Królowa

Królowa

Śmierć Elżbiety II oznacza zmierzch epoki przywódców, którzy byli synonimami własnych państw

Można opisać to w sposób najprostszy, za pomocą liczb. Powierzała władzę nad Wielką Brytanią piętnaściorgu premierom. Pierwszym był Winston Churchill, ostatnią – Liz Truss, która o śmierci monarchini dowiedziała się w drugim dniu premierowania (o nowej szefowej rządu więcej na s. 27). Można wymieniać ekstrema, które towarzyszyły jej 70-letniemu panowaniu. W brytyjskiej rodzinie królewskiej była ostatnią, która nie chodziła do szkoły, całą edukację otrzymując w królewskich rezydencjach. Ale też pierwszą, której koronację na żywo transmitowała telewizja. Można wymieniać każdy z ponad stu krajów, które odwiedziła za swojego panowania. Każdy skandal, który nadszarpnął reputację wszystkich w rodzinie, tylko nie jej. Każde państwo, które zrzuciło kolonialne jarzmo, odkruszając kolejny fragment skostniałego imperium. Życie Elżbiety II było, z punktu widzenia historii najnowszej, zjawiskiem tak unikatowym, że mnogość wydarzeń, których była świadkiem, pozwoliłaby na wypełnienie tekstów o wiele dłuższych niż ten. I chociażby z tego względu nie ma sensu oddawać się rozkoszom historycznych rekonstrukcji. Elżbieta II nie była tylko postacią z epoki minionej. Ona była tą epoką.

Przywilej i służba

Aby w pełni zrozumieć, co znaczyła dla Brytyjczyków, obywateli innych krajów Wspólnoty Narodów, a tak naprawdę dla całego świata, trzeba ją jako człowieka wpisać w kontekst instytucji, którą kierowała przez 70 lat. Od wstąpienia na tron 2 czerwca 1953 r. aż do śmierci była przede wszystkim królową Wielkiej Brytanii. Tą królową, the Queen. Jej życie naznaczone było dwiema wartościami: przywilejem wynikającym z urodzenia w rodzinie królewskiej oraz wewnętrznym pragnieniem służby narodowi. Można się spierać, czy rzeczywiście służyła mu dobrze i czy naród w ogóle tej służby chciał i potrzebował. To jednak temat na inne czasy. Bo fakt, że Elżbieta II całe swoje życie rozpatrywała w kategoriach życia swoich poddanych, jest właśnie tym – faktem.

Rzeczy, które powiedzieć o niej można z pewnością, było całkiem sporo. Począwszy od jej wizji panowania, dającej się zdefiniować bon motem: „Brytania to Elżbieta II, Elżbieta II to Brytania”. Nie należy tego jednak interpretować jako absolutyzmu, chciwego zamachu na władzę. Zmarła królowa uważała za swój obowiązek pełne oddanie obowiązkom wynikającym z jej dziejowej roli. Tak układała swoje życie, by z każdym kolejnym gestem, decyzją czy zagranicznym wyjazdem być coraz bliżej literalnego połączenia się z ideą monarchini. Przez ostatnie kilka dekad panowania dokonała wręcz pełnego scalenia. Wyrzekła się innego życia, królestwo było dla niej wszystkim. Ewoluowała w symbol, rezygnując z własnego człowieczeństwa.

Nie pozwalała sobie na publiczne chwile słabości, gniewu czy frustracji, nawet jeśli prywatnie je okazywała. To, co działo się za murami jej rezydencji, na zawsze pozostanie tajemnicą. Którą jednak, jak dziś się wydaje, niewielu chciało i wciąż chce poznać. Elżbieta II prowadziła bowiem życie sterylne, z chirurgiczną precyzją oddzielając to, co pokazywała światu i narodowi, od tego, co wydarzało się w jej codzienności. A ta nie należała do najbardziej ekscytujących. Poza miłością do koni i psów rasy Corgi w życiu prywatnym Elżbiety nie było wiele treści. Przynajmniej innej treści niż ta związana z tronem. Ona naprawdę oddychała monarchią.

Współczesne rządy, archaiczne metody

Jej panowanie przypadło na czasy, w których właściwie z każdym dniem rola królowej stawała się coraz bardziej dekoracyjna. Elżbieta II rządziła najdłużej w tysiącletniej historii brytyjskiego dworu i kto wie, czy nie były to też rządy najtrudniejsze. Na jej oczach i przy jej współudziale zaszło słońce nad brytyjskim imperium kolonialnym, nie tylko kontrolującym jedną trzecią globu, ale przede wszystkim będącym źródłem współczesnej tożsamości narodowej Brytyjczyków. Królestwo nawet w domu składało się przecież z aż czterech nacji, różniących się językami i historycznie częściej wojujących ze sobą niż pokojowo współistniejących.

Wspólny brytyjski nacjonalizm wymyślił dopiero premier Benjamin Disraeli w pierwszej połowie XIX w. Stworzył go jednak właśnie na bazie kolonializmu. Przekonał mieszkańców Wysp, że jeśli chcą się utożsamiać z tworem politycznym sprawującym władzę od Indii po Kanadę, muszą myśleć o sobie jako o Brytyjczykach. Chociażby z tego powodu rozpad imperium po II wojnie światowej u niejednego polityka czy arystokraty mógł budzić realne obawy o efekt domina i rozczłonkowanie samej Wielkiej Brytanii. Lecz nawet gdy kolonie jedna po drugiej przekształcały się w suwerenne państwa, a imperium ewoluowało od codziennego źródła dumy do wstydliwego reliktu przeszłości, Brytyjczycy nie przestawali być dumni z przynależności do wspólnoty narodowej. Co więcej, dumy im raczej przybywało. Ogromna w tym zasługa Elżbiety II, która nad potencjalną katastrofą dziejową zapanowała, zmieniając ją w szansę na skok w nowoczesność.

Wielka Brytania, a wraz z nią spora część świata, stała się integralnym elementem współczesności również dlatego, że królowa rozumiała swoją rolę i to, w jaki sposób się ona zmienia. Imperium zastąpiła Wspólnotą Narodów, zgodnie uznawaną przez ekspertów, publicystów i innych członków rodziny królewskiej za oczko w głowie Elżbiety II. Skupienie pod jednym, tym razem pokojowym sztandarem 54 państw, niegdyś związanych ze sobą wyłącznie przemocą Londynu, było jej największym osiągnięciem geopolitycznym, ale i pasją. Co znów potwierdza prawdziwość tezy o scaleniu się jej osobowości z ideą monarchini zasiadającej na tronie.

Wbrew mnożącym się w tej chwili oskarżeniom o brak kontaktu z rzeczywistością Elżbieta II doskonale rozumiała specyfikę czasów, w których przyszło jej rządzić. Wiedziała, że musi być królową zawsze obecną, choć nienarzucającą nigdy swojej woli. Dowody na to dawała wielokrotnie, również wobec mieszkańców innych krajów. Kiedy w 1999 r. zyskiwał na sile australijski ruch republikański, a w Canberze coraz głośniej dyskutowano o wystąpieniu ze Wspólnoty i pozbawieniu królowej tytułu głowy państwa na antypodach, Elżbieta II publicznie stwierdziła, że cokolwiek Australijczycy zadecydują, ona ich wolę uszanuje. Zdawała sobie sprawę, że jej rolą nadal jest rządzenie, chociaż co właściwie znaczy rządzić – podlega zmianie.

Potrafiła współpracować z momentami autorytarną w swoich poczynaniach Margaret Thatcher i nieokrzesanym Borisem Johnsonem. Ale i z Tonym Blairem, którego żona była zdeklarowaną krytyczką utrzymywania monarchii na Wyspach i którego rząd oferował program tak postępowy, że właściwie zredefiniował kontrakt społeczny między obywatelami a władzą. Godziła się na decentralizację i poszerzenie zakresu prerogatyw parlamentów Szkocji, Walii i Irlandii Północnej. Jako pierwsza brytyjska głowa państwa pojechała do Rosji, a w czasie wizyty w Republice Irlandii usiadła do stołu z ówczesnymi politykami, dawnymi terrorystami z IRA, którzy kilkanaście lat wcześniej najprawdopodobniej życzyli jej śmierci. Nie zajęła stanowiska, gdy David Cameron ogłaszał referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Pozwoliła narodowi decydować, bo jej rolą nie było już decydować za naród.

Pod tym względem była monarchinią bardzo uwspółcześnioną, nawet jeśli pojęcie to zawiera sprzeczność. Elżbieta II chciała rządzić w sposób adekwatny do ducha czasów, ale robiła to za pomocą archaicznych instrumentów. Z tego punktu widzenia była więc ucieleśnieniem idei konserwatyzmu. Nie tego współczesnego, kojarzonego z impregnowaniem na zmiany i antynaukowością, lecz tego z czasów Edmunda Burke’a. Mottem brytyjskich konserwatystów było bowiem zawsze hasło change to conserve, zmieniać, by zachowywać. Elżbieta II jako brytyjska królowa zachowała w sposób nienaruszony to, co kochała najbardziej, właśnie poprzez ciągłą de facto zmianę.

Jaka piękna katastrofa

Może z tego powodu pośrednio przyłożyła rękę do co najmniej kilku katastrof w rodzinie królewskiej, przynajmniej tych wizerunkowych. Nie potrafiła dać wsparcia emocjonalnego Dianie, przytłoczonej majestatem monarchii i osamotnionej w małżeństwie z Karolem. Nie rozumiała rozterek syna, nie do końca pasującego do wyobrażenia o przyszłym królu, zakochanego w dzikiej przyrodzie i przede wszystkim w kobiecie innej niż żona. Słabość do drugiego syna, Andrzeja, manifestująca się już od jego nastoletniości, sprawiła, że pozostała ślepa na jego bliskie relacje z pedofilem celebrytą Jeffreyem Epsteinem, ale także na przestępstwa samego księcia. Napięte były jej relacje z młodszą siostrą Małgorzatą, kompletnie zmarginalizowaną w strukturach rodziny królewskiej. Lęki o przyszłość Karola i wyskoki Andrzeja sprawiły, że z boku zostali Edward i Anna, podobno chowająca urazę do dziś. Wreszcie małżeństwo księcia Harry’ego z amerykańską aktorką Meghan Markle i późniejsza rezygnacja ich obojga z uczestnictwa w życiu monarchii były dla niej początkowo zjawiskiem niezrozumiałym, a potem bardzo bolesnym. Żadna z tych emocjonalnych porażek nie powinna jednak dziwić. Mimo wszystko Elżbieta była tylko człowiekiem, jej uwaga i zdolność koncentracji na problemach były ograniczone. Zespawanie z tronem i monarchią odbyły się kosztem jej osobowości Stracili na tym wszyscy jej najbliżsi, z jednym wyjątkiem.

Był nim książę Filip, obdarzony przez królową miłością dziś niemal niespotykaną. Pochowała męża w kwietniu 2021 r., po 73 latach wspólnego życia. Po śmierci Filipa wielokrotnie z pałacu Buckingham dochodziły informacje, że królowa, choć wciąż oddana narodowi, czuje się samotna, straciła przecież partnera w długich, tak lubianych przez nią spacerach.

Być może wtedy ostatecznie zobaczyła, że słońce już zachodzi. Nad nią samą, nad tronem, nad Brytanią, jaką zna i kocha. Coraz słabsza fizycznie, rzadziej uczestnicząca w publicznych wydarzeniach, ostatnie miesiące spędziła w szkockiej rezydencji Balmoral. Miejscu, które choć odległe od Londynu, było w jej życiu zawsze obecne.

Wraz z jej śmiercią kończy się czas przywódców, którzy byli synonimami swoich własnych państw. Nigdy nie odstąpiła od swoich ideałów, nawet gdy te okazywały się skompromitowane. Jak w przypadku ujawnienia kolonialnych zbrodni imperium, z ludobójstwem w Kenii na czele. W takich chwilach, by dobrze ocenić postać pokroju królowej, warto oddać głos tym, którzy wcale nie musieli mieć z nią po drodze. Znamienne były więc słowa, które po śmierci Elżbiety II wygłosili Justin Trudeau, Jacinda Ardern i Anthony Albanese, premierzy Kanady, Nowej Zelandii i Australii, trzech suwerennych, dużych i ważnych krajów, wciąż uznających ją za głowę państwa. Liberał i dwójka lewicowców, rządzących krajami z silnymi ruchami republikańskimi. Mimo to każdy z nich wyraził głęboki szacunek. Albanese określił ją mianem „stałego, podnoszącego na duchu elementu trudnej codzienności”. Ardern mówiła, że odczuwa smutek z powodu jej śmierci, zmieszany jednak z wielką wdzięcznością za służbę, również Nowozelandczykom. Trudeau, który poznał Elżbietę jako kilkuletni chłopiec, gdy premierem Kanady był jego ojciec, Pierre Trudeau, wyraźnie wzruszony mówił o niej jako o kobiecie „przenikliwej, współczującej, rozsądnej, zabawnej”. Na koniec nazwał ją „jedną z najlepszych osób, jakie w życiu poznał”. Tak nie żegna się monarchy, tak żegna się kawałek własnego życia.

Oczywiście część opinii publicznej z powodu śmierci monarchini wznosi okrzyki radości. Dla nich królowa była, owszem, symbolem, ale raczej znienawidzonej idei. Dziedziczonego przywileju, nieograniczonej władzy, społecznej głuchoty i apologii zbrodni białego człowieka poza Europą. Redukowanie Elżbiety II do stetryczałej rasistki, która straciła kontakt z rzeczywistością, jest jednak przejawem ignorancji, złej woli albo obu tych rzeczy naraz. Myślenie o niej w ten sposób równe jest myśleniu o ostatnim stuleciu wyłącznie w kategoriach postkolonialnej przemocy i krzywd, za które nikt nie zadośćuczynił. Tamten świat był znacznie bardziej skomplikowany, ale przede wszystkim był światem dynamicznych zmian, sprzeczności, niemożliwych wyborów. Światem tragedii i nowych początków. I cokolwiek by o nim myśleć, wraz ze śmiercią Elżbiety II przynajmniej w części świat ten właśnie odchodzi.

Fot. Reuters/Forum

Wydanie: 2022, 38/2022

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy