Koniec Pojednania – mój testament

Koniec Pojednania – mój testament

Całe życie spotykam ludzi, którzy niewiele wiedzą o Oświęcimiu albo mają fałszywe wyobrażenia

Józef Szajna – artysta malarz, scenograf, grafik, reżyser, autor scenariuszy, teoretyk teatru, pedagog. Ukończył Wydział Grafiki (1952) oraz Wydział Scenografii (1953) krakowskiej ASP. Debiutował w Teatrze Ziemi Opolskiej. W latach 60. został dyrektorem awangardowego Teatru Ludowego w Nowej Hucie. Prowadził tam szeroką działalność artystyczną, za którą uzyskał wiele nagród na międzynarodowych wystawach plastycznych i festiwalach teatralnych. W latach 70. przeniósł się do Warszawy, gdzie założył jeden z najbardziej znaczących teatrów. Przekształcił Teatr Klasyczny w Centrum Sztuki Studio, teatr, w którym kształcił również studentów polskich i zagranicznych w podyplomowym studium scenografii. Brał udział w licznych międzynarodowych konkursach i konferencjach poświęconych nowemu spojrzeniu na sztukę i teatr, zajmował się zagadnieniami teatru organicznego i narracji wizualnej. Podczas stanu wojennego złożył rezygnację z prowadzenia Teatru Studio, poświęcił się bardziej plastyce i realizacjom teatralnym za granicą (m.in. w Hiszpanii, Turcji, Izraelu).
W czasie wojny był członkiem ZWZ-AK, więźniem KL Auschwitz-Birkenau nr 18729.
Jest członkiem Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej oraz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, prezesem polskiego Stowarzyszenia Europejskiej Kultury.

– Znaczna część polskiej młodzieży nic nie wie o Oświęcimiu – taki jest wniosek z sondy ulicznej zrobionej przez jedną z rozgłośni radiowych. A z badań przeprowadzonych na zlecenie BBC – że połowa Brytyjczyków nigdy nie słyszała o Auschwitz. Mnie to szokuje, a pana?
– Mnie nie, całe życie spotykam ludzi, którzy albo niewiele wiedzą o Oświęcimiu, albo mają fałszywe wyobrażenia. Kiedy realizowałem „Replikę” w Izraelu, okazało się, że Izraelczycy nie wiedzieli o tym, że Polacy także siedzieli w obozie w Oświęcimiu. Nawet tłumacz, który pochodził z rodziny żydowskiej z Polski, nie wiedział. Rok temu byłem z wystawą w Bostonie, miałem spotkania z publicznością i ciągle musiałem się tłumaczyć, że nie jestem Żydem, bo wszyscy uważali mnie za Żyda, skoro byłem więźniem Auschwitz. W Ameryce, w Izraelu, w Paryżu, w Berlinie spotykałem ludzi, którzy nie słyszeli o Oświęcimiu. Nikt o to się nie zatroszczył, a przecież to nasz obywatelski obowiązek.
– Co, pana zdaniem, polska młodzież powinna wiedzieć o Oświęcimiu?
– Wszystko. Nie zadbaliśmy przez lata, aby to dobrze zdokumentować. Teraz dopiero piszemy historię, ale jest dużo błędów i nieścisłości. Kto zaniedbał, że polska młodzież wie bardzo mało o Oświęcimiu? Natomiast godne pozazdroszczenia jest to, że Żydzi potrafili wiedzę o holokauście w pełni przekazać światu.
– W Izraelu od lat są organizowane obowiązkowe wycieczki do Oświęcimia dla szkół. I zaobserwowano takie zjawisko: młodzi Izraelczycy nie chcą iść do wojska. Przyjeżdżają na wycieczkę, zwiedzają obóz, oglądają filmy o holokauście – i po powrocie wszyscy chcą iść do wojska, chłopcy i dziewczyny.
– I to jest dobre wychowanie!
– Niektórzy twierdzą, że to indoktrynacja. Wielu Polaków się oburza na te wycieczki, mówi, że one podsycają niechęć Żydów do Polaków.
– Najłatwiej jest oburzać się na innych, bić w cudze piersi.
– Imre Kertesz wywołał kiedyś burzę na konferencji międzynarodowej pytaniem „Do kogo należy Auschwitz?”. Jak pan by odpowiedział na to pytanie?
– Moim zdaniem, należy do całej ludzkości. Pierwszy transport Polaków do Auschwitz przybył 14 czerwca 1940 r. Obóz Birkenau powstał w 1942 r., kiedy zaczęły przyjeżdżać masowe transporty Żydów. Po selekcji byli oni kierowani z rampy kolejowej wprost do komór gazowych. Ci nie przechodzili przez bramę obozu. Nieduża tylko część mogła przeżyć, pracując w Sondrekomandzie. Dziwne, że ani politycy, ani historycy nie uściślają tych faktów na międzynarodowych gremiach, gdzie wymienia się tylko Żydów i Cyganów.
– Wokół Oświęcimia powstało wiele mitów. Sama wielokrotnie spotykałam ludzi, w Ameryce i w Izraelu, którzy twierdzili, że to Polacy stworzyli obozy koncentracyjne. I że Polacy, nie Niemcy, dręczyli tam Żydów.
– A czy nam w Polsce zależało, żeby te fałszywe mity prostować? Żydzi mówią: nas wywożono do obozów za to, że byliśmy Żydami. A nas za co wywożono w 1939 r., w 1940, 1941, 1942, 1943 i 1944 r.? Za to, że byliśmy Polakami. Brano z ulicy niewinnych ludzi, matki z dziećmi, bez winy, bez sądu, aresztowano za walkę antyfaszystowską, czy to mniej? Powinno się o tym mówić. Szkoły powinny o tym uczyć. Czy edukacją zarządzają politycy? Przemilczenia to manipulacja historią. A u nas często się nią manipuluje. Ludzie, których niedawno nazywano inwalidami wojennymi, dzisiaj są nazywani „represjonowanymi”. Zaraz po wojnie nie można było mówić o obozach koncentracyjnych, bo siedziało tam wielu akowców, ludzi „niedobrych”, ale były procesy przeciw AK, udokumentowane. Więc nie udawajmy teraz, że w czasach PRL-u ludzie nie wiedzieli o Katyniu. Nie udawajmy, że Oświęcim powstał w 1942 r., jako holokaust w Brzezince…
– …że byli tam tylko Żydzi i Cyganie…
– …że nie było tam ludobójstwa innych narodowości. Kiedy o tym mówię, ludzie często się dziwią.
– Niektórzy zarzucają, że pan się powtarza. Że pana teatr i obrazy to „sztuka zarażona śmiercią”, „naznaczona doświadczeniem Oświęcimia”.
– Takie określenia zawsze mnie irytowały. Najwidoczniej ludzie, którzy wypowiadali takie opinie wcale się nie zastanawiali nad moją sztuką. A ponieważ wiadomo było, że byłem więźniem Oświęcimia i Buchenwaldu, uznali, że to klucz do całej mojej twórczości. Gdyby to była prawda, że wszystko, co zrobiłem, było „w kółko o Oświęcimiu”, to moje nazwisko byłoby tylko numerem. I nie miałbym teatru wypełnionego młodzieżą, która urodziła się wiele lat po wojnie! Gdybym opowiadał tylko o wojnie, jak „dziadek-kombatant”, nie wracaliby do mnie. Ja ich przyciągałem dlatego, że mówiłem o śmierci, o eschatologii, o świecie metafizycznym – a przecież te problemy zaprzątają każdego myślącego człowieka. Wojna ani obozy nie były pierwsze ani w Polsce, ani w historii ludzkości, dlatego mogę mówić o Apokalipsie ciągle nam się objawiającej.
– Nie uważa pan, że obozy koncentracyjne, ich idea, organizacja to dowód szczytowego upodlenia człowieka?
– Nie wiem, czy szczytowego. Dowodów ludzkiej podłości jest wiele, od zarania dziejów – a historia jeszcze się nie skończyła, nikt nie zna jutra. Ja, jako młody chłopak, chciałem być sportowcem, ale okoliczności sprawiły, że zamiłowanie do sportu i rysunku zamieniłem na walkę z okupantem. Moje późniejsze zainteresowania spowodowały zagrożenia, wyroki śmierci. Jestem zdrowym psychicznie, normalnym człowiekiem, pomawiane mnie o „zarażenie śmiercią” jest poniekąd wykręcaniem się sianem. Może ludzie, którzy tak mówią, mają jakieś kompleksy spowodowane swoją pasywnością w czasie wojny albo pojmują teatr, sztukę wyłącznie jako rozrywkę, kabaret, zabawę czy ilustrację lektury szkolnej.
– Często spotyka się pan z młodzieżą. Jak ona reaguje na pana sztuki? Czy takie sprawy jak wojna, okupacja, obozy koncentracyjne ją obchodzą?
– Spotykam się z młodzieżą od lat. W ostatnim czasie miałem spotkania w Nowym Jorku, Bostonie, Paryżu, Berlinie, 23 stycznia będę miał spotkanie z młodzieżą w Międzynarodowym Domu Spotkań Młodzieży w Oświęcimiu. Dlaczego organizatorzy mnie zapraszają? Bo jest oddźwięk, młodzież to chłonie. Opowiadam o wojnie, pokazuję filmy. Mówię nie tylko o mojej sztuce, lecz także o przesłaniu, które ona niesie. Bo w moim przekonaniu sztuka powinna odmieniać świat. Dobra książka, dobry obraz mają zostać w człowieku. Przez dwa lata prowadziłem wykłady w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, specjalistycznej szkole, która także dba o edukację ogólną, dziedzictwo kulturowe, humanistykę. Na moje wykłady przychodziły tłumy, i to dobrowolnie. To znaczy, że te sprawy obchodzą młodych.
– W ostatnich latach powstały komedie o obozach koncentracyjnych, komiksy, makabryczne zabawki-obozy. Co pan o tym sądzi?
– Jest taka moda, żeby przyciszać nieprzyjemne tematy. Być może ludzie, których to bawi, myślą: tacy jak Szajna mają obsesję, a my nie, więc możemy robić komiksy i komedie. Ale tak mogą myśleć tylko ci, którzy wojny nie przeżyli i wojny nie widzieli. Ja bym nie mógł.
– Więcej, pana zdaniem, można się dowiedzieć o Oświęcimiu, zwiedzając obóz czy oglądając filmy dokumentalne i czytając książki historyczne?
– Zawsze wolałem oglądać oryginały niż falsyfikaty. Przekaz bezpośredni jest wiarygodniejszy niż z drugiej czy trzeciej ręki. Jest masa uproszczeń wśród tych, którzy spisują historię. Od ludzi przychodzących na spotkania ze mną na całym świecie słyszę, że jestem wiarygodny, bo jestem żywym świadkiem. Należałem do więźniów szczególnych, przeszedłem wszystkie szczeble, które można było przejść, z góry w dół: karną kompanię, bunkier, wyrok śmierci – niewykonany. Niestety, świadków jest coraz mniej, ludzie mniej wiarygodni przejmują ich rolę.
– Oglądając filmy o wojnie, czytając książki, ma pan wrażenie, że one są bliższe prawdy niż wspomnienia?
– Moim zdaniem, to, co przeżyte, jest bardziej głębokie, autentyczne niż to, co jest tylko oglądane, o czym się czyta. Ja do dziś mogę powiedzieć jak wyglądał żołnierz niemiecki w 1939 r., pełen pychy, bo wojna się udaje, są sukcesy: jest „wypastowany”, czyściutki i zachowuje się jak pan świata. A po Stalingradzie to jest już inny człowiek, inaczej wyglądający, zmieniony. Zmieniły go klęski, na jakie był wystawiony. Zgubiło go posłuszeństwo. Nie wolno wierzyć propagandzie. Propaganda to gra psychiką człowieka, którego się urabia. A jak my wyglądamy z naszym humanizmem w XXI w.? Czy nadal nosimy duszę niewolnika?
– Z jakim humanizmem? Przecież humanizm po epoce pieców się skompromitował. Wraz z ideą, że człowiek jest wielkością.
– Ale on jest największą świętością. Odniesienia do świata bez człowieka nie mają żadnego sensu.
– Niektórzy mówią, że bez odniesienia do Boga.
– Mam taki wiersz, napisany z myślą o Buchenwaldzie: „Gdzie jesteś Boże, jak ja tu jestem, pełen krzyku, za drutami. Dlaczego milczysz, Boże? Gdzie jesteś? Cisza”.
– Powiedział pan kiedyś, że jest niewierzący.
– Byłem wątpiący. Ci, którzy mają duszę, szukają jakiegoś zaplecza. Ja czuję się wolnym człowiekiem.
– Czy przeżycia obozowe wpłynęły na pana stosunek do innych nacji? Szczególnie Niemców?
– Pierwszy raz w twarz uderzył mnie żołnierz sowiecki we Lwowie… Najpierw była straszna złość, chęć rewanżu. Ale mój stan fizyczny i psychiczny po wojnie był w ruinie, musiałem poprzestać na myślach o zemście. Jednak nigdy nie myślałem z nienawiścią o całym narodzie, mogłem tak myśleć w stosunku do poszczególnych ludzi, z którymi miałem do czynienia. Potem czas się odmieniał, dochodziłem do swojej wolności. Nie chciałem powtórzyć błędu ani stać się rewanżystą, który kieruje się zasadą oko za oko, ząb za ząb. Aczkolwiek tak świat się rozlicza z przeszłości do dzisiaj.
Nie żywię niechęci do żadnego narodu. Wychowałem się w Rzeszowie, miasteczku, gdzie jedną trzecią stanowili Żydzi. Chodziłem z nimi do szkoły, siedziałem w jednej ławce. Wmawianie nam antysemityzmu, uprzedzeń do Niemców czy innych narodów, to robota polityków. Rządzić to brać odpowiedzialność za tych, których się wychowuje. To, że młodzi Niemcy wstydzą się za przeszłość swoich dziadków i rodziców, że istnieje tam pokoleniowa potrzeba odkupienia, to zasługa wychowania i polityki.
– Jakie jest pana zdanie o tzw. holokaustbiznesie?
– To obrzydliwe, karygodne. Nie róbmy z ofiar cmentarza przetargu. Nie róbmy polityki tam, gdzie polityka uśmierciła tyle ludzi. Tylko hieny żyją cmentarzami.
– Kiedy rozmawialiśmy trzy lata temu, powiedział pan: „Moją ideą jest wznoszenie przez zwiedzających Kopca Pamięci Ofiar Ludobójstwa i Pojednania Ludzi na Świecie w Oświęcimiu. Traktuję to jako swój testament”. Jak dziś wygląda realizacja tego testamentu?
– Chciałbym, aby wznoszenie kopca w Oświęcimiu było aktem na jutro, żeby to było nasze „Umyj ręce”, gdzie składamy kamień w imię pojednania ludzi na całym świecie, w imię pokoju. Mój wniosek był zgłoszony ponad 10 lat temu na Międzynarodowej Radzie Oświęcimskiej i został jednomyślnie zaakceptowany. Pierwszy kamień został złożony pięć lat temu i odtąd sprawa nie ruszyła z miejsca. Dlaczego? Bo my nie chcemy idei, boimy się ich. Wygodnictwo skazuje nas na trwanie w marazmie „naszej małej stabilizacji”.
– Czego się boimy?
– Że coś może się zmienić w naszym życiu. Boimy się wszystkiego: zmian politycznych, ustrojowych, lustracji. Teraz dużo się mówi o terroryzmie, dawniej mówiło się o przemocy. Lubimy żonglować słowami. Zmieniamy słowa, ale nie zmieniamy metody. Zmieniamy tak, żeby nic nie zmienić. Jest coś fałszywego w takim postępowaniu, dlatego szantaż i oszustwo żądzą światem. Ciągle obowiązuje to samo, co przed laty: si vis pacem para bellum – nie mamy na leczenie, nie mamy na kulturę, nie mamy na naukę, ale mamy na zbrojenia. Wolimy wydawać astronomiczne sumy na cele, które ostatecznie mają szkodzić ludziom, a nie ich rozwijać, wspierać, wzbogacać. Ciągle mówię o pojednaniu, żeby nie było wojny – a wojny są. Zakładałem, że na II wojnie światowej skończyło się ludobójstwo. A czym się rozpoczęło trzecie tysiąclecie? Wojną. Mam dużo niechęci do wielu postaw, bo wojnę robią przecież ludzie, nie bogowie. I to ludzie, którzy sami nie doświadczyli obozów koncentracyjnych i nie walczyli na wojnie.
– Imre Kertesz w eseju o Auschwitz pisze: „Często odzywa się we mnie straszny lęk przed zapomnieniem; lęk, że za kilkadziesiąt lat zaginie pamięć o wojnie, o obozach”. Zna pan ten lęk?
– Bardzo dobrze znam. Nie myślę tu o sobie, lecz o tych, którzy nie przeżyli. Nie mogę ich zapomnieć. Pociesza mnie jednak, że ludzie są ciekawi tego, czego sami nie doświadczyli – i będą drążyć przeszłość.
Obchody 60. rocznicy wyzwolenia obozu – tak jak 60 lat powstania warszawskiego – winny wydobyć pełną prawdę o obozach koncentracyjnych, nie tylko martyrologiczną, lecz także walki w obozowym ruchu oporu patriotów, którzy tam ginęli w imię naszej wolności. Historia nie jest tylko fragmentem przeszłości, ale wskazaniem dla młodzieży na jutro.
Istnieją trzy etapy życia: walki, pamięci i pojednania. Dzisiaj jestem na trzecim etapie, wyciągania wniosków z wczoraj i z dziś – i z propozycją na jutro. Dlatego zależy mi na wzniesieniu Kopca Pojednania w Oświęcimiu.

*

Testament Szajny
Idea wznoszenia Kopca powstała w 50. rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau w 1995 r. Jako mój apel została odnotowana w katalogu wystawy urządzonej w hołdzie pomordowanym w baraku „Neuewäscherei”, wydanym przez Muzeum. Idea ta spotyka się obecnie z szerokim zainteresowaniem środowisk więźniarskich i ich rodzin w całej Polsce. W listach do Towarzystwa Opieki nad Oświęcimiem (TOnO) wznoszenie Kopca uznają byli więźniowie jako swoją wolę – testament wszystkich pozostałych przy życiu ofiar. Obejmuje także ludzi z różnych kręgów społecznych nie tylko naszego kraju. Zebrano wiele podpisów w Międzynarodowym Domu Spotkań Młodzieży wśród młodzieży niemieckiej, ukraińskiej i polskiej, chcącej uczestniczyć w akcji budowania pojednania i pokoju. Głosi ją na Sorbonie Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, prof. Henri Bartoli. Uczestnictwo zbiorowe w tej akcji jest symbolem i formą wyrażania pamięci ofiar, nową formą edukacji młodzieży.
Dobrze, że wznoszenie Kopca staje się dzisiaj realne tuż obok miejsca zagłady i hańby XX w. Nasz protest tutaj staje się bardziej wyrazisty, a miasto Oświęcim zyskuje nowy Symbol Pokoju.
Z wielką radością przyjąłem żywe zainteresowanie Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej i akceptację tej idei. A stało się to w historycznym dniu 11 września 2001 r., dniu terrorystycznego ataku na Stany Zjednoczone, co ma szczególną wymowę. Dzięki życzliwości Dyrekcji Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu i na jego wniosek miała miejsce w grudniu 2001 r. wizytacja terenu obozowego przez przedstawicieli TOnO i Dyrekcji.
Kopiec ten powinien rosnąć przez lata i przetrwać istniejące resztki poobozowe niszczone przez czas. Kopiec może się stać miejscem skupienia i medytacji łączącej narody świata.
Do realizacji tego projektu należy powołać Międzynarodowy Komitet złożony z najwyższych osobistości życia politycznego i laureatów Nagrody Nobla. Nie wyklucza się patronatu ONZ. Zespół fachowców rozpracuje wznoszenie Kopca pod względem technicznym, pod nadzorem autora projektu. Organizację i opiekę nad całością powinna sprawować Dyrekcja Muzeum.
Początek akcji wznoszenia Kopca zainicjowali już byli więźniowie pierwszego transportu w 60. rocznicę deportacji do KL Auschwitz, składając w obozie pierwszy kamień, który poświęcił biskup.
Następne mogliby na przykład złożyć członkowie Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej lub innych organizacji społecznych, laureaci pokojowej Nagrody Nobla, osobistości świata duchownego i politycznego z całego świata.
Zgłoszone przez Panów profesorów Gutmana, Shaleva, Webbera, Turskiego, Albina jak i innych członków Rady uwagi i propozycje będą brane pod uwagę w trakcie realizacji i spotkań. Przychylne stanowisko w tej sprawie zajął również sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, Andrzej Przewoźnik.
Dopuszczalne jest przynoszenie kamieni z innych miejsc zagłady wraz z intencjami, a także z Nowego Jorku, Yad Vashem czy Holocaust Museum w Waszyngtonie.
Równocześnie przedkładam projekt wstępny Kopca i rysunki w kilku etapach jego wznoszenia wraz z opisem i podanymi w przybliżeniu wymiarami. Bardziej szczegółowe dane zostaną opracowane przez powołany zespół rzeczoznawców.
W tej idei kierujemy apel do wszystkich sił politycznych – ONZ, UNESCO, Unii Europejskiej, organizacji społecznych, aby wspierały szeroko akcję i uczestniczyły we wznoszeniu Kopca – Góry Pojednania w Oświęcimiu, mieście dotychczas nieposiadającym Symbolu Pokoju.

 

Wydanie: 04/2005, 2005

Kategorie: Wywiady
Tagi: Ewa Likowska

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy