Koszmar Syberii – rozmowa z dr. Hubertem Chudzią

Koszmar Syberii – rozmowa z dr. Hubertem Chudzią

Wywózki nie były jedyną metodą obchodzenia się z Polakami, wielu z nich miała czekać eksterminacja

Czy otwarcie rosyjskich archiwów zmieniło nasze wyobrażenie o skali deportacji na Sybir?

– To otwarcie jest częściowe, ale nawet dotychczasowy dostęp przyczynił się do określenia przez historyków prawdopodobnej skali wywózek. Na podstawie dokumentów badacze oszacowali, że tylko w czterech wielkich deportacjach w latach 1940-1941 wywieziono na Sybir co najmniej 320 tys. ludzi. Sybir jest oczywiście pojęciem umownym, Polaków bowiem deportowano nie tylko na Syberię, lecz także do wielu innych miejsc w głębi Rosji sowieckiej, np. do Kazachstanu. Wyniki badań historyków, m.in. prof. Daniela Boćkowskiego z Uniwersytetu w Białymstoku czy dr Anny Zapalec z naszego uniwersytetu, zrodziły spory między środowiskiem sybiraków a historykami, ponieważ ci pierwsi, w żadnym wypadku nie dowierzając danym sowieckim, cały czas utrzymują, że we wspomnianych czterech akcjach deportacyjnych wywieziono ponad milion osób, a niektórzy mówią nawet, że 2 mln, doliczając tutaj wszystkich, którzy w wyniku represji sowieckich znaleźli się za granicą ryską. Kwestia szacunków jest nadal otwarta.

Skąd sybiracy mają takie dane?
– W czasie wojny chciano zrobić na Anglikach, na rządzie Churchilla, jak również na Amerykanach, z Rooseveltem włącznie, większe wrażenie skalą wywózek, pokazaniem tego, co dzieje się na Kresach. I dlatego podawano szacunkową liczbę wywiezionych. Polskie służby dyplomatyczne na Zachodzie mówiły o każdej wywózce, podając liczbę od 220 do 320 tys. osób. Sybiracy nie dowierzają archiwom rosyjskim, historycy zaś, znając zasady funkcjonowania biurokracji w państwach totalitarnych, które bardzo szczegółowo dokumentowały tego typu wydarzenia, opierają badania zarówno na dokumentach, relacjach świadków, jak i na szacunkach. Każda wywózka, począwszy od pierwszej z 10 lutego 1940 r., była perfekcyjnie przygotowana. I ta dokładność musiała znaleźć odzwierciedlenie w dokumentach.

Tym bardziej że musiał być obieg dokumentów spływających z góry do dołu. Decyzje o wywózkach wydały bowiem najwyższe władze ZSRR, łącznie z instrukcją, jak te wywózki mają przebiegać.
– Stąd listy z nazwiskami, kogo i gdzie należy wywieźć. To była skrupulatnie zorganizowana akcja, nie miała nic z ulicznej łapanki. Sowieci musieli choćby zapewnić całą skomplikowaną logistykę. NKWD oczywiście przygotowywało akcję w tajemnicy, ale w kolejnych wywózkach były już przecieki, że coś takiego się szykuje. Niemniej jednak deportacja z 10 lutego była wielkim zaskoczeniem i ludzie zupełnie nie byli na nią przygotowani. Podczas tej pierwszej wywózki panował straszliwy mróz, zima 1940 r. była jedną z najsroższych, odkąd zaczęto rejestrować temperaturę. Dochodziła ona wtedy do minus 40 stopni. W czasie jazdy w pociągu było tak zimno, że ludziom włosy przymarzały do wagonu.

PAMIĘĆ O SYBIRZE

Powiedział pan, że ta pierwsza wywózka była zaskoczeniem. Ale przecież wiadomo było, że deportacje i eksterminacja ludności polskiej odbywały się w ZSRR wcześniej, w latach wielkiego terroru.
– Rzeczywiście represje, które objęły Polaków z terenów Marchlewszczyzny1 czy Dzierżyńszczyzyny2, były duże, szacuje się je na co najmniej 150 tys. ludzi, ale chyba skąpa wiedza o losach tych Polaków nie pozwalała przypuszczać, że to samo może spotkać Kresowiaków. Historia kontaktów z Rosjanami, szczególnie od czasów powstania listopadowego, a nawet konfederacji barskiej, znaczona jest zsyłkami na Sybir. Ale trzeba pamiętać, że deportacje dotyczyły nie tylko Polaków. Na zachodnim Kaukazie już w latach 60. XIX w. poddano represjom i wywieziono prawie wszystkich tzw. Czerkiesów. Były to więc znane praktyki najpierw w państwie carskim, a potem stalinowskim. Na pewno pamięć o wywózkach, o Sybirze, tkwiła w Polakach, niemniej jednak duże deportacje rozpoczęte 10 lutego 1940 r. ogromną większość zaskoczyły. Co miało wielkie znaczenie w czasie samej akcji wywózki. Choć warto też wspomnieć o mniej licznych wywózkach sowieckich już w 1939 r., po zajęciu przez Rosjan wschodnich terenów II RP.

W instrukcji zapisano, że opuszczanie domostwa przez rodzinę może trwać do dwóch godzin i że może ona zabrać ze sobą rzeczy ważące do pół tony.
– Ale jak to w życiu, inaczej stanowiły instrukcje, a inaczej było w rzeczywistości. Wywózki przebiegały w napiętej atmosferze: krzyki, popychanie, stawianie pod ścianą, strach, niekiedy strzały. Jak wyglądało opuszczanie domów, zależało od osób przeprowadzających akcję. W naszym Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń mamy relację jednego pana z Krakowa, który odpowiadał, że jego przedsiębiorcza matka była na tyle przytomna, że powiedziała do enkawudzistów: pewnie jesteście głodni, usiądźcie i zjedźcie coś. Ten poczęstunek wpłynął na wydłużenie czasu pakowania się. Najczęściej jednak opuszczanie domów trwało od pół godziny do godziny, choć nierzadko 15 minut.

Gdyby wysiedlanie trwało tyle, ile przewidywała instrukcja, deportacja tej liczby ludzi w takim czasie nie byłaby możliwa.
– Na pewno akcja byłaby mniej skuteczna. Dlatego przeprowadzano ją w tak bezwzględny i brutalny sposób.

Skoro cel wywózek był znany, to wiadomo, kogo musiały objąć. Pierwsze trzy wywózki były w 1940 r., a czwarta dopiero w czerwcu 1941 r.
– Te wywózki były organizowane dla kolejnych grup ludzi, których uznawano za wrogów państwa sowieckiego. Najpierw wywieziono rodziny osadników i straży leśnej – chociaż w pierwszej wywózce znaczną część deportowanych stanowili także Ukraińcy i Białorusini. W późniejszych wywożono rodziny inteligenckie, w tym rodziny oficerów armii polskiej, urzędników II RP, służby mundurowe, właścicieli ziemskich, ale i ludność żydowską, która uciekła z Generalnego Gubernatorstwa. Wywożono najbardziej patriotycznie nastawiony element polski, ale, co ciekawe, także ludzi mających konflikt z prawem, słowem: wszystkich, których radzieckie prawo uznawało za nieprawomyślnych i podejrzanych. Pamiętajmy, że wywózki nie były jedyną metodą obchodzenia się z Polakami, bo wielu z nich czekała eksterminacja, np. oficerów armii polskiej. Katyń jest tego najbardziej znanym tragicznym przykładem.

STRACH NA GRANICY

Czwarta wywózka była już w czasie wojny z Niemcami.
– To jest najbardziej intrygujące, że ci, którzy odpowiadali za transport Polaków, nie przerywali wywózek, mimo że pociągi były atakowane. Ich zachowanie trzeba tłumaczyć rozkazami i instrukcjami. Ten, kto wywoził, miał obowiązek zdać relację, ilu ludzi wsadził do pociągu i ilu dowiózł. I tu pojawia się kolejna rozbieżność między sybirakami a historykami. Ci pierwsi mówią, że ludzi, którzy licznie umierali w pociągu, wyrzucano na trasie. Historycy uważają zaś, że to nie bardzo jest możliwe, dlatego że prowadzący wywózkę musiał się rozliczyć z osób, które wziął pod swoją pieczę, a raczej rozkazy. Prawda pewnie leży pośrodku.

Jak głęboko Sybir tkwi w pamięci tych, którzy przez niego przeszli?
– Bardzo głęboko, choć inaczej patrzą na Sybir ci, którzy byli tam sześć lat i wrócili do Polski, a trochę inaczej ci, którzy zostali na emigracji. Ci drudzy podświadomie myślą, że cały czas są wypędzeni, na wygnaniu i tym sposobem koszmar Syberii trwa. Organizowałem trzy wyprawy – do Leicester, Nottingham w Anglii i Perth w Australii, do polskich sybiraków. Tam nagraliśmy w sumie 80 wielogodzinnych relacji. Jeśli znajdziemy się w domach sybiraków emigrantów, zobaczymy, że są one świątyniami polskości. Na ścianie wisi flaga lub godło polskie, są zdjęcia, pamiątki z rodzinnych stron, polskich miast. Widać u nich przejmujące poczucie, że nie wrócili do kraju, że ich ojczyzna jest gdzie indziej. Ci ludzie np. do dzisiaj przepraszają za to, że przyjęli obce obywatelstwo. I tłumaczą się, że w Wielkiej Brytanii musieli to zrobić w latach 60. Ich dzieci szły na studia i chcieli ułatwić im drogę na uczelnię. Wtedy był kryzys i w pierwszej kolejności zwalniano tych, którzy nie mieli obywatelstwa, poza tym ci ludzie zaczęli przyjeżdżać do Polski. Obcy paszport miał łagodzić strach przed nieznanym w PRL. Chociaż nie tylko. Jedna z sybiraczek mówiła mi, że gdyby na granicy, kiedy jechała z rodziną do Polski, ktoś jej powiedział, że zostaje aresztowana i ponownie wywieziona na Sybir, toby zamordowała swoje dzieci, chcąc im oszczędzić dramatu, który sama przeżyła.

Myślała tak, bo dochodziły ją głosy, że Polaków wywożono nie tylko w czasie wojny?
– Nie wiem, czy miała takie informacje, ale prawdą jest, że nie tylko w latach 40., ale i później, w latach 50., jeszcze przed śmiercią Stalina, Polaków, uważanych za kułaków, wywożono z terenów byłej II RP, np. z Litwy. To są wywózki, o których się nie mówi albo nic o nich nie wie. Ci ludzie wrócili dopiero w 1957 r., ale już do Polski. Co znamienne, ci Polacy mówią, że w czasie drogi na zsyłkę śledzili, czy skręcają na południe, w stronę Kazachstanu, czy bardziej na północ, na Syberię. Pewnie i wcześniej deportowani myśleli, że na południu będzie ciepło.

Mimo że występująca tam amplituda temperatur jest równie zabójcza jak mrozy.
– Ale tego nie wiedziano. Dlatego szalenie ważne było, kto gdzie trafił. Nie tylko do jakiego rejonu Związku sowieckiego został skierowany, ale i do jakiego zajęcia. Lepiej mieli ci, którzy zostali np. zatrudnieni w fabryce konserw (znam taki przypadek), bo można było liczyć na jakieś resztki. W ogromnej większości jednak sybiracy pracowali przy wyrębie lasów i trafiali na obszary o ostrym klimacie. Różne były reakcje na niego. Tam też najczęściej panował przeraźliwy głód. Starano się przetrwać wszelkimi siłami, szczególnie matki zatroskane o swoje dzieci. W Kazachstanie znalazła się pani, która teraz mieszka w Nancy. Opowiadała nam, że kiedy ich rozładowano i zobaczyła ogromne połacie maków, które wtedy kwitły, pomyślała, że skoro maki tu rosną, to może i oni wyżyją. Gdy wróciła z zesłania, to pierwsze wspomnienie zostało jej na zawsze. W domu w Nancy, gdzie spędzałem kiedyś Wielkanoc, wszystko ma w makach: filiżanki, talerze, obrusy, zasłony, sukienki, nawet kafelki w łazience. Z innej relacji wiemy, że wywieziono dwie rodziny (20 osób), które osiedlono blisko siebie – z jednej zostały dwie osoby, z drugiej przeżyły wszystkie. Ważne było zatem miejsce osiedlenia.

PODZIAŁ NA LOSY

I ludzie, na których się trafiło. Jak sybiracy patrzą na postawy Rosjan?
– To jest właśnie niezwykłe, być może to jedna z najciekawszych historii związanych z sybirakami. Oni najczęściej bardzo dobrze mówią o Rosjanach, o zwykłych ludziach. Nienawidzą systemu sowieckiego, narzucanych z góry represji, natomiast kontakty ze zwykłymi ludźmi wysoko sobie cenią. Wśród sybiraków prawie w ogóle nie spotyka się osób, które mają złe doświadczenia z kontaktów ze zwykłymi ludźmi. Przecież oni często żyli w podobnych warunkach jak polscy zesłańcy. Co więcej, sybiracy podkreślają, że nierzadko dzięki Rosjanom udawało im się przeżyć, bo oni pokazywali, jak funkcjonować w tym często nieludzkim świecie. Niektóre relacje wręcz powalają. Pani Maria Dutkiewicz z Wrocławia opowiadała, że kiedy jako dziecko wraz z rodziną wyjeżdżała na południe do armii Andersa, Rosjanka przygotowała im uroczystą kolację. Na jej koniec dzieci, dziękując za poczęstunek, chciały się pożegnać z ulubionym psem. Ale jego już nie było, bo właśnie go zjedli. Ta Rosjanka poświęciła swojego psa, by ugościć i pożegnać wyjeżdżających Polaków. Sybiracy zapamiętali też obraz rozstań jako przejmujący i smutny, bo Rosjanie mówili na pożegnanie: wy wyjedziecie, a my musimy tu zostać. Na zawsze.

Wśród ocalonych są dwie grupy: ci, którzy wyszli z armią Andersa, i ci trochę mniej liczni, którzy wyszli z Berlingiem. Oczywiście poza tymi, którzy wrócili w ramach repatriacji. Czy relacje tych od Andersa i tych od Berlinga się różnią?
– Mamy zdecydowanie mniej relacji tych od Berlinga. Ale o jednej sprawie muszę powiedzieć. Wśród sybiraków jest też widoczny swego rodzaju podział na losy, dzielący może nawet bardziej niż ten, kto z kim wyszedł. Polacy, którzy byli sześć lat na Syberii i zaczęli wracać po 1945 r., w dużej części patrzyli na sybiraków, którzy wyszli z armią Andersa, jak na tych, którym się udało, bo byli „tylko” dwa lata w tych nieludzkich warunkach. To się wyrażało przekonaniem, że to my jesteśmy prawdziwymi sybirakami, bo byliśmy w tych mrozach i udręce trzy razy dłużej. Ale prawda jest taka, że ludzie, którzy zdecydowali się na exodus po układzie Sikorski-Majski, także przeszli gehennę. Podczas wyjazdu całymi rodzinami na południe ZSRR ich nieprzygotowane, wygłodzone organizmy były atakowane przez różne choroby, panował przeraźliwy głód. Śmierć zbierała olbrzymie żniwo. Chyba upływ czasu i coraz większa wiedza wpływają na to, że sybiracy uznają coraz bardziej, że nie można się licytować na cierpienia, bo wszyscy w „sowieckim raju” przeżyli swoje. Jeżeli zaś chodzi o relacje między berlingowcami a andersowcami, to wiadomo, że ci drudzy w Polsce Ludowej, zwłaszcza do 1956 r., byli poddawani różnego rodzaju represjom. Potem też nie było im łatwo. Po 1989 r. wahadło wychyliło się w drugą stronę i ci od Andersa byli hołubieni, a ci, którzy przyszli od wschodu…
…ci, jak mówiono, polskojęzyczni…
– …stanęli po niesłusznej stronie. A przecież jedni i drudzy robili wszystko, by się wyrwać z syberyjskiego piekła. To była ich główna motywacja, a kto do jakiej armii trafił, było wynikiem splotu wielu niezależnych od nich wypadków. W przypadku armii Berlinga mowa tutaj o zwykłych żołnierzach niezaangażowanych ideologicznie. Trzeba z tego grona wyłączyć tych, którzy świadomie współpracowali i działali na rzecz systemu sowieckiego, wbrew polskiej racji stanu. Ta zmiana stosunku do sybiraków, którzy wrócili z armią Berlinga, daje się zauważyć również u jeszcze żyjących żołnierzy Andersa na Zachodzie. Ci, którzy tam mieszkają, coraz bardziej rozumieją, że to polityka ówczesnych możnych świata zdecydowała o tym, jak potoczyły się losy sybiraków, że wtedy często nie mieli oni wpływu na swoją drogę życiową.

Czy sybiracy chętnie wracają pamięcią do tamtych lat, do tych straszliwych przeżyć?
– Jak już powiedziałem, Sybir siedzi w nich głęboko. Kiedy już się upewnią, że mają do czynienia z ludźmi, którzy poważnie ich traktują i wykazują pełną empatię, chętnie się otwierają, dzielą wspomnieniami. Do tej pory udało nam się nagrać kilkaset wywiadów. Są one arcyciekawe i poruszające. Każda taka opowieść to gotowy scenariusz na serial lub wielki film. W naszych zbiorach mamy nagrane liczne wspomnienia osób, które po wojnie znalazły się w Afryce. Zaręczam, że przy tych opowieściach „Pożegnanie z Afryką” Karen Blixen wypada blado. Wierzę, że ktoś sięgnie po te nagrania. Sam, jako filmowiec, chcę kiedyś napisać scenariusz takiego filmu fabularnego. Te relacje są tym ciekawsze, że to najczęściej historie widziane oczami dzieci, które po zsyłce na Sybir natychmiast musiały stać się dorosłymi.

Dr Hubert Chudzio – pracuje w Instytucie Historii Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. Jest też dyrektorem powołanego przez rektora UP Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń.

1 Polski Rejon Narodowy im. Juliana Marchlewskiego utworzony w obwodzie wołyńskim Ukraińskiej SRR w 1925 r. Zlikwidowany w 1935 r.
2 Polski Rejon Narodowy im. Feliksa Dzierżyńskiego – autonomiczna polska jednostka administracyjna utworzona w 1932 r. obwodzie mińskim Białoruskiej SRR. Zlikwidowany w 1938 r.

*

CENTRUM DOKUMENTACJI ZSYŁEK, WYPĘDZEŃ I PRZESIEDLEŃ zbiera relacje wspomnieniowe od świadków historii, szczególnie sybiraków oraz przymusowo wysiedlonych przez niemieckiego okupanta w czasach II wojny światowej. Adresy dla osób chcących się podzielić wspomnieniami bądź zainteresowanych przekazaniem dokumentów:

Uniwersytet Pedagogiczny im. Komisji Edukacji Narodowej
CENTRUM DOKUMENTACJI ZSYŁEK, WYPĘDZEŃ I PRZESIEDLEŃ
ul. Bracka 13/113, 31-005 Kraków
Biuro czynne od poniedziałku do piątku w godz.: 8.00-16.00

Fort Skotniki, ul. Kozienicka 24, 30-397 Kraków
Biuro czynne od poniedziałku do piątku w godz.: 8.00-16.00
Prosimy o wcześniejszy kontakt telefoniczny, aby umówić się na konkretną datę.
Tel.: 12 421 49 55, 512 861 280, 512 243 463
E-mail: przymusowemigracje@gmail.com

Wydanie: 11/2013, 2013

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Anonimowy
    Anonimowy 26 marca, 2013, 16:10

    Szanowny Panie Doktorze !Jestem w posiadaniu dokumentów po rodzicach wydanych przez administracje Lwowa z czasów wojny,oraz dokumenty wydane przez administracje polską na terenach wydzielonych dla przesiedleńców.
    Jeżeli mogą byc przydatne to mogę je przekazac.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Anonimowy
    Anonimowy 11 marca, 2014, 16:57

    Czy mógłby Pan powiedzieć jakie pytania można zadawać Sybirakowi? Jak podczas rozmowy z nim nie powiedzieć czegoś głupiego?

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy