Kolejka do szkół prywatnych

Kolejka do szkół prywatnych

Placówki niepubliczne stały się wyspą w morzu bałaganu, jaki powstał w wyniku zmian w oświacie

– Tato, oni naprawdę byli zainteresowani tym, co my robimy. Słuchali nas i zadawali pytania. To chyba nie byli nauczyciele – dzieli się wrażeniami dwójka uczniów, którzy po latach w publicznej szkole poszli na rozmowę rekrutacyjną do placówki prywatnej. Oboje dostali się i od września będą się uczyć w ramach edukacji domowej. Państwowej, systemowej, mają już serdecznie dosyć.

Od wprowadzenia reformy edukacji w roku szkolnym 2017/2018 o 22% zwiększyła się liczba prywatnych szkół podstawowych – publicznych zaś przybyło jedynie 6%. Takie są wyliczenia ekonomistki Alicji Defratyki prowadzącej stronę internetową ciekaweliczby.pl, dokonane na podstawie listy szkół uaktualnionej przez MEN w marcu br.

Na stronie czytamy ponadto, że liczba uczniów w prywatnych szkołach podstawowych zwiększyła się o 62%, w publicznych zaś o 54%.

Wzrost liczby podstawówek jest oczywiście związany w dużej mierze z likwidacją gimnazjów, jednak widać wyraźnie, jak zmieniają się w Polsce proporcje placówek publicznych i niepublicznych na skutek reformy Anny Zalewskiej.

Trudno się dziwić tej zmianie. Reforma edukacji, a wraz z nią przeładowana podstawa programowa, przeciążeni ósmoklasiści, potem strajk nauczycieli i trudności związane z podwójnym rocznikiem – to wszystko spowodowało, że nie brakuje rodziców (i oczywiście dzieci), którzy stracili zainteresowanie państwową edukacją. A to nie koniec problemów. Już wiadomo, że są licea, w których od września zajęcia obowiązkowe będą trwały nawet do godz. 19.25.

Przeciętni poza nawias

Rekrutacje do liceum przelały czarę goryczy. Jedną z rozczarowanych, którzy nie znaleźli się na żadnej wstępnej liście osób przyjętych do liceum, jest córka Tomasza* z Warszawy. Kilka lat wcześniej wybrała gimnazjum dzięki dobremu wynikowi na olimpiadzie informatycznej. Po jego ukończeniu oceny na świadectwie miała już średnie, więc zaczęły się schody.

– Na listę rekrutacyjną córka wpisała wiele szkół średnich w Warszawie, łącznie z tymi słabszymi, co do których byliśmy niemal pewni, że się dostanie – mówi tata tegorocznej absolwentki gimnazjum. – Niestety, miała dobre stopnie tylko z niektórych przedmiotów, a z matematyki, mimo że ma umysł ścisły, jedynie trójkę. Efektem kilku słabszych stopni i „podwójnego rocznika” było to, że zostaliśmy z niczym.

Po ogłoszeniu wstępnych wyników rodzice dziewczyny dali sobie spokój z szukaniem miejsc w klasach o mało interesujących profilach. Tomasz: – Pomysł, by rozpocząć edukację domową, był czymś w rodzaju objawienia. Już wcześniej zainteresowaliśmy się tą formą nauki, gdy usłyszałem od jednego z rodziców historię o chłopcu, który podczas przewlekłej choroby nauczył się więcej, niż gdy chodził do szkoły. Podobnie było z moim starszym dzieckiem, licealistą, w trakcie wiosennego strajku. Kupił sobie zestaw do rysowania, choć nigdy wcześniej tego nie robił. Gdy zaczął szkicować, znajomi nie wierzyli, że nie przechodził wcześniej żadnego kursu. Punktem zwrotnym dla nas była jednak nieudana rekrutacja córki do liceum.

Tomasz zadzwonił do jednej ze szkół kształcących metodą Montessori, oferującej też opcję edukacji domowej. – W tej szkole powiedziano mi, że to nic nie kosztuje, przynajmniej jeśli chodzi o uczestnictwo, bo na pewno będziemy musieli kupić materiały do nauki czy ponieść koszty ewentualnych wyjazdów – opowiada. – Z dostaniem się także nie było problemu. Tylko rozmowa rekrutacyjna, na którą poszła córka, ale i syn, bo nie chciał dłużej się uczyć w państwowym liceum. Wrócili zachwyceni i od września zaczynają tam naukę.

Oferta jest szeroka

Na odpływie uczniów do sektora prywatnego zyskują też szkoły katolickie. Trudno powiedzieć, czy Kościół, poszerzając ofertę o edukację, zyskuje nowych wiernych, ale jedno jest pewne – szkoły, które choćby nazwą deklarują wierność jego wartościom, dorobiły się opinii placówek o wysokiej jakości kształcenia. I to nawet u niepraktykujących.

Hanna zdecydowała się przenieść czworo dzieci z publicznych placówek do chrześcijańskiej szkoły Stowarzyszenia Sternik w Józefowie, mimo że nie uważa się za osobę wierzącą, jest agnostyczką. Nie mają z mężem ślubu kościelnego.

– Co zdecydowało? Lokalizacja. Wreszcie miałam dzieci uczące się na różnych szczeblach edukacji (przedszkole i szkoła podstawowa) w jednym miejscu, co jest nie bez znaczenia, gdy się pracuje w centrum, a mieszka na przedmieściach – opowiada. – Ważny był poza tym poziom nauczania. Taka szkoła zapewnia nauczycieli o odpowiednim stopniu kompetencji, szeroko patrzących na proces edukacji, wykorzystujących różne metody nauczania i zarabiających więcej niż w szkołach państwowych. Istotna jest kwestia godzin języka obcego. W Sterniku młodsze dzieci w przedszkolu mają go trzy razy w tygodniu, starsze pięć, w szkole również każdego dnia. Płacę za prywatną szkołę, ale w państwowej, bezpłatnej, za rok nauki języka obcego muszę zapłacić ok. 3 tys. zł. Co więcej, taka placówka, katolicka czy nie, nie bierze udziału w strajku. Dzieci nie muszą potem gonić z materiałem.

Jak mówi Hanna, klasy szkół Sternika mają maksymalnie 18 osób, a w praktyce czasem zostają ze dwa miejsca do uzupełnienia. Mamie czwórki spodobał się też nieszablonowy sposób prowadzenia lekcji: – Nauczycielki, bo w szkole żeńskiej uczą tylko kobiety i wbrew obiegowym opiniom nie są to zakonnice, stosują różne techniki nauczania. To nie jest tak, że podążają za książką od A do Z. Jeśli panie uznają, że materiał w podręczniku jest ułożony nielogicznie, są w stanie rozsądnie go poprzestawiać, dzięki czemu dzieciom łatwiej wszystko opanować. Dysponują także mnóstwem dodatkowych materiałów.

Dzieci ze szkół Sternika nie muszą poza tym ślęczeć godzinami nad zadaniami domowymi. – Na palcach mogę policzyć sytuacje, gdy zadaje się im klasyczne prace domowe, wszystko robią w szkole – mówi Hanna. Co więcej, po zajęciach uczniowie mają dodatkową godzinę lekcyjną, tzw. odrabianki. Gdy potrzebują wsparcia, nauczyciele danego przedmiotu są do ich dyspozycji. – Ze szkoły państwowej pamiętam tyle, że najstarsza córka przychodziła do domu i miała pracę domową na trzy godziny. Tu tego nie ma – podkreśla Hanna.

To nie znaczy, że po szkole dzieci mogą już tylko oddawać się lenistwu. Hanna przypomina, że angielski wymaga przećwiczenia w domu, no i potrzebne jest przygotowanie do większych sprawdzianów. Zadania z matematyki odrabiać można jednak na platformie internetowej, wiedzę z historii zaś przyswajać poprzez projekty. – Pamiętam zadanie, w którym spośród bohaterów historycznych każda uczennica miała wybrać najważniejszego w danym momencie, oczywiście z historycznego punktu widzenia – opowiada. – Musiały się dowiedzieć o nim wszystkiego, co się dało, z samodzielnie pozyskanych źródeł. Zebrany materiał wprowadzały potem do PowerPointa. Później na lekcji przedstawiały daną sylwetkę, a finałem była dyskusja, który z bohaterów rzeczywiście był tym najważniejszym. Niby zadanie z historii, ale uczyło poszukiwania informacji w różnych źródłach, pracy z programem PowerPoint i wreszcie umiejętności argumentowania – wylicza Hanna. – Na pewno w szkołach państwowych są nauczyciele, którzy potrafią przekazać wiedzę w tak ciekawy sposób, jednak często jest to niemożliwe choćby z przyczyn lokalowych.

Na pytanie, czy nie przeszkadzała jej obecność religii, skoro nie uważa się za członkinię Kościoła katolickiego, Hanna odpowiada: – To właściwie szkoła chrześcijańska, nie katolicka. Religii jest tu tyle, ile w placówkach publicznych. Różnica polega na tym, że to przedmiot obowiązkowy, a do wyboru nie ma etyki. Dodam jednak, że pani od religii również jest osobą świecką, przy tym bardzo światową, wielojęzyczną. Opowiadała uczennicom również o innych religiach, choć z naciskiem na katolicką. O dziwo w znanej nam państwowej szkole był z tą tolerancją większy problem. Dzieci uczyła tam siostra bardzo nastawiona na dyscyplinę, ostra i wymagająca.

Hanna dodaje, że wiele stereotypowych opinii o szkole nie znalazło potwierdzenia. – Chodzi np. o rzekomy obowiązek uczestnictwa w mszy lub spowiedzi w szkole.

Chwali też podejście księży, u których młodzież się spowiada, o ile ma na to ochotę. – Jest oparte na szacunku, otwartości. Jeśli gdzieś zetknęłam się z postawami negatywnymi, takimi jak brak tolerancji, pycha, poczucie wyższości, przypisywanymi polskim katolikom, to raczej wśród rodziców, szczególnie matek należących do rozmaitych wspólnot religijnych oraz ich córek, powielających zachowania rodziców.

Nie tylko uczniowie

Odchodzenie uczniów z państwowych szkół to niejedyny skutek reformy. Magdalena Kaszulanis z ZNP: – Tak, z państwowych szkół odchodzą także nauczyciele. Takie zjawisko zawsze występowało, ponieważ z reguły wynagrodzenie oferowane w prywatnych placówkach edukacyjnych – szkolnych i przedszkolnych – jest konkurencyjne. Niepubliczne szkoły i przedszkola zawsze zapewniały też lepsze warunki pracy, dostęp do wielu materiałów metodycznych, dydaktycznych, pomocy naukowych czy nawet tak przyziemnych rzeczy, na które z reguły nie ma pieniędzy w publicznych szkołach, jak papier do ksero czy materiały plastyczne, często finansowane przez nauczycieli z własnej kieszeni. Co więcej, w niektórych szkołach klasy liczą tylu uczniów, ile zmieści się krzeseł, czyli prawie 40. Znamy również sytuacje niewyobrażalne jeszcze kilka lat temu, np. szkołę, w której dyrektor wydziela przestrzeń lekcyjną na korytarzu, bo nie ma już miejsca nawet w pomieszczeniach gospodarczych. Te już wcześniej zostały przeznaczone na sale lekcyjne. W pewnej szkole lekcje mają się odbywać w stołówce.

Rzeczniczka ZNP przyznaje, że zjawisko pogłębiło się w ostatnim roku, szczególnie po tym, jak zostali potraktowani nauczyciele w czasie kwietniowego strajku. Związek obserwuje, że coraz liczniej odchodzą ze szkolnictwa publicznego, pierwsze kroki kierując do placówek prywatnych. – Sytuacja w tym roku jeszcze bardziej się skomplikowała, bo nauczycieli brakuje wszędzie. Bardzo wiele było odejść w tym roku, w maju, w czerwcu. Wiemy od dyrektorów, że nawet w czasie wakacji nauczyciele rezygnowali z pracy. Często w rozmowach z nimi słyszymy: „Jeszcze rok, jeszcze dwa, doprowadzę moją klasę do końca etapu edukacyjnego i również pożegnam się ze szkołą”. Ten proces obserwujemy przede wszystkim w dużych miastach. Brakuje zwłaszcza matematyków, anglistów, informatyków i fizyków. Problem do niedawna dotyczył wyłącznie szkół publicznych i przedszkoli, teraz okazuje się, że również niepubliczne mają kłopoty z naborem kadry. Dlaczego? Początkujący nauczyciel po studiach otrzymuje wynagrodzenie w wysokości 1850 zł. Za to nie jest w stanie nawet wynająć mieszkania w Warszawie – mówi Magdalena Kaszulanis.

Do niepublicznych też trzeba czekać

– Rodzice kandydatów dzwonili do nas jeszcze przed poprzednimi wakacjami, a we wrześniu i październiku pierwsze osoby zapisywały się na listę chętnych – mówi Dorota Jasik, dyrektor warszawskiego 3. SLO Społecznego Towarzystwa Oświatowego. – W rekrutacji wzięło udział ok. 280 osób. Chętnych było tak wielu, że postanowiliśmy otworzyć dodatkowe klasy. W ten sposób wyszliśmy naprzeciw prośbom stołecznego Biura Edukacji, które pytało o możliwość otwarcia większej liczby klas licealnych kosztem oddziałów w szkole podstawowej. Wszystko to miało związek z podwójnym rocznikiem. Dzięki zwiększeniu liczby klas licealnych przyjęliśmy 51 uczniów do trzech klas – wyjaśnia.

Może dziwić, że do aż trzech klas przyjęto jedynie kilkunastu uczniów więcej, niż liczy niejedna rekordowa klasa z liceum publicznego. Jednak pamiętajmy, że na szkołach niepublicznych nie ciąży ustawowy obowiązek zapewnienia miejsc wszystkim dzieciom, spoczywający na samorządach, a zatem również na szkołach publicznych.

Prezes STO Zygmunt Puchalski tłumaczy, dlaczego nie zdecydowano się na utworzenie większych klas. – STO prowadzi ok. 100 szkół w całej Polsce. W większości to placówki kameralne. Mniejsza liczba uczniów i większa autonomia w wyborze metod nauczania sprawiają, że nauczyciele mogą sobie pozwolić na indywidualizację nauczania, a w efekcie na odpowiednie rozwijanie potencjału uczniów. Wszystko to przekłada się na tradycyjnie duże zainteresowanie naszymi szkołami. Tegoroczna frekwencja była jednak większa niż w minionych latach i z całą pewnością przyczyn takiego stanu rzeczy należy upatrywać w reformie oświaty – stwierdza.

Deficyt miejsc w liceach przysporzył niepublicznym placówkom pracy rekrutacyjnej. To już mniejszy powód do radości, zwłaszcza że – jak powiedział prezes STO – i tak nie brakowało chętnych.

Potwierdza to Anna Sobala-Zbroszczyk, dyrektor 2. SLO z Oddziałami Międzynarodowymi im. Pawła Jasienicy STO. – W naszej szkole prowadzimy oddziały polskie i międzynarodowe. W obu przypadkach do szkoły zgłosiło się po kilkuset chętnych, co wielokrotnie przekracza liczbę miejsc. Znacznie częstsze niż w minionych latach były zmiany decyzji przez uczniów, już po ogłoszeniu list przyjętych. Mimo że rok szkolny właśnie się zaczyna, wymiana uczniów na listach trwa. Młodzież i dorośli są zdezorientowani. Rodzice od miesięcy przychodzili do mnie z pytaniami, prosili o przedłużanie rekrutacji. Robili wszystko, byle tylko zapewnić dziecku miejsce w szkole, a tym samym spokój w kontekście nerwowej sytuacji w oświacie. Wszystkie opisywane zjawiska były wyjątkowe, nie spotkałam się z nimi wcześniej. Szkoły niepubliczne stały się spokojną wyspą w morzu bałaganu, jaki powstał w wyniku ostatnich zmian w oświacie.

Wydawać by się mogło, że właściciele szkół niepublicznych mogą teraz tylko zacierać ręce z radości. Tymczasem, ubolewając nad skutkami reformy, powinniśmy się cieszyć, że przynajmniej część uczniów, których rodzice mogą sobie pozwolić na opłacanie czesnego, zwolni miejsca dla tych biedniejszych. W tym kontekście należy więc raczej dziękować placówkom niepublicznym, że w ogóle istnieją. Bez nich byłoby jeszcze gorzej.

Co jednak z uczniami, których rodzice nie mogą sobie pozwolić na choćby kilkaset złotych czesnego? Zdaniem Magdaleny Kaszulanis reforma wprowadzana pod ładnie brzmiącym hasłem wyrównywania szans edukacyjnych nasiliła problem dysproporcji między uczniami z rodzin zamożnych i niezamożnych.

*Imiona bohaterów i niektóre szczegóły zostały zmienione na prośbę rozmówców, w trosce o zachowanie anonimowości dzieci


Szkoły w Polsce w pierwszym roku szkolnym po reformie Anny Zalewskiej, 2017/2018 (dane GUS, bez uwzględnienia gimnazjów)
Szkoły publiczne (podstawowe, ponadpodstawowe i ponadgimnazjalne) – 18 345
Szkoły niepubliczne (podstawowe, ponadpodstawowe i ponadgimnazjalne) – 2397

Według Katolickiej Agencji Informacyjnej w roku szkolnym 2017/2018 istniały:
263 katolickie szkoły podstawowe, 42 szkoły specjalne, 136 liceów, 18 techników i 8 szkół artystycznych, czyli łącznie 467 szkół katolickich.

To niemal 20% wszystkich szkół niepublicznych.

Rok szkolny 2018/2019 (z danych MEN, bez uwzględnienia gimnazjów)
Szkoły publiczne (podstawowe, ponadpodstawowe i ponadgimnazjalne – 18 385
Szkoły niepubliczne (podstawowe, ponadpodstawowe i ponadgimnazjalne) – 2495

Rok szkolny 2016/2017 (z danych MEN, przed reformą)
Szkoły publiczne (podstawowe, gimnazja, ponadpodstawowe i ponadgimnazjalne) – 24 247
Szkoły niepubliczne (podstawowe, gimnazja, ponadpodstawowe i ponadgimnazjalne) – 1775


Fot. mto.edu.pl

Wydanie: 2019, 36/2019

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. ireneusz50
    ireneusz50 3 września, 2019, 00:22

    dzis nowobogaccy wywodzą sie z dolin społecznych, zawsze mieli wstręt do nauki i pracy, ale nadarza sie okazja by z dzieci głąbów wytworzyć nowa warstwę inteligencji, w końcu nie daleko pada jabłko od jabłoni.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Tata
    Tata 4 września, 2019, 17:10

    Serdecznie proszę Państwa o pomoc i wsparcie na leczenie syna, Siepomaga Kajetan Najdzion. Dziękuję! !

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy