ktoś mówi, że nie głosował, bo nie miał na kogo, to oszukuje sam siebie. Miejsc, gdzie jest taka mizeria, nie było wiele. Niestety, absencja w tych wyborach była tradycyjnie wysoka.

Czy trzeba lepszego dowodu na to, że bardzo wielu Polaków nie potrafi powiązać swoich decyzji wyborczych z jakością życia wokół nich? Postrzeganie świata kończy im się na rodzinie i najbliższym otoczeniu, a resztę, czyli społeczeństwo i państwo, widzą jako ciało obce. I słabo się z nimi identyfikują. Mamy więc z tym problem. Zmieniają się rządzące partie, a słaba frekwencja jest czymś trwałym. Ponadpartyjnie nieobecni. Co by było, gdyby kiedyś się obudzili? Czy dołączyliby do tych, którzy śpiewają „Polacy, nic się nie stało”? Nawet po beznadziejnej grze naszych piłkarzy?

Wydanie: 2018, 43/2018

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 22 października, 2018, 20:15

    państwo olewa społeczeństwo politycy widzą nas tylko przed wyborami i nawet się nie zastanawiają czy ludzie wytrzymają te podwyżki cen wszystkiego , służymy kolejnym rządom jako osły do wydojenia

    Odpowiedz na ten komentarz
    • ireneusz50
      ireneusz50 29 października, 2018, 09:50

      panstwa nie ma, jest agentura zarządzająca określonym terenem i ludźmi tam zamieszkałymi, to neokolonializm a nie państwo.

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy