Kontrowersyjny ekonomista

Kontrowersyjny ekonomista

Prof. Wyczałkowski doradzał niemal wszystkim premierom i ministrom finansów

To książka fascynująca, już choćby dlatego, że napisana przez człowieka o bogatym życiorysie. Robotnik, grawer, wykładowca, a nawet prorektor Szkoły Głównej Handlowej, który w 1946 r. na stałe zamieszkał z Stanach Zjednoczonych, spędzając resztę zawodowego życia w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Ale nie to jest najważniejsze. Marcin Wyczałkowski określił się jako człowiek kontrowersyjny. Istotnie, tak był odbierany przez środowiska, w których się obracał. Ale można się upierać, iż to on był po prostu normalnym człowiekiem. Człowiekiem, którego istotą jest rozum i wola, które mogą i powinny się wspierać. A jego kontrowersyjność polega „tylko” na tym, że z obu tych ludzkich przymiotów chciał i umiał w pełni korzystać. Gdy rozum podpowiadał mu pewne racje, chciał i umiał walczyć o nie, nie unikając ryzyka porażki. A jeśli ta książka jest sprawozdaniem z gorzkiej satysfakcji, to dlatego, że większość ekonomistów, pośród których się obracał, zachowywała się „kontrowersyjnie”. Rozum ulegał mitom, fałszywym teoriom, modom. Wolę obezwładniały oportunizm, urok mamony, uwikłanie w interesy i interesiki. Swojską syntezą rozumu i woli stało się powiedzenie, które zrobiło karierę po 1989 r.: „Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia”. A najlepszą ilustracją tej syntezy jest to, co się w Polsce stało w roku 1989 i po nim. Zmiana jednego i drugiego przez grupę uwiedzionych władzą i mamoną działaczy i intelektualistów pozbawiła głowy najciekawszy ruch społeczny, jaki wydarzył się w Europie XX w., skazując ten ruch na szybką degenerację.
Żywot 90-letniego bohatera dzieli się na trzy wyraźne okresy: „polski” do 1946 r., amerykański do chwili przejścia na emeryturę oraz długi okres aktywności emeryta. Wyczałkowski wyjechał z Polski już jako wysokiej klasy ekonomista, nie tylko wykładowca w najlepszej wówczas uczelni ekonomicznej, lecz także naczelnik wydziału w NBP, specjalizujący się w teorii i praktyce pieniężnej. Dodać do tego trzeba nie tylko znajomość przedwojennych realiów polskich, lecz także zapoznanie się z systemem sowieckim, którego doświadczył w Wilnie podczas krótkotrwałej okupacji sowieckiej oraz w ciągu pierwszych kilkunastu miesięcy Polski Ludowej. Dawało mu to mocne atuty w MFW. Tym można tłumaczyć fakt, iż mimo dużej bezkompromisowości i hardości przetrwał w tej instytucji do emerytury.
Konieczne jest jednak pewne wyjaśnienie. MFW lat 80. i 90. to zupełnie inna instytucja niż ta z pierwszego ćwierćwiecza powojennego. Podobnie jak Bank Światowy fundusz był dzieckiem J.M. Keynesa, miał się przyczyniać do regulacji i stabilizacji rynków finansowych, sprzyjać polityce pełnego zatrudnienia. Wówczas obie te organizacje znacznie bardziej liczyły się z kulturowymi odmiennościami i suwerennością krajów korzystających z ich pomocy. Dopiero od czasu R. Reagana stały się narzędziami polityki neoliberalnej rządu USA.
Wyczałkowski na własnej skórze doświadczył atmosfery nietolerancji panującej w odmienionym funduszu. Podczas jednej z debat na temat zmian ustrojowych w Polsce dla wyrażenia swego stosunku do kapitalizmu chciał się posłużyć znaną formułą Churchilla odnoszącą się do demokracji jako ustroju najgorszego, z wyjątkiem wszystkich pozostałych. Jednak przerwano mu w połowie zdania, zamknięto zebranie i przestano go zapraszać na następne dyskusje.
Nie biorąc pod uwagę zmienionej roli funduszu, który stał się narzędziem amerykańskiego establishmentu dla promowania jego ideologii w świecie, nie można pojąć nad wyraz krytycznego stanowiska Wyczałkowskiego – wieloletniego eksperta MFW – wobec polskiej transformacji. Wyraził je zresztą jednym słowem. Zapytany przez redaktora „Życia Gospodarczego” o krótką opinię o planie Balcerowicza odrzekł: „Somosierra!”. Ale jest to stosunek krytyki pełnej konstruktywnej woli. Książka daje świadectwo niezwykłego wprost uporu, kilkanaście lat trwających prób „zainfekowania” naszych władców ekonomicznych odmiennym od forsowanego przez Waszyngton i „balcerowizm” podejściem do zmian ustrojowych. Na początku prób dostarczenia władzom swego tekstu chciał skorzystać z pośrednictwa wpływowego wcześniej prof. Czesława Bobrowskiego. Ten jednak, akcentując swą bezsilność, skwitował memoriał gorzkim zdaniem: „Dobre to i na czasie, ale teraz liczą się adiunkci, a nie profesorowie”. Adresatami Wyczałkowskiego byli niemal wszyscy kolejni ministrowie finansów i szefowie rządów, od Balcerowicza do rządu Leszka Millera. Największy sukces odniósł u Grzegorza Kołodki. Przesłany w końcu 1996 r. program został zaakceptowany, ale okazało się, że to ostatnie tygodnie rządów Kołodki… Wyczałkowski wyraża żal, że z trudem doprowadzane do publikacji, często nakładem własnym, jego artykuły i programowa broszura wydana przez Fundację K. Kelles-Krauza nie wywołały żadnej dyskusji. Nawet w tej książce, pomyślanej jako zakończenie samozwańczego doradztwa, Czytelnik znajduje się fragment: „Co radziłbym, gdybym radził…”.
Książkę wieńczy trafna konkluzja: „Dominującą postawą polskiego elektoratu jest oczekiwanie, że wybrany rząd doprowadzi do poprawy złej sytuacji socjalnej i ekonomicznej Polski. Elektorat już w połowie kadencji rządu jest całkowicie zawiedziony i tworzy nową polityczną większość przy następnych wyborach. I zostaje ponownie zawiedziony. Nie istnieje obecnie w Polsce dostatecznie silne ugrupowanie polityczne wolne od doktryny, która blokuje racjonalne myślenie”.

Marcin R. Wyczałkowski, Życie człowieka kontrowersyjnego, Polskie Towarzystwo Ekonomiczne, Warszawa 2004

 

Wydanie: 13/2005, 2005

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy