Koncert życzeń

Koncert życzeń

Wyborcy mają dość opowieści o potrzebie ciągłych wyrzeczeń w imię łatania dziury budżetowej, więc partie prześcigają się w obietnicach

Prof. Elżbieta Mączyńska – prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego

Rachunki zamiast porachunków, liczenie zamiast rozliczania. Prawo i Sprawiedliwość, które nadaje ton tegorocznym kampaniom wyborczym, wyciszyło teorię zamachu smoleńskiego, hasła dekomunizacji i walki z układem, a zajęło się gospodarką. Może zatem Jarosław Kaczyński zasłużył na tytuł Człowieka Roku przyznany przez Forum Ekonomiczne w Krynicy?

– Wyczuwam w pana pytaniu ironię, ale odpowiem poważnie. Jestem ekonomistką i cieszę się, gdy słyszę, że w centrum uwagi jest gospodarka. Ale gospodarka to nie wszystko. Hasło wyborcze Billa Clintona „Gospodarka, głupcze!” nie zapobiegło wybuchowi kryzysu w 2008 r. Nie wolno oddzielać ekonomii od kwestii społecznych, bo to ma opłakane skutki, kosztowne społecznie i gospodarczo. Podam przykład z polskiego podwórka. W poprzednim systemie byliśmy „gnębieni” w szkole przez pielęgniarkę i dentystę. W okresie transformacji, kierując się względami oszczędnościowymi, zlikwidowano lub zmarginalizowano profilaktykę zdrowotną w szkołach. Efekt: powszechna próchnica, schorzenia kręgosłupa, otyłość, uzależnienia. Koszty tych decyzji będą wielokrotnie większe od oszczędności. W łącznym rachunku zapobieganie chorobom zawsze kosztuje mniej niż leczenie. Konieczny jest tu rachunek kompleksowy, tzw. rachunek ciągniony, uwzględniający następstwa społeczne. Ekonomia to nauka społeczna, a nie – wbrew temu, co niekiedy się sądzi – chrematystyka, czyli sztuka zdobywania pieniędzy. Gospodarka jest po to, by zaspokajać potrzeby ludzkie. Dlatego hasło „Gospodarka, głupcze!” jest niewystarczające. Lepiej: „Człowiek, głupcze!”.

Na co zasłużyli Polacy

Ale przecież to wszystko jest bliskie retoryce PiS, które od miesięcy powtarza, że gospodarka ma służyć ludziom. Ten ton podchwyciła zresztą Platforma Obywatelska. Premier Ewa Kopacz mówi, że mamy już szybkie pociągi, nowoczesne autostrady, piękne stadiony – teraz czas zapewnić obywatelom możliwość korzystania z tych dobrodziejstw, bo Polacy zasłużyli na więcej.

– Od haseł wyborczych do ich realizacji zwykle wiedzie długa i wyboista droga, często szybko się o nich zapomina. Czy pamiętamy obietnice PO sprzed ośmiu lub czterech lat? Co się z nimi stało? Oczywiście chciałabym, aby hasła koncentrujące się na poprawie jakości życia były realizowane.

Użyła pani kluczowego – moim zdaniem – dla tegorocznych kampanii wyborczych pojęcia jakość życia. To na nim koncentrują się programy głównych partii politycznych. Lepiej, że mówimy o jakości życia, a nie o brzozie smoleńskiej czy o tym, kto stoi tam, gdzie stało ZOMO.

– Z pewnością. Nieustanne grzebanie w przeszłości nie przynosi konstruktywnych rozwiązań pchających Polskę do przodu.

Chodzi nie tylko o historię, ale także o kwestie światopoglądowe, które są poza głównym nurtem debaty wyborczej: naukę religii w szkołach, legalizację związków homoseksualnych. Chyba nigdy wcześniej przed wyborami nie było tak wielkiej dominacji kwestii związanych z poprawą jakości życia obywateli.

– Nic nie dzieje się bez przyczyny. Ten charakter debaty wymusiła zarówno sytuacja światowa, jak i nasza – kryzys neoliberalizmu, ślepej, bezkrytycznej wiary w deregulację, nieomylność, niezawodność i efektywność rynku, przekonania, że wzrost PKB automatycznie przekłada się na poprawę jakości życia. Społeczeństwo ma dość opowieści o potrzebie ciągłych wyrzeczeń w imię łatania dziury w budżecie. Wielkim ostrzeżeniem dla obozu rządzącego okazał się wynik wyborów prezydenckich. Przegrana Bronisława Komorowskiego z Andrzejem Dudą była wyrazem społecznego niezadowolenia, oczekiwania na to, że gospodarka powinna służyć człowiekowi. Wcześniej te sprawy zaniedbywano, bo priorytet miał model pekabowski: najważniejsze były wskaźniki gospodarcze, a nie jakość życia i poziom zaspokojenia potrzeb społecznych, nie tylko materialnych. Prof. Grzegorz Kołodko, zresztą nie tylko on, mówi o tzw. postpekabowskim modelu rozwoju, zorientowanym, poza kwestiami gospodarczymi, również na szeroko rozumiane kwestie społeczne. Wzrost PKB pozostaje w nim ważną miarą, ale nie jest jedyną. W tym modelu zwraca się uwagę także na poziom ochrony zdrowia, edukacji, dostępu do usług publicznych itp. Model postpekabowski ma charakter inkluzywny; zakłada się w nim, że żadna część społeczeństwa nie może być wykluczana. W zaprezentowanym w czerwcu raporcie „Reforma kulturowa 2020, 2030, 2040” przedstawiłam główne cechy modelu gospodarki inkluzywnej, czerpiącej efektywność z optymalnego wykorzystania wszystkich zasobów, w tym zasobu ludzkiego.

Demografia, głupcze!

Co pani zaproponowała?
– M.in. wprowadzenie minimalnej ustawowej godzinowej stawki płac i ustawowego programu podnoszenia płacy minimalnej, zmierzającego do osiągnięcia w 2020 r. przeciętnego europejskiego udziału płac w PKB, oraz skuteczniejsze niż obecnie egzekwowanie kodeksowego czasu pracy. To tylko niektóre kierunki zmian i rozwiązań regulacyjnych proponowanych w raporcie „Reforma kulturowa”. Postulowałam wprowadzenie jednolitego standardu zabezpieczeń społecznych, bez względu na źródło dochodu i formę zatrudnienia – w tym objęcie wszystkich osób uzyskujących dochody osobiste jednym systemem ubezpieczeń społecznych oraz jednolitym systemem składkowym, wdrożenie powszechnego (obywatelskiego) ubezpieczenia zdrowotnego, ustanowienie powszechnego prawa przynależności do związków zawodowych wszystkich osób utrzymujących się z pracy, wzmocnienie kompetencji Państwowej Inspekcji Pracy.
A co z obniżeniem wieku emerytalnego, które miliony obywateli łączą z poprawą jakości życia? Obiecanie przez Andrzeja Dudę powrotu do poprzednio obowiązującego wieku być może przesądziło o jego zwycięstwie.
– Obniżenie wieku emerytalnego jest sprawą bardzo chwytliwą z punktu widzenia kampanii wyborczej, natomiast z perspektywy ekonomicznej i społecznej to kierunek bardzo wątpliwy. Żyjemy znacznie dłużej niż 20-30 lat temu. Towarzyszy temu niski poziom urodzeń. Prognozy demograficzne dla Polski są dramatyczne. Rządowa Rada Ludnościowa przewiduje, że w 2050 r. będzie nas o 4,5 mln mniej, a według szacunków ONZ, do tego czasu ubędzie nas ok. 5 mln. Już starożytni mówili, że „bogactwo narodu od pracy zależy”. Gdy naród pracę porzuca albo pracy nie ma, bogactwo znika. Im mniej osób jest zaangażowanych w wytwarzanie towarów i usług, tym niższa jakość życia. Jestem przeciwniczką obniżania wieku emerytalnego. Natomiast uważam za konieczne jego uelastycznienie poprzez umożliwienie obywatelom wyboru, kiedy chcą pójść na emeryturę. Zasady byłyby jasne – wysokość świadczenia zależałaby od okresu składkowego. Z moich obserwacji wynika, że coraz więcej osób chce wydłużyć aktywność zawodową po ukończeniu 67. roku życia. Sprzyjają temu m.in. nowe technologie i ograniczenie ciężkiej pracy fizycznej. Trzeba dać ludziom wybór.
Zdecydowana większość obywateli chciałaby wcześniejszej emerytury, nawet jeśli miałaby być ona znacznie niższa. Ich postawa wynika nie z lenistwa, lecz z obawy przed zwolnieniem i wypadnięciem z rynku pracy.
– Zgadza się, każdy, kto dba o swoje bezpieczeństwo, mówi: „Wolę mieć niższe świadczenie emerytalne, jeśli w ten sposób uwolnię się od obawy o bezpieczną przyszłość”. To rzecz zupełnie zrozumiała w sytuacji wciąż relatywnie wysokiego, choć na szczęście zmniejszającego się bezrobocia.
Partie – PiS, PSL i Zjednoczona Lewica – obiecują skrócenie wieku emerytalnego i równoczesne podniesienie wysokości emerytur, ale niewiele mówią o aktywizacji zawodowej osób po pięćdziesiątce.
– To zadanie znacznie trudniejsze niż przyjemne obietnice bez pokrycia. Dla jakości życia fundamentalne znaczenie ma rynek pracy, tymczasem partie tą kwestią prawie wcale się nie zajmują, a jeśli już, to w dalece niewystarczającym stopniu.

Tachometr na biurku

Jak to? Beata Szydło zapowiada stworzenie 1,2 mln nowych miejsc pracy, PSL – pół miliona, Zjednoczona Lewica – 150 tys.
– Żadna partia nie stworzy miejsc pracy, chyba że w swoich biurach. Miejsca pracy tworzą przede wszystkim przedsiębiorcy. Natomiast niezbywalnym zadaniem rządzących jest tworzenie regulacji prawnych sprzyjających wzrostowi zatrudnienia.
Janusz Palikot kiedyś powiedział, że państwo powinno budować fabryki.
– No nie, państwo powinno tworzyć warunki do budowania fabryk. W sprawach związanych z rynkiem pracy nie ma prostych rozwiązań. To problem globalny. Cały świat boryka się z bezrobociem. Jednak są kraje, w których jego wskaźnik jest znacznie niższy niż w Polsce. Zapobiegliwi Skandynawowie już zastanawiają się nad skróceniem tygodniowego wymiaru czasu pracy i eksperymentalnie wprowadzają takie rozwiązania w niektórych regionach. Nie twierdzę, że mamy teraz iść tą drogą, ale warto się zastanowić nad ucywilizowaniem naszego rynku pracy. Z jednej strony, mamy wciąż wysokie bezrobocie, z drugiej zaś – osoby pracujące na kilku etatach lub zmuszone do pracy po 10-12 godzin dziennie. Niektórzy pracodawcy, wykorzystując wysokie bezrobocie, powielają systemy folwarczne, kompletnie ignorują Kodeks pracy. Pracownicy wiedzą, że w każdej chwili mogą usłyszeć: „Nie podoba się? No to do widzenia”. Ten stan rzeczy rodzi ogromne koszty społeczne: po jednej stronie są przepracowani, po drugiej – rzesza bezskutecznie poszukujących zajęcia, w tym wielu młodych, zdolnych, z kilkoma dyplomami uczelni. To zmniejsza produktywność i dynamizm gospodarczy, pogarsza też jakość życia.
Ma pani pomysł, co z tym zrobić?
– W przypadku kierowców znaleziono rozwiązanie – tachometry. Zacząć trzeba od poważnego traktowania prawa – zarówno w fazie jego tworzenia, jak i w fazie egzekwowania. Przede wszystkim należy wymusić przestrzeganie kodeksowego czasu pracy i nie dopuszczać do patologii w tym obszarze. Patologii polegających m.in. na tym, że ludzie są nadmiernie, niebezpiecznie przeciążeni pracą. W wielu zawodach to szczególnie groźne. Przepracowany, przemęczony lekarz może popełnić tragiczny w skutkach błąd.
Państwowa Inspekcja Pracy niewiele może, a kary nakładane na pracodawców są skandalicznie niskie.
– Minister Władysław Kosiniak-Kamysz w jednym z wywiadów przyznał, że PIP nie ma dostatecznego umocowania prawnego. Ale to przecież można zmienić. Do poprawy sytuacji na rynku pracy wcale nie trzeba rewolucji.

Dwa żywioły

Platforma zaproponowała rewolucję – jednolity kontrakt. Co pani o tym myśli?
– Kierunek jest słuszny, diabeł jednak tkwi w szczegółach. Na razie widzę więcej znaków zapytania niż odpowiedzi.
Czy to możliwe, by nauczyciele i górnicy, objęci nie tylko Kodeksem pracy, ale także kartami branżowymi, zrezygnowali z uprzywilejowanej pozycji i zechcieli zrównać się w statusie z pracującymi na umowach śmieciowych, którzy dziś nie mają nawet prawa do płatnego urlopu?
– Z pewnością jednolity kontrakt wzbudzi protesty, bo musi oznaczać likwidację rozmaitych ulg i przywilejów, a być może nawet okrojenie obecnych praw pracowniczych gwarantowanych przez Kodeks pracy. Tu muszą się zderzyć różne interesy i racje. Ale powtórzę: kierunek propozycji jednolitego kontraktu uważam za słuszny.
Czy podobnie ocenia pani propozycję PO skonsolidowanego podatku i likwidacji osobno odprowadzanych składek na ZUS i NFZ?
– Z punktu widzenia uproszczenia systemu i zmniejszenia kosztów transakcyjnych, w tym administracyjnych, to rozwiązanie jest sensowne. PiS z pewnością ma odmienne zdanie, bo skonsolidowany podatek łączy się z likwidacją wszelkich ulg podatkowych i dopłat. Pozostaje to w konflikcie z proponowanym przez tę partię zwiększeniem kwoty wolnej od podatku czy 500-złotowym dodatkiem na dziecko. Podatek skonsolidowany przedstawiony przez PO ma w pewnej mierze charakter pogłówny – jego stawka zależałaby nie tylko od wysokości zarobków, lecz także od poziomu dochodu przypadającego na jednego domownika. Czyli osoba zarabiająca znacznie powyżej średniej krajowej, jeśli miałaby na utrzymaniu małżonka i np. piątkę dzieci, zostałaby najpewniej objęta najniższą, 10-procentową stawką. Przyznam, że bardzo mi odpowiada progresywny charakter proponowanego podatku.
Mnie to zaskoczyło – PO, która chciała kiedyś podatku liniowego, mówi o podatku progresywnym o rozpiętości od 10% do 39,5%.
– To nie jest najwyższa progresja, jaką zna świat. W USA w okresie prezydentury Franklina Roosevelta progresja sięgała 80%. Także obecnie w wielu państwach – m.in. w Niemczech i we Francji – mamy wysoką progresję. W przypadku Polski z pewnością można mówić o kroku we właściwym kierunku, bo nasz system podatkowy jest bardzo spłaszczony, faktycznie zbliżony do liniowego. Dlatego najmniej zarabiający są relatywnie wysoko, najdotkliwiej opodatkowani, a ci z największymi dochodami – najniżej. To nie tylko nasz problem, amerykański miliarder Warren Buffett kilka lat temu ujawnił, że płaci relatywnie znacznie niższe podatki niż jego sekretarka.
Na progresywnym podatku skonsolidowanym mają skorzystać rodziny o niskich i średnich dochodach.
– Z pewnością najbardziej skorzystaliby najmniej zamożni. Klasa średnia i osoby (nieliczne) rozliczające się dziś według stawki 32-procentowej lub osiągające dochody bliskie tej stawki – mogą na tym rozwiązaniu stracić. To będzie zależało od poziomu dochodu w rodzinie.
Może widmo wysokich podatków zachęci więcej osób do posiadania dzieci?
– Nie wykluczam, choć do posiadania dzieci skłania nie jeden akt prawny, lecz kompleksowy system rozwiązań. Ponadto, jak pokazują statystyki demograficzne w krajach z rozbudowanym systemem opiekuńczym, w grę wchodzi jeszcze aksjologia – dla wielu osób są ważniejsze wartości niż posiadanie dzieci.
PiS za swoich rządów zlikwidowało 39-procentowy próg podatkowy dla osiągających najwyższe dochody i nie zamierza go przywracać. Podobnie jak zlikwidowanego przez siebie podatku od spadków. Czy powinien on zostać przywrócony?
– Podatek spadkowy to trudny problem, dlatego partie – nie tylko PiS – omijają go z daleka. Z jednej strony, co wykazał dobitnie Thomas Piketty w „Kapitale w XXI wieku”, nierówności mają charakter nie tylko dochodowy, ale i majątkowy. Likwidacja podatku spadkowego z pewnością je pogłębia. Z drugiej jednak, podatek spadkowy mógłby doprowadzić do poważnych problemów np. w funkcjonowaniu firm rodzinnych. Moim zdaniem, trzeba go przywrócić w taki sposób, by nie zaszkodzić podmiotom gospodarczym.
Likwidacji składek na ZUS i NFZ domagają się liberałowie, z kolei podatek progresywny należy do kanonu lewicy. Te dwa żywioły da się pogodzić?
– Musimy je godzić, bo inaczej dojdzie do rewolty społecznej. Jest to coraz powszechniej rozumiane w świecie. Zauważmy, jak wielkie zmiany zaszły w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, Banku Światowym i wielu innych instytucjach, które do tej pory były nastawione wyłącznie na kierunek neoliberalny. Obecnie prowadzą pogłębione badania na temat nierówności społecznych i partycypacji społecznej w rządzeniu i zarządzaniu. Wskazując wyniki badań, organizacje te biją dziś na alarm z powodu rosnących nierówności, przestrzegają przed ich groźnymi skutkami.

Co obstawia lewica

Skoncentrowanie debaty w kampanii wyborczej na poprawie jakości życia postawiło w trudnej sytuacji lewicę. Z jednej strony napiera na nią PiS, z drugiej Platforma. Czy w ogóle w Polsce jest jeszcze miejsce na lewicę?
– Każdy system demokratyczny bez lewicy będzie systemem ułomnym. Lewica to typ partii, dla której priorytetem jest troska o sprawy społeczne i dobro przede wszystkim najsłabszych. Nasza lewica w przeszłości je zaniedbała, dlatego dziś walczy o przetrwanie.
Licytuje się na obietnice wyborcze, zapowiadając np. darmowe leki dla emerytów.
– Wszystko, co darowane, jest nieszanowane. Ponadto darmowe lekarstwa mogą prowadzić do wielu nadużyć i patologii.
Jakie tematy powinna zatem podjąć lewica?
– Przede wszystkim to, o czym mówiliśmy – ucywilizowanie rynku pracy, przestrzeganie praw pracowniczych, w tym czasu pracy. Lewica mogłaby zainicjować wielką debatę i prace ukierunkowane na przeciwdziałanie nieprawidłowościom w dziedzinie szeroko pojętych stosunków pracy w naszym kraju: łamaniu prawa kosztem najsłabszych, patologicznemu zjawisku folwarczności.
Czy lewica powinna sprzeciwić się pomysłowi PO opłacania etatów związkowych wyłącznie ze środków własnych związków zawodowych?
– Obrona związków zawodowych to obowiązek lewicy. Jak wykazują badania MFW i OECD, kraje z wysokim poziomem partycypacji pracowniczej i dobrze funkcjonującymi związkami zawodowymi mają wyższą efektywność gospodarczą. Wystarczy spojrzeć na Niemcy. Związki zawodowe są ważnym elementem ustroju społeczno-gospodarczego, dlatego zasługują na wsparcie. Są potrzebne. Przecież Platforma sama inkasuje co roku miliony złotych z budżetu. Nie widzę powodu, by związki zawodowe nie miały otrzymywać zasilania z zewnątrz. To wcale nie znaczy, że w każdym przedsiębiorstwie ma być 15 związków z etatowymi działaczami. Tego typu patologie muszą być eliminowane.
Paweł Kukiz powtarza, że programy partyjne to wielka ściema. Może jednak – bez względu na wynik wyborów – przyszły rząd zatroszczy się o poprawę jakości życia obywateli?
– Z uznaniem odnotowałam, że zarówno PO, jak i PiS postulują wprowadzenie minimalnej płacy godzinowej, choć pracodawcy wciąż postrzegają ją jako zagrożenie dla konkurencyjności. Nie patrzą na tę sprawę przez pryzmat popytu: gdy biedniejsi dostają pieniądze, biegną z nimi do sklepu. To nakręca popyt. A przecież dziś podstawową barierą rozwoju jest właśnie niewystarczający popyt, występują wyraźne przejawy nadprodukcji, o czym pisze węgierski ekonomista János Kornai. Stąd też tak natarczywa reklama. Na pytanie, czy przyszły rząd spełni przedwyborcze zapowiedzi, nie odpowiem. Przecież tyle sobie obiecywano po Platformie. Niemniej jednak należy docenić kierunek wskazywany w debatach partyjnych – zwiększenie wagi spraw społecznych i jakości życia rozumianej szeroko, nie tylko w wymiarze materialnym, ale także kulturowym, etycznym, ekologicznym, zdrowotnym.

Wydanie: 2015, 39/2015

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Janusz Heflich
    Janusz Heflich 6 października, 2015, 09:54

    Wojna o religię w szkole nie ma sensu. Prościej wprowadzić naukę o religiach. Koszty ponosi państwo to program nauczania musi tworzyć ministerstwo edukacji. Wtedy przy dobrych wykładowcachęci będzie 100% frekwencja na lekcjach i trochę więcej będzie w głowach. A tej wiedzy nam brakuje. Pozdrawiam.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy