Koniec z fikcją w nauce

Koniec z fikcją w nauce

Wieczni doktorzy w USA dostają Nagrody Nobla, w Polsce dostają wymówienia, szczególnie jeśli podważają jedynie słuszne poglądy „profesorów”

Wywiad z rektorem UJ, Franciszkiem Ziejką, („Przegląd” nr 41) – „Koniec fikcyjnych uczelni” nie może zostać pominięty milczeniem. Obywatelowi należy się niezależne, alternatywne spojrzenie na to, co się dzieje na uczelniach, w tym na uczelni kierowanej przez rektora F. Ziejkę. Na ogół media o tym informują bardzo wybiórczo, stąd obraz nauki i edukacji w Polsce jest niepełny. Bardziej zbliżony do prawdy obraz można uzyskać, śledząc liczne dyskusje na forach internetowych, również dyskusję, jaka się wywiązała po wywiadzie z rektorem.
W wywiadzie poruszono kilka zasadniczych tematów: nowa ustawa o szkolnictwie wyższym, wieloetatowość nauczycieli akademickich (głównie profesorów), etyka na uczelniach. Spójrzmy na nie innym okiem.
F. Ziejka nazywa projekt nowej ustawy o szkolnictwie wyższym przygotowany przez NSZZ „Solidarność” absurdalnym i argumentuje, że „Polski nie stać na obniżanie wymagań naukowych”, ale przecież tzw. prezydencki projekt ustawy o szkolnictwie wyższym prowadzi właśnie do

obniżenia wymagań naukowych.

Zakłada on mianowicie, że mimo wejścia Polski do Unii Europejskiej, za czym głosowała większość społeczeństwa, nauka w Polsce będzie nadal kompatybilna z nauką białoruską, ukraińską, mołdawską, ale nie ze standardami nauki w USA czy w krajach unijnych. Jeden z twórców tej ustawy, prof. Jerzy Dembczyński, jasno wyrażał się na łamach „Forum Akademickiego” (nr 7-8, 2003) o innych propozycjach ustawy, które zakładały włączenie polskiego systemu nauki i edukacji do systemu światowego: „Myślę, że takie rozwiązanie jest nie do przyjęcia przez środowisko naukowe. To jedna z kolejnych prób przeniesienia na grunt polski rozwiązań funkcjonujących w Stanach Zjednoczonych czy w Europie Zachodniej.” A Ziejka mówi: „W związku z procesem bolońskim, a więc tworzeniem jednej przestrzeni dydaktycznej i naukowej w Europie, przygotowanie ustawy jest konieczne”. Z ustawy jednak jasno wynika:
* że mamy się znaleźć poza przestrzenią dydaktyczną i naukową Europy,
* że próby przeniesienia na grunt polski rozwiązań funkcjonujących w Stanach Zjednoczonych czy w Europie Zachodniej nie są dla Polski,
* że ma być właśnie inaczej.
To wprowadzanie w błąd społeczeństwa i straszna hipokryzja.
Kto tu głosuje za obniżeniem wymagań? Polska jest potęgą habilitacyjną czy profesorską, ale mizerią naukową i tak, zdaje się, ma pozostać na dziesiątki lat w ramach deklarowanego podwyższania wymagań naukowych. W Polsce mamy i mieć mamy profesorów belwederskich, mimo że nikt w świecie nie słyszał np. o profesorach białodomowych czy elizejskich, bo w świecie o tym, kto jest czy nie jest profesorem, decyduje uczelnia, a nie polityk. To samo dotyczy komisji do spraw stopnia i tytułu naukowego, która od czasów stalinowskich umocowana jest przy premierze.
Rektor twierdzi, że na UJ nie ma polityki. Co to ma wspólnego z prawdą, skoro w polskim systemie nauki i edukacji polityka jest wszechobecna i dotyczy wszystkich uczelni, bo jest to wszechobecność systemowa, wpisana w prawo? W Karcie Bolońskiej (Bolonia, 18 września 1988 r.) czytamy „jego (tj. uniwersytetu) działalność naukowa i dydaktyczna musi być moralnie i intelektualnie niezależna od władzy politycznej i ekonomicznej”. Jak się ma działalność prezydenckiego zespołu do Karty Bolońskiej? Jak się do karty ma mianowanie i ew. odwoływanie profesorów przez prezydenta RP? Jak się ma do Karty Bolońskiej istnienie komisji do spraw stopnia i tytułu umocowanej przy premierze?
Dlaczego Karta Bolońska podpisana przez polskich rektorów jest łamana, a polskie społeczeństwo cynicznie okłamywane?
Kartę Bolońską kończy zobowiązanie rektorów „My, niżej podpisani rektorzy, w imieniu naszych uniwersytetów, zobowiązujemy się uczynić wszystko, co w naszej mocy, by nakłonić poszczególne państwa oraz odpowiednie organizacje ponadnarodowe do kształtowania swej polityki według wskazań tej Wielkiej Karty, wyrażającej jednomyślną wolę uniwersytetów, którą niniejszym deklarujemy i oświadczamy”. Jasno widać, że rektorzy polskich uniwersytetów nie tylko, że nie nakłaniają władz RP do poczynań zgodnych z Kartą Bolońską, lecz razem z władzami pracują nad jej nieprzestrzeganiem. Senat UJ specjalną uchwałą nr 12/V/2003 z 28 maja 2003 r. przekazał podziękowania prezydentowi RP za pracę nad nową ustawą, nad którą prezydent nie powinien w ogóle pracować! Zgodnie z Kartą Bolońską, projekt ustawy winien być

niezależny moralnie i intelektualnie

od prezydenta.
Nigdzie nie jest tak, żeby doktor zostawał zaraz profesorem i nikt tego w Polsce nie proponuje, co twierdzi F. Ziejka. Profesor to ma być stanowisko i tylko na uczelni. Tak jak w wielu innych krajach, zgodnie z projektem „Solidarności”, doktor może zostać profesorem na uczelni nie automatycznie, lecz w przypadku posiadania dużego dorobku naukowego i edukacyjnego doświadczenia i wygrania rzeczywistego konkursu na obsadzenie stanowiska profesora pomocniczego, nadzwyczajnego czy zwyczajnego. Profesor – to ma być stanowisko, a nie tytuł. Żeby zostać na stałym etacie profesora na uczelni zachodniej, trzeba się wykazać ogromnym dorobkiem naukowym. Tak u nas nie jest i ma nie być. Na dożywotnie stanowiska profesorów zatrudniane są często miernoty nieaktywne naukowo, zapisujące sobie niekiedy na swoje konto dorobek rzekomo nierozwiniętych doktorów. Organizowane pseudokonkursy na etaty uczelniane dostosowane są do poziomu intelektualnego i moralnego tego, kto ma ten konkurs wygrać według wcześniejszych ustaleń. Taka jest reguła. Kryteria genetyczno-towarzyskie przeważają w tych „konkursach” nad kryteriami merytorycznymi. Jeśli profesor wytnie wszelkich potencjalnych konkurentów niecnymi nierzadko metodami, to do końca żywota ma byt zapewniony nie tylko na swojej uczelni, ale na wielu innych.
Pokrętnie w mediach przedstawiany jest problem wieloetatowości nauczycieli akademickich, głównie profesorów. Obywatel winien też wiedzieć, że uchwały senatu UJ nie likwidują wieloetatowości jako takiej, a tylko wieloetatowość „krakowską”, i to nie do końca. Nie będąc w sprzeczności z uchwałą UJ można pracować zarówno na UJ, jak i na innych etatach, np. w Kielcach, Tarnowie, Warszawie, i gdzie indziej, byle nie w Krakowie bez zgody rektora. Nie należy dezinformować społeczeństwa, że to jest walka z wieloetatowością, bo to jest tylko walka z bezpośrednią, bliską konkurencją. Nie likwiduje to lipy naukowej i edukacyjnej serwowanej przez „profesorów” na n-tej liczbie etatach. Bezzasadne są także częste twierdzenia, że poziom kształcenia na uczelni jest uzależniony od liczby profesorów. Kto przeprowadził takie badania, które by taki pogląd uzasadniały? Gdzie można znaleźć wyniki tych badań? Bardzo często zdecydowanie lepsze wyniki nauczania i formowania kadry naukowej mieli doktorzy, ale to kontrastowało

z miernością profesorów,

więc takich doktorów profesorowie się pozbywają, by ten kontrast zlikwidować. Uczelnia rektora Ziejki może być tego przykładem. Na uczelniach zachodnich można być dożywotnio doktorem, jeśli się jest aktywnym naukowo i dobrym dydaktycznie. U nas dożywotnio na etatach mogą być profesorowie, także ci którzy nie są aktywni naukowo i nierzadko bardzo mierni edukacyjnie. Taki jest bowiem u nas system i tak ma być w nowej ustawie. Najwyżej się ceni tych, którzy od studenta do profesora, a nawet do rektora, tak jak rektor Ziejka, wszystkie szczeble tzw. kariery naukowej przeszli na tej samej uczelni. I to ma być poziom! W USA jest całkiem odmiennie. Trzeba wyjść poza swoją Alma Mater. Ale do takiego poziomu my się nie zniżymy (sic!). Amerykańscy doktorzy niech sobie otrzymują Nagrody Nobla, a my będziemy mieć profesorów doktorów habilitowanych nauki polskiej. Jeśli do rankingów poziomu nauki włączymy kryterium „habilitacyjne”, to i tak jesteśmy górą! W Ameryce nie ma bowiem habilitacji. Nauka w USA jednak jest! Jednym słowem, my robimy i mamy robić tytuły, a w USA robi się i będzie się robić naukę, ale my wzorców amerykańskich nie będziemy wprowadzać do Polski, bo to by obniżyło poziom narcystycznego samouwielbienia naszych profesorów i to byłoby szkodliwe. Wieczni doktorzy w USA dostają Nagrody Nobla, w Polsce dostają wymówienia, szczególnie jeśli podważają jedynie słuszne poglądy „profesorów” nauki polskiej. Kiepscy, ale lojalni doktorzy podobnie jak kiepscy profesorowie mogą być spokojni o swój los. Nikt ich nie ruszy.
Nas nie stać na dożywotnie etaty profesorów, którzy nic lub prawie nic nie robią naukowo, a wiele szkodzą w nauce i edukacji. Rezultaty badań profesorów, i nie tylko profesorów, u nas są niestety niejawne, o czym świadczy ukrywanie przed podatnikiem wyników realizacji projektów badawczych finansowanych przez Komitet Badań Naukowych (por. dane, a raczej niedane na stronach internetowych www.opi.org.pl). Tego nie ma nigdzie. Setki milionów złotych polskich księgowanych po stronie wydatków na naukę nie rozliczone przed podatnikiem (!!!) i nikogo to nie interesuje. Nas nie stać na takie marnotrawstwo grosza publicznego, ale F. Ziejka o tym milczy. Milczy o tym także plan Hausnera rzekomo zakładający ograniczenie marnotrawstwa pieniędzy publicznych.
F. Ziejka mówi o konieczności dyskutowania o etyce nauczyciela, ale nie ujawnia, że sam nie dopuszcza do autentycznej dyskusji na tematy etyczne na łamach pism, które sam kontroluje merytorycznie. Dyskutować z Akademickim Kodeksem Wartości czy Dobrymi Obyczajami w Nauce na łamach miesięcznika UJ – Alma Mater nie można!!! Kosmiczna wręcz hipokryzja.
W Karcie Bolońskiej czytamy: „Odrzucając nietolerancję i pozostając zawsze gotowym do dialogu, uniwersytet stanowi zatem najlepsze miejsce, w którym spotykają się nauczyciele, umiejący przekazać swą wiedzę oraz dobrze przygotowani do rozwijania jej poprzez badania naukowe i nowatorstwo oraz studenci, którzy potrafią, chcą i są gotowi wzbogacać swe umysły tą wiedzą”. Niestety, na temat etyki nauczyciela mamy

jedynie monolog rektora,

który na dialog nie chce się zgodzić, nie tolerując odmiennych, niezależnych wypowiedzi, łamiąc tym samym Kartę Bolońską. Jedyną szansą na prezentowanie odmiennych opinii jest Internet, ale przecież to nie to samo co wydania papierowe czasopism, do których dostęp nadal jest bardziej powszechny.
Uchwała Senatu UJ o wieloetatowości czy ogłoszony Akademicki Kodeks Wartości są zgodne z prawem, bo poglądy przecież można mieć i je głosić. Problem w tym, że uniwersytety mają autonomię, a w praktyce ta autonomia jest nierzadko ponad prawem. Prawo pracy na uczelniach, a w każdym razie na UJ, w praktyce nie obowiązuje. Pracownika można ocenić, jak się chce, bez podawania uzasadnienia i sprzecznie z faktami i jeśli go rektor nie chce, musi odejść. Rektor ma do dyspozycji komisję etyczną i rzecznika dyscyplinarnego. Pracownik nie ma nikogo. Nie ma u nas instytucji rzecznika (mediatora) akademickiego jak w USA czy na uczelniach europejskich i projekt nowej ustawy nie zakłada powstania takiej instytucji. Tak jak w Unii czy w USA długo u nas nie będzie. Pracownik w konflikcie z uczelnią jest na straconej pozycji. Jeśli ujawni przekręty na uczelni zgodnie z zasadami dobrych obyczajów, podpadnie pod paragraf lojalności Akademickiego Kodeksu Wartości i jego los jest przesądzony. Dla nielojalnych na uczelni nie ma miejsca. Prawdy na uczelniach należy oczywiście szukać, ale jeżeli się ją znajdzie w niewłaściwym miejscu, należy ją zamieść pod dywan, bo inaczej koniec z odkrywcą. Uczelnie są biedne, bo zatraciły poczucie przyzwoitości.
Korporacje akademickie w Polsce są poza rzeczywistą kontrolą. W Polsce mamy fikcyjne tytuły, fikcyjne nauczanie, fikcyjne badania naukowe. Uczelnie stały się korporacjami kasujących kasę (nierzadko za bubel edukacyjny) i kasujących dyplomy (nierzadko bez pokrycia). UJ niestety także do tych uczelni należy. Chyba Senat UJ także ma podobny pogląd, gdyż w nowym statucie uczelni nie znalazł się już zapis, obecny w starym statucie, o tym że uniwersytet to korporacja nauczanych i nauczających poszukujących razem prawdy. To się nijak nie ma do rzeczywistości. Najwyższy czas skończyć z tą fikcją. Tej fikcji nie kończy prezydencki projekt ustawy o szkolnictwie wyższym. Pewne nadzieje natomiast daje projekt ustawy przygotowany przez NSZZ „Solidarność”.

Autor jest byłym wykładowcą geologii na Uniwersytecie Jagiellońskim

 

Wydanie: 2003, 47/2003

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy