Kronika Apokalipsy

Kronika Apokalipsy

I nadeszło największe z nieszczęść, z jakich składa się cała historia Haiti…

Ministrowie zasiedli na cementowej ławce i kilku plastikowych krzesłach ustawionych przed drzwiami niewielkiego komisariatu policji, który stał się tymczasową siedzibą rządu. Pięć dni po trzęsieniu ziemi, które zniszczyło gmachy wszystkich ministerstw, Pałac Prezydencki, przedstawicielstwo ONZ i dwie trzecie miasta, udało się prezydentowi zorganizować tutaj pierwsze po apokalipsie posiedzenie rządu 10-milionowego kraju. Zagubiony, szczupły, niewysoki, o zapadniętej twarzy, czuje się bezradny. Ani on, ani ministrowie nie wiedzą, jak zapanować nad chaosem w trzymilionowym mieście, w którym połowa mieszkańców znalazła się bez dachu nad głową. Minister sprawiedliwości zginął w trzęsieniu ziemi, minister finansów stracił dwie 12-letnie córki bliźniaczki, minister turystyki rodziców…
Sam prezydent René Préval nie wiedział, gdzie ma się podziać pierwszej nocy po trzęsieniu. Teraz kolejno ministrowie składają raporty z tego, co widzieli. Wynika z nich, że nikt nie panuje nad sytuacją. Amerykanie, którzy uprzątnęli właśnie jedyny pas startowy lotniska w Port-au-Prince, rządzą tam niepodzielnie, decydując, kto może lądować. Siły ONZ obecne na Haiti od sześciu lat działają według własnych reguł. Rząd ustala priorytety działania: zapobiec epidemiom poprzez mobilizowanie ludności do jak najszybszego usunięcia dziesiątków tysięcy rozkładających się zwłok, których nieznośny zapach zapanował niepodzielnie nad ruinami stolicy; prosić Amerykanów i siły ONZ o koordynowanie między sobą i z rządem Haiti prac ratowniczych i rozdawnictwa żywności; wezwać do wypełniania zadań wszystkich policjantów, którzy przeżyli, aby zapobiec grabieżom i wybuchowi przemocy wśród zdesperowanej ludności.
Ale rząd nie ma żadnej łączności ani wpływu na to, co się dzieje.

Nasi bracia z Haiti

Tak straszliwej katastrofy nie pamięta pełna wszelakich nieszczęść historia Hispanioli, podrównikowej wyspy odkrytej w 1492 r. przez Kolumba, którą podzieliły między siebie dwa kraje: była kolonia francuska – Haiti i była kolonia hiszpańska – Dominikana. Wybitny polski historyk, prof. Tadeusz Łepkowski, autor fundamentalnego dzieła „Haiti. Początki państwa i narodu”, przedstawił dzieje jednego z najdzielniejszych narodów Ameryki Południowej, który 206 lat temu jako pierwszy w Ameryce Południowej wyzwolił niewolników, uchwalił demokratyczną konstytucję i wywalczył niepodległość przeciwko korpusowi ekspedycyjnemu Napoleona. Polscy legioniści, którzy wchodzili w jego skład, przeszli na stronę powstańców. Gdy wczesną wiosną 1983 r. byłem w Port-au-Prince, wręczono mi tam niewielkie dziełko wydane przez tamtejszą Akademię Nauk z okazji wizyty papieża Jana Pawła II na Haiti. Autorzy postawili sobie za cel udowodnienie, że rasa haitańska jest w pewnej mierze rasą negroidalno-słowiańską za przyczyną polskich żołnierzy Napoleona Bonapartego, którzy pozostali na Haiti i założyli tam rodziny, żeniąc się z miejscowymi kobietami. Potwierdzeniem tej śmiałej tezy miały być m.in. fotografie Murzynów o wyraźnie słowiańskich rysach.
Ceną, jaką musieli zapłacić Haitańczycy za niepodległość, stały się nieludzkie kontrybucje wydarte im w zamian za ziemię utraconą przez francuskich plantatorów. To już na samym początku niepodległych dziejów Haiti zaciążyło tak fatalnie nad jego gospodarką, że nigdy nie podniosła się ona z kolan.
Trzęsienie ziemi, po dwóch potężnych huraganach, jakie nawiedziły Haiti w 2008 r. i zdmuchnęły 112 tys. lichych domów haitańskiej biedoty, zniszczyło kraj do reszty. Państwo Murzynów, w którym władzę sprawują elity składające się z Mulatów, mafijnych biznesmenów i obszarników. Państwo, w którym tylko co 50. mieszkaniec ma stałą płacę, a przeciętny obywatel utrzymuje się za mniej niż dolara dziennie. Państwo, w którym wycięto 98% lasów i w którym eksport kawy, oleju i owoców mango to kieszonkowe w porównaniu z zadłużeniem przekraczającym miliard dolarów.

Od czasów Woodrowa Wilsona

Cała historia niepodległego Haiti to pasmo niezliczonych wojskowych zamachów stanu, odbywających się pod swego rodzaju protektoratem Stanów Zjednoczonych, odkąd prawie sto lat temu prezydent Woodrow Wilson rozkazał dokonać inwazji Haiti w celu uśmierzenia rozruchów biedoty w miastach, unieważnienia artykułu konstytucji, który zabraniał cudzoziemcom nabywania haitańskich plantacji i ściągnięcia z Haiti długów wobec Citibanku.
Na zabudowanej pięknymi piętrowymi domami z podcieniami rue Delmas, głównej handlowej ulicy dawnej francuskiej metropolii kolonialnej, widziałem na szyldach także parę polskich nazwisk czarnych właścicieli tych sklepów. Pod sklepami dziesiątki ulicznych handlarzy, usiłujących sprzedać kilka pomarańczy, wiązkę bananów lub kolorowe obrazki. Port-au-Prince z jego maleńkimi, śmiesznymi autobusami, pokrytymi malunkami miejscowych, najczęściej utalentowanych grafficiarzy, ukrywało pod szaleństwem barw wielkiego, kolorowego targowiska swą nędzę jednego z najuboższych krajów świata.
Na Haiti panował podczas mego pobytu Jean-Claude Duvalier, „Baby Doc”, syn wspieranego początkowo przez Amerykanów, krwawego dyktatora intelektualisty, François Duvaliera, zwanego „Papa Doc”. Duvalier ojciec ma na sumieniu 30 tys. opozycjonistów zabitych w czasie 15 lat swego panowania. Jego syn, który rządził od śmierci ojca w 1971 r. do 1986 r., również oparł swą władzę na oddziałach cywilnych, ślepo oddanych mu siepaczy nazywanych Tonton Macoutes. W swych nieodłącznych ciemnych okularach i ciemnych garniturach budzili śmiertelny strach wśród ludności. Za ich pomocą Duvalierowie trzymali w szachu również armię, aby zniechęcić ją do ewentualnej myśli o wojskowym zamachu stanu. Skończyło się tym, że „Baby Doc” obalony w 1986 r. w wyniku powstania ludowego, uciekł za granicę z wielkimi pieniędzmi.
Nie lepiej działo się na Haiti w ostatnim ćwierćwieczu. Pierwszym demokratycznie wybranym w dziejach republiki prezydentem został w 1990 r. były salezjanin, gorący zwolennik teologii wyzwolenia Jean-Bertrand Aristide. „Jezus nie zgodziłby się na to, aby lud głodował”, mówił Aristide, próbując dokonać reform poprawiających poziom życia najuboższych. Nie mogło się to oczywiście podobać elitom. Aristide przeżył kilka zamachów na życie, został obalony w 1991 r. przez wojsko, ale jeszcze dwukrotnie powrócił do władzy. Podczas trzeciej prezydentury (2001–2004) oskarżany o zbytnią lewicowość za nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Kubą i sympatie wobec prezydenta Wenezueli Chaveza został obalony pod naciskiem USA i zmuszony do opuszczenia kraju.
Od wiosny 2004 r. porządek na Haiti utrzymuje praktycznie ONZ. Misja Stabilizacyjna Narodów Zjednoczonych na Haiti – MINUSTAH w przeddzień trzęsienia ziemi liczyła 7 tys. żołnierzy i 1,8 tys. policjantów, głównie z Ameryki Łacińskiej.

Katastrofa dzień po dniu

Nazajutrz po trzęsieniu ziemi na Haiti, 13 stycznia, wiadomo już było, że zniszczenia są ogromne, że w gruzach leży pół miasta, ale nadal mówiło się o setkach, może tysiącach zabitych. Świat nie uświadamiał sobie jeszcze rozmiarów katastrofy. Unia Europejska zadeklarowała pomoc w wysokości 3 mln euro, sama tylko Brazylia – 10 mln dol. Prezydent USA, Barack Obama, już 48 godzin po katastrofie obiecał pomoc w wysokości 100 mln dol. i zapowiedział szybkie i efektywne działania. Jednym z pierwszych państw spoza Ameryki Łacińskiej, które pospieszyły z pomocą dla Haiti, był Izrael, który już nazajutrz po trzęsieniu ziemi zorganizował ekipę 220 ratowników i lekarzy.
Piąty dzień po kataklizmie, niedziela, 17 stycznia. Hiszpański reporter opisywał w depeszy z Port-au-Prince tragedię lekarzy i pacjentów amerykańskiego szpitala polowego, który rozstawił namioty o niecały kilometr od lotniska. Lekarze patrzą z bezsilną rozpaczą na chorych, którzy umierają z braku leków, cierpiąc nieludzko bez środków przeciwbólowych. „Proszę napisać – błagają dziennikarza – że pilnie potrzebujemy antybiotyków w zastrzykach dożylnych, anestezjologów i ortopedów!”. Dowództwo marines nie wypuszcza z lotniska transportów z lekami bez odpowiedniej ochrony wojskowej. Trwa oczekiwanie na lądowanie kolejnych żołnierzy.
Haitańskie szpitale są w gruzach. Największy, Szpital Ogólny, który pracuje, oblegają rzesze rannych i chorych. Dwaj żołnierze sił ONZ powstrzymują napór tłumu: „Nie ma więcej miejsc, nawet na podłogach!”.
Madrycki dziennik „El Pais” pisze w korespondencji z Haiti: „Przynajmniej do wczoraj pomoc międzynarodowa to była dobra wola i niewiele więcej. Jej symbolem był samochód ciężarowy pełen strażaków z Los Angeles w nieskazitelnych błękitnych kombinezonach i błyszczących żółtych kaskach, który utkwił bezradnie w chaosie na wpół zrujnowanej ulicy, zatłoczonej dziesiątkami aut i autobusików obwieszonych ludzkimi gronami. Nikt ich nie atakuje, ale też nikt nie zwraca na nich uwagi”.
Szósty dzień, poniedziałek, 18 stycznia. Liczba amerykańskich żołnierzy, którzy wylądowali na Haiti, przekroczyła 5 tys. Docelowo ma ich być 10 tys. Śmigłowce startujące z zacumowanego w zatoce Port-au-Prince lotniskowca USS „Carl Vinson” przestają zrzucać pakiety z żywnością na stadion miejski, nad którym kontrolę usiłuje przejąć haitańska mafia. Teraz zrzutów dokonuje się na placach otoczonych przez policję i żołnierzy ONZ. W zrzutach uczestniczy 30 maszyn.
Ekipa amerykańskich specjalistów ustala, że wstrząsy podziemne niemal całkowicie zniszczyły urządzenia portowe w stolicy Haiti. Nabrzeża są częściowo pod wodą, dźwigi znalazły się na dnie basenu portowego. Port nadaje się do użytku w 20%. A jeden statek o średnim tonażu mógłby dostarczyć tyle pomocy, co 100 samolotów. Lotnisko w Port-au-Prince przyjmuje ich 70 dziennie.
W obliczu tragedii Haiti rzadki przypadek współpracy kubańsko-amerykańskiej: rząd w Hawanie zezwala amerykańskim samolotom z pomocą dla Haiti, startującym z bazy USA w Guantanamo, na przeloty nad swym terytorium, co znacznie skraca drogę.
Siódmy dzień, wtorek, 19 stycznia. W ciągu pierwszych pięciu dni od uruchomienia amerykańskiej pomocy dociera na Haiti ponad 500 tys. racji żywnościowych i ćwierć miliona litrów wody pitnej. Żywność i woda nie trafiają jednak do większości głodnych i spragnionych. Napięcie rośnie.
Przed brudnym, pełnym śmieci podwórzem na południowym przedmieściu, które częściowo ocalało, stoi długa kolejka. Porządku pilnuje kilku mafioso. W podwórzu jest czynny kran z wodą, która nadaje się tylko do mycia i prania. Dwa wiadra tej wody kosztują dolara.
Nie wiadomo, czy na rozkaz wyższego dowództwa, czy bez niego żołnierze sił ONZ nie reagują na grabież żywności z ruin supermarketów. „Przecież to wszystko zgnije, a jest tylu głodnych”, mówi młody peruwiański żołnierz w kasku sił ONZ.
Zdziesiątkowana przez trzęsienie ziemi haitańska policja niekiedy w zawodowym odruchu strzela do plądrujących markety. W śródmieściu zagraniczni dziennikarze zrobili zdjęcia dwóch nastolatków zabitych strzałem w tył głowy. Strzały słychać coraz częściej. Czasami, gdy ludzie czuwający przy resztkach murów, które pozostały z ich domów lub sklepików, bronią nędznych resztek swego dobytku przed rabusiami.
Napięcie w Port-au-Prince rośnie wraz z poczuciem bezsilności i beznadziei. Największe więzienie w mieście opustoszało parę chwil po tym, jak zatrzęsła się ziemia. Uciekło kilka tysięcy więźniów. Zdesperowani ludzie zaczynają walczyć między sobą o każdy bochenek chleba i butelkę wody. Ekipom pomocowym udaje się rozdawać dziennie 70-80 tys. paczek żywnościowych.
Ósmy dzień, środa, 20 stycznia. Pierwsze pełniejsze podsumowania akcji ratowniczej. 44 zagraniczne ekipy ratownicze zdołały wydobyć spod gruzów 124 osoby – podało Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej. Trudności w dotarciu na miejsce katastrofy – wiele ekip, w tym polska, musiało lądować na odległym o 300 km lotnisku w Santo Domingo – sprawiły, że zmarły tysiące ludzi, którzy byli do uratowania, gdyby pomoc nadeszła w porę.
Komisja Europejska i ministrowie z krajów Unii Europejskiej na posiedzeniu w Brukseli deklarują krótko- i długoterminową pomoc Unii dla Haiti w łącznej wysokości 430 mln euro (Polska – 50 tys. euro). Wcześniej ONZ zaapelowała o zgromadzenie 562 mln dol. na pomoc dla Haiti. Środki te są niezbędne, aby umożliwić przeżycie przez trzy miesiące Haitańczykom, którzy stracili mienie wskutek trzęsienia ziemi.
Haitańska obrona cywilna oszacowała wstępnie, że w trzęsieniu ziemi z 12 stycznia zginęło 75 tys. ludzi, ćwierć miliona zostało rannych, a milion straciło dach nad głową. Kilkaset tysięcy przebywa w prowizorycznych obozach, w których nie ma bieżącej wody.

Szansa biedaków z Cité Soleil

Strażacy z polskiej ekipy ratowniczej, jadąc fatalną, zdewastowaną drogą z Santo Domingo do stolicy Haiti, już na 30 km przed Port-au-Prince widzieli pierwsze ofiary trzęsienia ziemi, zwłoki ludzkie leżące przy szosie. Najbardziej ucierpiały m.in. śródmieście stolicy, dzielnica slamsów Cité Soleil i najpiękniejsza, położona na wzgórzach Kenskofu malownicza część Port-au-Prince – „dzielnica artystów”, gdzie toczy się częściowo akcja słynnej powieści Grahama Greene’a „Komedianci”. Tutaj ziemia gwałtownie się obsunęła, a domy przewracały się jak kostki domina i wraz z gliną i błotem zjeżdżały lawiną w dół. Ich mieszkańcy nie mieli szans. Nawet gdyby dotarli ratownicy i mieli do dyspozycji koparki oraz inny niezbędny sprzęt, którego nie było.
Do wielu kwartałów na przedmieściach ratownicy w ogóle nie dotarli w ciągu pierwszego tygodnia, kiedy istniało prawdopodobieństwo, że ktoś pod gruzami przeżył. Jeszcze we wtorek haitańskim, amerykańskim i francuskim ratownikom, którzy pracowali razem, udało się wydobyć spod gruzów sklepu spożywczego 25-letnią Haitankę, Hoteline Losanę. Tydzień pod gruzami przeżyła też uratowana tego dnia 70-letnia kobieta i dwie czy trzy inne osoby. Radio haitańskie mówiło o „cudzie siódmego dnia”.
Polscy strażacy na Haiti, mimo ofiarności i wielkiej gotowości niesienia pomocy, mieli mniej szczęścia. Ostatniego dnia swej akcji przeszukiwali przydzielony im na dalekim przedmieściu sektor, w którym tydzień po katastrofie spod gruzów nie dochodził już żaden odgłos życia, chociaż nieco wcześniej słyszano tam podobno płacz dziewczynki.
W dzielnicy Cité Soleil wielu biedaków uratowało się dzięki temu, że nie mieli prawdziwych domów, tylko szałasy i sklecone z odpadków budowlanych domki. Arkusze starej blachy falistej, które służą im jako dachy, są śmiertelnie niebezpieczne w czasie cyklonów, ale dobre na trzęsienie ziemi. Można się spod nich wydostać, gdy dom runie.
W czasie trzęsienia ziemi w Port-au-Prince mieszkańcy czuli przez osiem minut falowanie gruntu, jakby znaleźli się na wzburzonym morzu. To był wynik ścierania się dwóch płyt tektonicznych w miejscu wielkiego uskoku, który przebiega przez Port-au-Prince i Kingston na Jamajce. Domki biedaków nie mają fundamentów w prawdziwym znaczeniu tego słowa. Porządne budynki w stolicy Haiti choć nie budowano tam fundamentów antysejsmicznych, były solidnie przymocowane do skalistego podłoża. Dlatego gdy ziemia zadrżała, wstrząsy rozwaliły na kawałki ogromną większość najsolidniejszych budowli w mieście. W tym siedzibę instytucji ONZ-owskich, grzebiąc pod gruzami kilkudziesięciu ich funkcjonariuszy.
Teraz świat przypomniał sobie o Haiti i nawet zamierza darować mu jego długi. Może to jakaś szansa dla Haiti?

__________________________________

Sejsmolodzy ostrzegali

We wszystkich krajach leżących w strefach występowania silnych ruchów tektonicznych istnieją systemy ostrzegania i budowane są schrony antysejsmiczne dla ludności. Sejsmolodzy na próżno ostrzegali, że wkrótce musi nadejść wielkie trzęsienie ziemi, jakiego nie było w tym rejonie od 800 lat. W Dominikanie już od 1946 r. wyższe budynki są wznoszone jako antysejsmiczne. Dominikana, Kuba, Jamajka, Portoryko mają dobrze wyszkolone i wyposażone służby ratownicze i systemy wczesnego ostrzegania o nadchodzących katastrofach. W przypadku zbliżania się huraganu w ciągu paru godzin ewakuują ludność z zagrożonego terenu. Dzięki temu na Kubie i innych karaibskich wyspach straty w ludziach przy przejściu huraganu, które jeszcze pół wieku temu szły w setki i tysiące, zredukowano do kilku, kilkunastu osób. Ale Haiti nie ma niczego.

Wydanie: 04/2010, 2010

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy