Nasz kościół w Aninie to rzadki przykład udanej współczesnej architektury sakralnej. Zarówno jego forma, jak i wystrój wnętrza. Projekt w latach 70. robił architekt Zygmunt Stępiński (znałem kiedyś jego synów). Imponująco zapełniony samochodami duży parking. Tego architekt nie przewidział. Pierwsza komunia mojego dziesięciolatka. Ksiądz proboszcz robi wrażenie rozsądnego i miłego. Wzruszające dzieci w białych strojach. Chłopcy w albach. Kiedy ja przyjmowałem pierwszą komunię, nie była to tak duża uroczystość jak teraz. Powstała nowa tradycja. Wielki zjazd rodzinny. Szaleństwo prezentów. Kończy się jakiś etap dzieciństwa. A przecież nikt z obecnych w naszym domu gości rodzinnych nie chodzi systematycznie do kościoła. Cała ta polska religijność jest w dużej mierze ornamentem. Ciekawe, że dzieci pytane w kościele o powstanie świata, chętnie się zgłaszały i cytowały naukowe teorie. I nie były za to potępiane. Można uznać, że nawet my, krytyczni wobec Kościoła, poprzez akceptację komunii i jej formy godzimy się na kościelny rząd dusz. I nawet ja tu mięknę i zmieniam ton.
W szkole mojego syna na lekcje religii nie chodzi przeciętnie trójka dzieci na klasę. Można powiedzieć: dziwne, że aż trójka lub tylko trójka. W Polsce religię zostawia się Kościołowi, rodzice nie rozmawiają z dziećmi o Bogu, nie ma u nas takiej tradycji.
W domu za to wielkie żarcie. I rozmowy o polityce. Wszyscy mamy taki sam niepokój, że wypieprzą nas z Europy. W kraju spirala konfliktów zmierza do jakiejś formy wojny domowej. Wiele rozmów dotyczy podróży, dawnych wakacji i planów na nadchodzące lato. Staliśmy się społeczeństwem podróżników. To oraz fakt, że 10 mln Polaków mieszka poza Polską, stwarza paradoks z naszej obecnej niegościnności. A lęk przed obcymi przyczynił się do wygranej prawicy. Żywa była i ma swoją tradycję polska niechęć do islamu i do sąsiada ze Wschodu.
•
A co na Zachodzie? Kolega z Niemiec pisze mi: „To, co się dzieje dookoła, te demony nienawiści i konfliktu, wojny, które wydawały się w Europie pokonane, to jakiś koszmarny film. Czy nowe pokolenia muszą ponownie przerabiać te lekcje? Dostrzegam wyborców »na przekór« także tu, w Niemczech. Media również biją na alarm. »Spiegel« kilka dni temu w komentarzu przypominał, że to milcząca większość klasy średniej w latach 30. spowodowała, że słyszani byli przede wszystkim obiecujący proste rozwiązanie chamscy i głośni demagodzy. Dziś tu (i w Europie) klasa średnia znów nie ma ochoty zabierać głosu w debacie politycznej. Pokolenie pamiętające jeszcze koszmar i cenę obłędu lat 30. i 40. odchodzi. Patrzę na to wszystko z coraz szerzej otwartymi oczyma”.
•
Na targach książki podpisuję swój „Osobisty przewodnik po depresji”. Lubię Stadion Narodowy jako miejsce targów książki, to krążenie jakby w błędnym kole po jego koronie i wspaniały widok na płytę boiska. Ale ten nadmiar książek jest przytłaczający. I każdy autor czuje się jakoś zdegradowany. Jest sprzeczność między indywidualizmem pisarskim a cudownym rozmnożeniem autorów i książek.
Aby się nie denerwować, od miesięcy nie włączałem „Wiadomości”. A kiedy teraz je obejrzałem, uderzyło mnie, jak bardzo są stronnicze. Propaganda jednej myśli, jednej wizji. Program autorski robiony na zamówienie jednej partii. Stąd wrażenie, że oglądam dziennik telewizyjny w czasach rozkwitu propagandy PZPR. A jako że oglądałem w towarzystwie wielu pacjentów w szpitalu psychiatrycznym, niezmierne było bogactwo komentarzy. I też widać, jak głęboko jesteśmy podzieleni.
•
Mam spotkanie autorskie w Gorzowie Wielkopolskim. Uderza, jak poprawiły się w Polsce miasta średniej wielkości. Z Warszawy do Gorzowa jechałem przez niewielki Świebodzin, gdzie za to wielki monument Chrystusa. To są te nasze paradoksy.
•
Dzisiaj rano zabieg elektryczny. Ósmy. Budzę się po narkozie na oddziale, ale nie na swoim łóżku, w innej sali, i nie wiem, gdzie jestem. Zagubienie i splątanie. Straciłem klucz do opisu swojego tu pobytu. A to nie jest wcale tak ciekawe miejsce, jak niektórym się wydaje. Rano obchód. Kilka słów z panią ordynator. Wszyscy są zgodni, że lepiej wyglądam i mam więcej energii w głosie.
Ten nowy pacjent jest spalony słońcem. Przerażony miejscem szuka u mnie wsparcia. Okazuje się, że ma 300 uli i martwi się o nie. On też cierpi na depresję. Ratował się alkoholem, co tylko pogorszyło sytuację. Ma słodkie, ale też żądlące przedsiębiorstwo w okolicach Pisza. To nowy gatunek polskiego rolnika – już nie chłop, ale farmer. Nie ma chłopskiego wyglądu ani mentalności. Ale on też trapi się tym, że tak mało rzeczy w Polsce się opłaca, że tylu ludzi cierpi biedę, że takie nierówności społeczne. I tyle absurdów.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy