Krajobraz podczas burzy

TELEDELIRKA

We wtorek przez nasze osiedle przeszła taka burza, że wasza średnio pobożna autorka zapaliła gromnicę grubości rakiety ziemia-powietrze. Stało się to w momencie, w którym pier…, przepraszam, przyrzekłam, że jeśli ocalejemy z tego burzowego pogromu – my, jak również nasi dobrzy sąsiedzi – nie będę przez jakiś czas używała plugawego języka, będę skromna jak bohaterki z warkoczami – z polskich dworków, uwiecznione w powieściach i filmach pod postacią Nehrebeckiej Anny, która w jednym z filmów od tej cnoty aż się postarzała i posiwiała jak czapla.
Otóż obok nas, uliczkę dalej, żona profesora, nomen omen astronomii, ujrzała piorun kulisty, świecącą kulę wielkości piłki plażowej. Najpierw jaśnistą jak jasna cholera, a później czerwoną jak Związek Radziecki w rozkwicie. Dosłownie w tym samym momencie tak walnęło, że nie macie pojęcia. Zrobiło, tak jasno jak w święto burmistrza, czy czegoś podobnego, kiedy przed siedzibą gminy Targówek, w pobliżu szpitala bródnowskiego, odpalano takie sztuczne ognie, że zawałowcom serca stawały dęba. Pies astronomowej, wielkości dobrze odżywionego tarpana, uniósł się wówczas – tak jak i teraz – w powietrze i pozostał tam dłuższą chwilę, drżąc na całym ciele, a potem opadł na wpół zemdlony wraz ze swą panią na podłogę. Było ciemno, bo zgasło światło, przestały działać telefony, a niektórym komputerom pomieszały się w głupich łbach skomplikowane programy. Nasze urządzenia techniczne ocalały, bo wyrwałam z kontaktu wszelkie wtyczki, budząc oczywiście śmiech obecnych w domu mężczyzn. Dlatego mogę i muszę dziś, bo to już ostatni dzwonek, pisać felieton, choć znów słychać daleką burzę. Jeśli trzaśnie w komputer, zdanie skończy się w połowie, jak hejnał z Wieży Mariackiej, kiedy naszemu hejnaliście jakiś psubrat-snajper strzelił w grdykę.
Pytałam w ostatnim felietonie, dlaczego Wajda wyrzucił erotyczną scenę. Domyślałam się, że chodzi tu o czystość moralną zarówno obrazu filmowego, jak i dziatwy szkolnej, która teraz już bez przeszkód będzie mogła „Ziemię obiecaną” oglądać. Kocham filmy Wajdy i nie mogę się zgodzić, żeby ktoś je kaleczył, nawet jeśli jest to on sam. Bywają czasami takie przypadki znane w psychologii. Osobnik pod celą dokonuje połyku, by przebić sobie wnętrzności i pójść do szpitala, bo pożąda wolności. Nawet w szpitalu. Jeżeli zakochana kobieta tnie się tulipanem, a więc specjalnie obtłuczoną butelką po żyłach, bo jej sterydowy kochanek wybrał koleżankę z agencji, też rozumiemy, bo miłość jak burza – rozjaśnia i zaciemnia wszystko.
Podobno, jak się dowiedziałam od jednego fantastycznego aktora, a nie był to ani Pedros, ani Gajos, ani ten, co grał prymasa, a mimo to nie chce być dyrektorem teatru w Krakowie, były ku temu powody. Kalina mianowicie Jędrusik grała Żydówkę, i to rozpasaną, ponieważ robiła Olbrychskiemu to, co Monika Lewinsky byłemu Clintonowi w Gabinecie Oralnym, a ta z warkoczem z „Ziemi Obiecanej”, dziewczę czysto polskiej rasy, była również czysta na ciele i duszy. Mój Boże ekumeniczny, czy nie lepiej było tę ślicznotkę z warkoczem wymiksować?
W burzowy piątek znów lało się ze 30 wiader na metr kwadratowy, a błyskawice dzieliły niebo na coraz mniejsze cząstki, podobnie dziko, jak dzieli się polska prawica; tu kawałek ROP-u odpadnie od MannekenPiS-a (bracia Kaczyńscy jeden w drugiego, wypisz wymaluj, przypominają duńskiego chłopczyka, olewającego wszystko regularnym, mało pachnącym strumieniem); SKL pęka na dwoje; Rokita na głupotę obrażony, z prawej strony fragment AWS, tej, co rządzi, pozostając w opozycji – jeden po drugim schodzą ministrowie, by z Wieczerzakiem wieczerzać. Bukmacherzy chcieli zakłady przyjmować, pójdzie li siedzieć, czy nie pójdzie, ale nikt się nie zgłosił. Jeśli ktoś, jak W., w domu na drobne wydatki trzyma 600 tys. zł, a kaucja za wyjście na wolność wynosi 300 tys., to kto przytomny się założy? Prawo jest proste: kto ma szmal, wychodzi na wolność, a kto nie ma, siedzi. Temida w przepasce na oczach w ciuciubabkę się bawi. Było podejrzenie matactwa, gdy orzeczono areszt, a wyparowało, gdy założono kaucję. Czytam uważnie żółte strony „Rzeczpospolitej”, gdzie prawne aspekty życia naszego powszedniego są zawsze jasno wyłożone i ci prawnicy, którzy o tym piszą, też nie rozumieją.
Tu znów błyskawicą oświetlony chór trzech wujków balansuje na platformie, za rączki się trzymając. Trójkąt to boska figura, ale Bóg jest jeden w trzech osobach i nie wam go naśladować, partia musi mieć jednego wodza, dlatego każdy miejsce na środku platformy chce zająć, żeby innych łatwiej zepchnąć.
A lewa strona cała, niepodzielona, aż dziw bierze. Pół politycznego nieba zajmuje, pod jednym przywódcą, który nawet przy wódce jest trzeźwy. Nieopodal, troszkę na prawo od lewa, męcząc się w ekspresowym autokarze, UW spotyka się z prostym ludem i o 1% zwiększa swój obszar.
U nas dość głowę podnieść, ileż to widoków, ile scen i obrazów z samej gry obłoków, pisał wieszcz, ale furda obłoki, prawdziwy spektakl zaczyna się, gdy pioruny porządkują scenę polityczną. Co zaś do lubieżności sceny erotycznej z Kaliną – dla młodzieży dzisiejszej to już nie bułka z masłem, lecz chipsy i frugo, ich standardowe wyżywienie. Robić laskę, loda, obciągać druta, takie numery nikogo nie gorszą, niebawem w kreskówkach Bolek i Lolek z Tolą oraz słynne bliźniaki Jacek i Placek urządzą takie seks party, że nam w pięty pójdzie.

Wydanie: 2001, 31/2001

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy