Koniec wahadłowców

Koniec wahadłowców

Przestarzałe promy kosmiczne zostaną zastąpione przez pojazdy modularne

Prom kosmiczny Discovery znów znalazł się na orbicie. Ale radość dyrektorów NASA po starcie trwała krótko. Siedmioosobowa załoga wahadłowca, a także niezliczeni specjaliści na Ziemi, musieli gorączkowo szukać uszkodzeń osłony termicznej kadłuba.
Start wahadłowca, pierwszy po katastrofie Columbii, do której doszło 1 lutego 2003 r., przygotowywany był niezwykle starannie. A jednak, kiedy 26 lipca Discovery startował, doszło do niespodziewanych wydarzeń. Dwie minuty po starcie od wielkiego zewnętrznego zbiornika paliwa oderwał się fragment pianki izolacyjnej o masie 750 gramów i długości około 61-74 cm. Na szczęście nie uderzył w orbiter. Gdyby tak się stało, mogłoby dojść do katastrofy. Podczas startu Columbii lżejszy fragment pianki izolacyjnej wyrwał otwór w powierzchni tarcia lewego skrzydła. Podczas lądowania w uszkodzoną osłonę termiczną wtargnęły gorące gazy. Columbia rozpadła się, siedmioosobowa załoga zginęła. Był to dla NASA bolesny cios. Przygotowanie Discovery do orbitalnej misji trwało dwa i pół roku i kosztowało setki milionów dolarów. Prom dostał nowy, wzmocniony zbiornik paliwa, testowany w kanale wiatrowym. Wydawało się, że tym razem pianka wytrzyma, ale stało się inaczej. Inny oderwany fragment osłony uderzył w skrzydło, ale, jak się wydaje, nie wyrządził żadnych szkód.
Na domiar złego doszło do niewielkich uszkodzeń osłony termicznej kadłuba. Zniszczony został ponadtrzycentymetrowy fragment jednej z płytek, położonej w newralgicznym punkcie w pobliżu dziobowych drzwi podwozia. Pracownicy NASA, jak menedżer misji Discovery, John Shannon, podkreślają, że podczas poprzednich 113 lotów wahadłowców zarejestrowano 15 tys. różnych uszkodzeń, nie ma więc wielkich powodów do obaw. Ale po tragedii Columbii wszyscy dmuchają na zimne. Start Discovery był najbardziej uważnie obserwowanym w historii eksploracji kosmosu. Operację rejestrowało ponad 100 kamer umieszczonych na Ziemi oraz na pokładach dwóch samolotów. Zapewne tylko dlatego usterki zostały wykryte.
Trudno przewidzieć, jak zakończy się 31. orbitalna wyprawa Discovery. Wiele wskazuje na to, że wahadłowiec zgodnie z harmonogramem szczęśliwie powróci 7 sierpnia na Ziemię. Promy kosmiczne lądowały pomyślnie ze znacznie poważniejszymi uszkodzeniami. Nie można jednak wykluczyć, że siedmiu astronautów będzie musiało porzucić Discovery, pojazd warty 2 mld dol., i szukać schronienia na pokładzie międzynarodowej stacji orbitalnej ISS. Teoretycznie astronauci mogliby wytrwać tam 70 dni, zanim zabierze ich wahadłowiec Atlantis, jednak tylko na zmniejszonych do połowy racjach żywnościowych i jeśli wszystkie systemy stacji będą działać bez zarzutu. W czarnym scenariuszu Atlantis może nie zdążyć.
Dyrektorzy NASA wyciągnęli wnioski z kłopotów Discovery. Wstrzymali do odwołania loty promów kosmicznych. Atlantis miał rozpocząć swą misję 9 września. Z pewnością zostanie ona opóźniona, a być może nie dojdzie do niej już nigdy.
NASA zamierzała eksploatować wahadłowce jeszcze do 2010 r. Wątpliwe jednak, aby udało się zrealizować te plany. Eksperci są zgodni, że space shuttles, relikty techniki z lat 70., powinny zakończyć swą misję. „Kiedyś uważane za technologiczne cuda, obecnie stały się dinozaurami, które należy usunąć”, napisał dziennik „New York Times”. Zgodnie z planem NASA, następca archaicznych wahadłowców ma być gotowy do startu dopiero w 2014 r. To Crew Exploration Vehicle czyli CEV. O miliardowy kontrakt na zbudowanie tego statku kosmicznego ubiegają się koncerny lotnicze Lockheed Martin oraz grupa firm wokół przedsiębiorstw Northrop Grumman i Boeing. Według projektu Lockheeda, CEV ma się składać z trzech modułów, które będą wystrzeliwane osobno za pomocą istniejących już rakiet nośnych Atlas-5 czy Delta-4, a następnie łączone na orbicie. Takie moduły mają być używane w różnych kombinacjach, np. w zapowiadanych przez prezydenta Busha wyprawach na Księżyc (do 2020 r.), czy potem na Marsa. W czołowym module dziobowym znajdzie się miejsce dla pięciu-sześciu astronautów. Moduł ten będzie miał kształt minipromu kosmicznego z płatami nośnymi. Wyląduje jednak nie jak samolot, lecz jak kapsuła, przy użyciu spadochronów i poduszek powietrznych. Skrzydła zapewnią tylko pewien napęd podczas lądowania. CEV ma być aparatem bezpiecznym z tytanowym kadłubem pokrytym dwoma warstwami izolacji termicznej. „Nawet jeśli zewnętrzna warstwa zostanie zniszczona, co jest mało prawdopodobne, załodze nic się nie stanie”, zapewnia menedżer Lockheeda, Patrick McKenzie. Ale decyzja w sprawie parametrów CEV jeszcze nie zapadła. Szef NASA, Michael Griffin, wolałby raczej promy kosmiczne drugiej generacji, z wielostopniowym napędem i startujące „w całości”. Ostatecznie rozstrzygną o tym politycy w Waszyngtonie, czyli grupa trzymająca w swych rękach pieniądze.

 

Wydanie: 2005, 31/2005

Kategorie: Nauka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy