Komu przeszkadza telewizja publiczna?

Komu przeszkadza telewizja publiczna?

Politycy PO wchodzą w cichy układ ze stacjami komercyjnymi. Za ich poparcie mogą poświęcić TVP

Czy przydałby się strajk w obronie telewizji publicznej, taki jaki miał miejsce w radiowej Dwójce? Liderzy rządzącej Platformy Obywatelskiej nie mają nic przeciwko prywatyzacji TVP. Nastroje pracowników telewizji są podminowane, dziś nie istnieją żadne gwarancje mogące chronić jej niezależność i obiektywizm. Być może więc nie będzie innego wyjścia.
Najnowsza wojna o panowanie w TVP jest dowodem zdumiewającej hipokryzji naszych pożal się Boże polityków. Niezależnie od tego, jakiej są maści, głośno deklarują, jak bardzo leży im na sercu apolityczna, pluralistyczna i wolna od ideologicznych nacisków telewizja publiczna. Jednocześnie zaś robią wszystko, by zdobyć na nią wpływ, upartyjnić, obsadzić wszystkie lukratywne i ważne stanowiska swoimi ludźmi. Albo przynajmniej uszczknąć odrobinę z puli wpływów tych ugrupowań, którym udało się dorwać do władzy w TVP.
Można się naturalnie zżymać na prymitywizm polskiej klasy politycznej, która nie potrafi pojąć, iż maksymalnie odpolityczniona i obiektywna telewizja publiczna jest wartością, której należy strzec. Ale politycy są tylko tacy jak ogół społeczeństwa. Lepsi nie będą. Przyjmijmy więc za pewnik, że nigdy nie zrezygnują z prób wywierania nacisku na telewizję publiczną. A w związku z tym – nie ma prawie żadnych szans na uchwalenie ustawy medialnej, która owe naciski mogłaby redukować do rozsądnego minimum. Polska klasa polityczna nie dopuści do tego. Oskarżam! Rządzący wolą sprywatyzować lub zlikwidować nasze media publiczne, niźli uwolnić je od partyjnych wpływów.

Talenty panów B.

O decyzjach, jakie zapadały 3 lipca w TVP, można powiedzieć wszystko z wyjątkiem tego, iż decydowały o nich jakiekolwiek względy merytoryczne. Przede wszystkim – w całej rozciągłości ujawniła się patologia w systemie sterowania mediami publicznymi, obciążająca braci Kaczyńskich. To za ich sprawą 29 grudnia 2005 r. parlament zdominowany przez PiS zdecydował o zmniejszeniu składu Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z dziewięciu do pięciu osób. W wyniku tej ustawy w KRRiTV zasiadło dwóch przedstawicieli PiS delegowanych przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, przedstawiciel PiS delegowany przez Senat oraz dwóch przedstawicieli Sejmu, z których jeden jest bardziej wszechpolski i LPR-owski, a drugi bardziej z Samoobrony. Po raz pierwszy w KRRiTV nie znalazł się nikt z ówczesnej opozycji. Skutecznie zniszczyło to pluralizm w mediach publicznych oraz uczyniło je igraszką prywatnych ambicji ludzi bez znaczenia, zdolności i dorobku.
Najnowsze trzęsienie ziemi w TVP nastąpiło za sprawą dwóch panów Borysiuków, ojca i syna, których osiągnięcia twórcze są żadne. Młodszy w wyniku zawłaszczenia mediów publicznych przez braci Kaczyńskich i ich ówczesnych koalicjantów został odkomenderowany do KRRiTV jako kandydat Samoobrony. Gdy Borysiuk ojciec kandydował do europarlamentu z ramienia antyunijnego Libertasu, Borysiuk syn w Krajowej Radzie wspierał wszystkie działania p.o. prezesa TVP Piotra Farfała, promujące i reklamujące to ugrupowanie w telewizji publicznej. Po porażce w eurowyborach Borysiukowie zmienili front. Borysiuk syn przyłączył się do trzech członków KRRiTV reprezentujących PiS, a więc wrogich LPR-owskiemu Farfałowi, co spowodowało, że KRRiTV skierowała do Rady Nadzorczej TVP osobę, której głos stworzył większość antyfarfałową. Umożliwiło to podjęcie, nieskutecznej na razie, próby odwołania obecnego szefa TVP.
Od tej pory analitycy mediów zastanawiają się, jaki też interes mieli Borysiukowie w zerwaniu z Farfałem. Ostatnio dominuje pogląd, iż wspieranie LPR i Libertasu w telewizji publicznej działo się z inicjatywy PO i premiera Tuska, który oficjalnie deklaruje brak zainteresowania losami TVP i twierdzi, że ten, kogo popiera telewizja publiczna, przegrywa w wyborach, ale w rzeczywistości stymuluje działania telewizji publicznej osłabiające PiS. Gdy po eurowyborach Libertasu już nie było, liderzy PO mieli sprowokować PiS-owską część Rady Nadzorczej TVP do ataku na Piotra Farfała, by skutecznie wystąpić w jego obronie – co pozwoliłoby zwiększyć przychylność obronionego prezesa telewizji dla PO. No bo niby dlaczego minister skarbu zwołał Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy TVP SA i od razu je zawiesił pod pozorem, że właśnie dowiedział się o wynikach kontroli skarbowej w telewizji? Makiawelizm czystej wody realizowany przy pomocy Borysiuków…

Język miłości i prawdy

Ważne, byśmy dobrze rozumieli język, jakim decydenci debatują o mediach publicznych. Jeśli więc premier Donald Tusk, polecając posłom PO usunięcie z ustawy medialnej gwarantowanego minimum (ponad 900 mln zł rocznie) na funkcjonowanie mediów publicznych, mówi, że to niemoralne, bo inne dziedziny, np. leczenie dzieci, takich gwarancji nie mają – to w istocie twierdzi on: „nie zapewnimy telewizji publicznej żadnych z góry określonych kwot, bo to mogłoby spowodować jej niezależność od układu politycznego oraz niepotrzebną samodzielność i stabilizację”. Przecież gdyby wcześniej premier ustami szefa klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego nie zapowiedział zniesienia abonamentu (a społeczeństwo bynajmniej nie walczyło z tym haraczem, wynoszącym „aż” 17 zł miesięcznie od gospodarstwa domowego) i odstąpienia od karania tych, co go nie płacą, nie byłyby potrzebne takie sumy gwarantowane. Można byłoby je znacznie obniżyć – i zapewnić stałe środki na leczenie dzieci, nad losem których premier pochyla się z taką troską.
Jeśli zawieszony w grudniu 2008 r. wiceprezes TVP Sławomir Siwek mówi, iż „jego osoba oraz Marcina Bochenka otwierają możliwość szerokiego porozumienia w sprawie mediów publicznych”, należy to rozumieć tak, że ich przywrócenie do władzy w TVP znowu oznaczać będzie oddanie rządów telewizyjnych w ręce Prawa i Sprawiedliwości. Bo kariera obu panów jest ściśle związana z interesami i powodzeniem PiS, a Marcin Bochenek nie zostałby w 2006 r. wiceprezesem telewizji, gdyby jego żona Małgorzata nie była bliską współpracowniczką prezydenta Kaczyńskiego (od stycznia 2006 r. podsekretarzem, a później sekretarzem stanu w jego kancelarii). Kiedy zaś Siwek w 2006 r. z nadania politycznego wchodził do Zarządu TVP, nie przeszkadzało mu, że cały zarząd jest wyłoniony przez PiS. Wtedy nie potrzebował „szerokiego porozumienia w sprawie mediów publicznych”.
Być może Piotr Farfał ma trochę racji, mówiąc: „Krytykuje mnie część środowisk, które od lat żyją z telewizji publicznej, wyselekcjonowana grupa producentów czy reżyserów, której sprzyjały osoby wcześniej zatrudnione na bardzo wysokich stanowiskach w telewizji” i wskazując, że za jego poprzedników reprezentanci tego środowiska pragnący coś załatwić byli przyjmowani w gabinecie prezesa, czego on nie robi w imię „przejrzystości podejmowania decyzji”, ci zaś, którzy usiłowali coś na nim wymóc, „odeszli z niczym”.
Decyzje obecnego szefa TVP, zwłaszcza kadrowe, są jednak o tyle jasne i przejrzyste, że doskonale widać stojące za nimi sympatie polityczne. Od grudnia 2008 r. Piotr Farfał dokonał gruntownej czystki w telewizji publicznej. Symboliczny charakter miało jedno z pierwszych zwolnień, kiedy to 19 grudnia rada nadzorcza zawiesiła PiS-owski zarząd telewizji złożony z Andrzeja Urbańskiego, Sławomira Siwka i Marcina Bochenka, powołała zaś LPR-owskiego p.o. prezesa Farfała oraz Tomasza Rudominę, oddelegowanego z rady nadzorczej (gdzie trafił za sprawą przedstawiciela Samoobrony w KRRiTV).
Oba zarządy uważały się w tym dniu za prawowite – to już tradycja w TVP, tak samo było 3 lipca – i na tę samą porę zwołały swe konferencje prasowe. Szefowa Agencji Informacyjnej zdecydowała, by konferencję PiS-owskiego zarządu dać na żywo, a LPR-owskiego z godzinnym poślizgiem. Nie mogła zdecydować inaczej, bo szefową AI była właśnie z nadania PiS. Gdy ostał się zarząd LPR-owski, natychmiast wyleciała. Kolejne zwolnienia były już dokonywane masowo, obejmując zarówno stanowiska redaktorskie, jak i administracyjne, z szefem ochrony TVP czy kierowcami włącznie. Farfał odwołał szefów niemal wszystkich redakcji, audycji i biur. Następne spadające głowy spowszedniały już opinii publicznej. Tylko czasami, w dniach zbiorowych egzekucji – jak np. 5 lutego, kiedy odstrzelono szefów oddziałów regionalnych telewizji w Bydgoszczy, Gdańsku, Poznaniu i Szczecinie – budziło to zainteresowanie mediów. Oczywiście funkcję i pracę tracili przede wszystkim ci, których Piotr Farfał podejrzewał o sympatie PiS-owskie.
Przy okazji zdarzały się decyzje słuszne merytorycznie, takie jak odwołanie szefowej Jedynki, Doroty Maciei, Agnieszki Romaszewskiej, która nie radziła sobie z kierowaniem TV Polonia, czy Anity Gargas kierującej skrajnie nieobiektywną „Misją specjalną” (którą p.o. prezes słusznie zakończył). Trudno jednak, przy tak masowych zwolnieniach na stanowiskach kierowniczych, mówić o normalnym funkcjonowaniu telewizji publicznej, o budowaniu jej obiektywizmu i niezależności od polityków. To, że podobnie działo się, gdy prezesem TVP był Bronisław Wildstein, nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Zwłaszcza że w wyniku decyzji Piotra Farfała do telewizji publicznej wkroczył (i wciąż wkracza) rosnący zastęp ludzi niemających żadnego związku z telewizją i dziennikarstwem, ale wykazujących się przynależnością do rozmaitych narodowców czy wszechpolaków i doskonale wiedzących, gdzie stoją konfitury (bo przychodzą na stanowiska z wysokimi, nawet i kilkunastotysięcznym płacami).
Trudno też za dowód przejrzystości uznać ostatnie dymisje – odwołanie ze stanowiska szefa promocji, a zarazem prokurenta (wyleciał dyscyplinarnie, bo rzekomo usiłował nakłonić kierownika jednej z anten do realizacji audycji, która nie miała akceptacji Farfała) oraz jednoczesne pozbycie się dyrektorów ośrodków regionalnych w Warszawie, Białymstoku, Lublinie (z tłumaczeniem, że p.o. prezes nie zamierza tolerować w spółce osób nierozumiejących potrzeby restrukturyzacji TVP). Ciekawe, że te nieprawości Piotr Farfał zauważył dopiero w piątek 3 lipca, czyli w dniu nieudanej (na razie) próby odwołania go przez radę nadzorczą TVP. Oczywiście prawdziwy powód jest taki, że ludzie ci byli rekomendowani do pracy na kierowniczych stanowiskach przez Tomasza Borysiuka, członka KRRiTV, o czym sam Borysiuk głośno mówi. Wprawdzie członek KRRiTV nie ma żadnych uprawnień, by kogokolwiek rekomendować do pracy w TVP, ale taka już jest „prawidłowość” naszej telewizji publicznej, że o awansach mniej decydują kwalifikacje, a znacznie bardziej rekomendacje kogoś z góry.

Porządek panuje w TVP

Dziś Piotr Farfał twierdzi, że w TVP panuje porządek i pracuje ona normalnie. Nie jest jednak normalne, gdy w ciągu paru miesięcy prawie 500 osób już straciło lub właśnie traci pracę, z czego prawie 180 zostało zmuszonych do „dobrowolnego” odejścia wizją zmniejszających się odpraw, a na ich miejsce wkraczają polityczni sojusznicy szefa telewizji (których oszczędności finansowe nie dotyczą). Ponieważ w TVP zaczyna brakować pracy, produkcją zajmują się w pierwszej kolejności ludzie mający już etaty. Dla nieetatowych współpracowników, zwłaszcza ze służb technicznych, tworzone są listy, decydujące o tym, kto w pierwszej kolejności może liczyć na zatrudnienie. Legendy krążą na temat działań, jakie trzeba podjąć, by znaleźć się na takiej liście…
Działania likwidacyjne obecnego szefa TVP SA są przykładem bardzo sprawnego dostosowywania telewizji publicznej do zmniejszających się środków finansowych na jej działalność. Tegoroczne wpływy z abonamentu jeszcze w styczniu szacowano na 320 mln zł, ale dziś już wiadomo, że w wyniku antyabonamentowych działań liderów PO nie przekroczą one 250 mln zł. Oznacza to, że zagrożone są kolejne placówki telewizji publicznej.
Jak mówi prezes, na zaspokojenie minimalnych potrzeb telewizji brakuje 200 mln zł, co oznacza, że następować będą kolejne cięcia i redukcje. Trudno liczyć, by przetrwało wszystkich 16 ośrodków regionalnych, bo trzeba na nie niemal 300 mln zł. Najprawdopodobniej zniknie kanał TV Info, czemu sprzyja fakt, że nie został wymieniony w ustawie medialnej jako fragment telewizji publicznej. Zgodnie z ustawą składa się na nią Program 1, Program 2 oraz TV Polonia. Program 2, choć jest wymieniony w ustawie medialnej, prawdopodobnie zostanie jednak sprywatyzowany, bo ośrodki regionalne (produkujące w dużej mierze właśnie na potrzeby Programu 2) mają zostać przekształcone w odrębne spółki, co będzie pierwszym krokiem do ich prywatyzacji. Niepewny jest los kanałów tematycznych, a zwłaszcza TV Historia.

Czas na protest

To, co się dzieje w TVP, pokazuje, iż liderzy PO nie są zainteresowani istnieniem mediów publicznych. Widać to zresztą i w nowej, przeforsowanej przez Platformę ustawie medialnej, która likwiduje abonament, ale nie wprowadza stałych limitów finansowania telewizji publicznej z budżetu. Nie ma też mowy o przerywaniu programów reklamami (co robią telewizje komercyjne). Reklamy w środku programów to oczywiście zbrodnia, ale powstaje pytanie: to z czego ta telewizja publiczna ma się utrzymywać?
Przy braku źródeł finansowania nie powstają jednocześnie żadne bariery mogące chronić niezależność telewizji publicznej od układów politycznych. Nic nie słychać, by miała zostać zmieniona obecna ustawa o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, która zmniejszyła liczebność rady z dziewięciu do pięciu osób. Tak skromne gremium znakomicie ułatwia opanowanie telewizji publicznej przez jedną opcję polityczną i długotrwałe konserwowanie tego układu.
Niewykluczone, iż liderzy PO zawarli ciche układy z Polsatem i TVN (negocjowane podobno ze strony obecnej władzy przez Grzegorza Schetynę), polegające, najogólniej rzecz biorąc, na tym, że obie stacje będą konsekwentnie wspierać Platformę, w zamian za sprywatyzowanie całej (lub niemal całej) obecnej telewizji publicznej i przejęcie jej rynku reklamowego.
Dziś telewizja publiczna jest wciąż bardzo silnym konkurentem dla Polsatu i TVN. Widać to choćby na przykładzie trzech programów informacyjnych, z których „Wiadomości” mają największą oglądalność. Martwi to oczywiście przedstawicieli telewizji komercyjnych, zrozumiałe więc, że Kamil Durczok (TVN) mówi: „Uważam, że serwis telewizji publicznej nie powinien ścigać się na oglądalność, lecz zajmować się trudnymi tematami, które choć ważne, często są nudne”.
Na razie TVP takimi tematami jeszcze się zajmuje. Tylko na publicznej antenie zobaczymy przecież „ZUS radzi”, „Między mamami”, „Agrobiznes”, „Ziarno”, „W świecie książek dla dzieci”, „Polonusi w Europie”, „Dzika Polska”, całą informację i publicystykę lokalną na Dwójce, i wiele, wiele innych programów, o których nie wiadomo, czy są misyjne, ale na pewno są potrzebne pewnej grupie widzów.
Oczywiście także media komercyjne próbują iść w tym kierunku – najlepszym przykładem jest chyba, interesujący i potrzebny, ale niedoinwestowany kanał TVN Warszawa. Takie działania stacji komercyjnych są jednak właśnie efektem poczynań telewizji publicznej. Widzieliśmy to świetnie na przykładzie seriali, gdy rodzime produkcje powstające najpierw w telewizji publicznej natychmiast wyparły także z anten komercyjnych koszmarne tasiemce latynoamerykańskie.
Jeśli jednak TVP przestanie istnieć, żadna stacja komercyjna nie przejmie jej misji edukacyjnej i kulturotwórczej. Słusznie mówi się, że telewizja publiczna jest jak powietrze – czasem nie widać, że jest potrzebna, ale od razu odczuwa się jej brak. Może więc pożądany byłby społeczny protest w obronie istnienia, niezależności i naprawdę publicznego charakteru TVP? Taki właśnie, jakie zdarzają się czasem w obronie środowiska naturalnego i czystego powietrza.

Co się stało w TVP?

30 czerwca – koniec kadencji Rady Nadzorczej TVP SA. Minister skarbu Aleksander Grad (PO) otwiera Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy TVP SA (jest jego jedynym członkiem) i natychmiast odracza je o 30 dni. Minister tłumaczy, że akurat 29 czerwca dostał z resortu finansów wiadomość o kontroli skarbowej w TVP (której wyniki zostały utajnione) i chce poczekać na dodatkowe informacje, by lepiej ocenić dokumenty przedstawione przez zarząd.
3 lipca, godz. 10.00 – Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przegłosowuje obsadzenie wakującego od ponad pół roku miejsca w Radzie Nadzorczej TVP SA. Stosunkiem głosów 4 do 1 (w pięcioosobowej KRRiTV decyduje większość czterech głosów) nowym członkiem rady nadzorczej zostaje prawnik Radosław Potrzeszcz. O tym, że KRRiTV mogła przeprowadzić skuteczne głosowanie, zadecydowała zmiana zdania przez Tomasza Borysiuka, reprezentanta Sejmu, którego do KRRiTV zgłosiły Samoobrona i LPR. Borysiuk do czasu wyborów do Parlamentu Europejskiego popierał Piotra Farfała, p.o. prezesa TVP z ramienia LPR. Farfał poświęcał bowiem dużo miejsca w telewizji publicznej na informowanie o działalności partii Libertas będącej przeciwnikiem Unii Europejskiej. Z ramienia Libertasu do Parlamentu Europejskiego kandydował zaś dr Bolesław Borysiuk, ojciec Tomasza, współpracownik LPR-owskiego Biura Zarządu TVP (Bolesław Borysiuk doktoryzował się w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR z działań partyzanckich na północnej Lubelszczyźnie, był sekretarzem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej i zastępcą redaktora naczelnego pisma „Rzeczywistość” reprezentującego skrajnie antydemokratyczny nurt w PZPR. W latach 2005-2007 poseł z listy Samoobrony). Gdy Libertas poniósł klęskę w wyborach do europarlamentu, obaj Borysiukowie uznali, iż dalsze wspieranie LPR nie ma racji bytu, a Tomasz podjął decyzję o poparciu w KRRiTV kandydatury Radosława Potrzeszcza.
3 lipca, godz. 10.30 – minister skarbu ogłasza zamknięcie, zawieszonego wcześniej przez siebie na 30 dni, Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy TVP SA. Decyzja ta oznacza jednoczesne wygaśnięcie mandatów członków Rady Nadzorczej TVP SA.
3 lipca, godz. 11 – Rada Nadzorcza TVP SA, już po zamknięciu WZA, większością jednego głosu decyduje o zawieszeniu p.o. prezesa i jedynego członka Zarządu TVP Piotra Farfała (przedstawiciela LPR) oraz odwiesza zarząd reprezentujący PiS, złożony ze Sławomira Siwka i Marcina Bochenka. O takim wyniku zadecydował głos nowego członka rady nadzorczej, Radosława Potrzeszcza, działającego w porozumieniu z Tomaszem Borysiukiem z KRRiTV. Oba zarządy uważają, że mają prawo kierować telewizją publiczną.
7 lipca – Sąd Rejestrowy decyduje o wpisaniu do Krajowego Rejestru Sądowego, że członkowie Zarządu TVP S. Siwek i M. Bochenek pozostają zawieszeni do 20 czerwca 2010 r., czyli do końca ich kadencji. Sąd jednak nie odniósł się jeszcze do sprzecznych ze sobą decyzji Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy oraz Rady Nadzorczej TVP SA z 3 lipca.
8 lipca – minister skarbu zwrócił się do sądu o ustanowienie kuratora dla TVP, motywując to faktem, że w telewizji przestała działać rada nadzorcza.
9 lipca – minister skarbu złożył wniosek, by Sąd Rejestrowy nie uwzględniał uchwały Rady Nadzorczej TVP SA z 3 lipca zawieszającej Piotra Farfała, gdyż uchwała ta została podjęta już po rozwiązaniu rady nadzorczej przez WZA.

Jak uratować telewizję publiczną?

Prof. Tadeusz Kowalski, medioznawca
To zależy, co się chce w niej ratować. Myślę jednak, że znów jesteśmy na początku drogi i pracę nad prawnym usytuowaniem mediów publicznych trzeba zacząć od nowa, tzn. przygotować kolejną ustawę medialną i uzyskać dla niej większość w parlamencie, a to jest niestety mało prawdopodobne. Jakąś receptą jest pozostawienie systemu abonamentowego, który ma wady, ale ma też zalety, bo daje obywatelom poczucie współdecydowania i nie wymaga dodatkowych decyzji o charakterze politycznym ani budżetowym. Jednak osobiście nie za bardzo widzę, aby w ramach obecnych rozwiązań prawnych udało się przywrócić telewizji jej misyjny, publiczny charakter i niezależność polityczną. Nie jestem na tyle naiwny, by sądzić, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji w obecnym składzie wybrała bardziej pluralistyczną radę nadzorczą. Wciąż będzie to jakaś polityczna układanka i sprawa znów skończy się jakąś szarpaniną. Raczej więc dojdzie do trwałych szkód, bo tutaj trzeba mieć polityczną wolę, której nie ma. Trzeba też zmienić myślenie personelu i znaleźć odpowiednich ludzi, którzy przy posiadanych środkach będą chcieli i umieli realizować lub zamawiać wartościowe programy. To jest tylko teoretycznie możliwe, ale samymi roszadami personalnymi niczego się nie osiągnie, jeśli do programów telewizyjnych będą się brali ludzie nieudolni. To tak jak z najlepszym dowcipem, który można opowiedzieć tak umiejętnie, że wszyscy będą się pokładali ze śmiechu, ale można też go położyć i wyjdzie coś głupiego i nudnego.

Jerzy Szmajdziński, wicemarszałek Sejmu, SLD
To będzie bardzo trudne, bo po raz pierwszy w naszej historii mamy premiera, który uważa, że media publiczne, a zwłaszcza telewizja, nie są potrzebne, i nie rozumie, że jest to najpowszechniejsza i najtańsza instytucja kultury, nauki, oświaty, promocji i informacji. Z tego biorą się wszystkie pozostałe problemy. A czym się to zamieszanie skończy – nie wiem. Czy porażką premiera, na co on w pełni zasługuje, czy też porażką mediów publicznych i ich zniszczeniem, na co Polska i Polacy z pewnością nie zasługują?

Iwona Śledzińska-Katarasińska, posłanka PO
W jakim sensie uratować? Czy w telewizji jest pożar? Czy coś się pali? Jeśli natomiast chodzi o ratowanie misyjnej roli TVP, to już pytanie do kolejnych zarządów telewizji. Telewizja publiczna z istoty i natury przeznaczona jest do realizacji programów misyjnych. Na to są potrzebne pieniądze, z reklamy, z abonamentu czy jakiekolwiek inne, ale i tak telewizja publiczna musi działać w interesie publicznym, natomiast o jakości programu zdecydują ludzie tam zatrudnieni. Do nich należy odpowiedź na pytanie, jak to robić. Sama misja publiczna telewizji nie jest zagrożona, choć powstało jakieś mylne przekonanie, że misją może być tylko to, co się finansuje z publicznych pieniędzy, a reszta to komercja. Telewizja Polska odziedziczyła wielki majątek, na który składaliśmy się przez kilkadziesiąt lat, i choćby dlatego powinna realizować programy misyjne.

Andrzej Celiński, poseł, b. minister kultury
Możliwe są rozmaite rozwiązania, ale w obecnym Sejmie nie ma już wielu szans na ich realizację, zwłaszcza że Platforma Obywatelska prowadzi do zniszczenia publicznej telewizji i radia. Myślę, że taka sytuacja potrwa do kolejnych wyborów, wcześniej nie będzie możliwe stworzenie nowych fundamentów realizacji misji publicznej. Moim zdaniem najlepszym sposobem byłoby wydzielenie programów misyjnych i pozostawienie do ich realizacji jednego programu telewizyjnego i kilku kanałów tematycznych oraz trzech radiowych programów ogólnopolskich. Do dyskusji pozostawiłbym los rozgłośni regionalnych. TVP 2 należałoby sprzedać i z uzyskanych środków utworzyć fundację finansującą misję publiczną Polskiego Radia i TVP. Jeśli z tego ma powstać coś sensownego, to media publiczne muszą być instytucjami państwowymi i zapewnić pokrycie 40-50% kosztów, z czasem zaś z kilkuprocentowych odpisów budżetowych można by w ciągu kilku lat stworzyć solidne fundamenty, aby nie było wątpliwości, z czego będzie się finansować media publiczne. Natomiast doraźnie należy odbudować abonament i zapewnić jego ściągalność, np. w rachunkach za elektryczność. Ważne, aby poszczególne ekipy nie miały wpływu na podstawy funkcjonowania tych mediów. Dziś widać, że poszczególne partie nie są zdolne porozumieć się w tej sprawie i zawieranie jakiejkolwiek koalicji, która wychodziłaby poza wąsko pojmowany interes danych partii, jest niemożliwe. Szeroko pojęty interes Polski partie mają kompletnie w nosie.

Karol Jakubowicz, ekspert medialny
Jak wielokrotnie mówiłem, media publiczne uzależnione są od woli politycznej i poparcia społeczeństwa. Na razie nie ma woli politycznej, a chyba również nie ma poparcia, bo społeczeństwo tylko przygląda się zawirowaniom wokół mediów i całej tej patologii i traci wiarę, że kiedykolwiek mogą to być prawdziwe media publiczne. Dziś nie jestem w stanie przewidzieć, czy opinia publiczna już się całkowicie pogodziła, że możemy nie mieć prawdziwych mediów publicznych, czy też nastąpi jeszcze otrzeźwienie. Wówczas politycy zorientują się, że kontynuując praktyki niszczące media, narażają się na gniew elektoratu. Przychodzi czas próby. Na razie rząd daje do zrozumienia, że sam nie rozumie, po co są media publiczne, i nie chce w nich niczego zmieniać, choć konsekwencje mogą się okazać przykre. Chyba że społeczeństwo powie: Chcemy!

Bolesław Sulik, reżyser, b. prezes KRRiTV
Szczerze mówiąc, nie widzę przyszłości dla mediów publicznych, jedynie ogromny bałagan i różne próby przyporządkowania politycznego. Kiedyś wierzyłem w konieczność istnienia nadawców publicznych, ale teraz coraz z tym trudniej. TVP boi się kontrowersyjnych programów i najciekawsze są niedziele w komercyjnej TVN 24. Telewizja publiczna gdzieś zniknęła i nie znajduję dla niej żadnej obrony. Chciałbym wierzyć, że to jeszcze nie jest koniec tej instytucji, ale tak to wygląda.

Andrzej Skworz, redaktor naczelny miesięcznika „PRESS”
Prawdziwa telewizja publiczna umarła wraz z ostatnim „Kabaretem Starszych Panów”, „Sondą”, „Kabaretem Olgi Lipińskiej” i „Dziennikiem telewizyjnym” Jacka Fedorowicza. „Ranczo” to za mało, by mówić o misji. Tymczasem nadawać genialne polskie seriale z lat 70. i 80. mogą z powodzeniem publiczne kanały tematyczne, w tym np. jeden poświęcony teatrowi, a drugi muzyce poważnej. Będzie taniej. A ponieważ TVP nie zapewnia edukacji młodego pokolenia, a z informacji uczyniła bat na wrogów politycznych – ja po niej płakał nie będę. Choć nieudolność Platformy Obywatelskiej w uspołecznieniu mediów publicznych przeraża.

Dr Włodzimierz Głodowski, socjologia masowego komunikowania, UW
Jesteśmy dziś świadkami, jak się potoczyły losy nadawcy publicznego i jak mało jest w nim prawdziwej misji. Teraz jest to medium coraz bardziej komercyjne, ale jego władze chcą mieć komfortową sytuację, że ludzie płacą abonament i są jeszcze pieniądze z reklam. Tak dobrze nie będzie. Telewizja publiczna może być utrzymywana albo z dotacji państwowej, albo z abonamentu. Reklam być nie powinno, bo to spycha w stronę komercji. Ustawa medialna nie jest najlepsza, jak każde rozwiązanie kompromisowe. Byłbym za tym, aby obciążenia rozłożyć sprawiedliwie na wszystkich obywateli, choć abonament mógłby być na nieco niższym poziomie, np. 10 zł albo jeszcze mniej. Trzeba by też usprawnić mechanizm ściągania tych pieniędzy, a zarazem dbać o wydatkowanie środków ma misję edukacyjną, kulturalną, wychowawczą, na programy naukowe oraz rzetelną, bezstronną informację, proporcjonalnie oddającą pole wszystkim siłom politycznym, a nie preferującą przewagę tylko jednej opcji.

Prof. Krystyna Doktorowicz, medioznawca, b. senator
Nowy projekt ustawy medialnej to były tylko półśrodki i łatanie dziur. A i tak wszystko jest nieefektywne i musi zareagować minister skarbu. Grzechem pierworodnym jest sama struktura mediów publicznych, niedająca możliwości wyegzekwowania praw właścicielskich. Trzeba więc tak skonstruować ustawę, aby prowadzić w kierunku stopniowego usamodzielnienia mediów publicznych. Odpolitycznienie szybko się nie uda, trudno też uzyskać dla telewizji stabilną sytuację finansową. Formuła utrzymywania przez budżet jest dosyć niebezpieczna. Trzeba więc pewnie proces legislacyjny rozpocząć od nowa, bo sprawa się kompletnie zapętliła. Nie rozwiąże się teraz tego chaosu inaczej, niż wprowadzając zarząd komisaryczny. Trzeba konflikt rozwiązać radykalnymi środkami. Innej możliwości ratunku nie widzę.
Not. BT

Wydanie: 2009, 28/2009

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy