Królestwo superwidowisk – rozmowa z Ewą Michnik

Królestwo superwidowisk – rozmowa z Ewą Michnik

Rozmowa z Ewą Michnik, dyrektorem Opery Wrocławskiej

Opera na Stadionie Olimpijskim 18 czerwca konkurencją dla Euro?

– Znakiem firmowym kierowanej przez panią opery są superprodukcje, efektowne widowiska muzyczne, które każdorazowo ściągają po kilka tysięcy ludzi. Mówi się, że to okoliczności wymusiły na pani podjęcie się organizowania takich wydarzeń, a konkretnie trwający prawie 10 lat remont zabytkowego gmachu Opery Wrocławskiej.
– Pomysł ten zrodził się dużo wcześniej i wcale nie był związany z remontem. W latach 80. widziałam za granicą – we Włoszech, Francji, w Hiszpanii – liczne spektakle na wolnym powietrzu. Obserwowałam z zazdrością, jak w miesiącach letnich, kiedy teatry są nieczynne, tysiące ludzi przychodzi do amfiteatrów, starożytnych aren, na dziedzińce zamków, gdzie odbywają się przedstawienia w świetnej akustyce, ale pod gołym niebem. Wspaniała atmosfera tych widowisk, rozgwieżdżone niebo, piękna pogoda – to wszystko podziałało na moją wyobraźnię i próbowałam zrobić coś podobnego w Krakowie. W czerwcu odbyły się duże spektakle na dziedzińcu wawelskim, w ogrodach pałacowych, na zamku w Pieskowej Skale, ale wszędzie prześladowała nas pogoda, zwłaszcza przenikliwe zimno, bo spektakle wystawiane były przy temperaturze 8-9 st. C.

Dzwoniły zęby

– Kraków to jednak nie Werona ani Taormina.
– To oczywiste, jednak gdy obejmowałam kierownictwo Opery Wrocławskiej, a wtedy o jej remoncie jeszcze się nie mówiło, w jednym z punktów programu, który złożyłam na ręce wojewody, zawarłam przedstawienia open air w pięknych, zabytkowych miejscach Wrocławia, a także w Hali Ludowej, czyli Hali Stulecia. Okazało się, że właśnie ten punkt był ważnym kryterium wyboru kandydata do kierowania operą, gdyż wojewoda już planował rozwój życia kulturalnego na wypadek długiego remontu opery, ale nie zdradzał się z taką ewentualnością.

– Skoro był plan przedstawień poza gmachem opery, remont mógł się rozpocząć.
– Ale nie rozpoczął się od razu. Dopiero po wielkiej powodzi w 1997 r. prace na długie lata wyłączyły scenę przy ul. Świdnickiej. I wtedy przydała się ogromna Hala Stulecia, gdzie przedstawienia mogły się odbywać nawet zimą, a ponieważ była zbudowana na planie świątyni templum, dawała namiastkę rzymskich amfiteatrów. Jedynie akustyka w niej była fatalna, co naraziło nas na kąśliwe uwagi krytyki, bo trudno zaakceptować operę śpiewaną do mikrofonów.

– Czy wrocławska publiczność przyjęła tę propozycję?
– Na szczęście tłumnie odwiedzała nasze przedstawienia, a my z kolei staraliśmy się zapewnić jak najlepsze, profesjonalne nagłośnienie, wyposażyć solistów i muzyków orkiestrowych w niezawodne mikroporty, tak jak się to robi w podobnych okolicznościach na Zachodzie. Nauczyliśmy się też dobierać takich śpiewaków, których głos nie wibruje zbyt mocno, co mikrofony jeszcze bardziej wydobywają. Drogą prób i błędów opanowaliśmy technikę nagłaśniania przedstawień w wielkiej hali, a te doświadczenia przydały się operze także w trakcie wyjazdów na zagraniczne festiwale. Teraz już wiemy, że nie należy oszczędzać na aparaturze nagłaśniającej, i dajemy sobie świetnie radę z przedstawieniami także na otwartej przestrzeni, np. na pergoli przy hali, na Wyspie Piaskowej, na przystani nad Odrą.

Napój miłosny podziałał

– Nadal szuka pani nowych miejsc dla takich widowisk?
– Nie można ich poszukiwać w nieskończoność. Moim marzeniem była piękna pergola w sąsiedztwie Hali Stulecia. Stało się to dla mnie oczywiste po wielkim sukcesie „Napoju miłosnego”, który wystawiliśmy właśnie w tej przestrzeni. Skoncentrowanie superprodukcji w jednym miejscu ma duże znacznie dla powodzenia takich przedsięwzięć, pozwala na umieszczenie tego obiektu w folderach, zaplanowanie akcji promocyjnej firm turystycznych, które sprowadzają do Wrocławia spore grupy miłośników sztuki operowej w takim wydaniu. Na razie jednak budowanie nowych dekoracji w tym miejscu zostało utrudnione, bo zamontowano tam drogą i skomplikowaną superfontannę, łączącą ruch wody z obrazem i muzyką. Fontanna ma pięcioletnią gwarancję i uszkodzenie jakiegoś jej elementu miałoby poważne konsekwencje finansowe.

– I wtedy pojawił się pomysł opery na Stadionie Olimpijskim.
– Przyznam się, że kusiło mnie zrealizowanie już nie super-, ale megawidowiska. Do tej pory udawało się nam zgromadzić jednorazowo na przedstawieniu operowym 3-5 tys. słuchaczy i widzów. A stadion stwarza możliwość występów dla 10-15 tys. To kolejne wyzwanie, kolejna próba, która będzie przeprowadzana, począwszy od 18 czerwca. Liczymy na to, że pogoda nie spłata nam figla i publiczność też nie zawiedzie. W Polsce ze strachu przed pogodą niczego podobnego raczej się nie realizuje, my jednak ryzykujemy. Albo zwyciężymy, albo trzeba będzie się poddać.

Loża dla taxi

– Tak źle chyba nie będzie. Operowe superprodukcje weszły już w krwioobieg życia kulturalnego nie tylko Wrocławia, dzięki kampaniom reklamowym stały się znane w całym kraju i u zachodnich sąsiadów. Statystyka jest imponująca. W ciągu 13 lat odbyło się 114 przedstawień 20 superprodukcji operowych, które obejrzało ponad 380 tys. widzów, a przecież nie były to widowiska rozrywkowe ani rewie, lecz ambitna, nierzadko dosyć trudna w odbiorze sztuka operowa. Publiczność nie da sobie chyba odebrać takiej atrakcji.
– No tak, publiczność już mamy sprawdzoną. Setki ludzi, którzy normalnie nie chodzą do opery, kupiło bilety na takie przedstawienia, które imponowały rozmachem i efektami specjalnymi. A ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia, kiedy proponowaliśmy coś nowego, zainteresowanie było jeszcze większe. A jeśli ktoś zobaczył np. „Carmen” w Hali Stulecia, to gdy za jakiś czas dowiedział się, że proponujemy ten sam tytuł, ale w zupełnie innej inscenizacji na scenie opery, chciał porównać wrażenia wyniesione z superprodukcji. A potem zaczynał kupować bilety na inne spektakle. To dotyczy szczególnie osób młodych, nieco trudniej przekonać się do opery średniemu i starszemu pokoleniu. Ale są też zaskakujące informacje. Wśród naszej stałej publiczności pojawiło się całkiem liczne grono taksówkarzy. Początkowo wozili oni na przedstawienia zwykłych miłośników opery, ale kiedy wysłuchali kilka entuzjastycznych opinii po którejś superprodukcji, sami przyjechali na kolejne przedstawienie, aby się przekonać,
czy to prawda. A dziś ci taksówkarze wożą nasze reklamy opery „Turandot” Pucciniego, która zostanie wystawiona na Stadionie Olimpijskim. Budujemy tam 15-metrowej wysokości chiński mur. Ci, którzy będą na nim stali, muszą przejść specjalne badania upoważniające do pracy na wysokościach.

– Czy tak wielki wysiłek organizacyjny w ogóle się opłaca?
– Od strony edukacji kulturalnej jest to niewątpliwe. Przychodzą duże grupy pracowników i studentów wyższych uczelni, np. Akademii Wychowania Fizycznego, bo korzystamy z udziału ich kaskaderów, ale przychodzą też z politechniki, akademii medycznej i innych szkół. Wyczuwamy, że teraz jest świetny moment, by zachęcić młodych ludzi do tego gatunku, i organizujemy dla nich specjalne warsztaty operowe, gdzie mogą porozmawiać z reżyserem i wykonawcami. W liceach natomiast organizuje się przy tej okazji konkursy na recenzje, są specjalne grupy pasjonatów, którzy wykonują zdjęcia z tych spektakli, a to wszystko podsyca zainteresowanie.

Z pomocą Unii

– A od strony finansowej?
– 40% kosztów pokrywa sprzedaż biletów. Resztę wydatków możemy spłacić dzięki sponsorom, a także dotacji z funduszy europejskich, którą dzięki pomocy marszałka województw dolnośląskiego, Marka Łapińskiego, otrzymaliśmy z Unii Europejskiej. Wsparł nas również finansowo w tym projekcie prezydent Wrocławia. Każda superprodukcja operowa jest wydarzeniem międzynarodowym. Nie tylko dlatego, że przyjeżdżają zagraniczni soliści, lecz także widzowie. Mieszkańcy Wrocławia i województwa dolnośląskiego wypełniają widownię tylko w 60%. Reszta to publiczność zagraniczna i przybywająca z innych regionów Polski.

– Czy Opera Wrocławska zagości na Stadionie Olimpijskim na dłużej?
– O ile „Turandot” zakończy się sukcesem, to także w 2011 r. będziemy w tym miejscu chcieli pokazać publiczności naszą superprodukcję „Skrzypka na dachu” oraz całkiem nowe przedstawienie „Kniazia Igora” Borodina, które wystawimy w Hali Stulecia. Przyszły sezon będzie szczególnie uroczysty, bo Opera Wrocławska obchodzi 65-lecie istnienia, zorganizujemy II Festiwal Opery Współczesnej z wieloma premierami. Natomiast w 2012 r. Wrocław wzbogaci się o nowoczesny obiekt sportowy, już zadaszony.

– Będą na nim rozgrywane spotkania mistrzostw Europy w piłce nożnej.
– Ale wcześniej chcielibyśmy zainaugurować jego działanie przedstawieniem „Balu maskowego” Verdiego. Jeśli wszystko się powiedzie, to właśnie nowy kryty stadion stanie się doskonałym miejscem dla operowych superprodukcji.

_____________________________

Ewa Michnik studia dyrygenckie odbyła w Krakowie i Wiedniu. W 1980 r. objęła kierownictwo artystyczne Opery i Operetki w Krakowie, a od 1995 r. pełni funkcję dyrektora naczelnego i artystycznego Opery Wrocławskiej. Była też dyrektorem artystycznym Międzynarodowego Festiwalu Oratoryjno-Kantatowego Wratislavia Cantans. Od 1997 r. z zespołem Opery Wrocławskiej realizuje superwidowiska operowe z udziałem wybitnych artystów z całego świata. Na scenie Hali Ludowej we Wrocławiu wystawiono m.in. „Aidę”, „Nabucco”, „Trubadura”, „Carmen”, „Carmina burana”, „Straszny dwór” i „Skrzypka na dachu”. Artystka jest drugą kobietą na świecie, która dyrygowała wszystkimi częściami tetralogii Wagnera „Pierścień Nibelunga”. W 2003 r. zrealizowała na Odrze „Giocondę” Ponchiellego, którą na żywo obejrzała 30-tysięczna widownia, a zarejestrowała Telewizja Polska. Ewa Michnik zajmuje się również działalnością pedagogiczną. W 2000 r. otrzymała tytuł profesora sztuki muzycznej. Uczestniczy też w pracach jury konkursów wokalnych, pianistycznych i kompozytorskich. Obecnie jest jurorem VII Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki.

Wydanie: 2010, 23/2010

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy