Koniec wiary, jaką znamy

Koniec wiary, jaką znamy

Wiara, która w chwilach grozy, takich jak pandemia koronawirusa, opiera się na zabobonach i obskurantyzmie, nie daje ani otuchy, ani siły

1.
To koniec świata, jaki znamy. Dziś te słowa powtarzają niemal wszyscy. Nasze domy i mieszkania stają się więzieniami. Zamiast bliskości – dystans, który musimy zachowywać. A wszystko to przez wirus, który nic sobie nie robi z geografii, atakuje zarówno bogate kraje Zachodu, jak i biedne kraje Azji i Bliskiego Wschodu. Nie ma względu na przekonania polityczne: chorują zwolennicy lewicy i prawicy. Ignoruje status społeczny: dopada i bogatych celebrytów czy znanych polityków, i kierowców tirów czy kasjerki w markecie. Koniec świata, jaki znamy, to również koniec otwartych granic, względnego bezpieczeństwa, dobrobytu, a może i demokracji, w jakiej żyliśmy.

Wirus ma także przemożny wpływ na wiarę. Oto kościoły zamykają się przed wiernymi, bo inaczej stałyby się siedliskiem zakażeń. Papież ogłasza, że Triduum Paschalne celebrowane będzie bez wiernych, a duchowni przenoszą posługę religijną do internetu. Polska wiara w zderzeniu z koronawirusem też przechodzi przemiany. Dziś wielu katolików zadaje sobie pytanie, dlaczego ten dobry Bóg, który wybrał ponoć Polskę na „Mesjasza narodów”, nie ocalił naszej ojczyzny przed pandemią. Jak to możliwe, że modlitwy, adoracje i błagania nie zostają wysłuchane? I czy po takiej próbie nie zmienią się sposób przeżywania wiary i rodzima religijność, której symbolem są zgromadzenia publiczne, podczas których ludzie wyznają wiarę?

2.
Krakowski filozof, ks. Józef Tischner, był jednym z tych myślicieli, którzy dobrze rozpoznali paradoksy polskiej wiary. Z jednej strony, jej emocjonalną gorączkę, a z drugiej, powierzchowność intelektualną. Dlatego powtarzał, że „pobożność jest ważna, ale rozumu nie zastąpi”. Przyczyna tego zjawiska leży w tym, że polska wiara, w odróżnieniu od chrześcijaństwa zachodniego, nigdy nie musiała walczyć myślą, zderzając się z dziedzictwem Oświecenia. Tym nurtem intelektualnym Europy, który za Immanuelem Kantem rzucił chrześcijaństwu wyzwanie, zmuszając je do porzucenia zabobonności na rzecz rozumności. To właśnie filozof z Królewca w słynnym eseju „Czym jest Oświecenie?” pisał: „Oświeceniem nazywamy wyjście człowieka z niepełnoletności, w którą popadł z własnej winy. Niepełnoletność to niezdolność człowieka do posługiwania się swym własnym rozumem, bez obcego kierownictwa. Zawinioną jest ta niepełnoletność wtedy, kiedy przyczyną jej jest brak nie rozumu, lecz decyzji i odwagi posługiwania się nim bez obcego kierownictwa”. To tkwienie w niepełnoletności jest wynikiem, jak notował Kant, lenistwa i tchórzostwa. Szczególnie intelektualnego.

Polska religijność to w dużym stopniu takie przeżywanie religii, w którym manifestacja uczuć, najlepiej podczas wspólnotowej terapii na placach i ulicach miast oraz wsi, jest ważniejsza niż racjonalny namysł nad sposobami wyrażania swojej wiary. Na przełomie wieków sądzono, że sekularyzacja, choć niewątpliwie siała postrach i w niektórych częściach globu doprowadziła do osłabienia religii i jej sprywatyzowania, wymiecie ten typ religijności z nowoczesnego społeczeństwa. Nic takiego jednak się nie stało. Sekularyzacja jako sposób na „odczarowanie świata” w zasadzie przegrała z religią.

O tej porażce dają świadectwo ci, którzy – jak choćby amerykański socjolog Peter L. Berger – w latach 70. minionego wieku ogłaszali triumfalny pochód sekularyzacji. Później jednak Berger przyznawał: „Dzisiejszy świat z pewnymi wyjątkami jest tak samo żarliwie religijny jak zawsze, a na niektórych obszarach nawet bardziej niż kiedykolwiek. Oznacza to, że ogół literatury napisany przez historyków i przedstawicieli dziedziny nauk społecznych, który można określić wspólnym pojęciem »teorii sekularyzacji«, reprezentuje poglądy z gruntu błędne”.

Płonna okazała się nadzieja tych, którzy liczyli, że powstanie zlaicyzowany świat, zgodnie z zasadą, że „wszystko, co stałe, wyparuje, a wszystko, co święte, ulegnie profanacji”. Dzieje się coś zgoła innego, paradoksalnego – im więcej wiedzy w przestrzeni publicznej, im więcej nowoczesności, im łatwiejsza możliwość weryfikowania informacji, tym więcej zabobonów i religijnego myślenia magicznego w naszym życiu publicznym. To swoista zemsta „Boga” i jego nieoczekiwany powrót do społecznego krwiobiegu. Także w Polsce.

3.
Doskonałym tego świadectwem jest reakcja polskiego Kościoła i prawicy katolickiej na zagrożenie koronawirusem. Zresztą sygnały, że nawet polskie państwo, odkąd zarządza nim tzw. dobra zmiana, promuje zabobonny sposób postrzegania świata, były wcześniej. Przypomnijmy: pisowskie media, czyli TVP Info, dzieliły się z widzami radosną nowiną, że „bukiet na Matkę Boską Zielną” chroni przed gradobiciem, nawałnicą i szkodnikami. Państwowa spółka Energa oddała się w opiekę Matce Boskiej, a zachwycony jej prezes mówił, że ma nadzieję, iż nie zabraknie dzięki temu „boskiego prądu”. Podobnie minister Łukasz Szumowski nie zawahał się powierzyć służby zdrowia opiece Najświętszej Panienki.

Ale dopiero koronawirus pokazał, jak bliski biskupom i katolickiej prawicy jest magiczny sposób traktowania wiary. Kiedy wirus pojawił się w Europie, nasi kościelni odczytywacze „znaków czasów” szybko rozszyfrowali jego źródło. Ks. Leonard Wilczyński podczas niedzielnej mszy stwierdził, że epidemia jest karą bożą za „homoseksualizm i aborcję”. Kiedy kapłan wygłaszał swoje tyrady na początku marca, zarówno Polska, jak i Watykan wolne były jeszcze od zakażeń. Gdy jednak koronawirus pojawił się i w Stolicy Apostolskiej, i w Polsce, biskupi nie widzieli powodu, by rezygnować z niedzielnych mszy. Pierwsze sugestie, że może trzeba je odprawiać bez udziału wiernych, rozzłościły abp. Stanisława Gądeckiego. Hierarcha stwierdził kategorycznie: „Jest niewyobrażalne, abyśmy nie modlili się w naszych kościołach”. Choć było i jest oczywiste, że każde zgromadzenie ludzi to potencjalne zarażenie.

Ciekawe, że biskupi nie byli już tak stanowczy, gdy szło o ich zdrowie i życie. Z powodu koronawirusa episkopat odwołał obrady, gdyż – jak tłumaczył ks. Józef Kloch w RMF FM – „stu starszych mężczyzn najbardziej narażonych jest na infekcje”. Nawet kiedy biskupi ugięli się pod falą krytyki i wprowadzili dyspensę od niedzielnych mszy, i tak pojawili się hierarchowie, np. abp Andrzej Dzięga ze Szczecina, którzy zachęcali wiernych do zwykłego korzystania z wody święconej i tradycyjnego przyjmowania komunii. Hierarcha wzywał: „Nie lękajcie się sięgać z wiarą po wodę święconą. Nie lękajcie się świątyni. Nie lękajcie się Kościoła”. I dalej zalecał: „Jeśli nie zachodzą okoliczności rzeczywiście nadzwyczajne – nie proście o komunię świętą na rękę, chociaż formalnie macie takie prawo”.

Biskupom w bagatelizowaniu zagrożenia koronawirusem wtórowali politycy obozu władzy i publicyści z nim związani. Wicepremier Jarosław Gowin przekonywał, że Kościół to „szpital dla duszy”, a w świątyni spotyka się Boga, nie koronawirusa, dlatego nie widzi powodów, by zamykać kościoły. Katolicki dziennikarz Robert Tekieli na wieść, że Kościół włoski zamyka świątynie, grzmiał o „biskupach bez wiary”. W swoim stylu męczennik z pluszowego krzyża, Rafał Ziemkiewicz, kpił ze środków ostrożności podejmowanych przez włoski rząd i episkopat, który miał się przestraszyć zwykłej grypy. Najdalej chyba w szantażu moralnym posunął się Tomasz Terlikowski, który biegał od jednej stacji telewizyjnej do drugiej i przekonywał, że nie możemy być zakładnikami życia doczesnego, że ważniejsze jest życie wieczne, a niedzielna msza i eucharystia mają niemal moc uzdrowicielską. Pisał: „Kościół nie może, i to nawet w sytuacji pandemii, kierować się logiką doczesności. Nie taka jest jego rola, nie po to został powołany, nie taki jest jego cel. On nie jest organizacją pozarządową ani kółkiem kultywowania ludowych i religijnych tradycji danego regionu, ale wspólnotą wiary w Zmartwychwstałego Jezusa Chrystusa. A skoro tak, to jego logika sięga poza doczesność, a jego celem jest troska nie o życie doczesne, a o wieczne. Msza nie jest dla Kościoła, dla wiernych (…) tylko eventem, ale pozostaje uobecnieniem i powtórzeniem Ofiary Jezusa Chrystusa, a zatem ma moc uzdrawiania ducha i ciała, jest najważniejszym wydarzeniem dnia w życiu wierzącego. To nie jest coś, co można zastąpić modlitwą w domu czy obejrzeniem tego w telewizji, tak jak nie da się zastąpić posiłku obejrzeniem programu kulinarnego”.

Nie zabrakło też proboszczów, którzy postanowili zawalczyć z koronawirusem w sobie właściwy sposób. Ks. Andrzej Ziombra z parafii św. Jacka w Legnicy przemierzał ulice, niosąc Najświętszy Sakrament i prosząc Boga o łaskę. Proboszcz parafii św. Józefa w podwrocławskiej Żórawinie latał nad Wrocławiem samolotem z monstrancją, figurką Matki Boskiej i relikwiami św. Jana Pawła II, modląc się o „oddalenie pandemii koronawirusa” od Wrocławia, Dolnego Śląska, Europy i świata. A pojawili się i tacy kapłani jak duszpasterz nacjonalistów ks. Roman Kneblewski, który gloryfikował irracjonalny akt chodzenia do kościoła: „Nie poddaliście się psychozie i nie popadliście w histerię”. Te słowa padły w chwili, gdy wielu włoskich kapłanów umierało z powodu koronawirusa.

Z kolei ks. prof. Tadeusz Guz na antenie Telewizji Trwam 25 marca, w pierwszym dniu obowiązywania rozporządzenia ministra zdrowia zaostrzającego wcześniejsze rygory, przekonywał, że niemożliwe jest zakażenie się koronawirusem podczas mszy czy przyjmowania komunii do ust, ponieważ „kapłan ma konsekrowane ręce” i zarówno w sensie nadprzyrodzonym, jak i dosłownym „jego ręce są czyste”.

Choć były i rozsądne głosy, np. metropolity łódzkiego abp. Grzegorza Rysia, który wezwał wiernych do pozostania w domu. „Mama ma 84 lata, tata – 86. Piszę do was to, co ja i mój brat – lekarz – mówimy swoim rodzicom: proszę was, zostańcie w domu. Nie narażajcie na zarażenie wirusem ani siebie, ani innych – również swoich najbliższych”. Zasadniczo jednak do opinii publicznej przebijały się te przejawy rodzimej religijności, które zdradzają duchową niedojrzałość. Czy zatem w tych trudnych chwilach Polacy, także wierzący, uciekli pod skrzydła Kościoła i duchowej opieki księży, jak działo się to w przeszłości? Czy przeciwnie, jak trwoga i zagrożenie, to lud rzucił się w objęcia medycyny i nauki, co stanowi nową jakość?

4.
Po pierwsze, zobaczyliśmy magiczny sposób postrzegania wiary, który można sprowadzić do słynnego już stwierdzenia abp. Andrzeja Dzięgi, że „Chrystus nie zaraża”. Sęk w tym, że zarażają ludzie, którzy są (lub mogą być) nosicielami wirusa. Ani mury świątyni, ani święcona woda, ani modlitwa przed tym nas nie uchronią. Za to uchronią nas tak banalne rzeczy jak zostanie w domu, mycie rąk, w razie objawów kontakt ze szpitalem zakaźnym i wiara, że Bóg da siłę i mądrość tym wszystkim ludziom, którzy dziś pracują na pierwszej linii frontu, by zwalczyć koronawirusa. Tak hartuje się wiara dojrzałych i odpowiedzialnych chrześcijan.

Po drugie, Polacy nie dali się zaszantażować katolickiej prawicy, która użyła najmocniejszego argumentu: albo sakramenty i życie wieczne, albo zdrowy rozsądek i przywiązanie do doczesności. Przygniatająca większość katolików wybrała zdrowy rozsądek i chęć ochrony życia własnego i bliźnich, zrywając z jakże polskim myśleniem, że przejawem heroizmu mają być brawura i bezmyślność, a nie rozum i nauka. To przekonanie jest zgodne z nauczaniem św. Tomasza z Akwinu, który mówił, że „łaska zawsze pracuje na naturze”. Wiara nie ignoruje nauki. Nie odrzuca medycyny. Jeśli korzystanie z sakramentów narażałoby cię na utratę życia, to nie powinieneś z nich korzystać. Jeśli zaś sakramenty mają zastąpić medycynę i naukę, to powinniśmy zlikwidować szpitale, laboratoria i uniwersytety medyczne. A zamiast brać tabletki na grypę, odmawiać zdrowaśki. To nie nowoczesność, nie technologia okazała się tym sekularyzującym ogniem trawiącym polskie zabobony religijne, ale koronawirus.

I rzecz ostatnia: im głośniejsze są nawoływania katolickich fundamentalistów, tym bardziej ludzie środka wątpią w styl i głębię przeżywania polskiej wiary. Dziś bowiem jawi się ona jako magiczna. Utkana z zabobonów. Igrająca z ludzkim życiem i zdrowiem. Ci więc katolicy, którzy byli z Kościołem związani, gdyż tak nakazuje tradycja, zaczynają uważnie się przyglądać rodzimej religijności. I pytać: dlaczego mam ryzykować życie i zdrowie, idąc do kościoła, gdzie mogą być osoby zakażone? Dlaczego mam biegać po mieście za monstrancją, skoro lekarze i epidemiolodzy apelują, aby zostać w domu?

Dziś wielu ludzi odkrywa rzeczywiście potęgę rozumu i nauki, gdyż to one mogą sprawić, że ktoś gdzieś na świecie znajdzie szczepionkę lub lekarstwo na koronawirusa. Czy to znaczy, że należy odrzucić modlitwę? Nie. Katolicy jak może nigdy powinni się modlić, by Bóg dał im siłę, aby zostali w domach, które zaczynają przypominać więzienia. By dał światło mądrości tym, którzy pracują nad szczepionką na koronawirusa. By dał siłę i odwagę tym, którzy są na pierwszej linii w walce z pandemią. Wiara, która w takich chwilach grozy opiera się na zabobonach i obskurantyzmie, nie daje ani otuchy, ani siły. Pokazuje za to, że jest doskonale zbędna. I że powinniśmy się jej pozbyć bez żalu. Wirus kończy więc żywot polskiej wiary magicznej, której istnienie i tak zbyt długo było podtrzymywane przez rodzimy Kościół.

Fot. Piotr Krzyżanowski/Polska Press/East News

Wydanie: 15/2020, 2020

Kategorie: Publicystyka

Komentarze

  1. Tanaka
    Tanaka 5 kwietnia, 2020, 16:58

    Pan Makowski pisze często, chętnie i są to całkiem miłe teksty. Dodają otuchy, że można być wyznawcą dobrym, nowoczesnym i mądrym, tylko trzeba bardziej używać rozumu.
    Czyta się więc te teksty dosyć łatwo, smakują nieźle, tyle, że nic z nich nie wynika. Brak im miąższu, treści i kalorii.

    Bardzo często postępowi autorzy przychylni dla „świadomej wiary” zamiast „zabobonnej” zadają pytania, na które nie odpowiadają Ani oni, ani żaden inny wyznawca nie daje poważnej odpowiedzi. W niniejszym tekście pan Makowski też pyta:
    „Dziś wielu katolików zadaje sobie pytanie, dlaczego ten dobry Bóg, który wybrał ponoć Polskę na „Mesjasza narodów”, nie ocalił naszej ojczyzny przed pandemią. Jak to możliwe, że modlitwy, adoracje i błagania nie zostają wysłuchane?”

    No właśnie: „wielu katolików pyta”, ale żaden nie odpowiada. Autor także. I tak można sobie chodzić z tym pytaniem do kościoła co tydzień albo do kina też co tydzień z tym pytaniem i dociągnąć „do naturalnej śmierci” . I nic – żadnej odpowiedzi.

    Takie infantylnie rzucane pytania: „ja rzucam myśl, a wy go łapcie” – jak gadał klasyk pod postacią Wałęsy, któremu się zdawało, że wie co i jak, zdradzają jak bardzo słabe, wręcz puste jest sądzenie, że można być jakimś „myślącym i krytycznym katolikiem”. Nie można. Powaga myśli i osoby wyklucza bycie wyznawcą.

    Retoryczne pytanie rzucone w przestrzeń przez pana Makowskiego, gdyby jakiś katolik był poważny i myślący krytycznie, kazałoby się najdogłębniej zastanowić nad wewnętrzną sprzecznością „Miłującego Boga” i wirusa-mordercy, ktory jest przecież DZIEŁEM BOŻYM. Miłujący Pan Bóg osobiście stworzył koronawirusa. Jako DZIEŁO BOŻE koronawirus jest bytem DOSKONAŁYM, albowiem Absolutnie DOSKONAŁY Pan Bóg nie robi byle czego. A jako DOSKONALE MIŁUJĄCY zrobił owoc tego miłowania, który to owoc w postaci koronawirusa ma do wykonania DZIEŁO BOŻE jemu przez Boga zlecone. I dlatego morduje tysiącami ludzi, bo jest to DOSKONAŁY PLAN BOŻY i WSPANIAŁY PLAN na życie każdego czlowieka – jak codziennie od rana poucza kler.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Radoslaw
    Radoslaw 5 kwietnia, 2020, 17:53

    „Państwowa spółka Energa oddała się w opiekę Matce Boskiej, a zachwycony jej prezes mówił, że ma nadzieję, iż nie zabraknie dzięki temu „boskiego prądu”.   

    Czytam i oczom nie wierzę… Wytwarzanie energii (w każdym razie tej elektrycznej) jest w 100% rezultatem wykorzystania fundamentalnych praw fizyki, najbardziej racjonalnej ze wszystkich istniejących nauk. A tutaj wytwórca energii odwołuje się do jakiegoś absurdalnego, groteskowego mistycyzmu! Czytelnikom przypomnę także, że ok. 3/4 zapotrzebowania na prąd w Polsce pokrywa energetyka zbudowana w czasach bezbożnego (czytaj: racjonalnego) PRL-u. Ten potencjał, zaniedbywany od 30 lat, właśnie zaczyna się sypać. A co ma do zaproponowania pan prezes? Nadzieję! Całe szczęście, że była Polska Ludowa, która ciężkim wysiłkiem zbudowała elektrownie i całą infrastrukturę. Gdyby w 1945 roku objęli władzę tacy, jak pan prezes Energii, to prąd w Polsce miałby dziś tylko on sam, biskupi, ksiądz Rydzyk oraz politycy, których gości na swoich sabatach. Reszta Polaków musiałaby się zadowolić nadzieją.
    (Dla uściślenia – energii się nie wytwarza, można ją co najwyżej przetworzyć, np. z cieplnej w elektryczną. Niemniej, z punktu widzenia użytkownika można mówić o „wytwarzaniu”…) 

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Tanaka
      Tanaka 5 kwietnia, 2020, 20:05

      To dosyć znana sprawa, z zawierzeniem prądu Matce Boskiej przez pi sowską państwową spółkę „Energia”.
      Pozostałe zrobiły chyba tak samo.

      Nic co robią pisoidy nie polega na pprawdziwosci i rzetelności, a wszystko na kretactwach propagandowych, kłamstwach, przemocy, gwałtach na prawie i rozumie oraz przemocy. Tworzą zakłamaną historię i teraźniejszość w przekonaniu że na tym zbudują swoją swietlana przyszłość.
      Muszą więc kraść historie PRLu, by wyszło im i ich suwerenowi, że to Kaczyński zbudował przemysł w Polsce i katolickie elektrownie.

      Odpowiedz na ten komentarz
    • joten
      joten 11 kwietnia, 2020, 01:17

      Jestem wkruwiony takimi zachowaniami u ludzi, którzy uważają, że będąc na wysoko płatnych stołkach odpiedralają podobne debilizmy. I co gorsza, wielu wsioków i miastowych debili po „księgowości i organizacji pracy”, a także po filologiach, maja wrażenie, ze jak miedź skoroduje, to matka boska będzie to glass-papierem czyściła. Bowiem mają oni za sobą już nie takie debilizmy, a inne i mocniejsze. Księża skruwiele podobnie: „Wirusy we wodzie święconej nie pływają, bo je Jezus wytłukł”. Co gorsza, mamy też takich poyebanych biskupów. Jakim więc cudem mamy uczyć ludność porządku i prawidłowości, kiedy dla tych lujów nie ma większego czegoś od biskupa (poza papieżem, ale ten ma w dupie nasz prąd na przykład). Kościół to jest coś, co należy w pierwszej kolejności ogniem i siarką wypalić z naszych idiotów, potem pomyślimy, czy do czegoś się nadadzą. Ten papież nie jest aż tak porąbany JAK WOJTYŁA, co sobie zrobił z Polski widownie kukiełkową z nim i matką boską w rolach głównych. Że nie wspomnę o jego przestępstwach i oszustwach. A najgorzej będzie jak kler będzie żądał „zwrotu” młynów i spichlerz, jako rzekomo „ich własności”. Czyli czegoś, co ukradli ludziom podstępem, szantażem i morderstwami. Kto zna ciut historię wieków XV-XIX, wie co kościół wyczyniał ilu ludzi s0aił, a ic wielkie majątki po prostu podpiedrolił. I te XUYA na tym jadą, z tego żyją i teraz wykorzystując prawackich palantów w sejmie, dostają skruwysyńskie pieniądze za…. ZA XUY WI CO. Na widok katabasa s[pluwam, bo oni osobiście mi wleźli w moje prywatne życie rodzinne, więc mam co i o co i jak ich oskarżać. TFU!

      Odpowiedz na ten komentarz
  3. Czaro
    Czaro 5 kwietnia, 2020, 18:29

    Wiara wyklucza rozum a rozum wiare. Na poziomie przecietnego zjadacza chleba. Wznoszac sie na wyzyny intelektualne rozumu dochodzi do paradoksu ” niewiedzy” a wiec przekraczajac ten punkt, wiara zastepuje znaki zapytania. Niewielu ludzi osiaga ten paradoks.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy